<<< Dane tekstu >>>
Autor Molier
Tytuł Szkoła żon
Podtytuł Komedja w pięciu aktach
Część Akt drugi
Pochodzenie Dzieła / Tom drugi
Wydawca Instytut Wydawniczy »Bibljoteka Polska«
Data wyd. 1922
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom drugi
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



AKT DRUGI.
SCENA PIERWSZA.
ARNOLF sam:

Gdy o tem dłużej myślę, do wniosku przychodzę,
Iż lepiej, żem, szukając go, zgubił się w drodze;
Trwoga, co serce moje w niepewności trzyma,
Nie dałaby się ukryć przed jego oczyma:
Wybuchnąć byłbym zdolny wkońcu w słusznym gniewie,
A nie chce, aby odgadł to o czem nic nie wie.
Lecz ja nie jestem człowiek, co na to pozwoli,
By mu gaszek po domu buszował dowoli:
Muszę to skończyć; zbadać mi trzeba, bez zwłoki,
Jak daleko zajść mogły ich wzajemne kroki.
Honor mój nie jest dla mnie rzeczą ladajaką;
Wszak ona już dziś żoną moją jest niejako;
Jej hańba na mą głowę spadłaby potrosze,
I całej tej zabawy ja koszta ponoszę.
Fatalny ten mój wyjazd! przeklęte podróże.
Puka do drzwi.



SCENA DRUGA.
ARNOLF, GRZELA, AGATKA.

GRZELA:
O, co teraz, to...
ARNOLF:
Cicho. Chodźcie tutaj. Nuże!
Bliżej, bliżej: tu chodźcie. Cóż ty tak zdaleka ?...
AGATKA:
Och! pan tak strasznie patrzy, krew z serca ucieka.
ARNOLF:
Ha! Więc tak wypełniono tu rozkazy moje?
I na współkę zdradzaliście mnie tu oboje?

AGATKA padając Arnolfowi do kolan:
Panie, niech mnie pan nie zje, zlituj się nademną!
GRZELA na stronie:
Wściekły pies go ukąsił; błagać go daremno.
ARNOLF na stronie:
Uff! mówić nie potrafię, pot mi spływa z czoła,
Duszę się, chciałbym się móc rozebrać do goła.
Do Grzeli i Agatki:
A, wy szelmy! więc, choć wam mówiłem wyraźnie,
Daliście, by mężczyzna...
Do Grzeli, który chce uciekać:
Chcesz uciekać, błaźnie!
Czekaj, ja cię...
Do Agatki: Ni kroku! Ja ci tu postoję!
Gadaj mi zaraz!...
Do Grzeli: Tak jest! gadajcie oboje...
Grzela i Agatka wstają i znowu chcą uciekać.
Kto się ruszy, zatłukę kijem bez gadania.
W jaki sposób ten człowiek wkradł się do mieszkania?
Dalej! mówcie. No, prędko, żwawo, szybko, rychło,
Bez łgarstw. No?
GRZELA i AGATKA: Ach!
AGATKA znów przypadając do kolan Arnolfa:
Ze strachu serce mi ucichło,
GRZELA padając do kolan Arnolfa:
Umieram.
ARNOLF na str.: W pociem cały; brakło mi oddechu;
Trzeba się przejść, ochłodzić; tak, tak, bez pośpiechu.
Mogłemż przewidzieć, kiedy dzieckiem go widziałem,
Że on na to wyrośnie? Drżę na ciele całem!
Myślę, że lepiej będzie, abym od niej samej
Łagodnością wybadał rozmiary tej plamy.
Pohamujmy się; teraz na gniewy nie kolej.
Cierpliwości, me serce, powoli, powoli.
Do Grzeli i Agatki:
Wstańcie, idźcie do domu wołać tu Anusi,

Nie, czekajcie.
na stronie: Znienacka się to odbyć musi;
Mogliby ją uprzedzić o zgryzocie mojej;
Lepiej będzie, gdy sam ją wywołam z pokoi.
Do Grzeli i Agatki:
Tu czekać.



SCENA TRZECIA.
GRZELA, AGATKA.

