<<< Dane tekstu >>>
Autor Michał Bałucki
Tytuł Tajemnice Krakowa
Wydawca Wydawnictwo „Djabła“
Data wyd. 1870
Druk Karol Budweiser
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VIII.
Zakończenie.

Powróćmy teraz do łóżka chorego żołnierza, otoczonego staranną opieką Zofji i Gustawa. Wspólne czuwanie coraz więcéj zbliżało młodych ludzi do siebie. Zofja zwiedziona tak niegodnie przez Feliksa, w czystéj, szczéréj miłości Gustawa znalazła pokrzepienie dla zbolałéj duszy. Na każdym kroku dawał jéj tyle dowodów przywiązania, że serce jej coraz wiecéj lgnęło ku niemu. Jeżeli czasem interesa zatrzymały go dłużéj w mieście, ogarniał ją niepokój, co chwila biegła do okna, na każdy szelest w sieni zrywała się. Ale im więcéj czuła wzrastającą dla Gustawa miłość, tém bardziéj tłumiła jéj objawy i tém mniéj dawała mu ją poznać; nie czuła się bowiem godną tak niewinnego uczucia. Obawiała się, że Gustaw dowiedziawszy się o całem zejściu z Feliksem, wzgardzi nią i porzuci.
Myliła się jednak. Gustaw poznawszy całą sprawę z opowiadania Flawjusza powracającego już do zdrowia, nie tylko nie cofnął się, ale owszem, rad był niejako, że Zofja wyleczyła się w ten sposób z miłości dla jego rywala i w odpowiedzi poprosił starca o jéj rękę, objaśniając go zarazem o swoim stanie majątkowym.
— Zacny z ciebie chłopiec, panie Gustawie, rzekł Flawjusz — dawno już marzyłem o takim mężu dla méj Zosi, ale ubóstwo wasze i zajęcie się Zofji tamtym niegodziwem krzyżowało swoje zamiary. Dziś przeszkody te usunięte, nieszczęście przesiliło się, a złe obróciło się w dobre. Idzie tylko o to, czy Zofja cię kocha. Wierzaj mi, że nie chciałbym, aby tylko przez posłuszeństwo dla mnie szła za ciebie. Tyś godzien innéj miłości.
— Więc pomów pan z nią. Ja wyjeżdżam na kilka dni na wieś, dla uregulowania interesów majątkowych. Wrócę po wyrok, który mi szczęście lub rozpacz dać może.
Wyjechał tego samego dnia, nie uprzedziwszy nawet o tém Zofji. To ją zaniepokoiło widocznie; Flawjusz nic jednak nie mówił, tylko w milczeniu badał jéj usposobienie. Na drugi dzień nie mogła już wytrzymać i sama zapytała o Gustawa.
— Wyjechał — odrzekł Flawjusz.
Zbladła i z przestrachem spojrzała na starca.
— Czy mówił co z tobą o mnie, o Feliksie?
— Mówił.
— Teraz pojmuję jego wyjazd, a raczéj ucieczkę — zawołała ze łkaniem.
Starzec z uśmiechem zadowolenia patrzał na płaczącą. Miał talizman, który te łzy w szaloną mógł zamienić radość. Nie chciał dłużéj martwić dziewczyny i powiedział jéj wszystko.
Trzeciego dnia powrócił Gustaw i powtórzył jéj to samo, tylko bez porównania lepiéj i serdeczniéj. Domek przy ulicy Długiéj stał się rajem dla zakochanych.
Postanowiono zaczekać ze ślubem do zupełnego wyzdrowienia Flawjusza. Skoro tylko podniósł się z łóżka, dano na zapowiedzi.
W sam dzień ślubu przyniesiono Flawjuszowi karteczkę, na któréj stały tylko te słowa: „Umierający pragnie z tobą mówić.“
— Któż to taki? — zapytał posłańca.
— Nie wolno mi nic powiedzieć. Doróżka czeka — mogę pana odwieźć na miejsce.
— Czekajcie dzieci, zaraz wrócę — przemówił po chwili namysłu Flawjusz, i wsiadł do doróżki.
