<<< Dane tekstu >>>
Autor Maciej Bogusz Stęczyński
Tytuł Tatry w dwudziestu czterech obrazach
Podtytuł skreślone piórem i rylcem przez Bogusza Zygmunta Stęczyńskiego.
Wydawca Księgarnia i wydawnictwo dzieł katolickich, naukowych i rolniczych.
Data wyd. 1860
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
II.


Do pięknéj Nawojowéj gościniec wprowadza,
Kędy po skwarze słońca cień drzew nas ochładza;
Na pagórku zaś zamek wzniosłemi ścianami
Uderza, połyskując licznemi oknami;
Tam na wieży zamkowej chorągiew powiewa —
Gdy znów układ ogrodu wszędzie wdzięk rozlewa,
J kwiaty rozmaite wśród zimy i lata,
Zgromadzone starannie z wszystkich części świata,
Rozmaitych swych liści i kwiatów barwami
Przywitają cię mile i uczczą woniami.
W zamku piękne pokoje i sprzęty spaniałe,
Dawną domu Stadnickich przywodzą ci chwałę.
Chociaż osobliwości pędzla ani dłuta
Nie ma tam, ale za to brzmi krajowa nóta:
Kołomyjki rzewliwe, wesołe mazury:
I olśnią cię bogactwa złota i purpury.
Opuściwszy to miejsce i jego świątynię,
Stoimy zamyśleni na górze w Słotwinie,
Gdzie parowy, zrębiska, zniża i ubocze,
Czynią przez rozmaitość widoki urocze,
Gdzie droga na dwie części przed nami się dzieli:
Jedna zda się nad drugą prowadzić weseléj.
A wieśniak nam powiada: „Tą, co w lewo wiedzie
„Do Bardyjowa zwykle przez Tylicz się jedzie
„Tylicz małe miasteczko, nieliczne domami,
„Ale za to wsławione Konfederatami,

„Co to, jak mówią dzieje, przeciwko królowi
„Podnieśli broń, bo zgubę miał knuć narodowi;
„Ale owi rycerze choć dzielnie się bili,
„Upadli i dobrego nic nie przysporzyli!”
Więc udajmy się w prawą, do wioski Krynicy,
Wsławionéj kąpielami w górnéj okolicy;
Tam spocznijmy przy źródle pod altaną chińską,
Nim góral nas powiedzie drożyną-słotwińską,
Gdzie woda z różnych ścieków wśród pniaków nieładu
Zbiera się i przedstawia widok wodospadu;
I daléj manowcami między góry płynie,
Przekrada się przez łąki i w Muszynce ginie.
Altana blisko domów w ładném miejscu stoi,
A wąż około strzały na dachu się roi,
Jabky nie cierpiał z źródła wychodzącéj pary,
Chce zsunąć się na ziemię i ujść w bliskie jary.
Tu jakoby duch jaki siedział niespokojny,
I ze źródłem na spodzie ciągłe toczył wojny;
Ono kipi gwałtownie i pianami pryska,
A schody w dół prowadzą patrzyć na nią z bliska:
Jest to woda tęgością swą uderzająca,
Gorzko-słona i zimna a uzdrawiająca,
Któréj skutki zbawienne uczeni poznali,
A każdy co wyzdrowiał, ceni ją i chwali.
Komisarz Styks-Saubergen jadąc do Muszyny,
Natychmiast ten grunt kupił wśród gęstéj krzewiny;
Poznawszy się na źródle jakie tam istniało,
Wystawił mały domek i obwieścił chwałą,
Lecz gdy został na inne miejsce powołany,
Odstąpił więc Rządowi ów skarb zawołany.
Dopiero zajęto się jego urządzeniem,
I dla uprzyjemnienia gości upięknieniem;


Rys. i ryt. B. Stęczyński.
Kamień w Krynicy.

