Sztuka czytania/Rzeczywistość
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Sztuka czytania |
Wydawca | Czytelnik |
Data wyd. | 1966 |
Druk | Drukarnia Narodowa w Krakowie |
Miejsce wyd. | Kraków |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
„Piękną chorobę“ (1961) poprzedził Jastrun kilkoma zdaniami wyjaśnienia, które jest jednocześnie ostrzeżeniem dla czytelników. „Nie chciałbym, aby narratora tej opowieści identyfikowano ze mną. Nie miałem zamiaru napisać autobiografii, z wielu względów uważałbym tego rodzaju zamiar za niemożliwy do wykonania.“ To wyjaśnienie czy ostrzeżenie jest ważne dla tych, którzy by nie przeczytali „Pięknej choroby“ albo przeczytawszy nie zrozumieli jej sensu. Naiwnością byłoby ze strzępów faktów i okoliczności życiowych, którymi posługuje się narrator Edward Ostrzeń w swojej opowieści, dedukować biografię faktograficzną samego Jastruna. Nie o fakty i okoliczności w znaczeniu zewnętrznym i społecznym chodzi w tej opowieści. Jest to opowieść w ścisłym sensie filozoficzna i jej materię stanowią treści wewnętrznej, duchowej biografii człowieka. Przy takim założeniu wszystkie sądy Edwarda Ostrzenia o człowieku i życiu można bez narażania się na zarzut prostactwa przypisać samemu Jastrunowi. Ostrzeń filozofuje na rachunek filozoficzny Jastruna, pomiędzy nimi nie istnieje żaden dystans intelektualny, tak jak nie istnieje żaden dystans pomiędzy Jean-Baptiste Clamence’m a Albertem Camusem. Opowieść Clamence’a to esej z zakresu filozofii moralnej w formie monologu-gawędy, opowieść Ostrzenia to esej z zakresu psychologii w formie, najlepiej chyba powiedzieć, genezyjskiego poematu intelektualnego.
I w jednym, i w drugim wypadku tryb eseistycznego formułowania sądów odautorskich jest nadrzędny w stosunku do takich czy innych zabiegów formalnych natury raczej dekoracyjnej.
Esej psychologiczny Jastruna jest pod pewnym względem prawdziwą rewelacją. Eseistyczną analizę biografii duchowej człowieka przeprowadził Jastrun z takiego punktu widzenia, z jakiego jej zwykle w literaturze nie przeprowadzano. Ten punkt widzenia to jakiś stan aktualny duszy ludzkiej. Stan duszy ludzkiej należy tu rozumieć jak najszerzej jako stan świadomości i podświadomości, wyobraźni na jawie i wyobraźni sennej, uczuć zrozumiałych i niepojętych. Ten stan aktualny duszy ludzkiej traktuje Jastrun jako jedyną rzeczywistość względnie pewną, najbardziej bezpośrednio daną, najbardziej podległą myślowemu wnioskowaniu. Pojęcie stanu teraźniejszego duszy ludzkiej jest oczywiście także czymś umownym, ponieważ nic, co ludzkie, nie może być wyzwolone od konieczności ustawicznej zmienności, ale ta umowność wydaje się Jastrunowi mniej ryzykowna niż umowność jakichkolwiek faktów zewnętrznych, niż umowność przeszłości i przyszłości także w życiu duchowym człowieka. Tę umowność stanu teraźniejszego duszy ludzkiej Jastrun gotów jest tolerować dlatego, że potrzebny mu jest jakikolwiek punkt oparcia, żeby móc się posłużyć szkiełkiem i okiem mędrca, żeby jakiekolwiek wnioskowanie było w ogóle możliwe. Czas przeszły i czas przyszły o tyle tylko są rzeczywiste, o ile istnieją w czasie teraźniejszym. Przyszłość nawet w formie swego potencjalnego istnienia w teraźniejszości wymyka się w sposób naturalny spod kompetencji ludzkich władz poznawczych. Przeszłość jest zdaniem Jastruna niepoznawalna sama w sobie i może być jedynie rozpatrywana w swoich śladach i przedłużeniach w teraźniejszości. To jest najistotniejszy powód, dla którego Jastrun zastrzega się, że „Piękna choroba“ nie jest autobiografią. Z jego punktu widzenia autobiografia w sensie dokumentalnym i w sensie rodzaju fikcji literackiej jest zjawiskiem czysto konwencjonalnym, nie wykracza poza baśniopisarstwo. Przeszłość jest u Jastruna funkcją teraźniejszości, a nie na odwrót. Uzasadnieniem tego założenia jest opowieść Edwarda Ostrzenia.
