Tragedje Paryża/Tom II/XXXVIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Tragedje Paryża
Podtytuł Romans w siedmiu tomach
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1903
Miejsce wyd. Gródek
Tytuł orygin. Tragédies de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXVIII.

Afisz zapowiadał rozpoczęcie sztuki punktualnie na ósmą godzinę.
Jednocześnie reżyser za kulisami klasnął w dłonie trzykrotnie. Odegrano uwerturę i kurtyna podniosła się dla odsłonięcia pierwszego aktu „Aepazji.“
Nie będziemy rozbierali sztuki, w jakiej obok widocznego niedoświadczenia i braku środków scenicznych, przebłyskiwał rzeczywisty talent i dowcip rozsiany obficie. Autor ufał w powodzenie, przesuwając przed oczyma publiki całą galerję typów tych grzesznic szkicowanych z natury, począwszy od wysłużonej kurtyzany, pokrytej djamentami, jakie są odznaczeniem występku, aż do zwykłej kokoty, ośmnastoletniej, debiutantki w owym zawodzie, oczekującej na pierwszy powóz i brylanty.
Ażeby nadać wypukłość swojemu dziełu, specjalne niejako piętno tym różnorodnym rolom, romansopisarz-dramaturg, żąda! powierzenia ich rozmaitym kobietom, należącym więcej do świata galanterji, niż do teatru, lecz takim, które przeszły przez scenę zanim oddały się kultowi „Venus-Meretrix.“
Afisz zawierał więc liczbę dobrze znanych nazwisk, między jakiemi niektóre miałyby prawo pochlubić się rozgłosem w tym względzie.
Owóż pomiędzy temi nazwiskami, znajdowało się jedno, którego publiczność obeznana tak dobrze ze sprawami zakulisowemi, nie znała wcale, mimo, iż ono było umieszczonem „na widok“ pomiędzy głównemi artystami.
Afisz powiadamiał: „Panna Dinah Bluet na swój debiut odegra rolę Violetty.“
Niektórzy z dziennikarzy i autorów zapytywali siebie nawzajem:
— Dinah Bluet? co to jest, kto ona? Nikt nic nie wiedział.
Jeden ze starych aktorów znalazł wszelako odpowiedź.
— Dinah Bluet, rzekł, jest to młoda dziewczyna przybyła z Belleville. Mówią, że posiada talent znakomity.
Rola w dramacie powierzona debiutantce była rzeczą pobudzającą ciekawość.
Violetta uoabiała uczciwość w sztuce, osnutej na tle złych obyczajów. Różne osobistości, działające w dramacie daremnie przez pięć aktów trud sobie zadawały, ażeby zachwiać cnotą ubogiego dziewczęcia. Hafciarka z powołania, była czemś w rodzaju Rigoletty, lub Mimi-Pinson. Miłość czysta, wrodzona uczciwość, broniły zwycięzko Violettę od uwiedzeń i zastawionych sideł.
Od pierwszej sceny, bohaterka dramatu; najbardziej wysłużona ze wszystkich światowych Aspazji traktowała Violettę szyderczo, kąsające, w sposób nader zręczny. Postać dziewczęcia utworzona mistrzowską ręką autora, piękną była pod każdym względem.
Gdy w środku aktu Dinah Bluet weszła na scenę, objęta przestrachem, bliska omdlenia, na widok tak licznej publiki, ale ukrywająca bohatersko swą trwogę, dał się słyszeć w sali szept cichy, jak powiew wiatru, co było pomyślną wróżbą dla debiutantki.
Wszyscy widzowie, albo przynajmniej większa część zebranych, uczuwała się być nagle owładnioną jej wdziękiem naturalnym, o tyle Dinah Bluet zdawała się być żywem wcieleniem postaci, jaką przedstawiała.
Przyszła ta gwiazda sceniczna miała zaledwie lat siedmnaście. Była średniego wzrostu, drobna, szczupła, a pełna powabu w każdem poruszeniu. Jedwabiste, ciemno blond włosy, gęste i długie otaczały twarz delikatną, inteligentną, odznaczającą się regularnością rysów, a więcej jeszcze wyrazem niezrównanej szczerości i prostoty. Duże oczy dziewczęcia o ciemno błękitnych źrenicach, powiekach okolonych długiemi rzęsami, wyrażały czystość i niewinność. Jasne czoło aktorki jaśniało dziewiczością, jak u Herminji de Grandlieu.
W jaki sposób wytłómaczyć tę podwójną aureolę promieniejącą po nad temi dwiema kobietami, z których jedna była zamężną, a druga należała do teatru, owego miejsca zaguby?
Przyszłość nas o tem powiadomi.
Dinah Bluet, a raczej Violetta w swej roli ubogiej, uczciwej szwaczki przybraną była w skromną perkalikową sukienkę. Nic zwracającego uwagę niebyło w jej toalecie, a jednak mimo to wydawała się być bardziej elegancką, a nadewszystko więcej dystyngowaną, od aktorek w świetnych kostjumach, między któremi się ukazała.
Gdy wymówiła pierwsze wyrazy swej roli, zachwyt owładnął słuchaczów. Nigdy głos czystszy, bardziej krystaliczny, głębiej muzykalny nie rozbrzmiewał w owym teatrze melodramatu i pogwałconej deklamacji.
Szmer bardziej głośny, pochlebny, o jakim mówiliśmy powyżej, powtórzył się, lecz nieco już jawniej coś jak gdyby w rodzaju powstrzymywanych oklasków, nie klaskano jednak, lecz razem niezwykłą miano chęć ku temu.
