Tako rzecze Zaratustra/O starych i nowych tablicach
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | O starych i nowych tablicach |
Pochodzenie | Tako rzecze Zaratustra |
Wydawca | Towarzystwo Wydawnicze „Ignis” S. A. |
Wydanie | nowe |
Data wyd. | 1922 |
Druk | Drukarnia Narodowa w Krakowie |
Miejsce wyd. | Toruń, Warszawa, Siedlce |
Tłumacz | Wacław Berent |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała część trzecia Cały tekst |
Indeks stron |
O STARYCH I NOWYCH TABLICACH
Oto siedzę tu i czekam, wokół mnie stare potrzaskane tablice, zarówno jak i nowe na poły zapisane. Kiedyż godzina ma nadejdzie?
— godzina mego znijścia i zajścia: gdyż raz jeszcze chcę zejść do ludzi.
Czekam tedy: gdyż wprzódy znak zwiastować mi musi, że moja to godzina, — lew nadejść winien uśmiechnięty w chmarze gołębi.
Tymczasem jak ktoś, co czas ma jeszcze, mówię z samym sobą. Nikt mi nic nowego nie opowiada: opowiem więc siebie sobie samemu. —
Gdym między ludzi poszedł, zastałem ich osiadłych na starej pysze: wszyscy mniemali, że wiedzą już z dawien dawna, co dla człowieka jest dobrem a co złem.
Starą zamęczoną rzeczą wydawały im się wszelkie gawędy o cnocie; a kto dobrze spać pragnął, ten przed pójściem na spoczynek rozprawiał jeszcze o „dobrem“ i o „złem“.
Śpiączkę tę zakłóciłem ja, pouczając: co jest złem, a co dobrem, tego nikt jeszcze nie wie: — wyjąwszy twórcę jedynie!
— Ten ci zaś jest twórcą, kto człowieczy cel stwarza, ziemi zaś treść i przyszłość nadaje: on dopiero stwarza, że coś jest dobrem lub złem.
Wzywałem ich, aby obalali stare kazalnice oraz wszystko, na czem stara rozpierała się pycha; wzywałem ich do śmiechu z ich wielkich mistrzów cnoty, ich świętych, ich poetów, ich świata odkupicieli.
Z ponurych nut tych mistrzów śmiać się nakazywałem, i zgoła ze wszystkiego, co, niby czarne straszydła na ptaków, obsiadło drzewo życia.
Na ich wielkim gościńcu grobowców przysiadłem między padliną i sępami — i śmiałem się z całej grobów powagi, oraz ich zmurszałej, w gruzy rozpadającej się świetności.
Zaprawdę, jak kaznodzieje pokutni lub sowizdrzały, zawodziłem w gniewie i lamencie nad wszystkiem, co w nich jest wielkie i co małe, — i że ich najlepsze bywa tak mizerne! I że ich najgorsze jest tak bardzo małe! — tak oto śmiałem się.
Ma tęsknota mędrca wyrywała się ze mnie krzykiem i śmiechem, na górach zrodzona tęsknota, dzika, zaprawdę, ma mądrość! ma wielka skrzydlata, a rwąca tęsknica.
I porywała mnie nieraz wzwyż i precz wpośród śmiechu mego: i poniosła mnie przecie, trwogą oczekiwań zdjętego, poniosła strzałą poprzez słoneczno-upojne zachwycenie:
— hen, w dalekie przyszłości, których żaden sen jeszcze nie oglądał, w gorętsze południe, niźli je kiedykolwiek malarze śnili: tam, gdzie bogowie tańczący szat wszelkich się wstydzą: —
— abym wam to w przenośni rzekł, i jako poeta słaniał się i jąkał: i zaprawdę, wstydzę się ja, że poetą być jeszcze muszę! —
Tam, gdzie wszelkie stawanie się bogów tańcem i bogów swawolą mi się zdało, gdzie świat wolny i rozpętany i do samego siebie ponownie pierzchający: —
— był jak wieczne pierzchanie i odnajdowanie się wielu bogów, jak szczęśliwości pełne przeczenie sobie, ponowne uleganie i ponowne do się przynależenie wielu bogów: — Gdzie czas wszelki zdał mi się błogim szyderstwem z chwili, gdzie konieczność wolnością snadnie była, kolcem błogo igrającej wolności: —
Gdziem szatana swego i prawiecznego wroga odnalazł: ducha ciężkości i wszystkie jego stwory: przymus, przepis, troskę i smutek, i cel, i wolę, i dobro, i zło: —
Bo czyż nie powinno istnieć to, ponad czem tańczyć i pląsać się będzie? Czyż gwoli lekkim i najlżejszym nie powinny istnieć — krety i karły ciężkie? —
Tam też i słowo „nadczłowiek“ na drodze podjąłem, oraz i to, że człowiek jest czemś, co przezwyciężone być winno,
— że człowiek jest mostem, a nie celem: sławiącym swe szczęście za to południe i wieczór, jako że to jest droga ku nowym jutrzniom:
— podjąłem słowo Zaratustry o wielkiem południu wraz z tem wszystkiem, com ponad człowiekiem zawiesił, niby purpurowe wtórne zorze.