W duchowej teraźniejszości narratora „Pięknej choroby“ (wyjaśnijmy, że „piękną chorobą“ nazywa się u Jastruna życie indywidualne i życie w ogóle) trwają ślady przeszłości jako wypadkowa rzeczywistych potencjalnych doświadczeń, świadomych i podświadomych przeżyć, jako funkcja ludzkiej pamięci, która jest siłą tajemniczą i niepodległą ludzkiej woli, jako skierowana w chaos czasu minionego sprawność wyobraźni. Aktualna treść duszy ludzkiej to niepowtarzalny układ efektów funkcjonowania różnych władz duchowych człowieka: intelektu, uczuć, wyobraźni i pamięci. Z tego nietrwałego i niepowtarzalnego układu nie sposób nic pewnego wnioskować na temat układów minionych, ponieważ wszystko się zmieniło i żadna zmiana nie da się odwrócić. Doświadczaliśmy jednego, ważne akurat okazało się to, czego nie doświadczaliśmy, kochaliśmy to, o czym nie pamiętamy, a pamiętamy to, co nie zwracało naszej uwagi, siła naszej wyobraźni zmienia się nieustannie, obiekty naszych uczuć unicestwiają się wzajemnie, stajemy się ustawicznie coraz to inni i wszystko wokół nas także ustawicznie się zmienia. „Przeszłość (...) — konkluduje narrator »Pięknej choroby« — jest mniej realna niż przyszłość, gdyż ta przynajmniej jest napięciem kierunkowym, staje się, w każdej chwili zdobywając nowy obszar dla życia, gdy przeszłość, którą staje się każda chwila, odpada, ścieka, podobnie jak wydzieliny ciała, i odrywając się od tego strumienia, płynącego bezustannie naprzód, zmienia się sama w sobie i nie podlegając już ciążeniu, ulatnia się w najbardziej lotny element, którego niepodobna zidentyfikować“ (str. 229).
Konkluzja ta jest jedną z prób podsumowania wysiłków Edwarda Ostrzenia, żeby wskrzesić własną przeszłość duchową. Wszystkie te wysiłki są daremne i bezcelowe. Rodzice są dla niego bardziej rzeczywiści po ich śmierci niż za życia. Nie dadzą się odtworzyć owe stany niedostrzegania ich i nierozumienia, którym podlegał w dzieciństwie. Nie da się odtworzyć miłość i jej obiekty, ponieważ miłość ze swej natury jest niepojęta poza czasem jej trwania. „Do istoty tego zjawiska należy nieokreśloność, jakaś nowa logika widzenia, która osobom postronnym wydaje się czymś w rodzaju pomieszania zmysłów i zatraty zdrowego sposobu myślenia, a jest zapewne tylko wyzwoleniem się wyobraźni, dotychczas ograniczonej przez zdrowy rozsądek; pokazuje ona naocznie, że świat nie jest tak łatwy do zgłębienia, jak może się wydać w pierwszej chwili, że rozstępuje się i rozszerza w różnych kierunkach, których istnienia nawet nie podejrzewaliśmy“ (str. 94). Pamięć, która nie zachowała twarzy, gestów i słów najbliższych, którzy byli wszystkim na świecie, jest usłużna i obsesyjna, gdy chodzi o zdarzenia i wówczas, i dziś pozbawione wszelkiej wagi. „Wypaliły się moje wielkie uczucia, w proch padły miasta i państwa, a ta uczennica, nie znana mi z nazwiska i z imienia, trwa dotąd, może to drwina losu, który ukazuje mi naocznie i z całym cynizmem znikomość wszystkiego, co przeżywamy, wszystkiego, co nas spalało, trwając przez lata i absorbując całą naszą istotę i zamiast widm naszej miłości, przyjaźni, przywiązania podsuwa nam figurkę nic nie znaczącą w naszym życiu.