Van Arlow, ów były właściciel okrętu z Anvers, siedział, pogrążony w swej sennej nieruchomości, nakształt bożka Japońskiego, w chwili, gdy Dinah Bluet weszła na scenę. Posłyszawszy jej głos, drgnął nagle; jak gdyby iskra elektryczna wstrząsnęła jego otyłą postacią. Obwisłe jego powieki uniosły się zwolna, wyprostowały się wargi, podniósł głowę, a ująwszy w dłoń olbrzymią lornetkę, skierował jej szkła na debiutantkę. W miarę jak rozpatrywał się w szczegółach tej młodej powabnej postaci, jego twarz, zielonawo-zżółkniała stawała się rumianą, purpurową, a następnie fioletową prawie. Napływ krwi do głowy był widocznym, grożąc niebezpieczeństwem.
Panna Desjardins, tak nazywała się jego towarzyszka, była śpiewaczka, która odtąd poświęciła życie dla schwytania milionów Flamandczyka, zatrwożyła się nie mało. Utkwiwszy w starca nieruchome a gorejące spojrzenie, jakiem pogromcy poskramiają lwy i tygrysy, pochyliła się ku niemu, zapytując cicho:
— Co ci jest, mój przyjacielu? Co to znaczy? Co rozpatrujesz z tak natężoną uwagą, że aż żyły nabiegły ci krwią na skroniach? Spodziewam się, że nie ta debiutantka jest celem twych obserwacji, która nie umie ani się ruszać na scenie, ani się zatrzymać we właściwem miejscu, ani słuchać, ni mówić. Jeśli to ona tak zwraca twoją uwagę, winszuję! Jest to jakiś kopciuszek teatralny. Ach! mężczyźni! Do końca świata będziecie więc libertynami? Miejże wzgląd na mnie przynajmniej i nie czyń skandalu. Gdy zechcesz wystawiać się na widowisko, chodź sam do teatru. Jeśli nie przestaniesz przypatrywać się jej, natychmiast wyjdziemy! Rozumiesz!
Van Arlow był posłusznym. Odjął od oczu lornetkę. Ów skąpy milioner lękał się jak ognia panny Desjardins, która trzymała go silnie i mądrze trzymać umiała. Nie mógł obejść się bez niej, a jeśli miała jakie przelotne rywalki, pozostawały one przed nią w najściślejszem ukryciu.
W loży naprzeciw, zajętej przez pana de Grandlieu z małżonką, mówiono o debiutantce.
— Czyś zauważył to młode dziewczę? pytała Herminia, zwracając się do męża. Jak ją znajdujesz?
— Bardzo dobrze, odrzekł wicehrabia.
— Nieprawdaż? mówiła dalej pani de Grandlieu. Posiada ona niezwykłą dystynkcję, ładna, sympatyczna, pełna wdzięku, słowem bardzo mi się to dziewczę podoba. Inne miałam wyobrażenie o aktorkach z bulwarowych teatrów. Powiedz mi jaką ma ona reputację?
Pan de Grandlieu roześmiał się.
— Dlaczego śmiejesz się, zamiast odpowiedzieć? pytała Herminia.
— Ponieważ zmuszony jestem wyznać ci z zarumienieniem, drogie dziecię, mą absolutną nieświadomość co do teatralnego w ogóle personelu. Byłem tu wszystkiego trzy lub cztery razy w mem życiu, a nigdy nie słyszałem o pannie Dinie Bluet. Jest to, jak widzę, bardzo powabna artystka. Uczciwa jej fizjognomia przemawia na jej korzyść. O ile sądzę posiada ona rzeczywisty talent, lecz jest jeszcze młodą, być może kiedyś sławną zostanie.
— Masz słuszność, odrzekla Herminia, pozyska sławę, bo na nią zasługuje. Zobaczymy ją kiedyś występującą w teatrze Komedji francuskiej.
— Ach! wyszepnął pan de Grandlieu, lepiej dla niej byłoby może, gdyby nieznana żyła gdzie w ukryciu, będąc szczęśliwą małżonką wybranego sercem człowieka, zdala od tych upojeń i zwodniczych oklasków.
W tym samym szeregu lóż, pani Blanka Gavard, lornetując młodą debiutantkę mówiła sobie:
— Jaka ona ładna w tej perkalowej sukience. Rzecz dziwna w jaki sposób te młode dziewczęta potrafią nadać sobie tyle wdzięku, ubrawszy się w materjał wartości zaledwie dziesięciu franków?
W odkrytej loży, sąsiadującej z krzesłami w orkiestrze, pani Angot po długiem przypatrywaniu się debiutantce, zwróciła się ku swemu towarzyszowi, szepcząc te słowa:
— Ładna ta mała, nieprawdaż? Wygląda z pozoru na uczciwą dziewczynę, lecz czyliż można ufać fizjognomii? Wyjdź proszę podczas antraktu do odźwiernego, teatru i gdyby było trzeba, daj mu dziesięć franków dla rozwiązania języka. Idź, proszę cię o to. Zwrócę, ci te pieniądze, a przynieś mi o niej wiadomości.
Milczący towarzysz odpowiedział gestem potwierdzającym, a wsparty o krzesło w głębi loży, siedział w zadumie, jak gdyby nie wiedząc o teatrze i o świecie całym.
W orkiestrze, Jerzy Tréjan, uwielbiał jako artysta skończoną piękność Diny Bluet, mówiąc sobie, że można by ją odmalować jako postać niewinności.
I Fanny Lambert ulegała pomimowolnie ogólnemu zachwytowi, wszak miejscem z całego teatru gdzie debiutantka sprawiała najżywsze wrażenie była loża, w której się znajdowała Regina Grandchamps, z Oktawiuszem Gavard.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.