Zaprawdę, nowe ich oczom odkryłem gwiazdy i nowe noce; a ponad chmurami, ponad dniem i nocą rozpiąłem nadto śmiech, niczem namiot gwiaździsty.
Nauczyłem ich wszystkich swych myśli i zabiegów: marzeniem i czynem w jedność sprzęgać, co ułamkiem było w człowieku, i zagadką, i okrutnym przypadkiem, —
— jako poeta, zagadek odgadywacz i wyzwoliciel przypadku, uczyłem ich, jak dzieła przyszłości twórczo się imać, i wszystko, co było —, tworząc wyzwolić.
Przeszłość w człowieku wyzwolić i wszelkie „Tak było“ przetworzyć, póki wola nie rzeknie: „Tak właśnie chciałem! Tak chcieć będę — “
— wyzwoleniem to nazwałem, to jedynie wyzwoleniem zwać ich nauczyłem. — —
A teraz swojego czekam wyzwolenia —, abym po raz ostatni do nich poszedł.
Gdyż raz jeszcze chcę ja między ludzi: pośród nich umrzeć pragnę; konając, chcę im dać dar swój najbogatszy!
Od słońcam się tego nauczył, gdy zachodzi, przebogate: złoto sypie podówczas w morze z niewyczerpanej skarbnicy bogactwa, —
— że najuboższy nawet rybak złotem wiosłem wiosłuje! Ujrzałem ja to niegdyś i przy tem patrzeniu łzami nasycić się nie mogłem. — —
Jako słońce zajść chce Zaratustra: oto siedzi teraz i chwili swej czeka, a wokół niego stare potrzaskane tablice, zarówno jak i nowe — na poły zapisane.
Patrz, oto jest nowa tablica: lecz gdzież są bracia moi, aby mi ją pomogli w doliny znieść i w cielesne serca? —
Tak mi ma wielka miłość ku najdalszym nakazuje: nie oszczędzaj swych bliźnich! Człowiek jest czemś, co przezwyciężonem być winno.
Jest wiele dróg i sposobów przezwyciężenia: bacz więc! Bo tylko kuglarz myśli: „człowieka można również przeskoczyć“.
Przezwyciężaj samego siebie nawet i w bliźnim swoim: zaś prawo, które zrabować sobie możesz, dawanem ci być nie powinno!
Co ty czynisz, tem ci nikt odwzajemnić nie może. Zważ, odwetu niema.
Kto samemu sobie rozkazywać nie potrafi, ten ulegać powinien. Zaś niejeden umie sobie rozkazywać, aliści wiele do tego brak, aby siebie usłuchał!
Takim jest oto szlachetnych dusz obyczaj: niczego nie chcą mieć one darmo, najmniej zaś życia samego.
Kto z motłochu jest, darmo żyć ten pragnie; my zaś, którym się życie dało, — rozważamy nieustannie, cobyśmy w zamian dać mogli!
I zaprawdę, dostojna to mowa, co powiada: „co nam życie obiecuje, dotrzymajmyż tego — życiu!“
Nie należy chcieć używać, gdy się samego używania nie daje. I — nie należy chcieć używać!
Użycie i niewinność to najwstydliwsze są twory: nie powinno się ich szukać. Należy je mieć —, lecz bardziej jeszcze należy winy i bólu szukać! —
O, bracia moi, kto pierwszym jest płodem, ten na ofiarę zawsze idzie. Lecz oto my pierworodnymi jesteśmy.
Krwawimy wszak wszyscy od utajonych razów ofiary; płoniemy! spalamy się wszyscy na cześć starych bożyszcz.
Co najlepsze jest w nas, młode to jest jeszcze: drażni to stare podniebienia. Ciało nasze jest wątłe, skóra jest futrem jagnięcia: — jakżebyśmy starych bożyszcz kapłanów drażnić sobą nie mieli.
W nas samych mieszka on, ten starych bałwanów kapłan, który wszystko, co w nas jest najlepszego, na ucztę sobie warzy. Och, bracia moi, jakżeby pierwsze płody ofiarami być nie miały!
Lecz tego właśnie ród nasz pragnie; kocham zaś tych, którzy trwać nie chcą. Kocham zachodzących całą swą miłością: gdyż oni to przechodzą za rubież. —
Prawdziwymi być — mogą tylko nieliczni! Kto zaś nim być może, daleki jeszcze jest od chęci! Najmniej zaś być nimi potrafią ludzie dobrzy.
Och, ci dobrzy! — Dobrzy ludzie nigdy prawdy nie mówią; dla ducha jest taka dobroć chorobą.
Ustępują oni, ci dobrzy, poddają się wnet, ich serce ulega, ich natura do dna posłuszna bywa: lecz kto innych słucha, ten samego siebie nie słyszy!
Wszystko, co się śród dobrych złem zwie, zjednoczyć się musi, aby jedna prawda zrodzona była: och, bracia moi, jesteścież wy mi aby dosyć źli ku tej oto prawdzie?
Zuchwałe pokuszenie, długa nieufność, okrutne „nie!“, przesyt i cięcie w żywe ciało — jakże to rzadko społem się zbiega! Z takich jednak nasion — prawda się rodzi!