„Widzisz, co warte były twoje uczucia, gdy myślałeś, że ofiarowują ci pełnię. Idź za tym widmem lekkim i obcym, oto, co pozostawiłem w twej pamięci, abyś się bawił miłym widzeniem, które jest bez wartości“ (str. 203).
Uznanie stanów duszy ludzkiej czy, jak się nie dość ściśle mówi u Jastruna, momentów świadomości za podstawową rzeczywistość ludzką prowadzi do daleko idących konsekwencji ontologicznych, wysuwanych przez Jastruna z pełną świadomością w formie jeśli nie filozoficznego, to w każdym razie artystycznego programu. Jastrun stawia jak gdyby znak równości między tym, co doświadczone, a tym, co potencjalne, tym, co urojone. Niweluje czas i przestrzeń jako kategorie ludzkiego świata, przekreśla pojęcie osobowości jako wymysł sztuczny i konwencjonalny, usprawiedliwiony nie na turą życia, lecz przekonaniem metafizycznym, z gruntu i absolutnie wątpliwym. Edward Ostrzeń analizuje siebie, ograniczonego czasem i przestrzenią, ale ambicją jego są domysły na temat natury życia powszechnego. Wnioski z przeprowadzanych autoanaliz przenosi on na płaszczyznę filozofii w wymiarze genezyjsko-apokaliptycznym. Pozwolę sobie przytoczyć dłuższy fragment końcowych partii „Pięknej choroby“ (co za fatalny tytuł!), gdzie Jastrun bez przesady ociera się o sferę genialności.
„Właśnie dogmat o ciał zmartwychwstaniu jest chyba najbardziej wstrząsającą wizją, jaką ludzie podali ludziom do wierzenia: powstające z prochu ziemskiego ciała, liczne jak gwiazdy, na odgłos trąby archanielskiej zrastające się kości, na nowo oblekające się w ciała, wychodzące z lochów grobowych, spod posadzek kościołów, z iłu i popiołu, gdziekolwiek zaorane, zmiażdżone, starte na proszek, od wieków spoczywały albo krążyły w powietrzu, w wodzie, w związkach chemicznych, wstające na Sąd Ostateczny, mają świadczyć o jedności wszystkiego, co w nas samych było rozproszone, chwiejne, nie dokończone, mają przekonać nas, że byt nasz nie był złudzeniem, mimo że był ustawicznym ruchem, przenoszącym w nas i poza nami cząstki materii z miejsca na miejsce, rwącym bezustannie ciąg naszego myślenia i odczuwania, poddającym nas tysiącu śmierci jeszcze przed ostateczną, która zabiera nam obraz świata gasząc nasze zmysły; jest w tej wizji niezgłębiona wiara w realność naszej osobowości, przekonanie, że jest ona odpowiedzialna za wszystko, co zdarzyło się jej przeżyć, albowiem nic nie ginie, nie rozpływa się w bezkształtnej mgławicy, ale właśnie sprawa rzeczywistego istnienia osobowości, owej duszy, którą wywyższa się człowiek nad zwierzęta, owej cząstki Boga, co została mu łaskawie udzielona przez niego, tak zazdrośnie strzegącego tajemnicy, jest chyba najbardziej problematyczna“ (str. 228-229).
Jastrunowska „Genezis z Ducha“ (ta analogia nasuwa się z nieprzepartą siłą) nie prezentuje treści duchowych człowieka, jest prawie wyłącznie zracjonalizowanym komentarzem do tych treści. Treści te są w niewielkim stopniu natury racjonalnej. Jastrun dociera raz po raz do ostatecznych granic kompetencji języka zracjonalizowanego, granic tych jednakże nie przekracza. Sygnalizuje coraz to nowe punkty, w których chęć przekroczenia tych granic jest, żeby tak rzec, racjonalnie usprawiedliwiona. „Nie zdajemy sobie sprawy z tego, że nasza egzystencja, czyli świadomość odrębności naszego ciała i umysłu, opiera się na bardzo kruchych podstawach, że w istocie gubimy się ciągle — we śnie i w czuwaniu, w miłości i omdleniu“ (str. 83).
