Tajemnice Paryża/Tom II/Rozdział XXII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Tajemnice Paryża
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Mystères de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXII.
WIZYTA.

Pałac księżny de Lucenay był jednym z najpiękniejszych na przedmieściu Saint-Germain. O dziewiątej wieczorem otworzyła się wielka brama tego pałacu przed świetnym pojazdem, który, zatoczywszy koło na ogromnem podwórzu, zajechał przed ganek. Lokaj otworzył drzwiczki i z powozu wysiadł młody hrabia, de Saint-Remy.
Trudno opisać zdziwienie i oburzenie księżny, która mniemała, że stary hrabia powiedział synowi, że i ona wszystko słyszała.
— Kochana Klotyldo, jakżeś dobra! jak... Lecz nie był w stanie dokończyć.
Księżna nie ruszyła się z miejsca, ale jej wzrok dowodził takiej zabijającej pogardy, że hrabia umilkł, nie mógł ani słowa więcej wymówić, ani kroku postąpić.
— Cóż to znaczy, Klotyldo? nigdym cię nie widział piękniejszą, a jednak...
— To za wiele bezczelności! — zawołała księżna i cofnęła się z takim wstrętem, że hrabia znowu oniemiał.
Jeszcze raz jednak nabrał śmiałości i rzekł:
— Czy powiesz mi przynajmniej, Klotyldo, jaka jest przyczyna tej zmiany? Cóżem zrobił? W czem przewiniłem?
Księżna zmierzyła go od stóp do głowy, z taką pogardą, że Florestan, rumieniąc się z gniewu, zawołał:
— Wiem jak pani umiesz zrywać związki, czy i teraz sobie tego życzysz?
— Ostatni fałszywy weksel już wykupiony? ocalony honor imienia? To dobrze. Teraz odejdź.
— Ach! wierzaj mi...
— Żałuję tych pieniędzy: mogły przynieść ulgę tylu uczciwym ludziom, pogrążonym w nieszczęściu, lecz musiałam to zrobić przez wzgląd na czcigodnego starca, twego ojca.
— Pani! — zawołał Florestan rozjątrzony.
Lecz wtem znowu drzwi się otworzyły i lokaj oznajmił: Książę Montbrison.
Książę miał lat szesnaście. Był ładny jak panienka, ledwie zaczął zarastać. Florestan był dość zuchwały, albo dość słaby, że mimo przybycia gościa nie oddalił się.
— Jakżeś grzeczny, panie Konradzie, że dziś pamiętałeś o mnie, — rzekła pani de Lucenay uprzejmie do młodego księcia, wyciągając ku niemu rękę.
— Nie jest zasługą wykonywać obowiązki miłe, rozkoszne, kuzynko.
Florestan nie posiadał się z wściekłości. Widział, że księżna w jego obecności zastawia sidła na młodego księcia Montbrison. Mylił się jednak; pani de Lucenay dla młodego krewnego swojego miała tylko uczucie prawdziwie macierzyńskiego przywiązania. Florestan postanowił walczyć z panią de Lucenay, i, jeżeliby trzeba, naradzić się z księciem Montbrison, który, oczarowany uprzejmością pięknej kuzynki, zapomniał nawet powitać hrabiego.
— Witam, mości książę, — rzekł Florestan do Konrada, biorąc go za rękę — wybacz, żem cię nie spostrzegł. Dlatego właśnie wobec księżny zrobię ci propozycję odjeżdżam do Gerolstein i radbym sprzedać cały swój dom; czy nie chciałbyś go nabyć, bo i tobie takżeby się przydał — Florestan ostatnie słowa dodał z przyciskiem.
— Nie możesz przyjąć tej propozycji, — rzekła księżna.
— Dlaczego?
— Kochany Konradzie, dom, który ci chcą sprzedać, już jest sprzedany innej osobie.