Obok złego sumienia wyrastała dotychczas wszelka wiedza! Łamcie, poznający, łamcie mi stare tablice!
Gdy kłody nad wodą leżą, gdy kładki i poręcze przerzucają się nad rzeką: zaprawdę, nikt wonczas wiary nie znajdzie, kto głosić zechce: „wszystko płynie!“
Bo nawet i matołki przeczyć mu wówczas zechcą. „Jakże to? — powiadają matołki — wszystko rzeką płynąćby miało? Wszak kłody i poręcze są nad rzeką!“
„Nad rzeką wszystko jest nieruchome, wszystkie wartości rzeczy, mosty, pojęcia, „dobro“ i „zło“ wszelkie: to wszystko jest nieruchome!“
A gdy surowa zima nadejdzie, ów rzek poskramiacz, wówczas i najprzemyślniejsi uczą się nieufności; i zaprawdę, nietylko matołki powiadają wówczas: „Nie miałożby wszystko — w miejscu stać?“
„W gruncie rzeczy wszystko w miejscu stoi“ —, oto prawdziwa nauka zimowa, rzecz dobra dla czasów bezpłodnych, dobra pociecha dla zapadających w sny zimowe i dla piecuchów.
„W gruncie rzeczy wszystko w miejscu stoi“: — przeciw tej nauce każe wiatr wiosenny!
Wiatr wiosenny, ów byk, który wołem ornym nie jest, — byk rozwścieczony, burzyciel, co gniewnym rogiem lód rozbija! Lód jednak — — kładki burzy!
O, bracia moi, czyż teraz wszystko nie płynie? Czyż poręcze i kładki w rzekę nie wpadły? Któżby się teraz utrzymać zdołał, „dobra“ i „zła“ się chwytając?
„Biada nam! Chwała nam! Wiatr wiosenny wieje!“ — Tak oto głoście, bracia moi, po wszystkich drogach!
Istnieje stary omam, który zwie się dobrem i złem. Wokół wróżbiarzy i gwiaździarzy obracało się dotychczas koło tego omamu.
Niegdyś wierzono w gwiaździarzy i wróżbiarzy: przeto wierzono też, iż „Wszystko jest przeznaczeniem: powinieneś, gdyż musisz!“
Poczem nie ufano znów wróżbiarzom i gwiaździarzom: i przeto wierzono: „Wszystko jest wolnością: możesz, ponieważ chcesz!“
O bracia moi, o gwiazdach i przyszłości rojono dotychczas, brakło jeszcze o nich wiedzy; i przeto o dobru i o złu rojono tylko, nic nich nie wiedząc!
„Nie będziesz rabował! Nie będziesz zabijał!“ — słowa te uważano niegdyś za święte, przed niemi chylono kolana i głowy, zzuwano obuwie z nóg.
Lecz pytam ja was: gdzież byli gorsi na świecie rabusie i zabójcy, niż te słowa święte?
Czyż wszelkie życie nie jest samo przez się — rozbojem i zabójstwem? A gdy słowa powyższe uświęcono, czy tem samem prawdaostała — zabita?
Lub byłoż to może kaznodziejstwo śmierci, uświęcające wszystko, co życiu przeczyło, od życia odmawiało?
— O, bracia moi, łamcież mi, łamcie stare tablice!
Tem jest me współczucie dla wszelkiej przeszłości, iż oto widzę: na pastwę oddana jest ona, —
— na pastwę łaski, ducha i urojeń pokoleń następnych, które wszystko „co było“ na most swój przetwarzają!
Wielki przemocny władca nastaćby mógł niecnotą przemyślny, któryby swą łaską i niełaską wszelką przeszłość przemógł i zmógł, póki jego mostem nie stałaby się ona, jego zwiastowaniem, heroldem i koguta pianiem.
Lecz oto drugie niebezpieczeństwo i wtóra litość moja: — kto z motłochu jest, tego myśli sięgają wstecz do dziada, — a z dziadem i czas nawet się kończy.
I tak oto wszelka przeszłość na łup jest wydana: gdyż zdarzyć się może kiedyś, że motłoch panem się stanie, i w płytkich wodach zatopi wszelki czas.
Przeto, o bracia moi, nowego potrzeba szlachectwa, które wszelkiemu motłochowi i wszelkim przemocom — władnym przeciwnikiem będzie i na nowych tablicach wypisze słowo „szlachetnie“.
Wielu szlachetnych potrzeba i wielorakich szlachetnych, aby szlachta była! Lub, jak to już niegdyś w przypowieści rzekłem: „To właśnie jest boskością, że są bogowie, a Boga niema!“
O, bracia moi, wyświęcam was i wiodę ku nowemu szlachectwu: bądźcież mi rodzicielami i hodowcami i siewcami przyszłości, —
— zaprawdę, nie ku temu wiodę ja szlachectwu, które kupić możecie, jako kramarze, za grosz kramny: gdyż małej wartości jest to wszystko, co cenę posiada.