Furtek jest wiele i korcą one rozmaitymi perspektywami. Musiałaby się poza nimi złamać racjonalna struktura języka. „Więc wszystkie gramatyki są po to tylko, by mydlić nam oczy w szlachetnym zresztą celu podporządkowania chaosu? Jestem tu i jestem tam, jestem chłopcem, który przyklęka nad budową gmachów, będących w mojej wyobraźni, jestem uczniem siódmej czy ósmej klasy gimnazjalnej, uczącym się w pokoju, z którego okiem widać zieloną studnię, jestem w tylu postaciach i miejscach, że nie ma mnie naprawdę nigdzie i nigdy“ (str. 119).
Jastrun utrzymuje się w granicach racjonalności wcale nie z troski o prawdę: „Nagle zrozumiałem, że moja władza poznawcza, moja zdolność orientacyjna jest mocno zawodna, że powinienem iść na ślepo, zaufawszy jedynie instynktowi, biec jak koń w ciemności, niewolnik wozu, prowadzący wóz do miejsca i celu drogi“ (str. 131). Prawda jest bliska nieprawdy, tak jak wszystkie antynomie stworzone przez ludzki umysł: „Ten dom trwalszy niż wszystko, co się w nim wydarzyło lub nie wydarzyło, mocniejszy od zdrady i wojny, trwa dalej, aby mi udowodnić murowaną prawdę, że to, co przeżyłem, nie różni się od tego, czego nigdy nie zaznałem, że mogę do obrazów pamięci, chwiejnych i niepewnych, dodać inne i te mogą być równie prawdziwe i równie kłamliwe jak te, które pamięć podaje za rzeczywistość minioną“ (str. 126).
Jeśli mimo wszystko Jastrun ani razu nie przekracza granic zracjonalizowanego języka, wynika to przede wszystkim z samej formy wypowiedzi pisarskiej, z formy filozoficznego eseju. Wyobrażam sobie, że taki esej mógłby napisać James Joyce dla przygotowania gruntu pod „Ulissesa“ albo dla wyjaśnienia, dlaczego „Ulisses“ jest taki, a nie inny. Chcę powiedzieć, że „Piękna choroba“ jest w gruncie rzeczy dziełem z zakresu filozofii na użytek literacki. Na taki właśnie użytek jak w „Ulissesie“ Joyce’a. Nie przypuszczam, żeby Jastrun zamierzał zabrać się do czegoś takiego jak „Ulisses“. Jastrun widzi, zda je się, jakieś powody, dla których przekroczenie granic języka zracjonalizowanego gotów jest uznać za niemożliwość. Tym bezinteresowniejsza jego zasługa, że postanowił odkryć wszystkie słabe punk ty tego języka, któremu postanowił być wierny. Może zresztą mylę się w tych przypuszczeniach. Czas pokaże, czy „Piękna choroba“ jest podsumowaniem czy inwokacją. Jedno jest pewne ponad wszelką wątpliwość, Jastrun napisał rzecz niezwykłą, rzecz natchnioną, głęboką w swoich treściach, szlachetną w swoim patosie tak częstym u Jastruna, a tym razem w pełni właściwym, usprawiedliwionym doniosłością i dostojeństwem tej wypowiedzi pisarskiej, w której powiedziane zostało wszystko, co Jastrun uznał się w prawie powiedzieć. Dzieła takie jak „Piękna choroba“ powstają rzadko, są nader szczęśliwym rezultatem pisarskich wysiłków, które nie zawsze przynoszą oczekiwane owoce, ponieważ żywe dzieła literatury tak jak „piękna choroba“ zwana życiem są wynikiem niespodziewanym, rodzą się z nieznanych przyczyn, są zapewne tak jak wszystko owocem zbiegu okoliczności, na co nie można mieć wpływu i czego najczęściej nie można zrozumieć.