Trojan (Wóycicki, 1876)

<<< Dane tekstu >>>
Autor Kazimierz Władysław Wójcicki
Tytuł Trojan
Pochodzenie Klechdy, starożytne podania i powieści ludowe
Wydanie trzecie pomnożone
Data wyd. 1876
Druk S. Lewental
Miejsce wyd. Warszawa
Ilustrator Andriolli, Kostrzewski, Sypniewski, Pillati, Witkiewicz, Gerson
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Trojan.



I.

— Podaj mi konia! prędzéj mi podaj, już słońce od dawna zaszło. Gwiazdy już świecą, i księżyc świeci, a rosa błyszczy na smugach. Wiatr ciepły ustał, a choć powiewa, nie pali żarem, lecz chłodzi. Więc daléj na koń! bo każda chwila, jest chwilą dla mnie straconą. Z bijącą piersią, od dawna czeka czarnobrewa krasawica. Lotem poświstu, lotem gołębim, na rączym koniu poskoczę; bo noc już krótka, dzień taki długi, a w nocy tylko żyć mogę.
Tak wolał Trojan, król mężnych Serbów, nie znosząc promieni słońca: nie zaznał blasku, ani dnia nigdy białego w życiu nie widział. Albowiem gdyby choć jeden promień zaświecił głowie Trojana, rozpłynąłby się jak chmura deszczem, zwłokami jego byłaby rosa.

II.

Posłuszny giermek wywodzi konia, Trojan nań skacze i leci: a wierny giermek Trojana, z kopyta za nim pośpiesza.
— Chłodno i wietrzno! to doba dla mnie! — zawoła Trojan radosny — gwiazdy choć świecą, księżyc choć świeci, bladym promieniem nie grzeją. Rosa kroplista, jak biały koral, okrywa łąki zielone, a w każdej kropli oglądam żywą twarz gwiazdy, i twarz księżyca. Jakie milczenie i jaka cisza! nic nie przerwie zadumania; puhacz zaledwo z ciemnego lasu, smętnym się głosem ozowie.
— O! panie mój — na to sługa odrzeknie; — wolę ja słońce, dzień biały, choć żarem pali, promieniem grzeje, milszy-ć jak nocy cienie, dzień biały. Bo w cieniu nocy nic nie uwidzę, żadnéj barwy nie rozróżnię: czy to bosiljak[1] czyli to róża, barwinek albo fijołek, ciemnota nocy za jedno stawia, napróżno szukać oczyma. Oto w téj dobie wszystko zasypia, ptak i ludzie i zwierzęta; czasami jeno z wioski nad drogą, z wieśniaka chaty płomień zabłyśnie; czasami tylko stróż wierny domu, poczuwszy wilka albo cudzego, szczekaniem echo rozbudzi. Jak morza fale, kłosiste zboże, ruszone wiatru powiewem, chwieje się, kłania, lecz w ciszy nocnéj, żadnego ptaka nie słyszym. Bo śpiewak wiosny, szary skowronek, zbudzony promieniem słońca, bijąc skrzydełki nad miedzą wzlata, i wita z słońcem dzień biały; w nocy jak każdy człowiek zasypia, by pokrzepić swoje siły; a my, o panie! wśród nocnych cieni, nocnego zmroku, lecimy!

III.

