Tajemnica grobowca (de Montépin, 1931)/Tom I/XXV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Tajemnica grobowca
Podtytuł Powieść z życia francuskiego
Wydawca Redakcja Kuriera Śląskiego
Data wyd. 1931
Druk Drukarnia Kuriera Śląskiego
Miejsce wyd. Katowice
Tytuł orygin. Simone et Marie
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXV.

Zawiadowca posłał po Boissieu i Perneta.
W kilka minut obadwaj weszli do kancelarii zawiadowcy, który wskazując na pana Pawła de Gibray, rzekł:
— Ten pan jest sędzią śledczym. Macie odpowiadać na pytania, jakie wam zada.
Boissieu i Pernet bardzo zadziwieni, trochę niespokojni (bo sprawiedliwość zawsze nabawia niepokoju, choćby się nie miało sobie nic do zarzucenia) głęboko się ukłonili i ciekawie popatrzyli na urzędnika.
— Który z panów — zapytał tenże — prowadził pociąg, przybyły do Paryża o pierwszej w nocy?
— Ja. Jerzy Boissieu, proszę pana — rzekł jeden z nich, podchodząc.
— Skąd pan jechałeś?
— Z Calais!
— W drodze z Calais musiałeś pan nieraz wchodzić do przedziałów dla kontrolowania biletów.
— To nie do mnie należy, proszę pana... to do Perneta.
Pan de Gibray zwracając się do Perneta, pytał dalej:
— Czyś pan nie zauważył pomiędzy podróżnymi, z którymi z obowiązku miałeś styczność, człowieka z ręką na temblaku?
— I owszem, panie sędzio, i to tem więcej, że mnie co do tego uderzył jeden szczegół.
— Jaki szczegół?
— Podróżny, o którym mowa, zajmował przedział pierwszej klasy; kiedym wszedł, aby skontrolować jego bilet, nie miał temblaka i ruchy jego były zupełnie swobodne. Tymczasem pod Paryżem, kiedym wszedł powtórnie, zobaczyć, czy kto nie przybył w drodze, miał rękę na chustce. Zapytałem go, czy się nie zranił, odpowiedział, że cierpiał chwilowo bóle reumatyczne.
— To właśnie potrzebowaliśmy wiedzieć — rzekł sędzia śledczy. — Nie wierzę pozorowi przedstawionemu przez podróżnego. Ta ręka na chustce, to był znak omówiony, aby go można było poznać przy przyjeździe. Już mi to przychodziło na myśl. To, com się dowiedział, utwierdza mnie w tem przekonaniu. Gdzież ten podróżny wsiadł do pociągu?
— Na krańcowej stacji, w Calais.
— Czy miał bagaże?
— Nie, panie. Na bilecie nie było to oznaczone. Doskonale sobie to przypominam.
— Czy nie mógłbyś mi Pan dać rysopisu podróżnego?
Pernet zastanowił się przez chwilę i odpowiedział:
— Jegomość ten wyglądał na lat pięćdziesiąt, bez zarostu, miał mały pilśniowy kapelusz, ciemnobronzowe palto i biały szal na szyji.
— To ten sam, zamordowany, rysopis jest dokładny — rzekł naczelnik wydziału śledczego.
Sędzia śledczy mówił dalej:
— Nie wiesz pan, czy ten człowiek był mieszkańcem Calais? Czy często podróżował tą drogą?
— Nic nie wiem, proszę pana... widziałem go po raz pierwszy.
— Czy dobrze mówił po francusku?
— Tak, bez najmniejszego akcentu.
— Dosyć, moi panowie. Jak na teraz, nie mam was o nic więcej do pytania.
Dwaj kolejarze odeszli.
— Gdy pociąg przychodzi — zapytał sędzia śledczy zawiadowcy stacji — czy przy drzwiach wychodowych kto stoi dla odebrania biletów?
— Tak jest, panie... są do tego specjalni ludzie.
— Chciałbym widzieć tego, co przeszłej nocy odbierał bilety.
— Zaraz go każę zawołać.
Oficjalista natychmiast przybył na wezwanie zawiadowcy. Nazywał się Gautier.
— Mam pana o jedno zapytać rzekł do niego sędzia śledczy.
— Czy pan nie pamiętasz, aby około pana, po przybyciu pociągu o godzinie pierwszej, przechodził człowiek z ręką na chustce?
— Pamiętam doskonale. W chwili wyjścia podróżny ten zatrzymał się i szukał w kieszeni od kamizelki biletu, który znalazł nie bez trudności. Podał mi go przepraszając.
— Czyś pan nie zauważył cudzoziemskiej wymowy?
— Nie, proszę pana.
Naczelnik wydziału śledczego rzekł zcicha:
— To nie cudzoziemiec. Zbierzemy objaśnienia w Calais.
Sędzia śledczy, zwracając ciągle mowę do odbiorcy biletów, pytał:
— Czyż pan nie zauważył, że na stacji ktoś czekał na podróżnego?
— I owszem. Jak tylko wszedł do sali pasażerskiej, przystąpił do niego młody człowiek, który czekał od trzech kwadransów.
— Od trzech kwadransów! — zawołał Paweł de Gibray.
— Tak jest, panie!
— Musisz się pan mylić.
