<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Tragedje Paryża
Podtytuł Romans w siedmiu tomach
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1903
Miejsce wyd. Gródek
Tytuł orygin. Tragédies de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XX.

Croix-Dieu przeszedłszy wyż opisany salon, napełniony ciężką atmosferą winnego alkoholu z cierpką wonią cygar, przestąpił próg buduaru, gdzie na białym marmurowym kominku palił się ogień.
— Idę obudzić panią, wyrzekła służąca, ale uprzedzam, że nie pokaże się ona bez podmalowania. Będziesz pan musiał czekać z jakie pół godziny. Oto dzienniki, kawa i likiery stoją na konsoli obok pudełka z cygarami. Uprzyjemniaj pan czas sobie.
— Cygańska gościnność, wyszepnął Croix-Dieu z uśmiechem. Proś przynajmniej swą panią, by się pospieszyła. Nie mam czasu na długie oczekiwanie.
Pokojówka odeszła, a po kwadransie Regina Grandchamps, ukazała się we drzwiach buduaru, zasępiona, źle uczesana, przyodziana widocznie w pośpiechu błękitnym peniuarem naszytym posrebrzanemi galonami.
Gdy pani Blanka Gavard mówiła o Reginie: „To potwór“ Croix-Dieu słusznie jej odpowiedział: Potwór ale „ładny.“
Regina Grandchamps nie była piękną, lecz posiadała w najwyższym stopniu ów powab, drażniący zmysły, owe faliste ruchy węża, ów wdzięk szatański, ten szyk podstępny, jaki niektóre tego rodzaju córy Paryża czynią stokroć razy więcej pociągającemi i niebezpiecznemi od wszelkich Wenus mitologicznych Olimpu. Regina miała dwadzieścia pięć lat. Szczupła, wysokiego wzrostu, ale nie chuda, posiadała giętkość żmii. Jej pulchne, okrągłe ramiona, łączyły się z tak szczupłą w stanie figurą, że bransoletka jakiej otyłej mieszczanki za przepaskę służyć by jej mogła. Nogi miała drobne, ręce bardzo białe lecz pospolitego kształtu, co oznajmiało plebejuszowskie tej kobiety pochodzenie. Las bujnych jasno-blond włosów, bardziej gęstych, niż długich, skręcających się w naturalne zwoje, otaczał jej głowę, wymykając się z pod emaljowanego grzebienia. Z pod owego srebrzysto złotego nakrycia głowy, niskie czoło, znamię silnej woli lub oporu nieco naprzód wystawało z zarysowanemi na nim ciemnemi brwiami i dużemi o długich rzęsach jasnemi oczyma. Nos mały, nieco w górę zadarty, był arcydziełem kokieterji, a z pod ust grubych wyzierały zęby olśniewającej białości.
Regina wieczorem, tylko wieczorem używała różu, ażeby przy świetle nie okazać się zbyt bladą. Na jej matowej cerze twarzy można było dostrzedz przy dniu czerwone plamy, jakie pokrywała welutyną.
Oblicze, które opisaliśmy, umiało przybrać najróżnorodniejszy wyraz, wszak jego zwykłem znamieniem, gdyż młoda kobieta nie miała potrzeby uciekać się do udawania, była obojętność i nuda.
Regina lubiła silne perfumy, używała opoponaxu i innych, modnych woni, jakie wydzielały się z jej włosów, ubrania, tworząc w około niej denerwującą atmosferę.
— Baronie, wyrzekła wchodząc do buduaru, zmuszoną jestem powiedzieć ci, że jesteś bardzo niegrzecznym. Nie pozwalasz mi przespać się spokojnie, po tylu nocach bezsennych.
— Dla czego kazałeś mnie obudzić? Czyż się gdzie pali?...
— Tak, goreją serca, przez które przeszłaś, zostawiając w okół nieugaszone płomienie, odpowiedział Croix-Dieu z uśmiechem, całując rękę młodej kobiety.
