Tragedje Paryża/Tom III/VII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Tragedje Paryża
Podtytuł Romans w siedmiu tomach
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1903
Miejsce wyd. Gródek
Tytuł orygin. Tragédies de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VII.

Z ostatnich wyrazów poprzedzającego rozdziału, czytelnicy przekonali się zapewne o tożsamości barona Filipa de Croix-Dieu z Robertem Loc-Earn’em.
W jaki sposób ów kochanek Henryki, zabójca Sariola, ów bandyta, którego spotkaliśmy po wyjściu z więzienia w Poissy dzwoniącego wieczorem do opustoszałego pałacu d’Auberive i nadaremnie szukającego na wyspie Saint-Denis swojego syna Andrzeja, jakiemi nowemi środkami, ów nędznik zdobył sobie tak wysokie stanowisko w Paryżu, pod przybrammi nazwiskiem, którego mu nikt nie ośmielił się zaprzeczać i żył w spokoju z policją, tak zwykle bystro przenikającą niektóre tajemniczo egzystencje? Jest to historja wysoce dramatyczna, prawdziwa tragedja, Paryża, jaką pragniemy w krótkości opowiedzieć.
Pewien bogaty bankier, niemiec z pochodzenia lecz naturalizowany we Francji, baron Worms mieszkał w 1865 roku ze swoją młodą i urodziwą, żoną, w pałacu pomiędzy ulicą Magdaleny a parkiem Monceaux.
Pałac ów poprzedzony dziedzińcem i położonym po za sobą ogrodem, składał się z obszernego korpusu i dwóch bocznych pawilonów.
Wyłączne apartamentu barona i sale przyjęcia, znajdowały się na parterze, na pierwszem piętrze zaś główne mieszkanie. W prawym pawilonie mieściły się biuro banku, w lewym stajnie, remizy i mieszkanie dla służby.
Co wieczór, woźny biurowy, nazwiskiem Jan Lépaul były żołnierz, człowiek nieposzlakowanej uczciwości, stawiał sobie przy kasie łóżko obozowe i przed zaśnięciem kładł pod ręką naloty rewolwer.
W dniu ósmym kwietnia, o godzinie siódmej rano ów dzielny człowiek z lekkiem sercem i czystem sumieniom rozpocząwszy swą zwykłą czynność porządkowania, wybiegł nagle z biura na dziedziniec. Był bladym jak trup, drżał konwulsyjnie. Chwiejąc, się, podbiegł do mieszkania odźwiernego, który wystraszony tą naglą zmianą w całej postaci woźnego, cofnął się zapytując:
— Co się stało, panie Lépaul? wyglądasz jak obłąkany!
— Co się stało? wyszepnął były żołnierz głosem złamanym, nieszczęście, zbrodnia! i to zbrodnia przerażająca! Pan baron zamordowany!
— Zamordowany? powtórzył odźwierny bledniejąc. Lecz gdzie? Jak? Kiedy? pytał z przerażeniem.
— Ciało leży na kobiercu, przy kasie, brocząc we krwi, mówił woźny. Zbrodnia została widocznie spełnioną tej nocy.
— Tej nocy! I nic nie słyszałeś?
— Nic!
— A kasa?
— Otwarta i opróżniona...
— Morderstwo więc z włamaniem. Jakiż straszny wypadek! Co począć?
— Nie pozostaje nic, jak biedź do komisarza policji. Trzeba, aby natychmiast przybyli. Nic nie mów przedtem nikomu, o tem co zaszło. Pani baronowa później się dowie o swojem nieszczęściu.
— Zkąd to mogło wyniknąć? mruknął odźwierny, wzruszając ramionami. Kto wie czy owej śmierci nie wywołało bankructwo? Biedna pani baronowa! Prawdę mówiąc, nie była ona z nieboszczykiem szczęśliwą! Ale, nie moja to sprawa. Cóż jednak z nami się stanie?
— Boże miłosierny! Skoro pomyślę że baron wrócił w dobrym humorze o północy, a teraz, brr! dreszcz po skórze przebiega! Biegnę do komisarza. Stań w mojem miejscu przy, drzwiach, panie Lépaul.
