Tragedje Paryża/Tom III/XVI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Tragedje Paryża |
Podtytuł | Romans w siedmiu tomach |
Wydawca | J. Czaiński |
Data wyd. | 1903 |
Miejsce wyd. | Gródek |
Tytuł orygin. | Tragédies de Paris |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Późno wieczorem wyszedł nasz agent z restauracji „pod Skałą Caneala“, zostawiwszy Stanisława Picolet w stanie upiłym.
Wsiadłszy do fiakra, kazał się zawieść na ulicę Frydlancką do panny Aliny Pradier.
Przyjemna owa osóbka oczekiwała na przybycie pewnego, bardzo bogatego przemysłowca, jaki jej w dniu poprzednim został przedstawionym i wydała najsurowszy rozkaz swej służbie nie wpuszczania nikogo, prócz wyż wymienionej osobistości.
Jobin na kartce papieru nakreślił te słowa: „Ze strony pana prefekta policji“ rozkazując pokojówce doręczyć natychmiast ów papier swej pani.
Jakoż nastąpił bezzwłocznie skutek pożądany i agent został wprowadzonym do buduaru Aliny.
Znalazł ją bardzo wzburzoną i niespokojną, mimo że usiłowała ukryć swoje wzruszenie.
— A! to pan, zawołała, który przychodzisz ze strony policji?
— Tak pani. Oto moja karta agenta.
— Co to znaczy? Czego chcą odemnie? Ja nie zrobiłam nic złego. Powiedz pan, czy mi zagraża jakie oskarżenie?
— Nie, upewniam, jeżeli pani odpowiesz szczerze na kilka przezemnie zadanych ci pytań; w przeciwnym razie, oczekuje cię Saint-Lazare.
— Zapytaj mnie pan, wołała z trwogą, odpowiadać będę prawdę, najczystszą prawdę. O czem chcesz ażebym ci mówiła?
— Oznacz mi pani cyfrę pieniędzy, jakie Fryderyk Müller, kasjer pana Worms wydał na ciebie przez kilkomiesięczny czas trwania związku waszego, lecz proszę o ścisłe oznaczenie sumy!
Alina Pradier miała zwyczaj, jak wiele jej koleżanek zapisywania u siebie regularnie przychodów i wydatków. Służącą jej do tego oprawną księgę położyła przed Jobin’em:
— Otóż co pragnąłem wiedzieć, rzekł tenże zsumowawszy ogół do 60,000 franków wynoszący. Pomnij pani, dodał, że nikt na świecie, a nadewszystko Fryderyk Müller wiedzieć nie powinien że ja tu byłem, i że pani ze mną się widziałaś. W razie najmniejszej niedyskrecji czeka cię Saint-Lazare!
Przestraszona Alina milczeć przysięgła i agent wsiadłszy do fiakra kazał się wieść do mieszkania pana Boulleau-Duvernet.
Ów sędzia śledczy był w domu. Siedział nad aktami tej sprawy, studjując je pilnie.
— Ty, u mnie? O tej godzinie? zawołał, widząc wchodzącego Jobin’a. Czy masz mi coś nowego do powiedzenia.
— Tak jest, panie sędzio.
— Tem lepiej, ponieważ ów wicehrabia wraz z baronową sprawiają mi wiele kłopotu. Podczas mego długoletniego prawniczego zawodu, nie spotkałem podobnie zatwardziałych hultajów. Panią Worms doprowadziło to aż do zemdlenia, prawdziwego omdlenia, skonstatowanego przez lekarza. Nie chcą się przyznać do niczego. Potrzebaby nam było mieć przeciwko nim jakieś przekonywające ważne dowody; masz że takowe?
— Zdaje mi się że je pozyskałem.
— Dowody ich zbrodni?
— Przeciwnie, ich niewinności.
Boulleau-Duvernet zerwał się z fotelu ale tym razem nie zgromił Jobina jak poprzednio.
