Tajemnice Paryża/Tom I/Rozdział XVII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Tajemnice Paryża
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Mystères de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XVII.
ZAKRWAWIONE SERCE.

Gospodarz Zakrwawionego serca wyszedł aż na próg na przyjęcie gości. Był nim ów Czerwony Janek, którego Rudolf szukał, ale go jeszcze nie znał. Mały, szczupły, nędzny, mógł mieć około pięćdziesięciu lat. Miał w sobie coś z kuny i szczura, kości policzkowe wystające, żywe oczy nadawały mu wyraz przebiegłości. Ledwie zeszli ze schodów, przybiegł dziesięcioletni, słabowity, kulawy i nieco garbaty chłopak — podobny do Czerwonego Jana. Można było zgadnąć, że to jego syn. Ten sam przenikliwy i chytry wzrok, takież czoło obrosłe szorstkiemi, jak szczecina, rudemi włosami. Kulas zatrzymał się, stojąc na zdrowej nodze, jak żóraw nad bagnem.
— Jak się masz, stary? — rzekł Czerwony Jan da Bakałarza cienkim głosikiem. — Co rozkażesz?
— Daj mojej żonie na kwadrans twego chłopca, pomoże jej szukać... niedaleko... coś zgubiła...
Czerwony Jan zrozumiał; powiedział:
— Kulas, idź z tą panią.
Szkaradny chłopiec przybiegł, kulejąc, do Puhaczki.
— To mi kochane dziecię, — rzekła, — zaraz idzie... Nie tak jak żebraczka Marysia, co się zawsze z niechęcią do mnie zbliżała.
I Puhaczka z Kulasem weszli na schody i zniknęli w mgle wieczornej. Wchodząc, Rudolf musiał się we drzwiach schylać, tak były niskie. Szynk składał się z dwóch pokojów. W pierwszym stał bufet i stary bilard. Dwa okna wąskie i brudne ledwie oświecały te wilgotne izby. Przez chwilę tylko Rudolf był sam w drugim pokoju, a już Bakałarz i Czerwony Jan rozmówili się w kilku słowach tajemniczemi znakami.
— Napijesz się piwa czy wódki? — spytał Bakałarz Rudolfa.
— Dziękuję... nie chce mi się pić.
Usiadł przy małym stoliku w drugim pokoju.
Tak już było ciemno w szynku, że nie można było widzieć otworu w kącie podłogi, prowadzącego do piwnicy. Bakałarz usiadł przy stole, tyłem do piwnicy, żeby ją zakryć przed Rudolfem.
Rudolf, dla ukrycia niepokoju, wyglądał oknem. Choć widział Murfa udającego się do Wdowiej Alei, — nie był pewny, czy poczciwy anglik dobrze zrozumiał lakoniczny bilecik. Chociaż silny, odważny i dobrze uzbrojony, mógł jednak nie dać sobie rady w walce ze zbrodniarzem, gotowym na wszystko. Lecz energiczny, dziwaczny, chciwy gwałtownych wzruszeń, znajdował jakiś urok nawet w tej niepewności i w przeszkodach, które zniszczyły plan ułożony w wilję z wiernym Murfem i Szurynerem. Czerwony Jan po kilku słowach, usłyszanych od Bakałarza, przyglądał się Rudolfowi z szyderstwem i nieufnością.
— Uważam — odezwał się Bakałarz, — że jeżeli moja żona zastanie w domu osoby, które mamy odwiedzić, moglibyśmy do nich pójść o ósmej.
— O dwie godziny wcześniej! to im sprawi przykrość. Dopiero o dwunastej zamykam sklep, — przerwał Czerwony Jan piskliwym głosem. — O północy przychodzą moi najlepsi goście.
— Z tobą trzeba na wszystko przystać. Więc nie rychlej jak o dziesiątej pójdziemy z wizytą.
— Otóż i Puhaczka! — rzekł Czerwony Jan, słysząc, ten sam znak, jaki dat Bakałarz przed zejściem do podziemia.
Woda spływała po sukniach Puhaczki; usiadła naprzeciw Rudolfa i Bakałarza i rzekła:
— Powiedział prawdę.
— A widzisz! — zawołał Rudolf z triumfem.
— Pozwólże jej skończyć.
— Zostawiwszy Kulasa na czatach, poszłam pod numer 17... Przychodzę do niskich drzwi... Dzwonię, otwiera odźwierny, otyły, pięćdziesięcioletni, łysy, z ryżemi faworytami, napół zaspany... Powiadam z płaczem, że mi wyleciała za okno moja papuga, że mieszkam przy ulicy Marbeuf, że szukam papugi po wszystkich ogrodach...
— A co? co to za kobieta! — rzekł Bakałarz z dumą.
— Odźwierny wpuścił mnie do ogrodu i wszystko przejrzałam... Naokoło muru wszędzie drewniane kratki, jak schody. Dom bez piętra o sześciu oknach. Okiennice zamknięte na zasuwki, łatwo otworzyć... Drzwi wchodowe szklane, z żaluzjami zewnątrz... Wchodząc do domu...
— Patrz! weszła do domu! — zawołał dumnie Bakałarz.
— Tak jest. Nie znalazłszy papugi, tak zaczęłam jęczeć i płakać, że odźwierny zaprosił mnie do pokoju i poczęstował szklanką wody z winem. W przedpokoju rozesłany dywan... nie słychać kroków i w razie potrzeby można stłuc okno bez hałasu. Na prawo i lewo drzwi z delikatnemi zamkami, ale w głębi drzwi mocne zamknięte na klucz... coś do kasy podobne... trąci pieniędzmi... Miałam przy sobie wosk... Ażeby zbliżyć się do tych drzwi, zaczęłam kaszleć mocno. Odźwierny rzekł: „Trzeba pani cukru do wady włożyć“ i wyszedł po łyżeczkę. Słyszałam, jak brząkał srebrem. Srebro w pokoju na prawo. A ja zbliżyłam się do drzwi w głębi z woskiem w ręku i oparłam się na zamku. Oto odcisk, to się zda. Na własne oczy widziałam przez okno, w pokoju na lewo, na biurku, przynajmniej ze dwanaście worków z pieniędzmi.
Zaledwie wymówiła te słowa, Bakałarz pochwycił Rudolfa za gardło i strącił go w otwartą piwnicę, i to z taką szybkością, że Rudolf nie miał czasu bronić się.
Bakałarz ostrożnie zszedł do piwnicy. Dało się słyszeć skrzypienie zardzewiałych zawiasów, i znowu wszystko ucichło. Puhaczka dobyła zapałkę i zapaliła cienki stoczek. Ohydna twarz Bakałarza pokazała się z otworu piwnicy.
Puhaczka mimowolnie krzyknęła na widok tej głowy, bladej, zeszpeconej, z świecącemi oczami.
— Musisz być straszliwie brzydki, kiedym ja się ciebie zlękła.
— Ruszajmy, — zawołał bandyta, zasuwając drzwi piwnicy żelaznym drągiem. — Za godzinę będzie zapóźno!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.