Tako rzecze Zaratustra/Pieśń pijana

<<< Dane tekstu >>>
Autor Friedrich Nietzsche
Tytuł Pieśń pijana
Pochodzenie Tako rzecze Zaratustra
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze „Ignis” S. A.
Wydanie nowe
Data wyd. 1922
Druk Drukarnia Narodowa w Krakowie
Miejsce wyd. Toruń, Warszawa, Siedlce
Tłumacz Wacław Berent
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część czwarta
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

PIEŚŃ PIJANA

1

Tymczasem jeden gość za drugim wymykał się z jaskini w chłodną i zadumy pełną noc; Zaratustra zaś wiódł pod ramię najszpetniejszego człowieka, aby mu pokazać swe królestwo nocy, wielki krągły księżyc i srebrne wodospady wokół jaskini. I oto, skupieni wokoło siebie, zamilkli nagle wszyscy ci ludzie, wiekiem już starzy, wszakże o ukojonych, krzepkich sercach i z tem zdumieniem w duchu, że tak oto dobrze czują się na świecie; przejmujący czar nocy wnikał w ich serca coraz to głębiej i głębiej. Zaratustra zaś rzekł do siebie w duchu: „o jakże mi się oni podobają teraz, ci ludzie wyżsi!“ — nie wypowiedział wszakże tego w poszanowaniu ich szczęścia oraz ich milczenia. —
Wówczas stało się to, co w tym zdumiewającym dniu było najbardziej zdumienia godne: szpetny człowiek począł raz jeszcze, po raz ostatni rzęzić i parskać, i gdy dosapał się wreszcie do słów, nagle krągłe i czyste pytanie wyskoczyło z jego ust, dobre, głębokie i jasne pytanie, które wszystkim, co je słyszeli, poruszyło nagle serca.
„Przyjaciele moi, wy wszyscy społem, rzekł najszpetniejszy człowiek, co sądzicie o tem? Kwoli temu dniu — po raz pierwszy w życiu jestem zadowolony, żem całe życie przeżył.
I choć tyle już wyznałem, nie dość mi jeszcze tego. Warto żyć na świecie: jeden dzień, jedna uczta z Zaratustrą nauczyły mnie kochać ziemię.
„Byłoż więc to — życiem?“ powiem kiedyś śmierci. — „Hejże więc! Jeszcze raz!“
Przyjaciele moi, cóż wy o tem mniemacie? Nie chcecież wraz ze mną mówić do śmierci: Byłoż więc to — życiem? Kwoli Zaratustrze, hejże! Jeszcze raz!“ — —
Tak mówił najszpetniejszy człowiek; a było to na chwilę przed północą. I jak sądzicie, co się wówczas przytrafiło? Skoro tylko ludzie wyżsi usłyszeli to pytanie, uświadomili sobie nagle swą przemianę i uzdrowienie, oraz kto był sprawcą tych przeistoczeń: garnęli się do Zaratustry z podzięką, uwielbieniem i pieszczotą; całowali go po dłoniach; każdy zachował się wedle swego przyrodzenia: jedni śmieli się, inni płakali. Stary wróżbiarz tańczył z radości; i aczkolwiek był on wówczas pełen słodkiego wina, jak mniemają niektórzy opowiadacze, wypełniała go bez wątpienia jeszcze bardziej słodycz życia, oraz wyrzeczenie się wszelkiego znużenia. Są i tacy, którzy opowiadają, jakoby i osieł wówczas tańczył: nie darmo najszpetniejszy człowiek napoił go był winem. Bądź co bądź, jeśli onego wieczoru osieł nawet nie tańczył, działy się wówczas większe i dziwniejsze cuda nad taniec ośli. Krótko i węzłowa to, jak oto głosi przysłowie Zaratustry: „i cóż na tem zależy!“