— W takim razie, odrzekł po chwili milczenia, któżby według ciebie mógł być zabójcą barona?
— Odpowiem na tę kwestję lecz niech pan sędzia przed tem zapytać pozwoli, czy ów list bezimienny, pisany do pana Worms znajduje się w aktach leżących na tym biurku?
— Oto jest, rzekł sędzia.
Wziąwszy go Jobin, wyjął z pugilaresu ćwiartkę niebieskawego papieru, znalezionego przezeń w bibule kasjera i przyłożył ją do listu. Nie tylko że wycięcia obu kawałków zgadzały się z sobą najzupełniej, ale wyrazy widoczne wewnątrz: „Papiernia w Essone“ łączyły się również doskonale.
— Ha! zawołał Jobin z dźwiękiem tryumfu, byłem o tem przekonany! Teraz mogę powiedzieć z absolutną pewnością: Mordercą barona Worms jest Fryderyk Müller!
— Ależ to szaleństwo!
— Ja mówię że prawda.
— Dowody, przedstaw mi dowody!
— Posiadam ich wiele! Na ich zebranie to właśnie zużytkowałem dzisiejsze popołudnie i wieczór. Niech pan sędzia wybaczyć raczy pewne nielegalności w mojem postępowaniu choćby ze względu na wieńczący je skutek.
Tu opowiedział on w krótkości szczegóły, wiadome czytelnikom.
Po kilkakrotnie w czasie jego opowiadania sędzia brwi marszczył z niezadowoleniem, nie przerywał jednak mowy agenta, a gdy ten skończył:
— Masz słuszność, rzekł. Zgadzam się z tobą w zupełności. Fryderyk Müller zrabował kasę, aby wywrzeć zemstę na tym, który mu zabrał tę kobietę. Powiadomiony przez swego szpiega o wyjeździe baronowej z wicehrabią, korzystał z ich ucieczki, ażeby zwalić na nich cały ciężar zbrodni i zgnębić ich pod nawałem pozornych dowodów. Dokonałeś mistrzowskiego dzieła, demaskując tego łotra, Jobin’ie. Jestem z ciebie zadowolony. Nie należy zatem pozwolić aby tak niebezpieczny złoczyńca wymknął się z rąk sprawiedliwości. Udzielę ci pełnomocnictwo ujęcia go i sprowadzenia, jakie wykonasz jeszcze tej nocy.
Boulleau-Duvernet wziąwszy arkusz papieru, zapełnił go, podpisał i podał Jobinowi. Agent schował pomieniony arkusz do portfelu, ale nie ruszył się z miejsca.
— Na co czekasz, zapytał go sędzia.
— Prawdziwy zaszczyt przynosi mi pańskie oświadczenie iż pan jesteś ze mnie zadowolonym, wyszepnął Jobin z lekkiem zakłopotaniem, polegając na tem, upraszałbym o położenie we mnie całkowitego zaufania, a tem samem i odłożenie do jutra wieczorem przyaresztowania Müllera.
— Dlaczego ta zwłoka?
— Podobna jemu osobistość posiada tysięczne sposoby do wymknięcia się z rąk sprawiedliwości, znajdzie on nawet środek za pomocą którego oczywistość zmieni w zwątpienie. Ja więc zobowiązuję się przeszkodzić wszelkim jego wybiegom i zmuszę go do wyznania winy wprzód zanim stanie przed panem sędzią.
— Ty to uczynisz? jakim sposobem?
— Racz mnie pan, błagam, nie badać w tym względzie.
Boulleau-Duvernet zamyślił się chwilę.
— Niech i tak będzie, rzekł, nie badam cię o szczegóły twojego planu. Działaj według własnego przekonania, lecz bądź ostrożnym, bacz pilnie aby ów nędznik z rąk ci się nie wymknął.