Nakładem księgarni katolickiej w Krakowie


Uczyniono łazienki wygodne i czyste,
I posadzono wkoło drzewa rozłożyste.
Przez wąwozy, zarośla, strugi i doliny,
Idźmy zwiedzić na wiérzchu góry Jaworyny,
Wielkie dzieło natury pyszne i zuchwałe,
Gdzie skała na swéj szyi ciężką dźwiga skałę:
Jestto „Kamień-diabelski” piaskowiec ogromny,
Co tysiące lat przetrwał i przetrwa niezłomny!
Opowié ci, jeżeli spytasz się wieśniaka,
Zkąd wzięła się w tem miejscu osobliwość taka:
„Szatan w zemście na zamek w Pławcu niedaleki,
„Którego nie zdołały zniszczyć nawet wieki,
„Niósł tę skałę aby nią ów zamek zawalił,
„I zniszczył z właścicielem, lecz go los ocalił:
„Już było na świtaniu, gdy całe działanie
„Przerwało szatanowi koguta zapianie;
„Natychmiast opuściły go potężne siły,
„Uchodząc gniewny w zakąd piekła sobie miły:
„Upuścił ową skałę, która tu upadła,
„I zaległa bałwanem jak piekieł dziwadła.”
Zadziwisz się, gdy przy niéj śmiałą stąpisz nogą,
A odgłos nieprzyjemny przeniknie cię trwogą,
Że głębokich podziemi wyniosłe sklepienie
Załamie się, ie wpadniesz w wiecznéj nocy cienie!
Już miasteczko Muszyna, już na szczycie góry,
Witają nas stojące dwa potężne mury,
Był to zamek przed laty mocny i wysoki,
Którego smutne szczątki na grzbiecie opoki
Sterczą dotąd, jak gdyby przyrosły do skały,
Że ich czas ani ręka zniszczyć nie zdołały.
Tu mieszkał możny Paloch szumnie i wytwornie,
A było koło niego i dumnie i dwornie.


Rys. z nat. i na kam. B. Stęczyński.
Ostatki zamku w Muszynie

On z przesytu rozkoszy ciężko zachorował,
A bojąc się o duszę — ten zamek darował
Z wszystkiemi dochodami i wsiami licznemi
Klasztorowi w sąsiedztwie na węgierskiéj ziemi.
Więc dzierżyli Muszynę mnichy długie lata,
Aż Władysław Jagiełło, ów Litwin Sarmata,
Zwiedzając w swojém państwie ustroń mu nieznaną,
W owym czasie Muszynę Powroźnikiem zwaną
Przyłączywszy do Polski, prawa dać jéj raczył,
I na własność katedrze krakowskiéj przeznaczył,
Z obowiązkiem, ażeby po dawnym zwyczaju,
Pamiętali biskupi o granicach kraju;
Bo mieli swoje wojska dobrze uzbrojone,
W karności utrzymane a dobrze płacone.
Gród ten późniéj ciężarem losów przyciśniony,
Upadł, i w swym upadku do reszty zniszczony. —
Przy tym zamku przyjemnie łoskot uszy budzi
Od tartaków, a zwinność pracujących ludzi
Wyrywa nas z posępnych myśli nad gruzami,
I stawia pełne życia obrazy przed nami:
Jedni drzewa przywożą, drudzy ociesują,
Te na tartak, a tamte na tratwy ładują —
Odbijają od brzegów i płyną Popradem,
Do Dunajca i Wisły z ładownym swym składem;
Na tratwach ogień paląc, żywność sobie ważą,
To sterują wiosłami, to wesoło gwarzą.
Słychać młyny i wodę z bliska gór płynącą,
Z rozmaitych strumyków tu się zbierającą,
Która szumiąc po głazach, bieg na jazie skraca,
I użyta, gniewliwie kilka kół obraca,
Z pod których umykając jak gdyby z więzienia,
I burzy się i pryska i w pianę zamienia;

I kręto między łozy ucieka bez ładu,
Łącząc się z burzliwemi falami Popradu.
Poprad z Tater wysokich zbiegł po Spizkiéj ziemi,
Gdy święta Kunegunda za ślady swojemi
Przywiodła, a gdzie tylko swą nóżką stąpiła,
Rzeka ryjąc koryto za nią się toczyła!...
Ładnie jest na tem miejscu gdy czysta pogoda,
Albo w chwili po deszczu, gdy wezbrana woda
Strzępami fal wzburzonych różne rzeczy niesie,
Rwie brzegi, łamie skały, drzewa zwala w lesie;
I szalonym pośpiechem unosi flisaków,
Albo zrywa chałupy nieszczęsnych wieśniaków,
Którzy siedząc na dachu ratunku wołają,
Lecz bałwany zatopne przystępu nie dają —
Tam rozpacz rwie im dusze, śmierć widzą przed sobą,
Przejęci niewymowną klęską i żałobą!
Szkodliwą jest ta rzéka gdy się nadto wzburzy,
Gorsza od ognia, albo piorunowéj burzy;
I chociaż swą powodzią miły widok sprawia,
To mieszkańców i głodu i nędzy nabawia.







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maciej Stęczyński.