Wstępując w Poronina zagrody szerokie,
Widzimy strojne chaty, a dachy wysokie,
Ogródki ożerdzione albo oplecione,
A w nich ruta, nogiętki, bylice sadzone,
Bożedrzewko, szałwija, lubczyk ciemno lśniący,
Wielkie-ziele[1] i powój ładnie się wijący —
Uśmiécha się wiosenna zieloność do koła.
A Tatry w odległości podniosłszy swe czoła,
Jakgdyby dyjamenty, szafiry, rubiny,
Zupełnie zmienną postać swéj cudnéj krainy
Przedstawiają spaniale — i na tle swych cudów,
Wystawiają uroczo mieszkania tych ludów,
Gdzie izby duże, czyste, ściany często myte
I świętemi obrazy do koła okryte.
Przy piecach są kominki, w kominkach ogniska,
A dym nimi wychodząc, w izbę się nie wciska!...
Łóżka czyste, a skrzynie malowane w kwiaty,
Przechowują bieliznę i świąteczne szaty...
I studnia na podwórzu ma swoją osłonę,
A podwórze starannie bywa zamiecione.
Wszędzie myśl i porządek zaświadcza o pracy,
A mowa i gościnność... że to są Polacy;
Którzy zapobiegliwi, rządni, wstrzemięźliwi,
Oszczędni i przemyślni — a przezto szczęśliwi.
Nie wiele oni pragną a pracują wiele,
A każdy tu na książce modli się w kościele. —
A w święto, gdy do karczmy wszyscy się zgromadzą,
Bez opilstwa i krzyku bawią się i radzą.
Chętnie dawnym zwyczajem zbierają tu składki,
I wspólnie do przyjaźnéj należą biesiadki,
Którą wszyscy zarówno częstują się wkoło,
A każdy ma pogodne i wesołe czoło!
A jeźli gra muzyka, to młodsi skakają
I właściwe swym krajom piosenki śpiéwają;
A w pieśniach przebija się ich usposobienie,
Ich stan duszy, świat myśli, a w myślach — natchnienie:
Nie śpiéwaj ptaseczku na kozodrzewinie,
Zaśpiéwaj se tamuj, kaj se las rozwinie.
Nie płacz frajereczko, o cobyś płakała,
Ja się nie ożenił, tyś się nie wydała.
Nie śpiéwaj ptaseczku — bo ci to śpiéwanie
Na dobre nie wyjdzie, jak moje kochanie!
Czem daléj do lasa, zieleńsa buczyna,
Czem daléj do ludzi, szumniejsza[2] dziewczyna!
Po za las dróżeczka, po pod las chodniczek,
Nie uważaj dziéwcze że ja pacholiczek.
Na wysokiéj jedli gołąbeczek siedział,
Jaby cię kochała, kieby nikt nie wiedział!
Zapłać mi Karczmarko co ci karczmę zdobię,
Całem gardłem śpiéwam, a nogami drobię.[3]
Jaby powiedziała kogo rada widzę,
Ale ci nie powiem, bo się ludzi wstydzę.
Chłopiec ci ja chłopiec swojego chowania,
Nie dała mi matka żadnego śniadania.
Dolina — doliną między dolinami,
Miły mocny Boże, co tu będzie z nami?
Chocia ja chudobna, mój wianeczek złoty,
Cóż mi za niewola robić na siéroty!?
Cicho ptaszku, cicho, boby cię zabili,
Na zamku orawskim siéci zastawili!...
Dajże mnie matusiu czym najdaléj możesz,
Bo mnie blisko ciebie nigdy nie wspomożesz!
Słoneczko zachodzi, miesiączek wychodzi,
Tobie się frajerko zalecać nie godzi!
Odprowadziłbym ją — ale wilki wyją,
Moja karczmareczko przenocujże mi ją....
Szaflary wieś, pięknymi wita nas domami,
Słynna szkołą, targami, nawet jarmarkami;
Ma kościół murowany, ołtarze ozdobne,
Jak wszystkie w góralszczyznie, do siebie podobne;
Trochę rzeźby i złota około obrazów
Dosyć pięknych, choć nie są mistrzowskich wyrazów. —
Tu istniał przed latami zamek murowany,
Przez Teodora Cedro Cystersom oddany.
Zamek na rozkaz króla Ludwika, koniecznie,
Sędziwój ze Szubina odebrał walecznie.
Więc Szaflary słyniące swoją rozległością,
Stały się królów polskich wieczystą własnością;
Aż Władysław Jagiełło nagradzając męztwo,
Za otrzymane chlubnie nad wrogiem zwycięztwo:
Darował z Nowym-Targiem tę wieś Ratułdowi,
Który za córką oddał w posag Pieniążkowi.
Potem inni koleją te dobra dzierzyli,
A dla swoich poddanych wylanymi byli. — Opuściwszy Szaflarów i Zaskala łany,
Pojawia się Nowy-Targ z daleka widziany;
Którego na tle Tatrów farnéj wieży głowa
Unosi się — jakgdyby w koronie królowa
Panująca nad miastem, czerstwém stojąc zdrowiem,
U któréj liczne domy rozsypane mrowiem. To miasto za Kaźmierza Wielkiego powstało,
Długo swą zamożnością i szczęściem jaśniało,
Mając swoją kopalnię i srebra i miedzi.