2

Zaratustra jednak, podczas tych wydarzeń z najszpetniejszym człowiekiem, stał, jak pijany: wejrzenie jego przygasło, język bełkotał i słaniały się nogi. I któżby wówczas odgadnął, jakie myśli przemykały przez jego duszę? Najwidoczniej jednak duch jego cofnął się, potem przed się wybiegł i w dalekich przebywał dalach, jakoby „na wysokiem jarzmie, jak stoi pisano, między dwoma morzami,
— między przeszłością i przyszłością, snując się jak ciężka chmura“. Powoli jednak, podtrzymywany ramionami ludzi wyższych, powracał do siebie i bronił się rękoma od natarczywości uwielbiających, a zaniepokojonych; nie mówił wszakże nic. Nagle zwrócił szybko głowę, jak gdyby coś usłyszał, poczem palce na ustach położył i rzekł: Chodźcie!“
I uczyniło się wokół cicho i tajemniczo; z głębi dochodził powolny głos dzwonu. Zaratustra przysłuchiwał się temu wraz z ludźmi wyższymi; wreszcie po raz drugi położył palec na ustach i rzekł powtórnie: Chodźcie! Chodźcie! Północ zbliża się!“ — a głos jego zmienił się przy tem. Lecz wciąż jeszcze z miejsca się nie poruszał: wówczas jeszcze ciszej i wnękliwiej uczyniło się naokół; nadsłuchiwali wszyscy, nawet osieł, i honorowe zwierzęta Zaratustry, orzeł i wąż, nadsłuchiwała zarówno i jaskinia Zaratustry, i wielki chłodny księżyc, sama noc, zda się, słuchała. Zaratustra położył po raz trzeci palec na usta i rzekł:
Chodźcie! Chodźcie! Chodźcie! Śród nocy tej pobłądźmy! Nastała już godzina: chodźmyż tedy w noc!

3

O, ludzie wyżsi, północ się zbliża; chcę wam coś na ucho rzec, jak ten stary dzwon, co mi teraz w ucho szepcze, —
— tak tajemnie, tak okrutnie, tak serdecznie, jak przemawia ten północy dzwon, co przeżył więcej, niż przeżywa człek:
— który mierzył już waszych ojców bolesne uderzenia serc — och, och! jakże wzdycha ona, jak we śnie śmieje się! ta stara, głęboka, głęboka północ!
Cicho! Cicho! Tu niejedno słyszy się, co za dnia głosić się nie może; teraz oto w powietrznym chłodzie, gdzie wszystek gwar stał się ciszą waszych serc, —
— teraz ono głosi się, teraz słyszeć da się ono; w ponocne nadczujne dusze oto wnika już: och! och! jakże wzdycha ona! jak we śnie śmieje się!
— czy słyszysz ty, jak tajemnie, jak okrutnie do ciebie mówi ta stara, głęboka, głęboka północ? Człowiecze słysz!


4

Biada mi! Gdzie prysnął czas? Nie zapadłemż w studzien głębie? Już świat śpi —
Och! och! Skowyczy pies, księżyc świeci. Skonać, skonać raczej zechcę, niźli mówić wam, co północne moje serce myśli oto wraz.
Oto zmarłem! Minęło już! Pająku, czemu snujesz wokół mnie? Chcesz-że krwi? Och! och! Pada rosa, zbliża się godzina —
— godzina, w której dreszcz i mróz przejmuje mnie, pyta ona, rozpytuje: „komu serca na to stać?“
— komu ziemi panem być? Kto zechce rzec: tak wam biec, wielkie, oraz małe, wy strumienie!
— godzina zbliża się: o człeku ty, człowieku wyższy, bacz! mowa to dla czujnych uszu, dla twoich ona uszu — co brzmi z północnej głuszy wzwyż?

5

„Coś ponosi mnie, pląsa dusza moja. Dzieło dnia! Dzieło dnia! Komu panem ziemi być?
Księżyc mrozi, milczy wiatr. Och, och! Wzlecieliście dość wysoko? Wy pląsacie: jednak noga skrzydłem jeszcze nie jest.
Dobrzy wy tancerze, mija już ochota, wino poszło w męty, każda czara już skruszała, już bełkocze grób.
Wzlecieliście nie dość górnie: już bełkoczą groby: „zmarłych też wyzwólcie! Czemu taka długa noc? Nie upajaż księżyc nas?“
O ludzie wyżsi, groby też wyzwólcie, zbudźcie też i trupy! Och, czemu robak toczy jeszcze? Zbliża, zbliża się godzina, —
— mruczy ciągle dzwon, skrzypi jeszcze serce, jeszcze toczy drzewny czerw, czerw serdeczny. Och! Och! Świat głębią jest!


