Tragedje Paryża/Tom III/XV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Tragedje Paryża |
Podtytuł | Romans w siedmiu tomach |
Wydawca | J. Czaiński |
Data wyd. | 1903 |
Miejsce wyd. | Gródek |
Tytuł orygin. | Tragédies de Paris |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Wielu młodych ludzi i niektórzy ze starszych mężczyzn znali osobiście Alinę. Wszyscy wiedzieli o jej bliskich stosunkach z baronem Worms. Nastąpiło więc ogólne osłupienie, w połączeniu ze wstrętnem zgorszeniem. Szmer oburzenia i dające się słyszeć wykrzykniki, zdradzały stan umysłów zebranych tu gości.
Pani Worms wszystko widziała, wszystko zrozumiała.
Śmiertelna bladość pokryła jej oblicze. Przez parę sekund wahać się zdawała, poczem powziąwszy stałe postanowienie, zbliżyła się ku swemu mężowi, który starał się nie stracić równowagi umysłu, wobec ogólnego a tak jawnego oburzenia.
Nastąpiła chwila głębokiego milczenia, grupy się rozstąpiły, dając wolne przejście znieważonej małżonce w jej własnym domu.
Walerja położyła rękę na ramieniu barona i rzekła zaledwie dosłyszanym głosem.
Nie oskarżam cię, panie, żebyś był wspólnikiem nikczemnego planu, jaki się odbył przed oczyma zebranych. Przypuszczam że cię oszukano, nadużyto twej dobrej wiary i wszyscy przekonają się o tem jeżeli przez szacunek dla mnie i znajdujących się tu osób, wypędzisz natychmiast ztąd tę kobietę!
Baron mocno się zarumienił. Czuł słuszność żądania ze strony żony. Żałował gorzko nie haniebnego czynu, jaki popełnił, lecz następstw mogących wyniknąć z tego.
Pozostawało mu jedyne honorowe wyjście z owego położenia. Należało mu, zebrawszy całą energję, wyrzucić za drzwi ową nikczemną istotę, tego obrzydłego skandalu. Nie miał ku temu odwagi, przeto postanowił silą brutalności wydobyć się z przygniatającego go położenia.
— Czyś zmysły straciła? odrzekł usiłując onieśmielić Walerję surowością głosu. Ma więc być zwyczajem w naszym domu znieważanie gości? Innej ja grzeczności oczekiwałem z twej strony! Ktokolwiekbądź wstąpi w nasze progi, szanowanym być powinien! Kto czyni mi zaszczyt odwiedzenia mnie, nie odmówi zaszczytu i pozostania u mnie na dłużej!
— A więc ta kobieta?
— Ta „pani“ jest moim gościem, zawołał baron z gwałtownością, wskazując gestem Alinę. Nakazuję ci ją szanować!
— Nie każesz więc jej odejść?
— Nie! i bronić jej będę, gdyby było trzeba nawet przeciw tobie!
— A zatem ja jestem tutaj zbyteczną? wyjąknęła Walerja. Zatem ja wyjść ztąd powinnam?
— Jeśli tak sądzisz, możesz to uczynić!
Pani Worms zadrżała, przejęta zgrozą. Spojrzała na męża i Alinę Pradier.
Blade oblicze barona przedstawiało wyraz dzikiego, niewzruszonego postanowienia.
Alina zwycięzko się uśmiechała.
Pani Worms z okrzykiem ciężkiej boleści, chwyciwszy się za głowę jak obłąkana, wybiegła z salonu, podczas, gdy w około niej i po za nią rozlegał się szmer głębokiego współczucia i litości.
Zaledwie zniknęła ta nieszczęśliwa kobieta, szmer ustał, a jego miejsce zajęło tak pogardliwe milczenie, że pan Worms, nie zdolny stawić dłużej czoła burzy, wywołanej swoim cynizmem, chwycił za rękę Alinę, wołając:
— Wychodź pani!... Mają słuszność. Nadużyłaś mej dobrej wiary. Nie tu jest miejsce dla ciebie!
I wyprowadził ją, a raczej wywlókł aż do przysionka, gdzie zarzuciwszy jej płaszcz na ramiona, rozkazał kamerdynerowi odprowadzić ją do powozu, sam zaś powrócił do salonu, gdzie starał się wytłómaczyć obecnym ów skandal, wynikły z nadużycia jego ufności przez włoskiego ambasadora.
Słuchano przez grzeczność owych objaśnień, pozornie dając niby im wiarę, wiedziano jednak dobrze co o tem sądzić i powyżej opisane przez nas zdarzenie tak ujemnie oddziałało na zebranych, że zabawa odrodzić się już nie zdołała.
Piękności zaproszone przez barona, uważały się słusznie za ciężko obrażone przez wprowadzenie kobiety z półświatka do ich towarzystwa, obok czego poczytywały sobie za obowiązek stanąć po stronie znieważonej pani Worms.