— Niech pan sędzia będzie spokojnym. Będę osobiście czuwał tej nocy nad małym domkiem w którym ów kasjer zamieszkuje. Jutro z rana dwaj agenci zastąpić mnie przyjdą i nie stracą go z oczu na chwilę. Oni to doręczą mu rozkaz przyaresztowania. Gdyby Fryderyk Müller wiedziony instynktem uciec chciał drogą żelazną, w drodze pochwycić go zdołają.
— Daję ci pełnomocnictwo w tej sprawie.
— Dzięki panu sędziemu za tyle zaufania, rzekł Jobin i wyszedł.
Nazajutrz z rana kasjer o zwykłej godzinie, udał się pieszo do biura bankierskiego Worms, śledzony w pewnej odległości przez jednego z kolegów Jobin’a.
Drugi policjant, stał na stanowisku około domku i dostrzegł przybywającą z miasta służącę Müllera, która otworzywszy drzwi kluczem weszła do mieszkania. Po ukończeniu swojej roboty odeszła koło południa.
Agent pozwolił jej oddalić się na pewną odległość, poczem doścignąwszy ją, przedstawił posiadane upoważnienie i zaprowadził do komisarza policji, który uspokoiwszy wystraszoną kobietę, kazał jej pozostawić sobie klucz od mieszkania kasjera, polecając aby do jutra rana nigdzie z domu nie wychodziła.
Po zamknięciu biur, Fryderyk Müller poszedł do kawiarni, gdzie dingo i uważnie wczytywał się w gazetę sądową publikującą szczegóły o „Sprawie Worms“, przyaresztowaniu osobistości podejrzanych o morderstwo, jako i obciążających je dowodach.
Następnie udał się jak zwykle na obiad do angielskiej restauracji, przy ulicy Magdaleny, z tamtąd na Pola Elizejskie na przechadzkę i wrócił na ulicę de Neuily około dziewiątej wieczorem.
Ów mały domek w jakim zamieszkiwał, dziś już nie istnieje. Wznosił się on w pobliżu fortyfikacji, był jedno piętrowym. Na parterze znajdowała się jadalnia, salon i kuchnia. Na pierwszem piętrze gabinet pracy i dwie sypialnie. Po za domkiem znajdował się maleńki ogródek, zacieniony kilkoma drzewkami, wychodzący na drogę wiodącą w pole. Za to wszystko Fryderyk Müller płacił rocznie komornego tysiąc dwadzieścia franków.
Gazowe latarnie umieszczone w pewmej od siebie odległości, słabo oświetlały tę ulicę, szczególnie podczas ciemnych nocy.
Kasjer wracając do domu, nie zwrócił uwagi na fiakr stojący o kilkadziesiąt kroków dalej, przed sąsiednim domem. Otworzywszy drzwi, zapalił zapałkę, minął pierwsze piętro a wszedłszy do pokoju tak skromnie umeblowanego jak cela zakonnika, zapalił lampę.
Zaledwie zdołał to uczynić, zabrzmiał głos dzwonka od strony bramy tak gwałtownie iż kasjer drgnął pomimowolnie.
— Co to znaczy? pytał sam siebie z niepokojem. Nie spodziewam się nikogo. Nigdy nikogo tu nie przyjmuję. Kto może dzwonić o tej godzinie? Ktoś się pomylił bezwątpienia, lub który z uliczników zadzwonił dla zabawki.
Powtórnie przedłużone a bardziej gwałtowne dzwonienie, zadało kłam jego twierdzeniu.
Müller podbiegłszy ku oknu otworzył je i wychylił się na zewnątrz.
Przy bramie jakaś czarna postać stojąca na chodniku rysowała się wyraźnie.
— Czego pan żądasz? zapytał kasjer.
— Pragnę się widzieć z panem Müller, odrzekł głos, na dźwięk którego zadrżał pytający.
— Cóż pan chcesz od niego? badał dalej.
