Trzej muszkieterowie (1913)/Tom III/Rozdział XI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Trzej muszkieterowie
Podtytuł Powieść historyczna z XVII wieku
Wydawca Wydawnictwo Najsławniejszych Powieści Świata
Data wyd. 1913
Druk Drukarnia Udziałowa
Miejsce wyd. Warszawa, Lwów
Tłumacz Stanisław Sierosławski
Tytuł orygin. Les Trois Mousquetaires
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XI.
SCENA Z TRAGEDYI KLASYCZNEJ.

Po chwili milczenia, którą milady poświęciła obserwowaniu słuchającego jej młodzieńca, zaczęła mówić dalej:
„Od trzech dni nie jadłam już nic, ani nie piłam i cierpiałam strasznie; chwilami jakby chmury jakieś przesłaniały mi oczy i ugniatały czoło. Był to początek obłędu...
„Nadszedł wieczór. Byłam tak osłabiona, że mdlałam co chwila, a po każdem omdleniu zanosiłam gorące dzięki do Boga, sądząc, że zbliża się już ku mnie śmierć-oswobodzicielka.
„Ale podczas jednego z takich omdleń posłyszałam zgrzyt otwieranych drzwi, i przerażenie wróciło mi przytomność.
„Wszedł on w towarzystwie zamaskowanego człowieka; sam również miał maskę na twarzy, i poznałam go jedynie po ruchach, po głosie, wreszcie po wspaniałej postawie, jaką go na zgubę ludzi obdarzyło piekło.
„— Przychodzę — odezwał się do mnie, — aby cię zapytać, czy namyśliłaś się złożyć przysięgę, której wczoraj żądałem? Powiedziałeś pan przecie sam, że purytanie mają tylko jedno słowo. Przysięgę moją już słyszałeś... Będę dochodziła krzywd moich przed ludzkimi trybunałami na ziemi i przed trybunałem Boga w niebie! Więc upierasz się przy swojem?
„— Przysięgam przed Bogiem, który słyszy mój głos, że wzywać będę świat cały na świadka twej zbrodni, dopóki nie znajdę mściciela.
„— Jesteś nierządnicą — krzyknął grzmiącym głosem — i ulegniesz kaźni, przeznaczonej dla nierządnic!
Napiętnowana w oczach świata, który pragniesz wezwać na pomoc, spróbuj przekonać ten świat, że nie jesteś występną lub szaloną!
„Po tych słowach zwrócił się do towarzyszącego mu człowieka i rzekł:
„— Możesz spełnić swoją katowską powinność!“
— Och! jego nazwisko!? jego nazwisko!? — wołał Felton, — powiedz mi jego nazwisko!
„Na ten rozkaz kat, pomimo mych krzyków, pomimo oporu, porwał mię w swe ręce, obalił na ziemię i obezwładnił duszącym uściskiem. Zrozumiawszy, że grozi mi coś gorszego, aniżeli śmierć nawet, prawie nieprzytomna, poczęłam wśród łkania wzywać Boga na ratunek, gdy nagle rozpalone do czerwoności żelazo kata zasyczało na mojem ramieniu, wydzierając z mych piersi jęk bólu i wstydu...“
Felton na te słowa, wzburzony do ostateczności, zgrzytnął zębami.
— Patrz, Feltonie! — mówiła milady, podnosząc się z majestatem królowej, — patrz, jak wygląda pieczęć męczeństwa, którą brutalność zbrodniarza obmyśliła dla młodej niewinnej dziewczyny! Patrz i przekonaj się, co to są serca ludzkie, a może będziesz odtąd mniej powolnem narzędziem mściwości drapieżców.
I przy tych słowach z rumieńcem udanego wstydu rozpięła szybkim ruchem suknię, rozdarła batysty, okrywające pierś, i pokazała młodzieńcowi niezmazalne piętno, hańbiące jej cudne ramię.
— Ależ to kwiat lilii! — zawołał Felton.
— W tem właśnie kryje się cała podłość — odpowiedziała milady. — Gdyby to było piętno angielskie!... trzebaby dowieść, który trybunał nakazał je wyryć, a ja odwołałabym się do wszystkich trybunałów królestwa. Ale piętno francuskie!... Och, tak! zostałam rzeczywiście napiętnowana.
