Tragedje Paryża/Tom II/XXIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Tragedje Paryża
Podtytuł Romans w siedmiu tomach
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1903
Miejsce wyd. Gródek
Tytuł orygin. Tragédies de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXIII.

— Co pan robisz? zawołała żywo, usiłując uwolnić dłonie, jakie Tréjan okrywał pocałunkami. Czy tracisz rozum artysto?
Powyższe słowa wyrzeczone były łagodnie, bez gniewu, Jerzy więc odrzekł z upojeniem:
— Tak, w rzeczy samej, straciłem rozum, równie jak serce, lecz odnajdywać ich nie chcę
Fanny śmiać się zaczęła.
— Wyraźnie mózgowe wzburzenie, odpowiedziała, szczęściem, choroba pochwycona w zawiązku, da się z łatwością uleczyć. Wezwij pan pomocy doktora specjalisty.
— Nie chcę się leczyć!
— Jak się podoba, lecz proszę podnieś się pan i uwolnij me ręce.
— Nie podniosę się, dopóki pani nie przebaczysz mi szczerze, z całego serca, tej całej wywołanej przezemnie, a tyle wstrętnej sceny.
— Już przebaczyłam, wszak powiedziałam to panu. Nie wierzysz mojemu słowu?
— Nie! żądam innego dowodu.
— Jakiego?
— Wykreśl pani raz na zawsze z pamięci tę ubiegłą chwilę. Niech ci się zdaje, żem teraz wszedł właśnie. Podejmijmy nasze projekta, tak nieszczęśliwie przerwane mojem szaleństwem. Poświęć mi pani ten wieczór, jaki całkowicie miał do mnie należyć.
— A gdybym się na to nie zgodziła?
— Skazałabyś mnie pani swoją odmową, na przepędzenie reszty życia w klęczącej jak teraz postawie.
— A trwało by to długo, nieprawdaż?
— Przeciwnie, bardzo Krótko, gdybym pozostawał u stóp pani.
— Sądzisz pan zatem, iż będę wyczekiwała na łaskę uwolnienia mnie?
— Niestety! chcąc nie chcąc, musisz to pani uczynić. Jesteś uwięzioną przezemnie. Skrępowałem twe ręce.
Fanny wybuchnęła śmiechom, a szarpnąwszy się silnie, wyrwała swe drobne dłonie z rąk artysty i odsunęła się od niego. Żartobliwa jednak poprzednia rozmowa przekonywała Jerzego, iż wygrał sprawę. Fanny rzecz tę pojmowała tak samo.
— Podnieś się pan, wyrzekła i pójdź na herbatę. Uwięziona, byłabym się opierała, wolna, obdarzam cię. łaską!
Młoda kobieta z filuternym uśmiechem potrząsnęła głową.
— Ani słowa zatem więcej o tych szaleństwach! zawołała, bo nie dam herbaty. Skoro ja chcę o wszystkiem zapomnieć, pan zapomnij również!
— O czem więc mówić? pytał Jerzy żałośliwie, jeśli zabraniasz mi wynurzyć to, co przepełnia me serce?
— O wszystkiem właśnie z wyjątkiem tego. Nie braknie przedmiotów do rozmowy. I otóż naprzód pomówmy o buduarze. Sądzę że obecnie, drogi artysto, nie uznasz może za rzecz ubliżającą swemu talentowi zajęcie się tą pracą?
— Talent, geniusz, wszystko poświęcę, pracując dla ciebie! zawołał Jerzy z zapałem. Cuda o jakich marzysz w rzeczywistość zamienię, lecz...
— Lecz co?
— Lecz żądam, aby ów tyle wstrętny dla mnie portret został na zawsze ztamtąd usuniętym.
— Jutro go tam już nie będzie, odpowiedziała Fanny, wszakże wolne miejsce dla ciebie pozostawić należy.
Podwójne znaczenie tego zdania, napełniło radością serce artysty. Ukrył wszelako wzruszenie i nic nie odpowiedziawszy, przeszedł wraz z Fanny do małego salonu.
Młoda kobieta zadzwoniła. Pokojówka ukazała się natychmiast, oczekując na rozkaz w milczeniu.
— Podać herbatę, wyrzekła pani.
W parę minut później serwis niesłychanie bogaty, którego filiżanki i cukierniczki ze starej serwskiej porcelany przechodziły wartością złoto, ustawiono na gerydonie, a woń chińskiej herbaty, ulatniająca się ze srebrnego imbryka, napełniała atmosferę swym czystym, ciepłym zapachem.
Nagła zmiana w uczuciach Jerzego, jaką przedstawiliśmy powyżej, nie powinna dziwić czytelników. Fanny Lambert, przedstawiając mu się jako żona księcia Aleosco, usunęła wszelkie podejrzenia z jego umysłu, niepodobna było albowiem przypuścić, aby kobieta zamężna, mogła jawnie używać na przynętę swoją piękność i wdzięki, zysk z nich pieniężny ciągnąc dla siebie. Nic więc nie przeszkadzało teraz Jerzemu, oddawać się całkowicie wybuchom swojej miłości.
Zdobycie serca Fanny Lambert, zwykłej gwiazdy zalotnego świata, nie byłoby zbyt wiele zaszczytu przyniosło artyście. Inna rzecz było zostać kochankiem czarującej kobiety, należącej przez związek książęcy do wyższej, arystokratycznej sfery. Jakież to świetne, pochlebne zwycięztwo?