Regina wzruszyła ramionami.
— Tylko bez madrygałów, wyrzekła pogardliwie. Chcesz może oświadczyć się, prosić o mą rękę?
— Niech mnie Bóg uchowa!
— Czego więc żądasz? Pisałeś do mnie wczoraj względem Oktawiusza. Nie nierozumiem tego twojego listu.
— A jednak był jasnym. Pisałem, że trzeba pilnować tego chłopca, być dlań uprzejmą i niedręczyć go o pieniądze.
— Jesteś wybornym! Ja nie chcę brać z mego kapitału na wydatki domowe, które są bardzo znacznemi.
— Kwestja pieniężna regulować się odtąd będzie pomiędzy mną i tobą.
— Zgoda! Wszak wiesz, baronie, wołałabym się go pozbyć.
— Kogo, Oktawiusza?
— Naturalnie.
— Dla czego?
— Nudzi mnie ten głupiec. Wciąż gada mi o sześciu miljonach nieboszczyka „swego papy“ uskarża się na „mamę“ To nieznośne! Nie mam chwili swobodnej, noc i dzień u mnie przesiaduje. Pozbyć się go nie można.
— Cierpliwości, moja kochana. Pomyśl, że Oktawiusz, za jedenaście miesięcy będzie krociowym bogaczem.
Dziewczyna powtórnie wzruszyła ramionami.
— Eh! krocie, zawołała, on nigdy ich mieć nie będzie.
— Jakto, należą do niego, nikt mu ich zabrać nie może.
— Przed jedenastoma miesiącami odprowadzimy go na Pére-Lachaise, wiesz o tem dobrze, jesteś przekonanym.
— Przeciwnie, nie wierzę w to wcale. Oktawiusz jest silniejszym niż się wydaje.
— Mój kochany, nie Reginie Grandchamps opowiadaj te brednie! Znam się na tem dobrze. Trzech jemu podobnych cherlaków w ciągu miesiąca prawie na mych rękach przeniosło się do wieczności. Lecz proszę nie mów o tem nikomu. Mogłoby mi to na opinji zaszkodzić.
Croix-Dieu, roześmiał się głośno.
— Tak, śmiej się, śmiej, mówiła młoda kobieta z podrażnieniem. Czy wiesz jednak, jak się nazywa to, co my czynimy, to jest ty wraz ze mną?
— Nie, nie wiem.
— To się nazywa morderstwem, zabójstwem.
— Och! jakież słowa tragiczne, wzięte z jakiegoś starego melodramatu.
— Mylisz się bardzo! to tylko prawda, najczystsza prawda. Tak! my go zabijamy, a w sposób bardziej nikczemny, podły, niż ten który zabija uderzeniem noża, ponieważ popełniamy tę zbrodnię kryjomo, nic nie ryzykując, zkąd prawo przeciw nam jest bezsilne.
— Jakież szalone warjackie myśli!
— Szalone? tak sądzisz? W każdym razie nie wesołe, prawda, lecz ciężko ponure. Pochwyciłeś w swe szpony to nieszczęśliwe dziecko, gdyż Oktawiusz jest jeszcze dzieckiem prawie. Pochwyciłeś go w wątłym stanie zdrowia, ze słabemi piersiami, podkopanemi gorączką, wyczerpanego z sił, chwiejącego się, przy kaszlu krwią plującego, i wtedy gdy ten nieszczęśliwy potrzebowałby spoczynku, spokojności, snu długiego, najtroskliwszych starań około siebie, ty rzucasz go w pijaństwo, grę w karty, dozwalając wstrząsać się temu słabemu organizmowi wzruszeniami gry, podnieceniem szampana. Taki stokroć powtórzę, jest to nikczemne morderstwo! Masz widocznie jakiś własny interes, coś ci zależy na śmierci Oktawiusza i zabijasz go w tym celu!