Felton, blady, przejęty do głębi strasznem wyznaniem i oślepiony pięknością tej kobiety, obnażającej się przed nim z bezwstydem, któremu jednak potrafiła nadać wyraz niewinnej szczerości, upadł przed nią na kolana, jak to czynili pierwsi chrześcijanie wobec tych czystych i świętych męczennic, co z woli cezarów, rzucane na areny cyrkowe, służyły ku krwawej uciesze ludu. Nie widział hańby, — widział jedynie czarującą piękność.
— Przebacz! przebacz mi! — wołał.
Milady zaś wyczytała w jego oczach: „Kocham! kocham!“
— Co mam przebaczyć? — zapytała.
— Przebacz, że dopomagałem twoim prześladowcom! Z uśmiechem niebianki wyciągnęła ku niemu dłoń.
— Tak piękna! tak młoda! — wołał Felton, okrywając jej rękę pocałunkami.
Milady spojrzała na niego jednem z tych spojrzeń, które króla zmieniają w niewolnika.
Felton był purytaninem: puścił rękę milady i począł całować jej nogi. Obecnie nie kochał już, lecz z całem szaleństwem uwielbiał.
Wreszcie, gdy ochłonął nieco, milady udała, że odzyskuje zimną krew, której zresztą nie straciła ani na chwilę, — i Felton ujrzał nieporównane skarby jej ciała, znikające skromnie pod batystem koszuli; ukrywała je przed nim milady tak skrzętnie, aby ich tem goręcej pożądał.
— A teraz — rzekł — powiedz mi pani nareszcie, błagam, jakie jest nazwisko twego istotnego kata... istotnego, bo tamten drugi był tylko jego narzędziem.
— Bracie mój! — zawołała milady, — czyż trzeba jeszcze wymieniać to nazwisko? czyż sam go dotąd nie odgadłeś?...
— Jakto? — krzyknął Felton, — on!?... jeszcze raz on? zawsze on? Więc tym nędznikiem...
— Tym nędznikiem — dokończyła milady — jest ciemięzca Anglii, prześladowca prawowiernych, podły złodziej czci tylu kobiet, zbrodniarz, który dla kaprysu swego znieprawionego serca każe przelewać tyle krwi angielskiej, który wspomaga dzisiaj protestantów, a jutro ich zdradzi...
— Buckingham? więc Buckingham!? — zawołał w uniesieniu Felton.
Milady ukryła twarz w dłoniach, jak gdyby nie mogła bez uczucia wstydu wspominać tego nazwiska.
— Buckingham katem tej anielskiej istoty?! — wołał Felton. — Boże mój! i Ty nie zniszczysz go piorunem? i Ty pozwoliłeś mu zostać wielkim, czczonym, wszechwładnym, na zgubą nas wszystkich!...
— Bóg opuszcza tych, którzy opuszczają się sami — rzekła milady.
— Więc wywołuje na swą głową karą, przeznaczoną przeklętym! — wołał Felton z rosnącą egzaltacyą, — więc pragnie, aby pomsta ludzka wyprzedziła wyrok sprawiedliwości Bożej!
— Ludzie lękają się go i oszczędzają.
— Och! ja nie będą się ani bał, ani oszczędzał! — mówił Felton.
Milady na to oświadczenie młodego fanatyka uczuła w duszy piekielną radość.
— Ale jakim sposobem lord Winter, mój opiekun, mój ojciec, jest w to wszystko wmieszany?
— Widzisz, Feltonie — odpowiedziała milady, — obok ludzi podłych i zasługujących na pogardą są jeszcze natury wielkie i szlachetne. Miałam narzeczonego, którego kochałam i który mnie kochał. Był obdarzony sercem, podobnem do twego, Feltonie; był, jak ty, prawdziwym człowiekiem. Udałam się do niego i opowiedziałam mu wszystko. Znał mię dobrze i ani przez chwilą nie wątpił w moje słowa. Należąc do sfery wielkopańskiej, pod każdym wzglądem stał narówni z Buckinghamem. Na moje oświadczenie nie powiedział nic; przypasał tylko szpadą, wdział płaszcz i udał się do pałacu Buckinghama.