Nie to, skąd się wywodzicie, cześć waszą odtąd stanowić ma, lecz dokąd zmierzacie! Wasza wola i noga wasza, co ponad was samych wywieść pragną — oto co nową cześć waszą stanowić będzie!
I zaprawdę, nie to, żeście się księciu wysługiwali — cóż na książętach zależy! — lub żeście byli przedmurzem tego, co stoi, aby mocniej jeszcze stało!
I nie to, że wasz ród na dworach dworackim się stał, a wyście się nauczyli, podobni do pstrego czerwonaka, długie godziny wystawać na płytkich wodach:
— gdyż umieć stać jest zaletą dworaków; wszyscy zasię dworacy wierzą, że błogości pośmiertnej należy — móc siedzieć! —
I nie to również, że duch, którego oni świętym zową, wiódł waszych przodków do ziemi obiecanej, której ja nie sławię, krainy, w której rosło najgorsze ze wszystkich drzew, — krzyż, takiej krainy niema czego sławić! —
— i zaprawdę, gdziekolwiek ów „duch święty“ rycerzy swoich wiódł, tam pochodom przodowały zawsze kozy i gęsi, wszelkie krzyżowe dziwadła i półgłówki! —
O bracia moi, nie wstecz szlachectwo wasze oglądać się powinno, lecz przed się wyzierać! Banitami być powinniście ze wszystkich ojczyzn i praojcowizn!
Ziemię dzieci waszych ukochać powinniście: ta miłość niech będzie waszem nowem szlachectwem, — ziemią dziatek waszych nieodkrytą, na rozłogach mórz najdalszych! Krainy tej żaglom waszym nakazuję szukać i szukać bez końca!
Na dzieciach waszych naprawić macie to, żeście dziećmi ojców swoich: wszelką przeszłość tak oto wyzwolić winiliście! Tę nową tablicę stawiam nad wami!
„Pocóż żyć? Wszystko jest marnością! Żyć — to słomę młócić; żyć — to spalać się nieustannie i nigdy się nie zagrzać“. —
Takie staroświeckie gadanie uchodzi wciąż jeszcze za „mądrość“; a że stare jest i stęchłą ma woń, tembardziej czczone bywa. Nawet zbutwiałość uszlachca. —
Dzieciom wolnoby tak mawiać: one trwożą się ognia, ponieważ ogień je sparzył! Jest wiele dzieciństwa w starych księgach mądrości.
A kto wiecznie „słomę młóci“, jakżeby ten młócce złorzeczyć miał! Takiemu błaznowi należałoby gębę zatkać!
Tacy zasiadają do stołu, nic ze sobą nie przynosząc, nawet głodu nie przynoszą: — i oto złorzeczą „wszystko jest marnością!“
Lecz dobrze jeść i pić, o, bracia moi, nie jest to czcza sztuka. Łamcież mi, łamcie stare tablice tych nigdy niezadowolonych!
„Dla schludnego wszystko schludne“ — powiada lud. Ja zaś rzekę wam: „świnia wszystko oświni!“
Przeto każą gnuśniki i zwieszające głowę świętoszki, którym i serce już obwisło: „Świat jest plugawym potworem“.
Gdyż oni wszyscy są niechlujnego ducha, osobliwie zaś ci, co nie zaznają ani wytchnienia, ani spoczynku, aż póki świata od tyłu nie zajdą — ci zaświatowcy!
Tym to powiadam w oczy, aczkolwiek niemiło im to zadźwięczy: świat jest w tem podobny do człowieka, że ma zad, — i tyle waszej słuszności!
Jest wiele plugastwa na świecie i tyle waszej słuszności! Lecz nie jest świat przeto plugawym potworem!
Mądrość tkwi w tem, że tyle rzeczy na świecie cuchnie: sam wstręt stwarza skrzydła i siły, wyczuwające krynice!
W najlepszym jest jeszcze coś wstrętnego; i najlepszy jest czemś, co przezwyciężonem być winno! —
O, bracia moi, wiele mądrości jest w tem, że tyle plugastwa jest na świecie! —
Takiemi gawędy — słyszałem — przemawiają pobożni zaświatowcy do swego sumienia, i zaprawdę, bez złości i fałszu, — aczkolwiek nic fałszywego i bardziej złego na świecie niema.
„Niech świat swoją idzie koleją! Palca przeciw temu nawet nie podnoś!“
„Niech tam kto chce ludzi dusi, żga, łupi i skórę z nich zdziera: palca nawet przeciw temu nie podnoś! Nauczy to ich wyrzeczenia się świata“.
„Zaś rozum swój własny — tyś sam zdławić i zdusić powinien; gdyż jest to rozum z tego świata — tak będziesz się uczył wyrzeczenia się świata“.
— Łamcież mi, łamcie, o bracia moi, te stare tablice świętoszków! Rozsadźcież mi słowy te gawędy czernicieli świata!
„Kto uczy się wiele, wyzbywa się wszystkich gwałtownych pożądań“ — szepczą to sobie dziś po wszystkich ciemnych zaułkach.
„Mądrość nuży, nie opłaca się — nic zgoła; nie powinieneś pożądać!“ — tę nową tablicę widywałem nawet na tłumnych targach.