— Oto filiżanka herbaty, chciej pan wziąć proszę, mówiła syrena, podając białą drobną rączką napój woniejący. Tréjan wziął filiżankę, lecz jednocześnie! rękę Fanny.
— Co pan czynisz? zapytała żywo.
— Podziwiam.
— Tę porcelanę, nieprawdaż? Masz pan słuszność. Mówią, że ów serwis był niegdyś własnością pani Dubarry, dla której Ludwik XV kazał go Sévres wykonać. Jest to arcydzieło malowidła.
— Ach! zawołał Jerzy; pani Dubarry, Ludwik XV, Sévres, co mnie to wszystko obchodzi.
— Jak możesz tak bluźnić, profanie? Nie lubisz więc porcelany?
— Przeciwnie, szalenie ją lubię. Skoro panią jednak widzę przed sobą, ciebie tylko uwielbiam.
— Znowu te zwroty? Pamiętać proszę, że to zakazane!
— Nie rozkochany to mówi, ale artysta, rzekł Jerzy.
— Tak artyście, jak i rozkochanemu zabraniam mówić o sobie!
— Nie podobna mi być posłusznym w tym razie.
— Jeśli niepodobna, dobranoc! Wracaj pan do siebie. Mamże zadzwonić, ażeby pana odprowadzono?
— Wstrzymaj się pani, znalazłem pośrednią radę.
— Słucham jej.
— Niepodobieństwo to zniknąć może, ale pod pewnym warunkiem.
— Pod jakim?
— Że pani zadość uczynisz mej prośbie.
— To się znaczy?
— Że mnie obdarzysz tem zaufaniem, jakiem obdarzyć raczyłaś pana de Croix-Dieu. Nie znam szczegółów, zbliska dotyczących panią, a radbym je poznać.
— Słowem, pan żądasz, bym ci opowiedziała historję mojego życia? Czyż tak wiele ci na tem zależy?
— Więcej nad wszystko!
— Nie będzie to wesołem, uprzedzam! Jestem dość młodą jeszcze, a tyle już bolesnych wspomnień mam z mego życia!
— Złe wspomnienia ulatniają się, smutki znikają, gdy się je przelewa w serce przyjaciela.
— Pan więc uważasz się za mego przyjaciela?
— Ach! zawołał Jerzy z uniesieniem, gdyby dla usunięcia od ciebie bólu, lub jakiej przykrości potrzeba było oddać życie, nie zawahałbym się tego uczynić!
— Przyjaciel, prawdziwy przyjaciel, mówiła jak gdyby do siebie, a jakiem by to dobrem było dla mnie! Czyż jednak wierzyć w to można? Związek przyjaźni pomiędzy młodym mężczyzną a ładną kobietą, ukrywa w sobie częstokroć nie miłość szczerą, pełną szacunku i poświęcenia, ale zuchwałe żądze, będące dla niej obelgą. A twoja przyjaźń Jerzy, na czem by była opartą?
— Na miłości, poświęceniu i wysokim dla ciebie szacunku.
— Nie chcę miłości, wiesz o tem dobrze!
— To tak jak gdybyś mówiła do żarzącego stosu. „Niechcę płomieni.“
— Jerzy! zaklinam, milcz!
— Będę milczał, aby stać ci się posłusznym. Usta moje niememi pozostaną, niezabronisz jednakże sercu uderzać tylko dla ciebie i powtarzać przy każdem uderzeniu: „Kocham ją, kocham!“
Fanny Lambert, przymknęła z lekka powieki, pierś jej unosiła się przyspieszonem tchnieniem. Po chwili milczenia, podała rękę młodzieńcowi z gestem błagalnym i głosem przerywanym, jak gdyby walcząc sama z sobą, wyjąknęła z cicha:
— Jerzy! dajesz mi wiele cierpieć, o bardzo wiele.
— Ja daję ci cierpieć? zawoła! artysta, ależ na Boga dla czego?
— Cała postać młodej kobiety drżała, jak gdyby pod powtarzanemu ciosami potężnej elektryczności. Pobladła i z cicha odpowiedziała:
— Jeżeli prawdziwie mnie kochasz, odejdź! odejdź przez litość i nie powracaj tu więcej!
— Wypędzasz mnie po raz drugi, zawołał Tréjan.
— Nie wypędzam, lecz błagam, oddal się, oddal!
— Ależ dla czego!
— Ponieważ najwyższe z nieszczęść weszło tu wraz z tobą! Myśl o tem nieszczęściu przeraża mnie! Gdybym wierzyła twym słowom, gdybym cię pokochała, jakież byłoby me życie?
— Życiem kobiety szczęśliwej, kobiety kochanej.
— Nie dla mnie miłość, nie dla mnie szczęście. Mnie nie wolno jest być kochaną, ani szczęśliwą!
— Ależ to szaleństwo!
— Nie rozporządzam sobą. Jestem zamężną.
— Co to znaczy? Mąż którego się nie kocha, staje się wrogiem! Gdy łańcuch jest za zbyt ciężkim do podźwignięcia, łamie się go natenczas, gdy więzienie jest nazbyt surowem, ucieka się zeń! Uwięzionemu służy prawo ucieczki!
— Innym kobietom wolno korzystać z tego prawa, wiem o tem. Wielu moim siostrom wybaczają ich błędy, dla mnie jednak pomimo, że moja przeszłość lubo bardzo nieszczęśliwa pozostała bez skazy, nie ma schronienia przeciw potwarzy i pogardzie! Jeden upadek, pozór nawet najlżejszy ku temu, obrzucono by mnie błotem, a błota ja nienawidzę!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.