AGATKA: Boże, jak on patrzy obrzydliwie!
Boję się jego oczu, boję się straszliwie;
Tak szpetnej gęby jeszczem w życiu nie widziała.
GRZELA:
Ten pan go tak pogniewał: głupia rzecz się stała.
AGATKA: Ale po kiego licha każe tak uparcie
Wciąż przy naszej panience stać niby na warcie?
Czemuż ją tak zawzięcie przed światem ukrywa,
Aby jej nie ujrzała żadna dusza żywa?
GRZELA:
Czemu ją tak ukrywa? no, pewnie z zazdrości.
AGATKA:
Ale skąd mu to w głowie? cóż go tyle złości?
GRZELA:
Niby... że jest zazdrosny, to z tego pochodzi.
AGATKA: Tak, ale czemu taki? o co jemu chodzi?
GRZELA:
Bo to zazdrość... rozumiesz mnie dobrze, Agatko,
To jest rzecz... no... co ludzi udręcza nierzadko...
Niby, że człek jak warjat pod domem ugania.
Chcesz zrozumieć? posłuchaj oto porównania,
Abyś lepiej pojęła ten związek tak bliski.
Powiedz mi, kiedy zupę jeść zaczynasz z miski,
A tu ci ktoś zgłodniały z gębą się przybliża,
No, powiedz, odegnałabyś go od talirza?

AGATKA:
Ano, juści.
GRZELA: No, widzisz; tłómaczę ci jaśnie:
Toż zupą dla mężczyzny jest kobieta właśnie;
I kiedy człowiek widzi, że inni zuchwalce
W jego zupie by chcieli w net umoczyć palce,
W gniew w pada i do walki srogiej się sposobi.
AGATKA:
Tak; zatem czemuż każdy tak samo nie robi?
Wszak niejeden się zdaje strasznie ucieszony,
Kiedy mu się panicze kręcą wpodle żony?
GRZELA: Bo nie każdy ma takie łakome zwyczaje,
Że chce tylko dla siebie.
AGATKA: Albo mi się zdaje,
Albo pan idzie.
GRZELA: On sam: weźmie nas w obroty.
AGATKA: Patrz, jaki on strapiony.
GRZELA: Widać ma zgryzoty.



SCENA CZWARTA.
ARNOLF, GRZELA, AGATKA.

ARNOLF na stronie:
Pewien Greczyn nauczył cesarza Augusta
Tej maksymy, co nie jest głupia ani pusta,
Że, gdy jakieś wzburzenie na nasz umysł padło,
Należy wprzód odmówić całe abecadło:
Niechaj się żółć tymczasem w człowieku ochłodzi,
Aby snać nie uczynił czego się nie godzi.
Za tą radą poszedłem też w sprawie Aneczki,
Kazałem ją zawołać, i, bez żadnej sprzeczki,
Na przechadzkę ze sobą małą ją zabiorę.
W ten sposób, mózgu mego przywidzenia chore,
Będę zdolen rozprószyć nieco z jej rozmowy,
I, badając ją zręcznie, sąd uzyskać zdrowy.



SCENA PIĄTA.
ARNOLF, ANUSIA, GRZELA, AGATKA.

ARNOLF:
Chodź, Anusiu.
Do Grzeli i Agatki:
Wy idźcie.



SCENA SZÓSTA.
ARNOLF, ANUSIA.

ARNOLF: Dzień mamy niczego.
ANUSIA: Bardzo ładny.
ARNOLF: Pogoda!
ANUSIA: Sliczna.
ARNOLF: Cóż nowego?
ANUSIA:
Kotek zdechł nam.
ARNOLF: Fakt smutny, ale nienajrzadszy;
Wszyscyśmy wszak śmiertelni; każdy siebie patrzy.
Cóż, kiedy byłem na wsi, deszcz tu padał dłużej?
ANUSIA: Nie.
ARNOLF: Czyś się nie nudziła w czasie mej podróży?
ANUSIA: Ja się nigdy nie nudzę.
ARNOLF: A jakże z robotą?
ANUSIA: Mam sześć koszul, a tutaj szósty czepek oto.
ARNOLF po chwili zamyślenia:
W świecie, droga Anusiu, to jest rzecz szczególna,
Jak chętka do obmowy wszystkim jest dziś wspólna:
Mówili mi sąsiedzi, że tu, pokryjomu,
Obcy człowiek u ciebie jakiś bywał w domu,
Żeś cierpiała obecność jego i rozmowę;
Lecz ja nie mogłem wierzyć w oszczerstwa takowe,
I chciałem się założyć, że to ludzką złością...
ANUSIA:
Niech się pan nie zakłada; przegra pan z pewnością.

