Tajemnice Paryża/Tom I/Rozdział XL

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Tajemnice Paryża
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Mystères de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XL.
WIEJSKA WIECZERZA.

Miłe wrażenie sprawia kuchnia folwarczna w Boujueval w czasie wieczerzy. Na ogromnym kominie z trzaskiem paliły się sutym ogniem drwa dębowe. Pośrodku stał duży stół, nakryty grubem, białem płótnem, a na nim talerze, noże i widelce czekały na biesiadników.
Podżyły kundel, cały czarny grzał się przy ogniu. Poważny ten brytan nosił poetyczne imię Lizandra.
Kiedy wszystko było gotowe do wieczerzy, kucharka postawiła na stole dzbanek starego wina i uderzyła w dzwon.
Na to wezwanie ze dwunastu ludzi weszło wesoło do kuchni. Wszyscy, mężczyźni, kobiety i dziewczęta wyglądali zdrowo i rześko. Zasiedli do wieczerzy, na którą zarobili ciężką dzienną pracą. Stary ekonom Chatelain zajął pierwsze miejsce. Wszyscy siedli. Po odmówieniu modlitwy stary Chatelain, według dawnego zwyczaju, zrobił nożem krzyż na chlebie, odkroił kawałek, położył go na talerzu i postawił wraz ze szklanką wina na środku dla ubogich.
W tej chwili psy na dziedzińcu głośno zaszczekały.
— Ktoś musi przechodzić koło naszego muru, — rzekł Chatelain.
Ledwo wymówił te słowa, gdy u wrót zadzwoniono.
— Któżby tak późno przychodził? — rzekł stary rolnik, — wszyscy są w domu. Zobacz jednak, Rene.
Rene, najmłodszy — z parobków, wybiegł.
— Pierwszy raz dziś pani George i panna Marja nie zaszły do nas, gdy jesteśmy przy wieczerzy, — rzekł znowu stary Chatelain.
— Pani George poszła do pokoju Marji, bo panna, wróciwszy z plebanji, zasłabła, — odpowiedziała Klaudyna, ta sama wieśniaczka, która odprowadziła Marję do domu.
— Czy bardzo słaba nasza panienka? — zapytał Chatelain.
— Nie, nie, Bogu dzięki! pani George powiedziała, że to nic, bo inaczej posłałaby do Paryża po pana Dawida, tego czarnego doktora. Szczególna jednak rzecz: murzyn i doktór. Biały doktór — to co innego.
— Czyż to już raz nie wyleczył Marji?
— Wyleczył; ale zawsze straszna rzecz, doktór murzyn.
— Czy nie wyleczył starej Hanny, która od trzech lat nie wstawała z łóżka?
— Wyleczył ale to zawsze murzyn, cały czarny.
— A jakiego koloru jest mleko od czarnej krowy?
— Naturalnie, że białe, jak śnieg białe. Przecież wszystko jedno, czy krowa czarna, graniasta, czy biała.
— Jeżeli wszystko jedno, dlaczegóż czarny doktór ma być gorszy od białego?
— Tak, — odpowiedziała Klaudyna po chwili namysłu.
— Zimno na dworze, aż kamienie pękają, — rzekł Rene, wchodząc.
— Któż tam dzwonił?
— Biedny jakiś człowiek, ślepiec i chłopczyk, co go prowadzi.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.