Połamcie, o bracia moi, skruszcie mi i tę nową tablicę! Znużeni światem zawiesili ją, oraz śmierci kaznodzieje, zarówno jak i mistrze kija: gdyż patrzcie, jest ona zarówno kaznodziejstwem wzywającem do uległego służalstwa: —
Że źle się uczyli, a najlepszego zaniechali, że uczono ich wszystkiego za wcześnie i za szybko: że źle jadali, oto co im zepsuło żołądek, —
— zepsutym żołądkiem jest snać ich duch, który śmierć doradza! Gdyż, zaprawdę, bracia moi, duch jest żołądkiem!
Życie jest krynicą rozkoszy: lecz z kogo przemawia zepsuty żołądek, ten rodzic przygnębienia, dla tego wszystkie źródła są zatrute.
Poznawać: oto rozkosz dla tego, który wolą włada! Lecz kto znużonym się stał, ten już „pastwą woli“ bywa, tym igrają wszystkie fale.
I taka jest zawsze słabych ludzi kolej: gubią się oni na własnych drogach. A naostatek pyta wreszcie ich zmęczenie: „i pocóżeśmy chadzali jakiemikolwiek drogami! Wszystko jest zarówno obojętne!“
Im to mile dźwięczy w uszach, gdy słyszą kazania: „Nie opłaca się nic! Nie powinniście chcieć!“ Lecz to są kazania, wzywające do uległego służalstwa.
O, bracia moi, świeżym wiatru zawiewem jest Zaratustra dla wszystkich zdrożonych; wiele nosów przyprawi on jeszcze o kichanie!
Nawet i przez mury dmie to świeże tchnienie moje, w więzienia się przedostaje i do więzionych duchów!
Chcenie oswobadza: gdyż chcieć znaczy tworzyć. I tylko ku tworzeniu uczyć się winniście!
I nawet uczenia się ode mnie nauczyć się winniście, dobrego uczenia! — Kto uszy ma, niech słucha!
Oto czeka łódź, — tędy to w wielkie Nic płynie się może. — Lecz któż w to „być może“ zstąpić zechce?
Nikt z was w łódź śmierci zstąpić nie pragnie! Jakżeto znużonymi światem chcecie wy się zwać!
Światem znużeni! A nawet wyrzekającymi się świata nie staliście się jeszcze! Pełnymi lubieżności ku ziemi widywałem was zawsze, zakochanymi nawet i w tem własnem znużeniu!
Nie darmo zwisa wasza warga: — małe ziemskie pragnienie siedzi jeszcze na niej! Zaś w oku waszem — czyi nie snuje się tam jeszcze obłoczek nie zapomnianej rozkoszy ziemskiej?
Jest na tym padole wiele dobrych wynalazków: jedne z nich są pożyteczne, inne znów miłe: za nie też i ziemię miłować należy.
Zaś niejedno jest tak dobrze wynalezione, że jest jako pierś kobieca: i pożyteczne, i miłe zarazem.
Wy światem znużeni! Wy przyziemne leniwce! Rózgami smagaćby was należało! Smaganiem rózeg należałoby was na ochocze postawić znów nogi.
Albowiem: skoroście nie chorzy lub zużyci nędznicy, których ziemia sobie znużyła, jesteście przebiegłe leniwce, lub łakome, w kątach przyczajone i lubieżne koty. A gdy mi znowuż ochoczo biegać nie zaczniecie, wówczas macie mi się z tego świata — precz wynosić!
Przy wszystkiem, co nieuleczalne, lekarzem być nie należy: tako poucza Zaratustra: — a więc wynoścież mi się precz!
Lecz więcej odwagi potrzeba na to, aby uczynić wreszcie koniec, niż aby wiersz nowy zrobić: wiedzą o tem wszyscy lekarze i poeci. —
O, bracia moi, bywają tablice znużenia i tablice, które lenistwo stworzyło leniwe: aczkolwiek jednakowo one przemawiają, odmiennie słuchane być winny.
Spojrzyjcież na tego ginącego! Zaledwie staja drogi oddziela go od celu, a ze zmęczenia położył się oto przekornie w pyle: — ten ci waleczny!
Ze zmęczenia ziewa na drogę swą, na ziemię, na cel swój i na samego siebie: ani kroku dalej uczynić już nie chce, — ten ci waleczny!
I oto słońce go praży, psy pot jego liżą: lecz on leży oto uparcie i raczej zmarnieć tu gotów: —
— o staję od swego celu zmarnieć! Zaprawdę, będziecie go jeszcze musieli wciągnąć za włosy do własnych jego niebios, — bohatera tego!
Lepiej uczynicie, pozostawiwszy go tam, gdzie zległ, niech sen nań zejdzie, sen ukoiciel, z ochłodnym deszczu poszumem:
Zostawcież go w spokoju, póki sam się nie ocknie, — póki sam nie odwoła zmęczenia, oraz tego wszystkiego, czem zmęczenie zeń przemawiało!
