<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Tragedje Paryża
Podtytuł Romans w siedmiu tomach
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1903
Miejsce wyd. Gródek
Tytuł orygin. Tragédies de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


V.

Obiecaliśmy wyjaśnić czytelnikom powód obecności pana de Grandlieu w pałacowym ogrodzie o godzinie drugiej nad ranem, gdzie natenczas znalazł Herminię zemdloną, na podłodze w owym wiejskim domku, podczas gdy San-Rémo wyskoczył oknem, unosząc wraz z sobą szkatułkę z klejnotami, jakie mu ukradziono nazajutrz.
Na kilka dni przed tem wicehrabia był jakiś smutny i niespokojny. Pomimo całej ufności, jaką miał dla Herininii, zauważył z przestrachem nagłą zmianę w całem zachowaniu się młodej kobiety, tak pod względem duchowym jak i fizycznym.
Gdy pan de Grandlieu przemówił do niej niespodziewanie, zadrżała, jak gdyby z głębokiego snu zbudzona, i jąkała jakąkolwiek odpowiedź, przekonywając, iż niesłyszała co do niej mówiono.
Z jej świeżych niegdyś na twarzy rumieńców nie zostało śladu. Policzki jej zapadły. Sine linie zarysowywały się w około jej powiek. Przygasł blask spojrzenia.
— Ty jesteś cierpiącą drogie me dziecię, rzekł do niej dnia pewnego wicehrabia.
— Mylisz się mój przyjacielu, odpowiedziała potrząsając głową. Jestem zdrową zupełnie.
— Dla czego więc jesteś tak smutną?
— Wcale smutną nie jestem.
— Jednak widocznie ci coś jest?
— Nic. Cóżby mi być mogło? Jesteś dla mnie tak dobrym, czuję się być tak szczęśliwą!
To mówiąc Herminią uśmiechnąć się usiłowała, lecz, wyraz jej twarzy wnet się zasnuwał mgłą smutku, spojrzenie nieruchomem się stawało, a podwójna zmarszczka występując w kącikach ust uśmiech zaćmiewała.
Co znaczyły owe zatrważające symptomy? Co dzień Armand de Grandlieu zadawał sobie to straszne zapytanie, nie mogąc na nie znaleźć odpowiedzi, a raczej odtrącając prawdopodobieństwo. Posądzić Herminię o występek lub zdradę, zdawało się niepodobieństwem panu de Grandlieu. Raczej o sobie samym byłby zwątpił, niż o niej. Wicehrabia oddalał tę myśl od siebie całemi siłami, wracała ona jednak ku niemu bezustannie, narzucała się, torturowała go, dając mu poznać katusze nieznanej dotąd zazdrości.
— Chciała we mnie widzieć tylko ojca, pomrukiwał starzec pogrążony w bolesnej zadumie. W owej zimnej miłości złożyłem ostatnie mojego szczęścia nadzieje. Lecz jeśli Herminią nie mogła mnie kochać inaczej, kochała tą miłością przynajmniej mnie tylko jednego! Sam panowałem w dziewiczem jej sercu! A dziś widzieć jak ona oddaje to serce innemu, nie! to za wiele! Wołałbym ażeby umarła, bo poszedłbym tam za nią. Grób zamiast nas rozdzielić, złączyłby nas z sobą. Miałbym część w tej zimnej mogile, jaką by mi wolno było z nią dzielić.
Łkanie więziło głos w gardle starca. Oczy jego napełniały się łzami, a po wybuchu boleści następował wybuch gniewu.
— Nie! nie! wołał z wściekłością. Niechcę ażeby kochała! Kochać jej zabraniam! Zresztą kogóżby kochała?
Spoglądał w około siebie i niespostrzegał nikogo. Herminia, uważał to wielekroć razy, przechodziła obojętnie pośród salonów, zdając się niesłyszeć szeptów podziwu i uwielbienia, jakie wzbudzała jej piękność. Żaden z eleganckiej światowej młodzieży, nie śmiał zbliżyć się do niej z poufalszą nieco grzecznością. Jedynie tylko Andrzej San-Rémo przebywał w zamku de Grandlieu przez czas dłuższy, lecz Herminia zaledwie zdołała pokryć wzgardliwą obojętność, jak gdyby wstręt jaki uczuwała dla niego; i obecnie rzadko młodzieniec ukazywał się w pałacu, zkąd go zapewne wygnała ta zimna jej grzeczność.
Któżby więc to mógł być, który rozbudził w niej miłość? Stawione sobie bezustannie to zapytanie torturowało wicehrabiego, sprowadzając mu bezsenne noce, i dnie nieskończenie długie.