6

Słodka lutni! Lutni słodka! Kocham ja twój ton, twój upojony ton kumaka! — z jak dalekich dziejów, z jak dalekich stron dziś nawiedza mnie twój ton? hen, zoddali, gdzie kochania cichy staw!
Stary dzwonie, słodka lutni! Każdy ból w serceć bił, ojca ból, ojców ból i praojców bole; tak dojrzała mowa twa, —
— źrzałą stała się jak jesień, jako południe, jak nie serce pustelnicze, — oto głosisz się: źrzałym stał się świat i brunatnem grono,
— oto umrzeć chce, z szczęścia umrzeć pragnie. O, ludzie wyżsi wy, nie czujeciesz nic? Potajemnie woń tu bije,
— woń i zapach to wieczności, różą upojona, złota i brunatna winna woń, co z starego szczęścia bije,
— z upojonej, północnej szczęśliwości skonu, która śpiewa: świat głębin zwał, głębszych, niż, jawo, myślisz, śnisz!

7

Puść mnie! Puść! Jam dla ciebie za czysty. Nie tykaj mnie! Czyż nie doskonały stał się owo świat?
Za czysta skóra ma dla dłoni twych dotknięcia. Puść mnie, głupi i prostacki, puść mnie, gnuśny dniu! Zali północ nie jaśniejsza?
Najczystszym panami ziemi być, najbardziej niepoznanym, najsilniejszym duszom północnym: głębsze one i jaśniejsze niźli każdy dzień.
O dniu, omackiem szukasz mnie? Więc szczęścia mego szukasz? Więc jestem dla cię bogaty, samotny, skarbów kopalnią, komorą złotą?
O świecie, chcesz-że mnie? Jestemż dla ciebie świecki? Jestemż dla ciebie duchowny? Jestemż dla cię boski? Wszakże, dniu i świecie, zbyt ociężałe wy jesteście,
— miejcie dłonie tu mądrzejsze, chwyćcie głębsze szczęście i głębszą niedolę, chwyćcie boga tu jakiego, po mnie nie sięgajcie:
— moje szczęście i nieszczęście głębokie są, o, dniu dziwny, wszakże bogiem ja nie jestem, ni jaskinią bożą: głębią jest jej ból.

8

Głębszy Boga ból, ty przedziwny świecie! Po boży sięgnij ból, po mnie ty nie sięgaj! Czemże ja! Upojna, słodka lutnia, — północnej lutni brzęk, kumakowy dzwon; nikt jej nie rozumie, wszakże mówić musi, — przed głuchymi, o ludzie wyżsi! Gdyż wy nie rozumiecie mnie!
Pierzchło! Minęło! O młodości! O południe! O południe me! Oto nastał wieczór i noc, i północ — wyje pies, wicher:
— nie jestże wicher psem? Oto skomli, i skowyczy, oto wyje wciąż. Och! och! jakże ona wzdycha, jak się śmieje, jak rzęzi i jak dysze, ta północna pora!
Jak trzeźwo przemawia ta pijana wieszczka! przepiłaż upojenie swe? więc nadczujną już się stała? i przeżuwa znów?
— swój ból przeżuwa we śnie, głęboka stara północ, a bardziej jeszcze rozkosz swą. Albowiem rozkosz jest, gdzie głęboki ból: nad ból rozkosz głębiej drga.

9

Winny krzewie! Czemu sławisz mnie? Wszak nadciąłem cię! Okrótnik ja, oto krwawisz mi: — cóż znaczy to sławienie pijanego okrucieństwa?
„Co się stało doskonałe, wszystko źrzałe skonać chce!“ tak oto przemawiasz. Błogosławion, błogosławion niech będzie winobrańczy nóż! Lecz wszystko nieźrzałe życia chce: o biada!
„Zgiń! — mówi ból — bólu, precz!“ Lecz wszystko, co cierpi, żyć chce, aby się stało źrzałe, radosne i tęskne,
— tęskniące za wszystkiem, co dalsze, wyższe i jaśniejsze. „Dziedziców chcę — wola wszystko, co cierpi, — dzieci pragnę, nie chcę siebie“,
— rozkosz wszakże chce nie dziedziców, nie dzieci, — rozkosz chce siebie samej, chce wieczności, chce wrotu, chce „wszystkiego, co zawsze jednakie“.
Mówi ból: „Łam się, serce, krwaw! Wędruj nogo, skrzydle płyń! Bólu, w górę! bólu, wzwyż!“ Hejże! Hej! O, stare serce nie: Zgiń!“ — mówi ból.

