Tako rzecze Zaratustra/Powitanie
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Powitanie |
Pochodzenie | Tako rzecze Zaratustra |
Wydawca | Towarzystwo Wydawnicze „Ignis” S. A. |
Wydanie | nowe |
Data wyd. | 1922 |
Druk | Drukarnia Narodowa w Krakowie |
Miejsce wyd. | Toruń, Warszawa, Siedlce |
Tłumacz | Wacław Berent |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała część czwarta Cały tekst |
Indeks stron |
POWITANIE
Późno pod wieczór po długiem szukaniu i błądzeniu daremnem powrócił Zaratustra do swej jaskini. Lecz gdy znalazł się naprzeciw niej o niespełna dwadzieścia kroków, stało się coś, czego najmniej oczekiwał: usłyszał ponownie wielkie wołanie na pomoc. I, rzecz zdumiewająca! tym razem dochodziło to wołanie z jego jaskini. Był to długi wieloraki dziwny krzyk, i Zaratustra odróżniał najwyraźniej, iż składa się on z wielu głosów: aczkolwiek słyszany zdala, mógł się wydawać krzykiem jednych ust.
Poskoczył tedy Zaratustra do jaskini, patrzył i oto jakie widowisko oczekiwało go po tym wstępie dźwiękowym! Siedzieli tam społem ci wszyscy, których za dnia spotkał: król po prawej, król po lewej, stary wiła, papież, dobrowolny żebrak, cień, sumienny z ducha, smutny wróżbiarz i osieł. Najszpetniejszy człowiek zaś wsadził sobie na głowę koronę i zarzucił na siebie dwa płaszcze purpurowe, — gdyż lubiał, jak wszyscy szpetni, występować w przebraniu i upiększeniu. W pośrodku tego chmurnego towarzystwa stał orzeł Zaratustry, napuszony i niespokojny, gdyż musiał odpowiadać na wiele pytań, na które duma jego nie znajdowała odpowiedzi; mądry wąż zawisał mu na szyi.
Przyglądał się Zaratustra temu wszystkiemu w wielkiem zdumieniu; poczem badał jednak każdego ze swoich gości z uprzejmą ciekawością, odczytywał ich dusze i dziwił się ponownie. Zebrani powstali tymczasem z miejsc i oczekiwali w pokorze, póki Zaratustra mówić nie pocznie. Zaratustra zaś rozpoczął temi słowy:
„Wy rozpaczający! Dziwni wy ludzie! Więc to wasz krzyk słyszałem? Teraz wiem wreszcie, gdzie szukać tego, któregom daremnie dzień cały poszukiwał: gdzie szukać człowieka wyższego: —
— w mej własnej jaskini siedzi ów człowiek wyższy! Lecz czemuż ja się dziwię! Czyż nie przywabiłem go tu sam, obiatą miodową i podstępnem wabieniem swego szczęścia?
Lecz zda mi się, że do wspólnego towarzystwa mało wy się nadajecie, serca obciążacie sobie wzajemnie, wy ratunku wzywający, siedząc tak oto społem? Winien przyjść tu ktoś, — co was znowu śmiać się nauczy; dobry i wesoły kuglarz, tancerz, wietrznik i trzpiot, stary sowizdrzał przyjść tu winien: — i cóż wy na to?
Wybaczcież mi, rozpaczający, że tak lichemi przemawiam do was słowy, niegodnemi, zaprawdę, takich gości! Lecz nie odgadniecie chyba, co me serce tak zuchwałem czyni: —
— wy to sami sprawiacie i widok wasz, darujcież mi! Każdy bowiem staje się odważny, gdy na rozpaczającego spogląda. Dodawać otuchy rozpaczającemu ku temu każdy wydaje się sobie dostatecznie silny.
I mnie oto obdarzyliście tą siłą, — dobry to dar, zaprawdę, czcigodni moi goście! Rzetelny gościniec! Nie gniewajcież się więc, że wam swoje dary ofiaruję.
Moje to państwo i moje panowanie: wszakże co mojem jest, tego wieczora i nocy tej do was również należeć winno. Me zwierzęta niech wam usługują: ma jaskinia niech będzie dla was miejscem wytchnienia!