— Nie, nie mylę się. Powiedziałem od trzech kwadransów i to utrzymuję. Jestem pewny tego, co mówię, z przyczyny, że na trzy kwadranse przedtem, gdym zamknął drzwi po wyjściu pasażerów z pociągu, przychodzącego o kwadrans po północy, ów młodzieniec przystąpił do mnie, pytając, czy ten pociąg z Calais przybył. Odpowiedziałem mu przecząco. On mnie zapytał, o której przychodzi. Odpowiedziałem: o pierwszej. Czekam na jednego z przyjaciół, — rzekł wtedy — i bałem się spóźnić.
Pan de Gibray zmarszczył brwi z niezadowoleniem.
— A to rzecz szczególna! — rzekł. — Godziny nie zgadzają się z czasem wskazanym przez stangreta Cadeta i restauratora z ulicy Saint Mande.
— Musi tu być nieporozumienie — odrzekł naczelnik wydziału śledczego — rzecz do wyjaśnienia.
Sędzia śledczy mówił dalej:
— Czyś widział z twarzy owego młodzieńca?
— Dosyć niedokładnie — odparł oficjalista — gdyż okręcony był szalem. To tylko pewna, że miał jasne włosy, takież faworyty i nosił szyldkretowe binokle.
— Ten sam rysopis — rzekł naczelnik wydziału śledczego, — nic a nic nie rozumiem.
— Jakiego miał szal koloru? — ciągnął dalej de Gibray.
— Ciemny, jak mi się zdaje, tak jak i reszta ubrania.
— Czyś pan pewien, że od chwili, gdy pana zapytał aż do przybycia pociągu z Calais ten młodzieniec znajdował się w sali pasażerskiej lub około wyjścia?
— Widziałem go trzy czy cztery razy.
— Proszę kazać zawołać Cadeta, dorożkarza — polecił sędzia śledczy.
Naczelnik wydziału śledczego wyszedł z gabinetu i wydał polecenie agentowi Martelowi, który poszedł po stangreta z ulicy Ernestyny.
— Cadet — rzekł do niego pan Gibray.
— Poszukajno dobrze w pamięci. Potrzebuję dokładnie wiedzieć, jak długo stałeś tutaj ostatniej nocy, czekając na pociąg, przychodzący o pierwszej.
— Już to mówiłem panu sędziemu.
— Powtórz raz jeszcze.
— Przyjechałem tu o trzy kwadranse na pierwszą. Czekałem blisko dwadzieścia minut.
— Panie sędzio — zauważył naczelnik wydziału śledczego — nie zapytałeś pan odbiorcy biletów, czy ów młodzieniec, pytając o objaśnienia, dobrze mówił po francusku.
— Prawda... Słyszałeś pan pytanie. Odpowiedz pan.
Oficjalista odpowiedział w istocie:
— Młody człowiek dobrze mówił po francusku, — ale z wybitnym akcentem.
— Jakim?
— Nie znam — się na tem, ale mi się zdaje, że to był akcent północny.
— To nasz ptaszek! — zawołał Paweł de Gibray.
— W tem wszystkiem musi być nieporozumienie łatwe do wyjaśnienia. Czy się pociąg z Calais nie spóźnił?
— I owszem, panie, — odparł zawiadowca — spóźnił się o dwadzieścia minut.
— No, to już się wszystko wyjaśnia. Młody człowiek pokazawszy się tutaj, kazał się tak najspieszniej zawieźć na ulicę Saint-Mande, gdzie zmienił dorożkę i powróciwszy, był widziany przez odbierającego bilety, jak się przechadzał i oczekiwał.
— Być może — rzekł oficjalista, któremu rzecz ta wydawała się niemożliwą — ale mi się zdaje, żem go widział wprzódy.
W tej chwili Jodelet i Martel weszli w towarzystwie posługacza kolejowego.
— Co tam, Jodelet? — zapytał naczelnik wydziału śledczego.
— Proszę pana, prowadzimy tego oto zucha, z którym rozmawiałem na dworze, który, jak mi się zdaje, dostarczy nami cennego objaśnienia co do jasnowłosego młodzieńca.
— Czyś widział tego młodego człowieka? — zapytał żywo sędzia śledczy zwracając mowę do posługacza, który odpowiedział:
— Młodzieniec w szalu, binoklach, z jasnemi faworytami? tak jest panie. Wysiadał z powozu i zapytał mnie, czy pociąg z Calais nadszedł. Ja odpowiedziałem, że chyba nie. Wtenczas ujrzałem, jak szedł do drzwi, a potem wrócił i wsiadł do powozu.
— Czy on dobrze mówił po francusku?
— Z silnym akcentem cudzoziemskim, ruskim, niemieckim, czy też szwajcarskim.
— Czy pamiętasz, o której godzinie mówił z tobą?
— Mogło być kwadrans na pierwszą.
— Widziałeś go później?
— Widziałem. W chwili gdy pociąg z Calais nadchodził, czekał przy drzwiach, a potem oddalił się z jakimś podróżnym.
— Czyś zauważył, że ten podróżny miał rękę na chustce?
— Nie, panie. Przechodziłem prędko, mając gdzieindziej zajęcie.
Widocznem się okazało dla wszystkich, że zamieszanie w czasie nastąpiło z powodu opóźnienia pociągu z Calais i że jasnowłosy młodzieniec był jedną i tąż samą osobą.
Urzędnicy pożegnali się z zawiadowcą i odeszli.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.