— Ja miałbym mieć w tem interes. Jaki, mów, proszę?
— Nie wiem w tej chwili, wszak pomyślawszy, odnajdę. Otóż i zgadłam, tak jestem na tropie!
— Doprawdy? zawołał baron szyderczo.
— Matka Oktawiusza jest twoją kochanką, mówiła dalej Regina, chcesz ją podobno zaślubić.
— Kłamstwo! zawołał żywo Croix-Dieu.
— Otóż, mówiła dalej młoda kobieta, nie zważając na zaprzeczenie barona, gdyby Oktawiusz umarł, przed dojściem do pełnoletności, matka wszystko odziedziczyłaby po nim. Jeden ze znanych mi adwokatów, mówił, że wdowa Gavard przyniosłaby ci w posagu miljony. To rozwiązuje zagadkę. Jest to rozumnie ale zarazem najnikczemniej obmyślane z twej strony.
— Milcz, zawołał Filip z podrażnieniem.
— Milczeć? powtórzyła Regina, dlaczego mam milczeć, pytam? dla czego? Jestem u siebie w domu! Jeżeli ci się niepodoba słuchać słów prawdy, odejść możesz. Nikt cię nie zmusza, abyś tu dłużej pozostawał.
— Jakiż wypływa rezultat z tego wszystkiego? zapytał po chwili milczenia baron mocno pobladły.
— Rezultat, że od tej chwili nie licz na mnie, abym służyła niegodnym twym planom. Nie chcę współpracować z tobą w tak nikczemnych celach. Idę natychmiast obudzić Oktawiusza, a poprosiwszy go grzecznie, ażeby mój dom opuścił, udzielę parę rad życzliwych, a wtedy kto wie czy nie pozyskam u niego tej ufności, jaką obdarza on swego pseudo przyjaciela, barona Croix-Dieu.
— Zrobiłabyś to? Nie wierzę.
— Mamże cię przekonać? Idę w tej chwili.
To mówiąc Regina zwróciła się ku drzwiom, prowadzącym do salonu, gdzie spał Oktawiusz wraz z trzema nie wiele starszymi od siebie towarzyszami. Położyła rękę na klamce.
— Regino! zawołał groźnie Croix-Dieu, zrywając się od kominka przy którym siedział.
— Czego chcesz? Mów prędko.
— Jeżeli poważysz się przestąpić próg tego pokoju ja natychmiast wychodzę i niepowrócę tu więcej!
— Któż cię zatrzymuje? Szczęśliwej podróży!
— Zaczekaj, nie wszystko to jeszcze. Wyszedłszy ztąd, udam się do sądu, do prokuratora Rzeczypospolitej!
— Cóż mnie to obchodzi? odrzekła głosem zmienionym, usiłując ukryć wzruszenie.
— I tam, mówił dalej Croix-Dieu, będę się starał udzielić temu urzędnikowi nader interesujące dlań szczegóły o pewnej Julji Joubert, skazanej za dzieciobójstwo na pięć lat więzienia, a obecnie noszącej nazwisko Reginy Grandchamps. No, jakże? pójdziesz obudzić Oktawiusza? Idź, — nikt cię niezatrzymuje.
— Ach! rozbójniku, zbrodniarzu! wyszepnęła bledniejąc Regina. Pochwyciłeś mnie i trzymasz w swem ręku!
— Ha! ha! zaśmiał się baron, powracasz więc do rozumu, a ponieważ nigdy ci go nie brakowało, staraj się być uprzejmą dla Oktawiusza, okazuj mu szaloną miłość, ja chcę tego, żądam. Uczynisz więc zadość mej woli nieprawdaż?
— Muszę, niestety! wyszepnęła z cicha.
Croix-Dieu, podszedł do młodej kobiety a ucałowawszy ją w oba policzki, wyszedł i wsiadł do powozu, wołając:
— James, na ulicę Le Sueur, pędź co sił!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.
I.