Starzec w ową noc właśnie słyszał kolejno dwanaście uderzeń zegara wydzwaniającego północ, ową godzinę, tyle drogą tak oszustom jak i zakochanym, następnie wstał z łóżka na którem przewracał się gorączkowo, a wdziawszy na siebie ubranie, otworzył okno wychodzące na ogród, i wsparł się na balustradzie, wychylając rozpaloną głowę na chłodny powiew wiatru płynącego od strony Sekwany, patrzył roztargnionym wzrokiem, to na niebiosa, to na gazowe płomienie oświetlające Pola Elizejskie. Nagłe drgnął cały, zbierając rozpierzchnione myśli.
Słaby, ale wyraźny szmer, jak gdyby otwierających się na parterze drzwi pałacowych, dobiegł mu do uszu. Wychylił się w próżnię, usiłując wzrokiem przebić ciemności, i dojrzał, a raczej odgadł bielejące kształty niewieściej postaci, pomykającej lekko w stronę zaokrąglonej alei, i znikającej po za kępami drzew.
Myśl, ażeby tą nocną wędrowczynią mogła być Herminia, nie przyszła mu wcale do głowy. Przypuścił raczej, że któraś z kobiet służebnych, upodobała sobie ow nocny spacer, nie mogąc w dzień użyć przechadzki po wysypanych piaskiem alejach, przeznaczonych dla arystokratycznych bucików właścicielki.
Mimo to zazdrość zatętniała głucho mu w sercu. Podejrzenie, z razu niepewne, utrwalające się jednak z każdą minutą, zaczęło szarpać umysł wicehrabiego.
— A gdyby to była Herminia? rzekł sam do siebie. Jaki powód mógłby ją znaglić do znalezienia się w ogrodzie o takiej godzinie? Nie! to niepodobna. To szaleństwo! wyszepnął. Widocznie ogarnia mnie obłąkanie!
I walczył sam przeciw sobie, usiłując przekonać się, iż podobne przypuszczenie było nietylko nierozumnem, ale niegodnem jego, i że należało mu sprawdzić ów fakt na miejscu.
Po upływie kwadransa, zapalił świecę i udał się do apartamentu Herminii.
Powątpiewanie zmieniło się w pewność. Pani de Grandlieu wyszła do ogrodu.
Przyszedłszy do pawilonu zapytał głośno dwa razy: Czy jesteś tu Herrninio? Nie otrzymując żadnej odpowiedzi wszedł na schody.
Reszta jest nam znaną.
Czytelnicy pamiętają zapewne, że przejrzawszy pola Elizejskie nieufnym wzrokiem, pan de Grandlieu uspokojony pozornie panującą tu ciszą, ujął w ramiona leżącą bez zmysłów na podłodze Herminię, i położył ją na trzcinowej kanapce.
Pobiegł następnie do pałacu, z którego wróciwszy za chwilę, przyniósł światło, trzeźwiące sole i karafkę świeżej wody. Zmoczywszy skronie młodej kobiety, dał jej oddychać solami.
Lekkie drżenie powiek oznajmiało, iż Herminia wracała do życia. Gdy otworzywszy oczy ujrzała przed sobą swojego męża, wydała okrzyk przerażenia, który jak rozpalone żelazo przeszył serce wicehrabiego.
Herminia przypomniała sobie, że Andrzej uciec zdołał, a gdy oblicze pochylonego nad nią starca wyrażało nie gniew, lecz boleść i obawę, zrozumiała, że pan de Grandlieu nie wiedział o prawdzie.
— Co się stało? zapytała słabym głosem.
— Ja ciebie pytam o to me dziecię, rzekł wicehrabia.
— Ja nie wiem, odpowiedziała. Wszystko w około mnie się mięsza. Chaos panuje w moim umyśle.
— Zbierz pamięć, przypomnij sobie. Znalazłem cię tu leżącą bez zmysłów. Zkąd i dlaczego przyszłaś do tego pawilonu. Co się tu stało?
Trzeba było raz jeszcze skłamać.
Herminia zadumała się, jak gdyby zbierając pamięć i myśli. Po upływie chwili zaczęła zwolna, jak gdyby szukając wyrazów.
— Zaledwie weszłam do siebie, uczułam się mocno cierpiącą. Przez jakiś czas siedziałam w pobliżu łóżka, ni śpiąca, ni rozbudzona, w dziwnem obezwładnieniu, nie mając o niczem pojęcia, jak tylko o wzrastającem cierpieniu. Zdawało mi się, że chłód nocy ulgę mi przyniesie. Wyszłam z pokoju. Instynktownie zwróciłam się w stronę pawilonu, gdzie chodzę codziennie. Otworzyłam okno aby zaczerpnąć powietrza. Zawrót mnie ogarnął. Upadlam straciwszy przytomność.
— A teraz? pytał wicehrabia, czy czujesz się lepiej?
— Lepiej, dzięki tobie, lecz mocno osłabioną.
— Czy jesteś w stanie powrócić pieszo do pałacu?
— Wsparta na twojem ramieniu, tak, bezwątpienia przynajmniej mam nadzieję.
— Spróbujmy więc, a gdyby cię siły zawiodły, zaniosę cię na ręku.
W kilka minut później, Herminia podtrzymywana przez pana de Grandlieu, wróciła do swojej sypialni.
Wicehrabia pełnił obowiązki pokojówki. Natychmiast położyła się w łóżko. Znużenie przemogło nad strapieniem.
Zasnęła snem twardym, głębokim.