— Odpowiem ci na to panie Fred, skoro mnie wpuścisz do swego Luwru, co radzę ci uczynić jak najprędzej dla ułatwienia rozmowy.
— Kto jednak jesteś?
— Ha! ha! niepoznajesz mnie po głosie? zaśmiał się pytający, to dziwna. Nie lubię wygłaszać mego nazwiska na ulicy. Proszę więc otwórz, ponieważ mam nader ważne szczegóły do udzielenia ci panie Fred, szczegóły nie cierpiące zwłoki.
— Idę, rzekł Müller zamykając okno.
I otworzywszy w biurku szufladę, wyjął z niej mały rewolwer, wsunął go do kieszeni i szedł z lampą w ręku, żeby otworzyć.
— Nie jest to grzecznie dać wyczekiwać na ulicy biednemu Sta Pi. zawołał przybyły, wpadając z pośpiechem w dziedziniec.
— Ach! to pan, panie Picolet, odrzekł kasjer poznając w mroku szczutą postać i blade oblicze współpracownika agencji Koch i Fumel.
— No! tak, ja jestem. Czyż cię to dziwi panie Müller?
— Zkąd znasz moje nazwisko, mój adres?
— Jakież to naiwne zapytanie, odrzekł Picolet śmiejąc się głośno. Czyliż pan nie znasz mojego rzemiosła jakie mi nakazuje wszystko i o wszystkiem wiedzieć? Gdym pisywał do pana listy poste-restante, pod inicjałami F. M. wiedziałem już wtedy, iż mam zaszczyt korespondować z panem Fryderykiem Müller, kasjerem barona, Worms i nie mało krwi sobie napsułem widząc z pańskiej strony tak mało przezorności w zachowywaniu „incognito.“
— W jakim celu przychodzisz pan dziś do mnie?
— Ażeby porozmawiać.
— Cóż pan mi masz do powiedzenia? Służyłeś mi pan, ja ci zapłaciłem, skwitowaliśmy się nawzajem.
— Nie dosyć na tem. W pomienionej okoliczności musimy przeprowadzić dyskusję. Ja pana uważani jako mojego dłużnika i mam nadzieję że w ciągu pięciu minut pan przyznasz mi słuszność w tym względzie.
Müller potrząsnął głową przecząco.
— Płacę, com winien, odpowiedział; nigdy więcej.
— Zgoda, lecz jeżeli pan dłużnym coś jesteś?
— Nic dłużny nie jestem.
— Tak pan uważasz? No! to od chwili w której pożegnam się z panem, pójdę do pewnego sędziego śledczego, o którym zdaje mi się pan słyszałeś, do sędziego Boulleau-Duvernet i prosić go będę ażeby on uregulował pomiędzy nami rachunek, skoro pan niechcesz sam tego uczynić.
Kasjer zbladł jak ściana.
— Nic rozumiem o co chodzi? wyjąknął zmieszany.
— No! to pan jutro zrozumiesz, odparł Picolet. Dobranoc panie Fred, wybacz że cię napróżno kłopotałem. Odchodzę.
— Jakto, nie wyjaśniwszy mi słów swoich?
— Wszak pan mnie słuchać nie chciałeś.
— Przeciwnie. Mów pan. Wejdź ze mną.
— To co innego. Stajesz się pan grzecznym jak widzę i jestem pewny że w krótkim czasie obadwaj porozumieć się zdołamy.
Müller szedł po wschodach prowadząc przybyłego za sobą do pokoju.
— Siądź pan, rzekł wskazując mu krzesło i jednocześnie przenosząc lampę w głąb pokoju, dla ukrycia przerażającej bladości swej twarzy. Powróciwszy, siadł i zaczął: Mówiłeś mi pan o sędzim śledczym, co to ma znaczyć? Dla czego?
— Sądzę iż pan o tem wiesz dobrze.
— Nic niewiem.
— A zatem będę miał przyjemność powiadomić pana. Pracowałem dla ciebie kochany panie Fred, i sądzę że pan byłeś z mych drobnych usług zadowolonym.