Niewiadomo, jak daleko zaszłaby ta przykra rozmowa; szczęściem przerwało ją przybycie księcia de Lucenay; on z żoną i księciem Montbrison pojechali na wieczór do pani Sainval; Florestan zaś popędził do domu, pogrążony w najczarniejszych myślach. Boyer spotkał go na progu i oznajmił, że stary hrabia Saint-Remy czeka już w sali, a Petit-Jean siedzi na dole w przedpokoju.
Florestan pobiegł do ojca.
— Przepraszam po tysiąc razy, drogi ojcze, że ci dałem czekać.
— Człowiek, co ma w ręku fałszywy weksel, jest tu? — przerwał starzec.
— Jest na dole.
— Kaź mu przyjść.
Florestan posłał Boyera po Petit-Jeana.
Stary hrabia schował ręce w kieszeniach długiego surduta i chodził po pokoju milczący i blady. Wtem wszedł Petit-Jean.
— Gdzie weksel? — spytał starzec.
— Oto jest — odpowiedział Petit-Jean.
Hrabia podał synowi dwadzieścia pięć biletów bankowych po tysiąc franków i kazał zapłacić. Petit-Jean zabrał pieniądze i odszedł; stary hrabia wyszedł za nim. Florestan rozdarł fałszywy weksel, mówiąc do siebie:
— Przynajmniej 25,000 fr. od Klotyldy mi zastaną, ale jak się ze mną obeszła! Ale, gdzież ojciec?
Szczęk klucza, dwa razy obróconego w zamku, zastanowił Florestana. Ojciec wrócił, był jeszcze bledszy, niż wprzódy.
— Zdaje mi się, ojcze, że ktoś zamknął na klucz drzwi gabinetu.
— Tak jest, zamknąłem.
— Ty, ojcze, na co?
— Zaraz powiem.
Starzec stanął przed drzwiczkami, prowadzącemi na ukryte schodki, aby przeciąć synowi i tę drogę. Florestan uważniej zaczął wpatrywać się w ponurą twarz ojca, śledził wszystkie jego ruchy i ogarnął go mimowolny niepokój.
— Jesteś straconym człowiekiem — zaczął hrabia ponuro. — Wypędzony z towarzystwa, w którem dotąd żyłeś, zostałbyś wkrótce zbrodniarzem takim, jak są nędznicy, między których będziesz wtrącony, byłbyś złodziejem, bez żadnej wątpliwości, a w razie potrzeby, zbójcą.
— Zbójcą! ja?
— Tak, zbójcą, gdyż jesteś nędznym tchórzem.
— Dowiodłem w niejednym pojedynku...
— Mówię ci, że jesteś tchórz! przeniosłeś dobrowolnie hańbę nad śmierć, przyjdzie dzień, kiedy będziesz wolał zamordować człowieka, niż narazić się na odkrycie zbrodni. Trzeba przeto raz już z sobą skończyć!
— Jakto, ojcze, skończyć? Co to znaczy? — zapytał Florestan, coraz więcej przerażany.
Wtem zastukano do drzwi. Florestan chciał pójść otworzyć, aby skończyć straszną dla siebie scenę, ale ojciec zatrzymał go.
— Kto tam? — zapytał starzec.
— W imię prawa! proszę otworzyć!
— Więc to fałszerstwo nie było ostatnie? — zapytał hrabia Florestana, przebijając go wzrokiem.
— Ostatnie! ostatnie! przysięgam! — zawołał Florestan, szamocząc się w ręku ojca.
— Otwórzcie! — powtórzył głos za drzwiami.
— Czego chcecie? — zapytał hrabia.
— Jestem komisarzem policji tego cyrkułu, przychodzę dopełnić rewizji z powodu kradzieży brylantów, o którą oskarżają hrabiego de Saint-Remy, pan Baudoin, jubiler ma dowody. Jeżeli nie otworzycie, każę wyłamać drzwi.
— Już złodziej! nie omyliłem się! — rzekł stary półgłosem. — Przyszedłem cię zabić, spóźniłem się.