Baczcie tylko, bracia moi, abyście psy od niego odpędzali, płoszyli gnuśne płazy i wszelkie rojne czerwie: —
— wszelkie te rojne czerwie „wykształconych“, co się potem każdego bohatera — raczyć zwykły! —
Kręgi wokół siebie zataczam i granice święte; coraz to nieliczniejsi wspinają się ze mną na coraz to wyższe góry: piętrzę szczyty z coraz to bardziej uświęconych gór. —
Gdziekolwiek wszakże ze mną wspinać się będziecie, o bracia moi, baczcie, aby wraz z wami nie wznosił się pasorzyt!
Pasorzyt: to robak pełzny, przylepny, co utuczyć się pragnie na ran waszych zatajonych cierpieniach.
I tem jest jego sztuka, że wietrzy on wspinające się dusze, naonczas gdy je zmęczenie ogarnia: w ich trosce, przygnębieniu, we wrażliwym ich wstydzie ściele on swe gniazdo ohydne.
Gdzie silny słabym się staje, szlachetny zbyt łagodnym, — tam oto ściele on swe gniazdo ohydne: pasorzyt tam się zagnieżdża, gdzie człowiek wielki ma drobne zatajone rany.
Jakiż jest najszczytniejszy rodzaj wszelkiego bytu, jaki zaś najnikczemniejszy? Pasorzyt jest najnikczemniejszym; kto zaś jest najszczytniejszym, ten najliczniejsze żywi pasorzyty.
Tak więc i dusza, co najdłuższe ma drabiny i najgłębiej zstępować może: — jakżeby na niej pasorzyty sadowić się nie miały? —
— dusza najbardziej nieogarnięta, która w sobie samej najdalej biegać, błądzić i błąkać się może; dusza najbardziej musowa, która z ochoczości samej w traf na ślepo się rzuca: —
— dusza istniejąca, która w stawanie się zanurza; dusza posiadająca, która chcenia i pożądania chce: —
— dusza przed sobą pierzchająca, która, najszersze zataczając kręgi, sama siebie dogania; dusza najmędrsza, dla której sowizdrzalstwo jest rzeczą najsłodszą: —
— dusza siebie najbardziej miłująca, w której wszystkie rzeczy mają swe prądy i przeciwprądy, swój przypływ i odpływ: — och, jakżeby najszczytniejsza dusza najzgubniej szych pasorzytów mieć nie musiała?
O, bracia moi, zalimż ja okrutny? Wszakże pouczam: co pada, pchnąć to jeszcze należy!
To wszystko dzisiejsze pada i rozpada się: któżby to podtrzymywać zechciał. Ja wszakże — pragnę to jeszcze pchnąć!
Znacie rozkosz staczania kamieni w przepastne głębie? — Ci ludzie dzisiejsi: patrzcież jak staczają się oni w moje głębie!
Przegrywką jestem dla lepszych graczy, o bracia moi! Przykładem jestem! Naśladujcież przykład mój!
O, kogo latać nie nauczycie, nauczcież mi go — padać co prędzej! —
Kocham walecznych: nie dosyć to jednak kordem być tylko rąbiącym, — należy też wiedzieć „rąb, a bacz, kogo zacz!“
Często więcej waleczności jest w tem, że się ktoś przemoże i minie: aby się zaoszczędził dla godniejszego wroga!
Winniście mieć takich tylko wrogów, których nienawidzieć można, nie zaś — którymi gardzić należy: winniście być dumni z wroga swego: pouczałem już raz tak.
Dla godniejszego wroga, o przyjaciele moi, zaoszczędzać się winniście: przeto wiele rzeczy mijać wam należy, —
— osobliwie wielu z tej hołoty, co wam w uszy wrzeszczy o narodzie i narodach.
Niech wam oka ich „za“ i „przeciw“ nie zamąca! Wiele tam słuszności, wiele niesłuszności: kto w to wejrzy, gniew go ogarnia.
Wejrzyć i bić czemprędzej — nieodłączne tam to bywa: przeto w lasy idźcie i do snu miecz wasz ułóżcie!
Idźcie własnemi drogami! I niech naród i narody swojemi idą! — ciemne to drogi, zaprawdę, na których ani jedna nadzieja zarnicą już nie błyska!
Niechże kramarz tam panuje, gdzie wszystko, co świeci — kramarza jest złotem! Nie są to już czasy króli: co się dziś narodem zwie, nie zasługuje na króli.
Patrzcież mi, jak narody dziś nawet, niby kramarze, czynią: najmizerniejsze korzyści podejmują one z każdego śmietnika!
Dybią oto na siebie, wydybią coś niecoś od siebie, — i zwą to „dobrem sąsiedztwem“. O, błogosławioneż te czasy odległe, kiedy naród mawiał do się: „chcę nad innemi ludami — panem być!“
Albowiem, bracia moi: najlepsze powinno panować, najlepsze chce też panować! A gdzie inaczej brzmi nauka, tam — brak najlepszego.
Gdybyż oni — chleb za darmo mieli, — biada! O co krzyczeliby wówczas! Ich zarobkowanie jest dla nich najlepszem zabawianiem się; niechże mi więc ono lekko nie przychodzi!