ARNOLF:
Co i w istocie, mężczyzna...
ANUSIA: Tak, niech mi pan wierzy;
Prawie że się nie ruszył stąd, mówię najszczerzej.
ARNOLF pocichu na stronie:
Otwartość, z jaką czyni takowe wyznanie,
Za niewinności zakład przynajmniej mi stanie.
Głośno:
Lecz zda mi się, Anusiu, jeśli dobrze pomnę,
Żem ci w tej mierze wydał zakazy niezłomne.
ANUSIA:
Tak; lecz czemu tak było, zaraz pan zobaczy:
I samby pan nie umiał postąpić inaczej.
ARNOLF:
Być może. Słucham zatem owego zdarzenia.
ANUSIA:
Dziwna historja, trudna wprost do uwierzenia.
Przy szyciu ot, siedziałam sobie na balkonie,
Gdym spostrzegła, że idzie, o, tam, po tej stronie,
Jakiś pan, bardzo piękny, który, z moim wzrokiem
Spotkawszy się, ukłonem wita mnie głębokim:
Ja, chcąc dowieść że znane mi świata zwyczaje,
Równie uprzejmy ukłon nawzajem oddaję.
Wtem, widzę że on z nowym się kwapi ukłonem:
Natychmiast i ja spieszę z równie uniżonym;
A gdy on po raz trzeci kłania się na nowo,
I ja mu po raz trzeci wraz skinęłam głową.
On idzie, mija, wraca, to znowu przystaje,
I raz po razu ukłon mi nowy oddaje;
Ja zaś, ócz nie spuszczając zeń ani na chwilę,
Ani z jednym ukłonem nie zostałam w tyle:
Tak, że, gdyby nie ciemność co z nocą nastała,
Byłabym chyba wiecznie tak na ganku stała,
Nie chcąc pierwsza ustąpić i dopuścić tego,
Bym się miała mniej grzeczną okazać od niego.

ARNOLF: Ślicznie.
ANUSIA: Nazajutrz rano, znów jakaś starucha
Zdybała mnie na progu, tak szepcąc do ucha:
„Moje dziecko, niech Bóg ci zawsze błogosławi,
Niech cię długo w twych wdziękach chowa najłaskawiej!
Lecz nie nato przystroił cię w tak wiele czarów,
Abyś na złe używać miała jego darów;
I wiedz, że się na los swój żali dzisiaj smutnie,
Serce, co jest przez ciebie zranione okrutnie“.
ARNOLF na stronie:
A to pomiot szatański! Belzebuba żona!
ANUSIA:
Ja miałam zranić kogoś? pytam się zdziwiona.
„Tak, zraniłaś, na dobre zraniłaś, kochanku,
Tego pana, co wczoraj go widziałaś z ganku“.
Ach, pytam, cóż być mogło przyczyną tej doli?
Czym może upuściła coś nań mimowoli?
„Nie, oczy twe sprawiły, rzekła, te cierpienia,
I zło całe pochodzi od twego spojrzenia“.
O Boże! wykrzyknęłam, przejmujesz mnie trwogą:
Czy mam co złego w oczach, że tak szkodzić mogą?
„Tak, rzekła, oczy twoje, moje biedne dziecko,
Choć sama nie wiesz, sączą truciznę zdradziecką;
Słowem, ten biedak ginie, ugodzon do żywa,
I jeśli, rzekła dalej staruszka poczciwa,
Twe serce w okrucieństwie swem go nie ocali,
Człowiek ten zamrze nędznie, za dwa dni najdalej“.
Mój Boże, mówię, strasznym przejmujesz mnie smutkiem,
Lecz cóż czynić, by pomoc nieść mu z dobrym skutkiem?
On prosi tylko, dziecko, abyś, w tej potrzebie,
Dała mu mówić z sobą i patrzeć na siebie;
Twe oczy tylko mogą zbawić od mogiły,
I zdrowie wrócić temu, którego zraniły“.
Najchętniej, rzekłam na to; gdy tak stoją rzeczy,
Może przychodzić póty, aż się nie wyleczy.