— Zabić mnie!
— Dość już sromoty dla mego imienia! kończmy: mam tu dwa pistolety, zastrzel się, albo ja cię zastrzelę i powiem, że odebrałeś sobie życie, aby uniknąć hańby. — Hrabia ze straszliwą zimną krwią wyjął z kieszeni pistolet i lewą ręką, którą miał swobodną, podał go synowi, mówiąc: Prędzej! kończ, jeżeliś nie podły tchórz!
Florestan szarpał się w ręku ojca, zsiniał cały, patrzył na starca, ale w strasznem, nieubłaganem oku ojca nie było nawet śladu litości.
— Ojcze, — zawołał — poprawię się!
— Zapóźno! czy słyszysz? wybijają drzwi.
— Wynagrodzę moje błędy!
— Wejdą zaraz, trzeba więc, żebym ja cię zabił?
I starzec oparł lufę pistoletu na piersi syna. Florestan widział niechybną śmierć i rzekł:
— Masz słuszność ojcze. Życie, które mnie czeka, jest okropne. Daj mi broń, zobaczysz, czy mi braknie odwagi. Ale przebacz mi.
Przeciągły trzask drzwi okazał, że je wyłamywano.
— Ojcze, idą! O, teraz śmierć jest dobrodziejstwem. Ale nie mogę tak umierać. Błagam cię, ojcze, o jedno tylko słowo przebaczenia.
Hrabia, w tak strasznej chwili, nie był w stanie odmówić synowi tej drobnej pociechy; wzruszonym głosem rzekł:
— Przebaczam.
— Ojcze, zbliżają się, wyjdź do nich, niechaj ciebie nie mają w podejrzeniu, zatrzymaj ich, żeby mi nie przeszkadzali skończyć dni moich. Żegnam cię!
W sąsiednim pokoju dało się słyszeć stąpanie kilku osób. Florestan przyłożył pistolet do piersi. Wystrzał rozległ się w chwili, kiedy hrabia, aby uniknąć okropnego widoku, wypadł z salonu. Na huk strzału, na widok bladego starca, komisarz stanął. Uwiadomiony, że hrabia zamknął się z synem, komisarz zrozumiał wszystko i uszanował boleść zrozpaczonego ojca.
— Zginął! — zawołał hrabia, zakrywając twarz rękoma — zginął, ale śmierć lepsza od hańby!
— Panie — odezwał się urzędnik po długiem milczeniu — oszczędź sobie smutku, opuść ten dom. Zostaje mi wykonać drugą jeszcze czynność, boleśniejszą niż ta, dla której przyszedłem.
— Odchodzę — rzekł hrabia — proszę powiedzieć jubilerowi, że mu wynagrodzę stratę, jaka cena brylantów?
— Około 30.000 franków; osoba, co je kupiła i przez którą wszystko się wykryło, tyleż za nie dała synowi pana hrabiego.
— Jeszcze będę w stanie i to zapłacić. Niechaj jubiler pojutrze do mnie przyjdzie.
Komisarz ukłonił się, hrabia wyszedł. Urzędnik, głęboko wzruszony, zostawszy sam, podszedł zwolna do drzwi salonu, otworzył, a nie widząc żadnego śladu smutnego wypadku, który się tu miał zdarzyć, zdziwiony oglądał się wkoło. Wtem dostrzegł małe drzwiczki ukryte w ścianie, podbiegł do nich, lecz takowe z drugiej strony były zamknięte.
— Oszukali mnie! — zawołał — winowajca uciekł tędy!
W samej rzeczy, Florestan wobec ojca przyłożył pistolet do serca, lecz gdy ojciec odwrócił się, wystrzelił pod pachę i co prędzej zemknął. Przetrzęśli dom cały, ale go nie znaleźli. Podczas rozmowy ojca z komisarzem, zbiegł krytemi schodami do buduaru, stamtąd zaś przez oranżerję na ulicę i znikł na Polach Elizejskich.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.