Müller rzucił się niecierpliwie.
— Do rzeczy! zawołał, przystępujmy do rzeczy.
— Ależ to właśnie jądro kwestji. Jesteśmy w całej pełni. Wszakże pan wiesz ile od ciebie z trudem wydostałem podczas bezustannego śledzenia Aliny Pradier, barona Worms, baronowej jego żony i wicehrabiego de Presles, ich przyjaciela. Nędzną sumę dochodzącą najwyżej czterystu franków.
— Cóż mnie to obchodzi? Dałem więcej niż ugodziłem!
— Powinno pana wiele obchodzić. Jestem biedakiem, bez żadnych środków utrzymania. Czwartą część życia spędzam na ustawicznem bieganiu za sztuką dwudziestofrankową, jaka rzadko kiedy pochwycić mi się daje. Czy to nazywa się życiem, zapytuję pana, jeśli się ma jak ja upodobanie do zabaw i chęć do wyławiania pieniędzy? A więc zaprzysiągłem sobie iż jeśli kiedykolwiek znajdę sposobność do pozyskania majątku, chwycę się tego obiema rękami i wymknąć się temu nie pozwolę. Taka właśnie sposobność dziś mi się wydarza, trzymam ją i nie wypuszczę nigdy!
— Pozwoliłem panu mówić, nie przerywałem, rzekł kasjer, wyznam jednakże iż coraz mniej pana rozumiem.
— Panie Fryderyku Müller, potrzebuję stu tysięcy franków, zawołał Picolet.
— Może pan spodziewasz się dostać je odemnie?
— Stanowczo, ma się rozumieć!
Müller wzruszył ramionami.
— Jesteś pan żartownisiem, albo szalonym!
— Ni jednym, ni drugim, odrzekł Picolet. Mówię na serjo, w pełnej przytomności zmysłów. Daj mi pan sto tysięcy franków, to cię nie zrujnuje, zostanie ci jeszcze trzysta pięćdziesiąt siedm tysięcy z tej sprawy. Piękny grosz zaiste!
Müller zerwał się z krzesła.
— Co, co pan mówisz? wyjęknął wzburzony.
— Mówię że zabrałeś pan czterysta pięćdziesiąt siedm tysięcy z kasy barona Worms, zamordowawszy go, i że mnie się należy część z tego!
— Ach! nędzniku! zawołał kasjer gotów skoczyć z zaciśniętą pięścią na przybyłego.
Picolet nie poruszając się z miejsca, powstrzymał go, ukazując siedmiostrzałowy rewolwer, poczem rzekł:
— Nie czyń głupstw nadaremnie. Moje postanowienie jest niewzruszonem, zresztą nie zrobię ci nic złego. Nie służąc w policji, nie jestem zobowiązanym do oskarżania ciebie. Daj mi sto tysięcy franków, a stanę się twoim wspólnikiem, zachowując tajemnicę, która pomimo wszystko djabelnie jest podłą. No jakże zgadzasz się na moją propozycję?
Fryderyk Müller odzyskał krew zimną.
— Jesteś zuchwałym łotrem! rzekł z pogardliwą ironją, ten jednak proponowany mi szantaż nieprzyjdzie do skutku! Czegóż mam się obawiać z twej strony, co mi zależy na tak głupiem i śmiesznem oskarżeniu? Mordercy barona Worms znajdują się już w rękach sprawiedliwości, widać że o tem nie wiesz, lub zapomniałeś. A więc powiadamiam cię o tem, i przypominam. Nie tylko jesteś nędznikiem panie Picolet lecz jesteś i głupcem.