Drapieżne to zwierzęta: nawet w swej „pracy“ — i tam nawet jest drapieżnictwo; w ich „zarobkowaniu“ — i tam jest chytrość! Przeto niech im to wszystko ciężko przychodzi!
Lepszymi drapieżnikami stać się więc mają, bardziej przebiegłymi, mądrzejszymi, bardziej człowieczymi: albowiem człowiek jest najlepszym drapieżnikiem.
Wszystkie zwierzęta obrabował już człowiek z ich cnót: jako że ze wszystkich zwierząt żyło się człowiekowi najciężej.
Ptaki tylko są nad nim. A gdyby się człowiek latać jeszcze nauczył, — biada! dokądże wzbiłaby się jego drapieżność!
Takimi chcę mieć męża i niewiastę: bitnym on niech będzie, rodną ona, oboje zaś głową i nogami do tańca ochoczy.
I stracony niech dla nas będzie dzień, w którym choć raz jeden się nie pląsało! Fałszywą każda prawda, która nie obdarzyła choć jednym uśmiechem!
Wasze małżeństw zawieranie: — baczcież, aby nie było złem zawarciem! Bo gdybyście za wcześnie zawarli: złamanie z tego wyniknie — wiary małżeńskiej złamanie!
A lepszem zasię jest ono, niźli naginanie małżeństwa, kłamanie małżeństwa! — Tak rzekła raz do mnie kobieta: „złamałam ja wprawdzie wiarę małżeńską, lecz wprzódy małżeństwo złamało — mnie!“
Źle skojarzone pary były mi zawsze najgorętszej mściwości pełne: całemu światu odwzajemnić się starały za to, że samopas iść już nie mogą.
Przeto chcę, aby rzetelni tak oto do siebie mawiali: „miłujemy się: baczmyż, abyśmy miłowali się i nadal! Nie jest-że to nasze przyrzeczenie niebacznością czasami?“
— „Zezwólcież nam czas próbny i małżeństwo małe, abyśmy wiedzieli, zali nadajemy się do wielkiego małżeństwa! Wielka to rzecz być zawsze we dwoje!“
Tak radzę wszystkim rzetelnym; ba czemżeby była ma miłość nadczłowieka oraz wszystkiego, co przyjść winno, gdybym inaczej mawiał a doradzał!
Bo nie pienić mi się tylko macie, lecz rozradzać wzwyż, — ku temu, bracia moi, niech wam służy ogrójec małżeństwa!
Kto starych przedpoczątków świadom się stał, ten wreszcie nowych źródeł przyszłości szuka i nowych przedpoczątków. —
o bracia moi, niedalekie to już czasy gdy nowe ludy wytrysną i nowe źródła w nowe potoczą się głębie.
Trzęsienie ziemi wszak, które wiele zasypuje studzien i wiele zagłady ze sobą niesie, dobywa na jaw wnętrzne siły i tajniki.
Trzęsienie ziemi objawia nowe źródła. W trzęsieniu ziemi starych ludów nowe wytryskują źródła.
I kto oto wołać będzie: „Spojrzyj, oto studnia dla wielu spragnionych, oto serce dla wielu tęskniących, oto wola dla wielu narzędzi“: — wokół tego zbiera się naród, czyli: wielu doświadczających.
Kto rozkazywać może, kto słuchać powinien, — tam się tego doświadcza! Och, w jakże długiem dzieje się to poszukiwaniu i zgadywaniu, pośród jakich prób nieudanych, pouczań i nowych doświadczeń!
Społeczność ludzka; próbą jest ona i doświadczaniem, tak ja pouczam, — długiem poszukiwaniem: szuka ona rozkazodawcy! —
— próbą, o bracia moi! Nie zaś „umową“! Złamcież mi, złamcie to słowo miękkich serc i dusz połowicznych!
O bracia moi! Gdzież jest największe niebezpieczeństwo dla wszelkiej ludzkiej przyszłości? Nie znajdujeż się ono pośród dobrych i sprawiedliwych? —
— jako tych, co mawiają i w sercach swych czują: „wiemy, co zacz dobre jest i co sprawiedliwe, mamy to wszak już; biada tym, którzy tu jeszcze szukają!“
Jakąkolwiekby szkodę zrządzić zdołali źli: szkoda, czyniona przez dobrych, jest najszkodliwszą szkodą!
Jakąkolwiekby szkodę zrządzić zdołali świata zaprzańcy: szkoda, czyniona przez dobrych, jest najszkodliwszą szkodą.
O, bracia moi, dobrym i sprawiedliwym ten oto w serce zajrzał, to ongi rzekł: „faryzeusze to są“. Nie rozumiano go jednak.
Sami nawet dobrzy i sprawiedliwi zrozumieć go nie mogli: duch ich jest zniewolony przez ich dobre sumienie. Głupota dobrych jest bezdennie roztropna.
Lecz to oto jest prawdą: dobrzy musząfaryzeuszami, — oni innego wyboru nie mają!
Dobrzy muszą krzyżować tych, którzy własną wynajdują sobie cnotę! Oto co jest prawdą!