ARNOLF na stronie:
Ha, ty wiedźmo przeklęta, ty nasienie wraże,
Niechaj za twe szelmostwo piekło cię pokarze!
ANUSIA:
Oto więc, jak mnie poznał i odzyskał zdrowie.
Czym nie dobrze zrobiła, niechże pan sam powie?
I czy mogłam pozwolić, byłoż to w mej mocy,
By miał zginąć tak nędznie dla braku pomocy?
Ja, co z każdem cierpieniem ludzkiem tak współczuję,
I płaczę, gdy Agatka kurczęta morduje?
ARNOLF pocichu na stronie:
Wszystko to zdradza czystą i niewinną duszę;
I tylko nierozsądek własny winić muszę,
Żem bez obrony wydał tę świętą prostotę
Na szczwanych zwodzi cieli zuchwałą niecnotę.
Boję się, znając tego draba chęci płoche,
Czy nie pomknął igraszki za daleko trochę.
ANUSIA:
Co panu? Pan się gniewa na mnie? I dlaczego?
Czy w tem, com tu mówiła, widzi pan co złego?
ARNOLF:
Nie. Lecz powiedz mi teraz, co potem się działo,
I jak ów młodzian spędzał swoją bytność cała?
ANUSIA:
Ach, gdyby pan mógł widzieć, jaki był szczęśliwy!
Jak w net widok mój zbawił go męki straszliwej,
Jaką szkatułkę dał mi, tak piękną jak rzadko,
Jak wspaniale postąpił z Grzesiem i Agatką,
Pokochałbyś go pewnie i rzekłbyś, wraz z nami...
ARNOLF:
Wierzę. Lecz cóż on robił, gdyście byli sami?
ANUSIA:
Przysięgał, że serdeczną miłość dla mnie żywi,
Przemawiał nieustannie jak można najtkliwiej,
Słowami, których w świecie słyszeć się nie zdarza
I od których, ilekroć on mi je powtarza,

Tak mnie w piersiach łaskoce, jakby tam, do środka,
Do serca mi wchodziła jakaś lubość słodka.
ARNOLF pocichu na stronie:
O nieszczęsne badanie, o żądzy zaciekła,
Co z ust jej każesz znosić wszystkie męki piekła!
Głośno: Prócz tego, że przemawiał tak czułemi słowy,
Czy nie świadczył ci jeszcze pieszczoty jakowej?
ANUSIA: O, ile! Wciąż za ręce mnie brał, za ramiona,
I całował, całował, myślałam że skona!
ARNOLF: A czy więcej, Anusiu, nie wziął ci niczego?
Widząc jej zmięszanie, na stronie.
Uff!
ANUSIA:
Właśnie...
ARNOLF: Co?
ANUSIA: Że wziął mi...
ARNOLF: Hę?
ANUSIA: Coś...[1]
ARNOLF: Cóż?
ANUSIA: Nie, tego
Nie śmiem już. Znówby się pan rozzłościł na nowo.
ARNOLF:
Nie.
ANUSIA:
Owszem.
ARNOLF: Ech, nie, Boże!
ANUSIA: Niech mi pan da słowo.
ARNOLF: Niech będzie.
ANUSIA:
Wziął mi... nie śmiem... pan się będzie gniewać.
ARNOLF:
Nie.
ANUSIA:
Tak.

ARNOLF:
Nie, nie, nie. Djabli! Czegóż się spodziewać?
Cóż ci wziął?
ANUSIA: Wziął mi...
ARNOLF na stronie: Co za męka niesłychana!
ANUSIA:
Wziął mi wstążeczkę, którą dostałam od pana.
Nie mogłam mu odmówić, wyznam panu szczerze.
ARNOLF odzyskawszy oddech:
Mniejsza już o wstążeczkę, ale czy w tej mierze
Nie już nie było więcej, nad całusy owe?
ANUSIA:
Jakto? można coś więcej?
ARNOLF: Nie, nie. Tracę głowę,
Lecz, aby się uleczyć w tak ciężkiej potrzebie,
Czy innego lekarstwa nie żądał od ciebie?
ANUSIA:
Nie. Wszak, by mu dopomóc, wszyściutko z ochotą
Byłabym mu oddała, gdyby prosił o to.
ARNOLF pocichu na stronie:
Dzięki niebu, zbyt wielkiej szkody nie poniosłem:
Jeśli wpadnę raz drugi, niech mnie nazwą osłem.
Lecz sza. Głośno:
Twa nieświadomość w tem przyczyną całą.
Przebaczam ci. To, co się stało, już się stało.
Wiem, że ten frant przymilny myśli tylko o tem,
By nadużyć twej wiary i wyśmiać się potem.
ANUSIA:
O, nie! sam mi powiadał ze dwadzieścia razy,
ARNOLF:
Ech, ty nie wiesz, co warte są takie wyrazy.
Usłysz więc, że przyjmować szkatułki, prezenty,
Wymuskanych gładyszów cierpieć komplementy,
Pozwalać czułe słówka im w ucho mamrotać,
Całować się po rękach i w serce łaskotać,
To grzech śmiertelny, cięższy nad wszelkie przewiny.

