Tajemnice Paryża/Tom II/Rozdział XXIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Tajemnice Paryża |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Drukarnia Wł. Łazarskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Mystères de Paris |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom II Cały tekst |
Indeks stron |
Gualeza siedziała na swojej ulubionej ławce w dziedzińcu więzienia, pokochała to miejsce, bo darnina wokoło, choć chuda i nędzna, przywodziła na myśl strumyk, płynący przez grunta folwarku Bouqueval. Ufna w dobrotliwe obietnice markizy d’Harville, Gualeza spodziewała się wprawdzie, że będzie uwolnioną, ale tak przywykła już do nieszczęścia, że nie śmiała wierzyć, aby chwila swobody rychło dla niej nadeszła. Od czasu pobytu swego w więzieniu, widok towarzyszek, ich rozmowy, ciągle ożywiały w biednej Gualezie pamięć dawnego poniżenia, a stąd pożerający ją smutek stawał się jeszcze głębszym, zabijającym. Niedosyć tego: nowy powód niepokoju, zmartwienia, trwogi nawet, znajdowała, zastanawiając się nad egzaltowaną wdzięcznością, jaką czuła dla Rudolfa; i budziła w sobie wspomnienie przepaści, w której niegdyś była pogrążoną, dlatego tylko, aby zmierzyć cały ogrom przedziału między sobą, a swoim dobroczyńcą, którego wielkość wydawała się jej nadludzką, który tak był dobry dla cierpiących, a tak bezwzględny dla złych. Przejęta dla niego uszanowaniem, wdzięcznością, czcią, myślała niekiedy, że w tych uczuciach poznaje wszystkie cechy miłości, miłości bez nadziei, równie skrytej jak głębokiej. Pierwszy raz wyczytała w sercu swem biedna dziewczyna to mniemane, przywodzące do rozpaczy odkrycie, po rozmowie a markizą d’Harville.
— Zapał, z jakim mówiłam — myślała sobie — obraził tę damę tak piękną, tak znakomitą. Teraz pojmuję gorycz jej wyrazów, natchnęła je razem zazdrość i pogarda. Wzbudziłam w niej zazdrość, ja! a zatem ona go kocha i ja go kocham? więc mimowoli musiałam zdradzić moją miłość? Ale czyliż wolno mi kochać go, mnie, na zawsze shańbionej? O! gdyby tak było, stokroć wołałabym umrzeć!
Gualeza myliła się jednak, nie rozumiała uczuć swoich, nazywając je miłością. Obok głębokiej namiętnej wdzięczności dla Rudolfa, podziwiała powab, siłę męską, piękność, które go odznaczały, lecz podziw ten był całkiem czysty, nie materjalny. Wreszcie działał tu głos krwi, tak często zaprzeczamy, niemy, niapoznany. Tkliwe przywiązanie Gualezy do Rudolfa pochodziło od tajemniczej sympatji, której istnienie tak jest naraz oczywiste i niepojęte, jak familijne podobieństwa rysów twarzy.
Gualeza była więc pogrążona w głębokim smutku, chociaż, według obietnicy pani d’Harville, miała nadzieję lada chwila być wypuszczoną z więzienia. Spoczywając, jak powiedzieliśmy, na ulubionej ławce, szyła pieluszkę dla przyszłego dziecięcia Joaśki, która siedziała u nóg jej na ziemi i patrzyła na nią.
Nietylko życie i postępowanie Gualezy i Joaśki zmieniło się.