Przywieziono go do jednej z większych kamienic choć w bocznej ulicy. Pełen ciekawości szedł z służącym na pierwsze piętro, a gdy weszli do ciemnego prawie pokoju, spostrzegł na łóżku leżącego chorego, którego rysów nie mógł rozpoznać.
— Flawjuszu! — przemówił chory głosem przytłumionym i słabym.
— Któż mnie woła?
— To ja — Modest.
Flawjusz zmarszczył brwi i cofnął się ku drzwiom.
— Nie odchodź! przez litość nad umierającym, zostań! Życie różniło nas i waśniło, niech choć śmierci chwila nas połączy. Wiem, że wiele przeciw tobie zawiniłem — ale pokora niech mi wyjedna przebaczenie.
— Czego żądasz odemnie? — spytał Flawjusz wzruszony błagalnym głosem księdza.
— Jednego uścisku dziecka mego.
— Wszak sam je porzuciłeś dobrowolnie, oddając razem z matką na pastwę nędzy.
— Są to grzechy młodości, za które ciężko odpokutowałem. Późniéj gdym przywdział szatę duchowną, obowiązki powołania odpychały mnie od dziecka mego. A jednak z każdym dniem wzmagało się we mnie uczucie rodzicielskie, kiedy z drugiej strony, stan mój kazał mi wypierać się tego uczucia. Okropne walki staczałem z samym sobą. Zazdrościłem ci jej pieszczot, które mi się należały, miłości, która była moją własnością i z zazdrości nienawidziłem cię. Układałem różne plany odzyskania praw moich. Odebrać ci ją przemocą czy podstępem byłoby bardzo łatwo, ale ja chciałem ci odebrać jej serce. Bóg ukarał mnie za to. Siejąc między wami nieufność, o mało nie przyczyniłem się do hańby mojego dziecka.
— I ty mówisz że ją kochasz!
— O! kocham. Dla niej zaszargałem moje sumienie; chciałem albowiem zapewnić jej świetną przyszłość, byt niezależny. Ludzka sprawiedliwość nie dosięgła mnie wprawdzie, ale Bóg ukarał; bo oto umieram biedny, nie mogąc zostawić jej nic, prócz błogosławieństwa.
— Los Zofji zabezpieczony. Idzie za mąż za młodzieńca, który w spadku po Sewerynie Liwodzie dostał znaczny majątek.
Ksiądz załamał ręce.
— Boże! więc własne dziecko chciałem okraść! Sprawiedliwość Twoja nie dopuściła tego. O, lżéj mi teraz umierać! Flawjuszu — zawołał wyciągając ku niemu ręce — chciałbym ją choć raz przed śmiercią uścisnąć i nazwać córką moją!
— Ona nie powinna wiedzieć o tém, że nią jest.
— To pozwól mi choć widzieć ją. Dziś ze wszystkich pragnień moich, to jedno mi tylko pozostało. Spełnij je.
— Dobrze — odparł wzruszony Flawjusz.
Wrócił do Zolji, która w ślubnéj sukni z niecierpliwością oczekiwała na niego.
— Ojcze, jedziemy?
— Jedziemy, ale nie do kościoła jeszcze. Jest pewien człowiek który umiera, a który przed śmiercią pragnie widzieć cię i pobłogosławić.
— To może ojciec mój! — zawołała Zofja patrząc Flawjuszowi w oczy.
— Kiedy ci serce powiedziało — ja zapierać nie będę.
— Jedźmy.
— Człowiek ten zawinił przeciwko tobie i matce twojej.
— Ale żałuje tego i chce mnie pobłogosławić. Jedźmy.
Wybiegła z pośpiechem i wskoczyła do powozu stojącego przed domem. Za nią wsiedli Flawjusz i Gustaw.
W kilkanaście minut byli już przy łóżku umierającego. Wszedłszy do pokoju, Zofja rzuciła się ku księdzu wołając:
— Ojcze!
— Córko moja! Boże! jakżem szczęśliwy. Flawjuszu, dziękuję ci za tę chwilę. Błogosł..!
Podniósł rękę do góry, chcąc pobłogosławić klęczącéj parze kochanków — ale ręka spadła na poduszki jak ołów....


Ksiądz Modest żyć przestał.

KONIEC.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Michał Bałucki.