Wtórym zasię, co oną krainę odnalazł, krainę serca i królestwa dobrych i sprawiedliwych, był ten, który oto pytał: „kogóż oni nienawidzą najbardziej?“
Tworzącego nienawidzą oni najbardziej: tego, kto stare tablice i stare wartości łamie, burzyciela tego, — złoczyńcą zwą go oni.
Dobrzy bowiem — tworzyć nie mogą: oni są zawsze początkiem końca: —
— krzyżują tych, co nowe wartości na nowych wypisują tablicach; sobie przyszłość oni poświęcają, — przybijają do krzyża wszelką przyszłość ludzką!
Dobrzy — bywali zawsze początkiem końca. —
O, bracia moi, czyście i to słowo pojęli? Oraz com niegdyś mówił „o ostatnim człowieku?“ — —
Pośród jakich to ludzi czyha największe niebezpieczeństwo na wszelką przyszłość ludzką? Nie czyhaż ono pośród dobrych i sprawiedliwych?
Łamcież mi, złamcie dobrych i sprawiedliwych! — O, bracia moi, czyście i to słowo pojęli?
Pierzchacie przedemną? Jesteście przerażeni? Drżycie sprzed tem słowem?
O, bracia moi, gdym was wzywał, abyście złamali dobrych i ich tablice: wówczas dopiero wywiozłem ja człowieka na jego pełne morze.
I oto teraz dopiero opada go wielka trwoga, wielkie obzieranie się wokół, wielka choroba, wielki wstręt, wielka choroba morska.
o fałszywych lądach pouczali was dobrzy i fałszywych nauczyli pewności; w kłamstwie dobrych byliście zrodzeni i chowani. Wszystko jest aż do dna załamane i wykrzywione przed dobrych.
Lecz kto krainę „Człowiek“ odkrył, ten odkrył również i krainę „Przyszłość ludzka“. Żeglarzami bądźcież mi więc dzielnymi i cierpliwymi!
Zawczasu chadzajcież mi prosto, o bracia moi, zawczasu uczcie się chodzić nieugięcie! Burzy się morze: wielu przy was wyprostować się pragnie.
Burzy się morze: Dalej więc! Śmiało! krzepkie serca wy żeglarskie!
I cóż nam z ziemi ojców! Tam ster nasz kierować chce, gdzie naszych dzieci jest ziemia! Tam oto, nad morze burzliwsza, rwie się nasza tęsknica! —
„Czemuż tak twardo! — rzekł raz do djamentu węglik kuchenny; czyż nie jesteśmy blisko powinowaci?“ —
Czemuż tak miękko? O, bracia moi; ja was tak oto pytam: czyż nie jesteście — braćmi mymi?
Czemuż tak miękko, tak ulegle, tak ustępczo? Czemuż tyle zaprzeczeń, tyle zaparcia jest w sercach waszych? Czemuż tak mało przeznaczenia jest w waszem wejrzeniu?
A jeśli przeznaczeniami być nie chcecie nieubłaganemu, jakżebyście wraz ze mną mieli kiedyś — zwyciężać?
A gdy twardość wasza ani błysnąć, ani przedzielić, a przeciąć nie zdoła: jakżebyście wraz ze mną mieli kiedyś — tworzyć?
Twórcy bowiem twardzi są. I błogością zdawać się wam winno dłoń waszą wyciskać na tysiącoleciach, niby na wosku, —
— z błogością na woli tysiącoleci, niby na spiżu, ryć, — twardszymi będąc niźli spiż, szlachetniejszymi nad spiż. Zupełnie twarda jest tylko rzecz najszlachetniejsza.
Tę nową tablicę, o bracia moi, stawiam ponad wami: twardym bądź! —
O wolo ma! Wszelkiej odwrótnico niedoli, ty mojej doli musie niechybny! Uchyl-że odemnie wszelkie małe zwycięstwa!
Ty duszy mojej zrządzenie, które przeznaczeniem zowę! Ty we mnie będące! Ty nade mną! Zaoszczędź i zachowaj-że ty mnie ku jednemu wielkiemu przeznaczeniu!
A swą ostatnią wielkość, o wolo ma, zaoszczędź na czyn swój ostatni, — abyś nieubłagalna była w swem zwycięstwie! Och, któż nie ulegał własnemu zwycięstwu!
Och, czyjegoż oka nie zamroczył ten zmierzch upojny! Och, czyjaż noga nie zachwiała się i nie oduczyła w zwycięstwie — stania!
— Abym gotów i dojrzały był w czas wielkiego południa: gotów i dojrzały, jak spiż płomienny, jak chmura, gromami ciężarna z obrzmiałem wymieniem mleka: —
— gotów do samego siebie i do woli swej najskrytszej: łukiem strzały swej żądnym, strzałą gwiazdy swej żądną: —
— gwiazdą gotową i dojrzałą ku swemu południu, płomienną, przebitą i temi niszczącemi strzały słońca — szczęsną: —
— słońcem żebym był samem i nieubłaganą wolą słoneczną, gotową do zniszczenia w zwycięstwie!
O wolo, wszelkiej odwrótnico niedoli, ty doli mojej musie niechybny! Zachowaj-że ty mnie ku jednemu wielkiemu zwycięstwu! — —
Tako rzecze Zaratustra.