Napróżno obie orkiestry z podwójną werwą wygrywały walce i kadryle, rozpoczęło się wyludnianie salonu i wkrótce w owych rozległych, rzęsiście oświetlonych apartamentach pozostało jedynie kilku amatorów ostatniego kotyljona.
Walerja wyszedłszy schroniła się do zimowego ogrodu, słabo oświetlonego, pełnego bujnej wegetacji, zacienionego zielenią na kształt dziewiczego lasu, przyległego do galerji, na której zastawionemi były bufety.
Gilbert de Presles szedł za nią, zbaczając roztropnie wśród tłumu zebranych, aby zapobiedz wszelkiej niedyskretnej ciekawości; zaś kasjer Fryderyk Müller, niemy świadek skandalu wywołanego przez Alinę Pradier. postępował ostrożnie za wicehrabią.
Walerja upadla na ławkę umieszczoną w ciemnym zakątku zimowego ogrodu i ukrywszy twarz w dłoniach, gorzko płakała. Nagle zadrżała i wybiegające łkanie stłumiło się w jej piersiach.
Pan de Presles ukląkł przed nią.
Po raz pierwszy oddała swe drobne ręce pocałunkom tego, którego dotąd kochała jak brata.
Czyż można było uważać to za winę z jej strony? Biedna kobieta tak potrzebowała być przez kogoś kochaną.
— Ach! Gilbercie, szepnęła, ty jeden mi tylko na świecie pozostajesz. Zbyt wiele na mnie spada niezasłużonego wstydu, zbyt wiele otacza mnie niegodziwości! Dziś zniewaga publiczną się stała. Bóg świadkiem na nią nie zasłużyłam. Czuję iż braknie mi sił do zniesienia czegoś podobnego! Osłoń mnie swoją opieką, Gilbercie. Broń mnię i ocal!
Oddzielony od wicehrabiego i Walerji pnącemi się tylko krzewami i liśćmi, po za któremi się ukrył, Fryderyk Müller był niewidzialnym świadkiem powyższej rozmowy. Posiadł tajemnicę dwóch istot, gorąco się kochających, mimo, że ani jednego wyrazu miłości nie wymówiły ich usta. Domyślił się, że Gilbert posiadać musiał klucz od furtki. Poznał ich nocne schadzki w małej altance ogrodowej i z radością szeptał sobie:
— Baron Worms zabrał mi moją kochankę. Nadejdzie dzień niezadługo, w jakim rzucę mu w twarz zdradą jego żony! Niewinna dotąd owa platoniczna tkliwość inne wkrótce przybierze rozmiary.
Nazajutrz Müller wrócił do agencji Roch i Fumel, i połączył się na nowo z prawą ręką tegoż zakładu, nieoszacowanym Picolet’em.
Sta... Pi. został proszonym przezeń o rozpoczęcie swej śledczej pracy, wszakże tym razem nie nad Aliną Pradier, ale nad żoną barona Worms.
Picolet rozpoczął bezzwłocznie swój nadzór po nad zakochanemi, co lubo nie przyniosło na razie rezultatów pożądanych, w dalszej przyszłości nie chybiło celu.
Baron Worms okazywał się być coraz więcej brutalnym, coraz bardziej zobelżał swą żonę, czyniąc tym sposobem wspólne pożycie małżeńskie niemożebnem.
Pewnego dnia w przystępie szalonego gniewu, poważył się unieść rękę na Walerję.
Od owej to chwili zrodziło się w umyśle baronowej postanowienie ucieczki dla uchronienia się raz na zawsze od tyle wstrętnej i ciężkiej egzystencji.
Picolet, któremu owo nowego rodzaju szpiegowanie bardzo do gustu przypadało, podsłuchał plan wyjazdu dwojga zakochanych, o czem nie omieszkał powiadomić Müllera.
Pisząc: „na jutro postanowione“ znaczyło to, że nazajutrz Gilbert de Presles z baronową mieli wyjechać z pałacu.
Ow współpracownik agencji Roch i Fumel, jak wiemy, w stanie podpiłym, opowiedział te rzeczy szczegółowo Jobinowi, biorąc go za młodzieńca szalenie zakochanego w Alinie Pradier, a tem samem wielce o nią zazdrosnego. Zakończył opowiadanie temi słowy:
— Otóż ociekli oboje, jak sobie to ułożyli. Lecz niech mnie djabli porwą, jeślim nie przewidywał, że przed ową ucieczką wyporządkują na czysto kasę bankiera.
— Zatem pan sądzisz, że to oni zabrali pieniądze? zapytał Jobin.
— Dobre zapytanie! Któż więc inny mógłby to zrobić? Sądzę że nie pan, ani ja zarówno.
— Ileż osób wiedziało o ich wyjeździe? badał dalej: agent.
— No! dwie osoby, ja i pan kasjer.
— Nikt więcej?
— Nikt! Gotów jestem położyć na to głowę pod gilotynę.
— Dobrze, dobrze! rzekł Jobin głośno, a w duchu pomyślał: Skoro tak, mam sprawę, w kieszeni!