W domu i siedlisku mojem nikt rozpaczać nie powinien, w swojej dziedzinie strzegę każdego od złych jego zwierząt. I oto rzecz pierwsza, którą wam ofiaruję: bezpieczeństwo!
Wtórą zaś jest: mój mały palec. Wszakże, gdy jego już macie, bierzcież i dłoń całą, hejże! bierzcież i serce w dodatku! Witam was, witam, goście i przyjaciele!“
Tak rzekł Zaratustra i śmiał się pełen miłowania i złośliwości. Po tem powitaniu skłonili się goście powtórnie i milczeli czcią przejęci; wreszcie król po prawej odparł w ich imieniu.
„Po tem, o Zaratustro, jakeś podaniem dłoni i ukłonem powitał, poznajemy, żeś Zaratustra. Poniżyłeś się przed nami; nieomal, że zadrasnąłeś naszą czołobitność: —
— któżby jednak zdołał poniżyć się z taką, jak ty, dumą? Tem i nas podźwignąłeś, pokrzepieniem jest to dla oczu i serc naszych.
Ażeby choć to tylko zobaczyć, weszlibyśmy chętnie na wyższe nawet góry, niźli ta. Chciwi widowiska przybyliśmy tutaj, pragnęliśmy ujrzeć to, co rozjaśnia zasępione oczy.
I patrz, już po naszych wołaniach na ratunek. Otworem stanęły już duch i serce, zachwyt je ogarnął. Nie wiele brakuje, aby się ta nasza ochoczość swawolą stała.
Nic radośniejszego, o Zaratustro, nie wzrasta na ziemi ponad wysoką, silną wolę: ona jest najpiękniejszą rośliną. Cały krajobraz orzeźwia się od takiego drzewa.
Do pinji przyrównywam tego, kto wyrósł jak ty, o Zaratustro: smukły, milczący, twardy, samotny, o najlepszem, najgiętszem drzewie, — świetny,
— i sięgający wreszcie zielonemi gałęźmi po swoje panowanie, potężnemi zagadnieniami nagabując wichry i nawałnice, oraz to wszystko, co w górach ma swoje siedlisko,
— potężniej jeszcze odpowiadając na nie, jak rozkazodawca i zwycięzca: o, dla oglądania takiej roślinności, któż na wysokie góry wspinać się nie winien?
Twe drzewo, o Zaratustro, orzeźwia nawet chmurnych i nieudanych, na twój widok nawet niestateczny staje się pewnym i serce swe koi.
I zaprawdę, ku twej górze i ku drzewu twemu zwraca się dziś wiele oczu; wielka rozwarła się tęsknica, i niejeden pytać się nauczył: kim jest Zaratustra?
A komu pieśń lub miód w uszy kiedykolwiek wsączyłeś: wszyscy ci ukryci, samotnicy i samowtóry rzekli nagle do swych serc:
„Żyjeż jeszcze Zaratustra? Nie warto już żyć, wszystko jest obojętne, wszystko daremne: lub też — z Zaratustry żyć nam chyba jedynie!“
„Czemu nie przychodzi on, który się tak długo zapowiadał? wielu tak oto zapytuje; czy pochłonęła go samotność? Lub winniśmy może my do niego pójść?“
Zdarza się, że i samotność nawet murszeje, rozpadając się, jak grób, co się rozwala i zmarłych swych utrzymać już nie może. Wszędzie widać zmartwychpowstałych.
Oto rosną i wzbierają fale wokół twej góry, o Zaratustro! I jakkolwiek wysoka jest twa wyżyna, wiele z tych fal dosięgnąć jej musi: łódź twa niedługo już na lądzie spoczywać będzie.
Za to, żeśmy, rozpaczający, przyszli do twej jaskini, wróżbą jest i przepowiednią tylko, iż lepsi są już w drodze do ciebie, —
— gdyż owo ciągnie ku tobie ostatnia pozostałość Boga w człowieku: wszyscy ci ludzie wielkiej tęsknoty, wielkiego wstrętu, wielkiego przesytu,
— ci wszyscy, co żyć nie chcą, chyba że się nauczą nadzieję mieć — chyba że się od ciebie, Zaratustro, nauczą wielkiej nadziei!“
Tak rzekł król po prawej i pochwycił dłoń Zaratustry, aby ją ucałować; lecz Zaratustra wzbraniał się od tego uczczenia i cofnął się przerażony, milczący i jakby odlatujący nagle w odległe dale. Po chwili jednak powrócił duchem do swych gości, spojrzał na nich badawczem okiem i rzekł:
„Goście moi, wy ludzie wyżsi, chcę z wami mówić po niemiecku i wyraźnie. Nie na wasiwałem ja w tych górach“.