Woźny zajął miejsce odźwiernego, który z pośpiechem wybiegł na ulicę. W pół godziny potem ukazał się komisarz w towarzystwie sekretarza i czterech żołnierzy, dla strzeżenia wyjścia. Przed wejściem do pałacu wystał dwóch posłańców, mianowicie jednego do sądu, z powiadomieniem o popełnionej zbrodni, żądając przysłania urzędnika i sędziego śledczego, drugiego zaś do naczelnika policji, prosząc o nadesłanie sobie najzręczniejszych agentów.
Czekając na przybycie tych urzędników, którzy obowiązani byli rozwinąć najściślejsze śledztwo, obejrzał starannie z zewnątrz i wewnątrz położenie pałacu, czuwając, ażeby wszystko pozostało w miejscu nienaruszonem, tak, jak było w chwili wykrycia zbrodni.
— Czy istnieje jeszcze jakie inne wyjście prócz tego tutaj? pytał odźwiernego.
— Z tej strony, nie panie, lecz po za pałacem jest ogród a w murze ogrodu mała furtka.
Dwóch żołnierzy umieszczono przy głównem wyjściu, a dwóch innych przy furtce ogrodowej.
— O której godzinie przybywają urzędnicy do biura bankowego? pytał komisarz.
— Na kilka minut przed dziewiątą, odrzekł odźwierny.
— Dozwól wejść tym panom, poznawszy ich dobrze, nikt jednak niech nie wychodzi z pałacu pod żadnym pozorem, bez mego specjalnego upoważnienia. Kto pierwszy spostrzegł trupa pana de Worms?
— Ja, odrzekł woźny.
— Jak się nazywasz?
— Jan Lépaul.
— Jakie obowiązki pełnisz w tym domu?
— Sypiam w biurze i porządkuję te sale co rano. W dzień biegam za posyłkami.
— Jakąż to wstążeczkę nosisz przy butonierce?
— Wstążeczkę od wojskowego medalu.
— Jesteś więc byłym żołnierzem.
— Tak, z czasów Włoskiej kampanji.
— Dobrze, oprowadź mnie.
Jan Lépaul zwrócił się w stronę biura, komisarz wraz z sekretarzem szli za nim.
— To tu, panie, rzekł były żołnierz z cicha, wskazując palcem drzwi na pół przymknięte.
Komisarz wszedłszy, oniemiał przez chwilę z trwogi wobec strasznego widoku, jaki mu się nagle przedstawił.
Bankier leżał na wznak, rozciągnięty na kobiercu, z zaciśniętemi rękoma, pośród wielkiej kałuży krwi zakrzepłej. Rana, skutkiem przerżnięcia gardła, była tak szeroką i głęboką, że nieszczęśliwy musiał umrzeć piorunującą śmiercią, nie wydawszy najmniejszego krzyku. Jego oczy otwarte wyrażały przerażenie.
Nie było jakichkolwiek śladów, aby ów pokój, w którym spoczywał trup bankiera, miał być przed chwilą widownią jakiej gwałtownej sceny. Meble znajdowały się na właściwych miejscach. Świeca stojąca na stoliku wypaliła się do ostatka. Kasa, jedna z owych kas nowej konstrukcji, udaremniająca najzuchwalsze usiłowania złodziei, była na oścież otwartą. Klucz, tkwiący w zamku, przekonywał widocznie, że włamanie miejsca nie miało.
Komisarz, zbliżywszy się do tej kasy żelaznej, zaczął przeglądać jej wnętrze. Znalazł tam akcje bankowe i różne inne walory, prócz czego kilka worków drobnej monety po tysiąc franków w każdym, lecz ani jednego rulonu złota, ani jednego banknotu. Widocznie złoczyńca nie chciał sobie robić kłopotu z unoszeniem tych worków, ani też zabierać mogących go skompromitować wartościowych papierów.
Po dokonaniu tego przeglądu, komisarz zasiadł przy biurku kasjera i zaczął spisywać protokół. Zaledwie rozpoczął tę tyle ważną czynność, weszli razem do pokoju, sędzia śledczy, pomocnik tegoż, sekretarz i pisarz sądowy.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.