Zdala zajaśniał dworzec z modrzewia, bo w każdém oknie światło błyskało tam na Trojana czekała luba, przyjąć go w swoje objęcia. Trojan podwoił razy na konia, i bieżał polotem strzały, przebiega chyżo i most lipowy, chyżo podwórzec kamienny.
Stanął przed gankiem, zeskoczył z konia, biegnie w komnaty znajome.
Stał długo giermek trzymając konie, sen mu zakleja powieki; otrząsł się ze snu, i rzekł do siebie:
— O! już kury dawno pieją, trzeba zbudzić mego pana; droga niemała jeszcze do zamku, a niedługo będzie świtać.
Podchodzi pod drzwi komnaty, i żylastą bije dłonią.
— Zbudź się, panie! zbudź się, panie! bo niedługo zacznie świtać; dosiadajmy prędzéj koni, powracajmy już do zamku.
— Snu mi, sługo, nie przerywaj! Trojan się gniewny ozowie; — wiem ja lepiéj kiedy świta, kiedy hasło śmierci mojéj — słońce zabłyśnie promieniem. Pilnuj konie, czekaj na mnie!
Posłuszny giermek nie odrzekł słowa, i znowu długi czas czekał. Spojrzy przed siebie świtanie zorzy z przestrachem widzi: więc biegnie, żylastą dłonią silniéj uderza w podwoje ciemnéj komnaty.
— Zbudź się, o panie! — woła z rozpaczą — widziałem zorzy świtanie! Jeśli na chwilę zostaniesz jeszcze, promień cię słońca zabije.
Poczekaj chwilę, zaraz pobiegnę, byle na konia dość czasu: nim po zorzy błyśnie słońce, będę w murach swego zamku.
Posłuszny giermek czeka troskliwie; nareszcie po długiém staniu, wybiega Trojan, skacze na konia, i biegnie polotem strzały.

IV.

Ledwo podwórzec przebiegł kamienny, na pół lipowego mostu, aż widzi światło z za góry jasne.
— Panie! to słońce! — wykrzyknie giermek.
— Więc chwila śmierci zbyt blizka! — z goryczą odrzeknie Trojan. — Zsiędę z rumaka na chłodną ziemię, przycisnę ciało nieszczęsne: okryj mię płaszczem, a o zachodzie przybywaj z biegunem po mnie.
I skacze z konia drżący, i słaby, pada na ziemię wilgotną: a wierny giermek swojego pana kryje troskliwie pod grubym płaszczem.
Sam z rumakami śpieszy do zamku, w żelazną uderza bramę.
— Otwórz! odźwierny, otwórz co prędzéj! — woła drżącym głosem sługa.
Spadł most zwodzony, wpada do zamku i czeladź wszelką zwołuje.
— Gdzie Pan? gdzie Trojan? — pytają wszyscy. — On ze łzami konia wskazał.
Pan na polu rozciągniony, na wilgotnéj ziemi leży, skryty pod płaszcz, o zachodzie mam po niego śpieszyć z koniem.

V.

Był dzień skwarny, wiatr nie powiał, słońce piekło jak ognisko. Pod płaszczem stulony Trojan, drżąc z gorąca i bojaźni, poprzysięgał sobie w duchu, że jeżeli wyjdzie cały, już nie będzie czekał zorzy.
Szli pasterze pędząc trzody, i nadeszli na Trojana. Patrzą, widzą, że płaszcz leży, więc podnoszą; widzą człeka, nagle cały płaszcz zrzucili. Trojan krzyczy i zaklina.
— Zakryj płaszczem mię, człowiecze! niedopuszczaj ognia, słońca!

Próżno błagał i zaklinał: słońce świeci, a promienie prosto w twarz Trojana biją. Ucichł nagle, bo już oczy w dwie się krople rozpłynęły; taje głowa, szyja, piersi, — w krótkiéj dobie całe ciało, jakby w łzy się zamieniło. A pamiątka zwłok Trojana, w kroplach rosy chwilę błyszczy; skwarny promień żaru słońca i te krople prędko suszy.
VI.

O zachodzie wierny sługa z dworzanami zamku śpieszy; nic zastaje już Trojana. Widzi jeno, że płaszcz leży; ręce łamie i zawodzi[2]. Próżne łzy twe, próżne żale; one Pana nie obudzą.
Z Trojana zamku gruzy zostały, a w komnacie jego ciemnéj, kędy nigdy promień słońca nie zajaśniał, nie zaświecił: dziś jaskółczym gniazdom świeci, i wilgotne suszy ściany!







  1. Bosiljak (wasilek: Occimum basilicum Lineusza) ulubiony u Serbów w pieśniach, jak u naszego ludu ruta; a na całéj Rusi kalina i barwinek.
  2. Zawodzić, po serbsku: tuziti, jest to płakać straty umarłego. Dotychczas w Serbii matka za synem, siostra za bratem, przez trzy lata zawodzą, w pole wychodząc.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Kazimierz Władysław Wóycicki.