Tajemnice Paryża/Tom I/Rozdział XI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Tajemnice Paryża |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Drukarnia Wł. Łazarskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Mystères de Paris |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom I Cały tekst |
Indeks stron |
Właśnie fiakr mijał wioskę Sarcelles. Rudolf kazał zwrócić ma prawo, a poza Villiers-le-Bel wziąć się na lewo.
— A teraz, kiedy już obiecałem poprawę, możemy stawiać zamki na lodzie. To nic nie kosztuje, więc pozwolisz mi być rozrzutnym. Dajmy na to więc, że ta droga prowadzi do wioski, oddalanej zupełnie oddalonej od traktu... Wioska stoi wśród ślicznych drzew na pochyłości niewielkiej góry.
— A pod nią rzeka.
— Tak właśnie... mała rzeczka... Na końcu wioski piękny folwark, otoczony ogrodem owocowym i klombami kwiatów.
— Ale przy tym domu będą zielone okiennice...
— Zgoda... niema nic piękniejszego nad zielone okiennice. Pani tego folwarku będzie twoją ciotką.
— Ach, jakżebym ją kochała, — zawołała Gualeza składając ręce i podnosząc oczy do nieba z wyrazem najwyższego szczęścia. — O! będę ją kochać, będę jej pomagać w gospodarstwie, będę szyć, prać, chować owoce na zimę... Słucham dalej.
— Na pierwszem piętrze twój pokój.
— Mój pokój! co za szczęście! i jakiż jest mój pokój?
— Ma dwa okna, z których widać ogród, łąkę, wieżę kościoła. Na łące pasie się kilka krów.
— Ach! ślicznie! A między niemi jedna będzie moją ulubioną; przywiążę jej na szyi dzwonek na pięknej wstążce.
— Tak, to biała krówka i będzie się nazywać Białoszką.
— Co za piękne imię!
— Ale skończmy twój pokój. Obicie w kwiaty. Róże i powój pną się po ścianach domu. Tylko rękę wyciągniesz, masz bukiet gotowy.
— Jak pięknie umiesz malować, panie Rudolfie!
— A teraz, co będziesz robiła przez cały dzień? Naprzód ciotka obudzi cię pocałunkiem i poda ci szklankę ciepłego mleka, bo masz słabe piersi. Wstaniesz, obejdziesz folwark, odwiedzisz Białoszkę, kury, gołębie, kwiaty... O dziewiątej przyjdzie nauczyciel kaligrafji.
— Do mnie?
— Tak jest... musisz przecież umieć czytać, pisać, rachować, żeby pomagać cioci w gospodarstwie. Po lekcji będziesz szyć. Około drugiej weźmiesz się do pisania, potem pójdziesz z ciotką, w lato do żniwiarzy, na jesieni zobaczyć jak orzą. Wracasz znużona koło siódmej. W kuchni pali się wielki ogień, ogrzejesz się tam i pomówisz z poczciwymi rolnikami. Potem pójdziesz: na obiad, na który czasem i poczciwego staruszka proboszcza zaprosicie. Potem będziesz czytać, a o dziesiątej powiesz cioci dobranoc i wrócisz do siebie. Nazajutrz znowu to samo...
— O, tak sto lat można żyć i nie nudzić się.
— To jeszcze nic; a niedziela! a święta! Wtenczas piękniej się ubierzesz, w ładną suknię, czepeczek do twarzy i z ciotką i służącym Jakóbem pojedziecie — małym powozikiem wysłuchać mszy. Potem pójdziesz gdzie na zabawę. Wszystka młodzież dobija się o taniec z tobą, boś ładna, przystojna, rozsądna, skromna... Nakoniec i tobie jeden bardziej się podoba... i...
Rudolf, zdziwiony milczeniem Gualezy, spojrzał na nią.. Biedna z trudnością tłumiła łkania.
— Co ci jest?
— Ach! niechcący nadałeś mi pan straszną boleść. Już zaczynałam wierzyć w ten raj...
— Ależ, moje dziecię, ten raj istnieje... Patrz, widzisz go przed sobą!... Fiakr, stój!
Powóz się zatrzymał. Gualeza podniosła oczy i oniemiała. Wioska na pochyłości góry, folwark, łąka, krowy, rzeczka, w oddaleniu kościół wśród kasztanów; wszystko tam było, nawet biała krówka, przyszła faworyta Gualezy.
— A co, czy umiem malować? — spytał Rudolf z uśmiechem.
— Cóż to jest! Ale, mój Boże, to sen!...
— I cóż dziwnego?... Gospodyni jest moją mamką... dziś rano dałem jej znać, że ją odwiedzimy... rysowałem z natury...
— A... tak, — odpowiedziała Gualeza z głębokiem westchnieniem.