Przybyły wstawszy, ukłonił się komicznie i odrzekł:
— Dzięki za komplement, panie kasjerze. Wszystko to bardzo piękne, ale błąkamy się w manowcach. W ów wieczór popełnionego morderstwa, od jedenastej do godziny pierwszej po północy, znajdowałem się w ogrodzie, od którego klucz mi dałeś. Jakaś dziwna myśl przyszła mi do głowy. Postanowiłem jako amator prowadzić dalej śledztwo rozpoczęte przez ciebie. Zachciało mi się widzieć naocznie wyjazd dwojga rozkochanych. Widziałem jak odjeżdżali pozostawiwszy za sobą otwartą bramę. Wiedziony ciekawością a może i myślą jakiego zysku, wemknąlem się do pałacu. Widziałem jak palce ci drżały gdyś kreślił wyrazy w liście bezimiennym, jaki później znaleziono w ręku zmarłego. Widziałem wchodzącego barona Worms. Widziałem... Mamże dokończyć co potem widziałem?
— Nie! wykrzyknął Müller, przytłumionym głosem. Milcz! milcz!
— Wszystko to zapisałem sobie w najdrobniejszych szczegółach w przewidywaniu iż gdyby mnie spotkał jaki wypadek, sędzia Boulleau-Duvernet odebrałby nazajutrz nader pewną drogą, ów mały dokument. No! jakże teraz, przyjmujesz mą propozycję?
— Tak.
— Dasz mi sto tysięcy franków?
— Dam, lecz pod warunkiem.
— Pod jakim?
— Że otrzymawszy te pieniądze wyjedziesz na trzy miesiące z Paryża.
— Lecz będę mógł później powrócić?
— Tak, bo w ciągu tych trzech miesięcy zrobię co mi pozostaje do zrobienia.
— Zgadzam się i czekam na pieniądze.
— Mniemam iż sądzisz mnie być tyle przezornym, iż banknotów jakie policja odkryć by mogła, nie trzymam u siebie. Są one umieszczone w pewnem miejscu. Dziś w nocy wydostać ich nie mogę, wszak jeśli podejrzywasz że cię chcę oszukać, pozostań u mnie, a jutro równo z dnia brzaskiem zapłacę ci za twoje milczenie.
— Nie! wypłacisz mi je natychmiast! zawołał przybyły innym zupełnie głosem, który nie był dźwiękiem mowy Picoleta. Musisz zapłacić, za oddaną sobie przysługę!
To mówiąc, zerwał perukę z wypomadowanemu na skroniach puklami, odrzucił przyprawione wąsy i zamiast cynicznej twarzy Stanisława Picolet, Müller ujrzał przed sobą szydercze oblicze Jobin’a.
— Fryderyku Müller, aresztuję cię w imieniu prawa! mówił agent dalej. Oto wydane mi ku temu upoważnienie! Bez oporu więc, zapowiadam! Wiesz że jestem uzbrojony. Komisarz policji oczekuje we fiakrze, przed bramą z dwoma silnymi agentami. Poddaj się więc, radzę!
Kasjer wydał okrzyk wściekłości, jak dzikie zwierzę nagle w zasadzkę schwytane, szukał wzrokiem wyjścia nie znajdując go wcale.
Jobin spokojny, uśmiechnięty, bawił się rewolwerem.
Po upływie sekundy i Müller się uspokoił.
— Poddaję się, rzekł głucho.
— Najlepiej uczynisz.
Agent zbliżywszy do ust świstawkę, wydał z niej dźwięk ostry.
— Powiadamiam, rzekł, komisarza i moich kolegów, że sprawa ukończona. Wejdą tu. Bądź spokojny, mają oni klucz od twojej służącej.
Słychać było otwierające się drzwi od ulicy.
Fryderyk Müller wybuchnął dzikim śmiechem, a włożywszy rękę do kieszeni, wyjął z niej rewolwer i w mgnieniu oka wystrzelił trzykrotnie w Jobin’a.
Agent padł jak masa bezwładna na podłogę.
Zabójca wywrócił lampę, zapanowała głęboka ciemność w pokoju pełnym krwi.