(„Po niemiecku i wyraźnie? Pożal się Boże! rzekł król po lewej, na stronie; znać, że lubych Niemców nie zna ten mędrzec ze Wschodu!
Lecz on chce powiedzieć „po niemiecku i z prostacka“. Nie jest to dziś w najgorszym jeszcze smaku!“)
Możeście wy zaprawdę wszyscy społem ludźmi wyższymi: dla mnie — nie jesteście ani dość wysocy, ani dość krzepcy.
Dla mnie, znaczy: dla tej nieubłagalności, która we mnie milczy, lecz nie zawsze milczeć będzie. A jeśli przynależycie do mnie, to wszakże nie jako moje prawe ramię.
Albowiem ten, kto, jako wy, na chorych i wątłych nogach stoi, ten chce przedewszystkiem więdnie czy skrycie, aby go oszczędzano.
Ramion i nóg swoich nie oszczędzam ja wszakże, nie szczędzę wojowników swych: jakżebyście chcieli nadać się do mojej wojny?
Z wami zepsułbym sobie każde zwycięstwo. A niejeden z was obaliłby się już, zasłyszawszy tylko moich bębnów łoskot.
Nie jesteście mi też dość urodziwi i dobrze urodzeni. Potrzebuję gładkich zwierciadeł dla swej nauki; na waszej powierzchni wykoszlawia się nawet obraz mój własny.
Na ramionach waszych cięży niejedno brzemię, niejedno wspomnienie; niejeden zły karzeł przyczaja się w waszych kątach. Tkwi też w was i motłoch ukryty.
I aczkolwiek jesteście ludźmi wysokiego i wyższego pokroju: wiele jest w was krzywego i nieforemnego. Niemasz takiego kowala na świecie, któryby was wyprostować i wyrównać zdołał.
Jesteście tylko mostami: niechże wyżsi po was kroczą! Oznaczcie stopnie: nie złorzeczcież temu, który się po was na swoją wyżynę wspina!
Z waszego nasienia wyrośnie może i dla mnie prawdziwy syn i dziedzic: lecz przyszłość to daleka. Wy sami nie jesteście ci, do których nie dziedzictwo i imię należy.
Nie na was oczekuję w tych górach, nie z wami wolno mi będzie znijść po raz ostatni. Przyszliście tu do mnie, jako zwiastuni, że wyżsi są już w drodze, —
— a nie są to ludzie wielkiej tęsknoty, wielkiego wstrętu i wielkiego przesytu, oraz tego, co szczątkiem Boga nazwaliście,
— nie! Nie! Po trzykroć nie! Na innych czekam ja w tych górach i bez nich nogą stąd nie ruszę,
— czekam na wyższych, bardziej krzepkich i zwycięskich, bardziej ochoczych i dorodnych ciałem i duchem: śmiejące się lwy przyjść tu muszą!
O goście moi i przyjaciele, wy dziwni, — czyście nic nie słyszeli o dzieciach moich? Ani o tem, że podążają już ku mnie?
Mówcież mi o moich ogrodach, o mych wyspach szczęśliwości, o mym nowym urodziwym gatunku — czemuż nie mówicie o tem?
O ten gościniec dopraszam się od waszej ku mnie miłości, abyście mi o dzieciach mych mówili. Kwoli temu jestem bogaty, kwoli temu stałem się ubogi: czegóż nie oddałem,
— czegóżbym jeszcze nie oddał, w zamian za to jedno: za te dzieci, ten żywy posiew, te drzewa mej woli i mej najwyższej nadziei!“
Tak rzekł Zaratustra i zatrzymał się nagle w swej mowie: gdyż owładnęła nim tęsknota, zamknął oczy i usta w poruszeniu serdecznem. I goście jego milczeli również: stali niemowni i zmieszani: tylko stary wróżbiarz rękoma i miną dawał jakieś znaki.