Lecz upadło! gdy Polskę najechali Szwedzi,
Którzy wszystko orężem i ogniom niszczyli —
I tu zemstę wywarli w swéj przechodu chwili:
Rabując domy mieszczan i święte kościoły,
Zostawiali krew, jęki, gruzy i popioły!!
Mieszczanie żyją cicho — aż w czasie jarmarku
Nabiéra ruchu, wrzawy w każdym zakamarku;
Mnóstwo koni i bydła, liczne zboża wozy,
A między nimi stojąc, beczą owce, kozy.
Leżą płótna, i sukna są porozwijane,
Kury, kaczki i gęsi leżą powiązane,
Pełno naczyń glinianych i drewnianych pełno,
Stoją wory szerokie, napełnione wełną;
Kapelusze na żerdziach i pasy wiszące,
I żelaza do góry przy wozach stojące;
Widać kosy, łopaty, owoce, mięsiwa —
Pełno ludzi a w każdém oku dusza żywa,
Serce szczére, myśl czysta, pogoda na czole
Tak przyjemna, jak miłe ich turnie i hole;
A wszędzie brzmi rozmowa, śmiéchy albo skargi,
I wszędzie dobijane dłonią o dłoń trargi. — Kiedy ci się dokoła taki widok ściele,
Ujrzysz z nową radością wieśniaków wesele,
Przychodzące do miasta o pogodnéj porze,
Ustrojone powabnie w świątecznym ubiorze.
Prowadzone od skrzypków na przodzie grających,
I druchnów z kobietami rzewnie śpiéwających;
Których widok przyjemny uczucie podwaja,
A śpiewy i muzyka z twą duszą się spaja.
A górale rzucając do góry czapkami,
Ubawiają zręcznymi swymi wyskokami,
A napływ ich uczucia i uciech zarody,
Pokażą ci obfitość wewnętrznéj swobody,
Która czyli wśród miasta, czy w karczmy zacieniu,
Sprzyja im w każdym ruchu i w każdém spojrzeniu!.... Lecz idźmy na pagórek przy Dunajcu-czarnym,
Gdzie kościołek przed laty był przybytkiem farnym;
Gdzie niegdyś rosły lasy — a zbójcy w obłędzie,
Rozszerzali rabunki i morderstwa wszędzie;
Aż wzruszeni ciężkiémi sumienia wyrzuty,
Na znak żalu, poprawy i szczeréj pokuty,
Krwawe swoje rzemiosło na zawsze rzucili....
I ku czci świętéj Anny kościół wystawili;
W którym skromne ołtarze i obrazy skromne,
Jeszcze będą istniały na czasy potomne! Z tąd oko niewstrzymane, aż na Tatry płynie,
Buja długo — i spocznie na długiéj równinie;
Która przed wielu laty nie była orana,
„Tylko morzem karpackiem głęboko zalana!
„A przez tę wielką wodę nikt łodzią nie pływał,
„Tylko orzeł w powietrzu czasem przelatywał;
„To morze miało kolor swéj powierzchni siny,
„A czystéj jak łza w oku — po góry Pieniny
„Rozlanéj bardzo pięknie!... lecz nie pożytecznie —
„Więc jakiś dawny polski król kazał koniecznie
„Przekopać pod Czorsztynem twadéj tamy łoże,
„I spuścić aż do Wisły to karpackie morze.
„Dolina osuszona, nabrała piękności,
A za dalszą uprawą i urodzajności!” —
Widzimy na około wsie i białe dwory,
I bagno groźne błotem, nazywane „Bory”,
Co wygląda jak owe w Holandyi Żuławy,
Albo jak Mar-Sargasso — tu morze mchu, trawy:
Które na Oceanie atlantyckim rosną,
Ożywione powietrza i barw ciągłą wiosną;
Tak i Bory gęstymi porosłe sitami,
Zdradzają ukrytemi pod sobą toniami;
Nie mające pożywnéj trawy ani krzaków,
Są warowną siedzibą rozmaitych ptaków.
Tu gdy widok tych Borów przed okiem się kréśli,
I w spokojnéj zadumie myśl wypływa z myśli:
Kościołek świętéj Anny z swymi nagrobkami,
I Nowy-Targ w dolinie z Dunajca wodami
Czerwieniejąc od blasku słońca na zachodzie,
Dodaje swych piękności prześlicznéj przyrodzie;
A śnieżne szczyty Tatrów przybrały rumieńce,
Jak przed obliczem dziewic spłonieni młodzieńce....
Więc zatrzymując kroki, rad spoglądam tkliwy,
Na światło konające, na ogniste dziwy;
Które mnie rozrzewnieniem nabożném przejmują,
I urok niepojęty czarów swoich snują....
A Krauszów, Pyszówka, Łazek, Klikoszowa,
Morawczyna, Odrowąż w pomroku się chowa....
I noc spada na ziemię — ledwie w oddaleniu
Widać chmury po zgasłym na niebie promieniu,
Muśnięte szkarłatnemi po brzegach, barwami,
Rozchodzące się lekko długiemi smugami. —
Chwila bieży za chwilą smutna i ponura,
Jak mogiły smętarza i cała natura;
Zdaje mi się że ciała w ziemi oddéchają,
I swe ciche oddechy z mém tchnieniem mieszają,
Więc my na „Anioł pański” ugiąwszy kolana,
Przenocujem na brogu, lub pod kopą siana. —
↑Nogami drobić, znaczy tańczyć. Taniec góralski jest zupełnie odmienny od mieszkańców równin, jestto sztuczne wyrabianie nogami, czyli jak oni mówią, drobienie.