∗             ∗
Dwa dni upłynęły. Herminia przerażona nieodbieraniem żadnych wiadomości, czuła się być bliską obłędu. Nakoniec odnalazła kartkę pod bluszczem z temi słowy: „Miej nadzieję... Pracuję dla ciebie!...“

Mimo iż to był bardzo wątły promyk pociechy, zdołał on jednak ożywić nieco tę nieszczęśliwą kobietę.
Działo się to w sobotę.
Pani de Grandlieu była pewną, iż nazajutrz otrzyma list bardziej uspakajający. Kilkakrotnie odwiedzała skrytkę w ogrodzie, lecz zawsze napróżno. Nie wiedziała jak wytłumaczyć sobie owo milczenie Andrzeja. Wszak poświęciła swoje klejnoty. Dla czego po takiej ofierze nie następuje stanowcze rozstrzygnięcie tej kwestji? Co się dzieje? Czy nowe jakie przeciwności nie dopuściły dobiedz do końca tej ponurej sprawie?
W poniedziałek, w ostatni ów dzień fatalny, około drugiej po południu, pani de Grandlieu bardziej blada niż zwykle, i bardziej przygnębiona, siedziała wraz z mężem w salonie.
Herminia czytała, raczej trzymała otwartą książkę w ręku, bezwiednie wpatrując się w jedną kartę, patrząc na wyrazy, jakich nie rozumiała wcale.
Wicehrabia siedział pogrążony w zadumie, gdy nagle wszedł lokaj przynosząc na tacy kopertę.
— List do pana wicehrabiego, rzekł, podając.
Pan de Grandlieu rozdarł kopertę.
— Dziwny list, wyszepnął, przebiegłszy pismo oczyma.
— Cóż to takiego? zapytała Herminia, w której każdy list nieznany wzniecał obawę.
— Zobacz, rzekł Armand, podając jej rozwiniętą ćwiartkę papieru.
Wicebrabina pochłaniała wzrokiem wyrazy, kreślone jak wierny ręką Filipa Croix-Dieu:
„Panie wicehrabio! Nie mając zaszczytu być znanym panu, proszę mimo to, ażebyś mi raczył udzielić łaskawie kilka chwil posłuchania. Chcę pana powiadomić o nader ważnych szczegółach mieszczących w sobie „najwyższe dla niego zainteresowanie“, i obchodzących go z bliska.
„Dziś o godzinie dziewiątej wieczorem, przybędę do pańskiego pałacu.
„Racz przyjąć panie wicehrabio zapewnienie mego wysokiego szacunku i poważania“.

Zimmermann.

Po przeczytaniu tego listu, serce Herminii prawie zamarło. Zimny pot, wystąpił na czoło.
— Przyjmiesz tego człowieka? pytała tak zmienionym głosem, że wicehrabia zadrżał słuchając.
— Bezwątpienia, odrzekł. Wszak trzeba ażebym się dowiedział, jakie to są owe tak ważne szczegóły a dotyczące mnie z bliska.
— Skończona więc, pomyślała Herminia, zbierając siłą przytomność, aby nie uledz omdleniu. Widocznie nowe jakieś nieszczęście spotkało Andrzeja. Jestem zgubioną bez odwołania.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.