ANUSIA:
Grzech, pan mówi? Mój Boże, i z jakiej przyczyny?
ARNOLF:
Z jakiej? Wiedz więc i niech cię na przyszłość wyleczy,
To, że niebo się strasznie gniewa o te rzeczy.
ANUSIA:
Gniewa się? Ale w czemżem ja je obraziła?
Ach, Boże! to rzecz taka słodka, taka miła!
Pojąć trudno, rozkoszy ile się w tem kryje,
I nie znałam wszystkiego tego, póki żyję.
ARNOLF:
Tak, to wielka przyjemność te wszystkie pieszczotki,
Te cackania przymilne i szczebiot ów słodki,
Lecz trzeba ich zażywać w uczciwym zamiarze,
I wtedy, gdy małżeństwo grzech z nich wszelki zmaże.
ANUSIA:
Więc dopiero małżeństwo grzech w dobre odmieni?
ARNOLF: Tak.
ANUSIA:
Więc proszę, niechże mnie pan prędko ożeni.
ARNOLF:
Bądź pewna, że na równi z tobą marzę o tem,
I właśnie w tym zamiarze widzisz mnie z powrotem.
ANUSIA:
Czy być może?
ARNOLF: Z pewnością.
ANUSIA: Och, co pan powiada!
ARNOLF:
Nie wątpię, że małżeństwu szczerze będziesz rada.
ANUSIA:
Pan chce, byśmy oboje...
ARNOLF: Możesz liczyć na to.
ANUSIA:
O, jakżebym też pana upieściła za to!
ARNOLF:
Bądź pewna, że i ja ci oddam to wzajemnie.

ANUSIA:
Ja nie lubię, jak sobie kto żartuje ze mnie.
Czy pan mówi na serjo?
ARNOLF: Dowody ci złożę.
ANUSIA:
Pobierzem się?
ARNOLF: Tak.
ANUSIA: Kiedy?
ARNOLF: Dziś wieczorem może.
ANUSIA śmiejąc się:
Dziś wieczór?
ARNOLF:
Tak, dziś wieczór. Cóż, rozchmurzasz czoło?
ANUSIA: O, tak.
ARNOLF: Pragnąłbym zawsze widzieć cię wesołą.
ANUSIA:
Niema od pana w świecie lepszego człowieka.
Boże, ileż radości mnie z nim razem czeka.
ARNOLF:
Z kimże to?
ANUSIA: No... no... z tamtym...
ARNOLF: Nie o niego chodzi.
W wyborze niechaj panna nieco się ochłodzi,
Kto inny przeznaczony jest dla twojej ręki,
A, co do tego pana, to proszę panienki,
Choćby nawet do grobu, o którym ci prawi,
Miało go to zapędzić, proszę najłaskawiej,
By, skoro znów tu przyjdzie wzruszać cię swym losem,
byś mu zatrzasnęła pięknie drzwi przed nosem,
A gdyby pukał, kamień wzięła dobrej miary
I wybiła mu z głowy miłosne zamiary,
Rozumie mnie Anusia? Ja, skryty w tym domu,
Postępki wasze będę śledził pokryjomu.
ANUSIA:
Kiedy on taki śliczny! To...
ARNOLF: Szkoda gadania.

ANUSIA: Nie będę miała serca.
ARNOLF: Proszę bez szemrania.
Idź na górę.
ANUSIA: Czyż mogę... ja..
ARNOLF: Sprawa ubita.
Ja tu panem, ja każę: masz słuchać i kwita.







  1. W krytyce Szkoły żon znajdziemy oddźwięk zgorszenia, które wywołało owo „coś“ u światowych świętoszek i wykwintniś.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Molier i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.