10

Jak mniemacie, ludzie wyżsi? Jestemż wieszczem? Marzycielem? Upojeńcem? Snów tłumaczem? Czy też dzwonem o północy?
Kroplą rosy? Czy wieczności tchnieniem, wonią? Nie czujecież, nie? Świat mój doskonały owo staje się, i północ jest południem, —
i ból jest rozkoszą, i klątwa błogosławieństwem, i noc jest słońcem, — odejdźcie mi, albo nauczę jeszcze was: i mędrzec jest trefnisiem.
Rzekliście kiedykolwiek „tak“ rozkoszy swej? O, przyjaciele moi, rzekliście zarazem „tak“ wszelkiemu bólowi. Wszystkie rzeczy spętane są ze sobą, splątane i zakochane w sobie, —
— skoroście chcieli kiedykolwiek „raz“ po raz wtóry, skoroście mawiali: „podobasz mi się szczęście, mgnienie, chwilo!“ tem zapragnęliście też wszystkiego z powrotem!
— wszystkiego od nowa, wszystkiego wiecznie, wszystkiego w spętaniu, splocie i umiłowaniu wzajemnem, o, tem umiłowaliście też i świat, —
— wieczni wy, miłujecie go wiecznie i po wszystkie czasy: i do bólu nawet mówicie: zgiń, lecz powróć! Gdy rozkosz za wiecznem życiem łka!


11

Gdy rozkosz wszelka chce wieczności rzeczy wszelkich, chce miodu, chce drożdży, chce upojnej północy, chce grobów, chce ukojenia łez nagrobnych, zorzy chce pozłocistej —
czegóż bo rozkosz nie pragnie! bardziej ona spragniona, bardziej serdeczna i głodna, a okrutniejsza, bardziej od wszelkiego bólu wnękliwa, pragnie siebie, wgryza się w siebie, wola koliska boryka się w niej, —
— chce miłości, chce nienawiści, jest przebogata, darowywa, odrzuca precz, żebrze, by ktoś brał, dziękuje biorącym, pragnie, aby ją nienawidzono, —
— tak bogata jest rozkosz, że bólu łaknie, łaknie piekła nienawiści, hańby, sromoty, kalectwa, łaknie świata, — gdyż świat ten, och, wszak znacie świat!
O ludzie wyżsi, za wami tęskni ona, rozkosz ta niepohamowana i błoga, — za waszym bólem, wy chybieni! Za chybionem tęskni wszelka rozkosz wieczna.
Gdyż wszelka rozkosz siebie pragnie, przeto chce też i bólu serdecznego! O szczęście, o bólu! O serce, łam się! Ludzie wyżsi, nauczcież mi się tego: rozkosz wieczności chce,
— rozkosz chce wszelkich rzeczy wieczności, — wieczności chce bez dna, bez dna!

12

Nauczyliście się już pieśni mojej? Odgadliście już, dokąd zmierza? Hejże! Hej! Ludzie wy wyżsi, śpiewajcież mi pieśń mą okrężną!
Śpiewajcież mi tę pieśń, której imię „Jeszcze raz“, a treść „po wieki wieczne!“ — śpiewajcie, o ludzie wyżsi, pieśń okrężną Zaratustry!

Człowiecze! Słysz!
Co brzmi z północnej głuszy wzwyż?
Jam spał, jam spał —,
Z głębokich snu się budzę cisz: —
Świat — głębin zwał,
Głębszych niż, jawo, myślisz, śnisz.
Ból — głębi król —,
Lecz — nad ból — rozkosz głębiej łka:
Zgiń! — mówi ból —
Rozkosz za wiecznem życiem łka —,
— wieczności chce bez dna, bez dna!“



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Fryderyk Nietzsche i tłumacza: Wacław Berent.