— Tak! — rzekł Felton, — pojmują... aczkolwiek z podobnymi ludźmi nie szpady używać należy, lecz sztyletu.
— Buckingham wyjechał dnia poprzedniego, wysłany jako ambasador do Hiszpanii, gdzie miał prosić o ręką infantki dla króla Karola I-ego, będącego naówczas jeszcze księciem Walii. Narzeczony mój więc powrócił z niczem. „Słuchaj — rzekł do mnie, — kat twój wyjechał i wskutek tego uniknął na razie mojej zemsty. Połączmy się jednak węzłem małżeńskim, jak to już było postanowione, i bądź spokojną... pozostaw lordowi Winterowi troską o honor własny i o honor jego żony.“
— Lordowi Winterowi? — wykrzyknął Felton.
— Tak jest — odpowiedziała milady, — lordowi Winterowi. Teraz pojmujesz już wszystko, nieprawdaż? Buckingham prawie przez rok cały przebywał poza granicami Anglii. Na tydzień przed jego powrotem lord Winter zmarł nagle, a ja zostałam jedyną jego spadkobierczynią. Jaka była przyczyna jego śmierci?... Bóg, który wie wszystko, wie i to zapewne; ja nie obwiniam nikogo...
— Och! jakież to piekło, jakie piekło! — wołał Felton.
— Lord Winter umarł, nie powiedziawszy nic swemu bratu. Straszliwa tajemnica miała pozostać ukrytą przed wszystkimi, dopókiby, jak piorun, nie spadła na głowę winnego. Opiekun twój niechetnem patrzył okiem na małżeństwo swego starszego brata z ubogą dziewczyną. Czułam to dobrze, że nie mogę spodziewać się opieki u człowieka, zawiedzionego w nadziejach otrzymania spadku; wyjechałam wiec do Francyi, zamierzając przepędzić tam resztę swego życia. Że jednak całe moje mienie znajduje się w Anglii, a komunikacya z powodu wojny jest utrudniona, zaczęło mi brakować wszystkiego, i oto byłam zmuszona wrócić tutaj.
— Poto, by cierpieć dalej — rzekł Felton.
— Buckingham dowiedział się widocznie, że wracam; wezwał wiec do siebie lorda Wintera, już i tak względem mnie uprzedzonego, i oświadczył mu zapewne, że jego bratowa jest nierządnicą, kobietą napiętnowaną... Czysty i szlachetny głos mego męża nie mógł się już odezwać w mojej obronie. Lord Winter, uwierzywszy we wszystko, co mu powiedziano, i to tem łatwiej, że łączył się z tem jego własny interes, kazał mię uwięzić, sprowadzić tutaj i powierzył tobie straż nademną. Resztę już wiesz: pojutrze spełni się wyrok, skazujący mię na wygnanie, na deportacye; pojutrze wtrącą mię pomiędzy zbrodniarki... Och! spisek dobrze został uknuty, padstęp zręcznie obmyślony! Czci mojej nie odzyskam już nigdy... Widzisz zatem, Feltonie, że śmierć moja jest nieunikniona... Daj mi ten nóż, Feltonie! — prosiła, wyciągając dłoń ku niemu.
Ale przy tych słowach, jak gdyby z nerwowego wyczerpania, milady osunęła się słaba i omdlewająca w ramiona młodego oficera, który, przejęty do głębi całą tą historyą i wzburzony nieznaną mu jeszcze żądzą, pochwycił ją w ramiona i przycisnął do serca, drżąc na całem ciele pod wpływem oddechu jej cudnych ust i dotknięcia falującego gwałtownie łona.
— Nie! — zawołał. — Musisz żyć dalej, czysta, otoczona szacunkiem, i będziesz żyła, aby upokorzyć swych wrogów!
Milady odsuwała go łagodnie ręką od siebie, wabiąc jednocześnie spojrzeniem, wobec czego Felton nie wypuszczał jej z objęć i pałającym wzrokiem patrzył w nią, jak w bóstwo.
Ona zaś z przymkniętemi oczyma wołała słabnącym głosem:
— Och! śmierci! śmierci pragnę! Znicestwienie lepsze jest od hańby... Feltonie, bracie mój, przyjacielu! zaklinam cię!
— Nie! — odparł Felton, — musisz żyć i będziesz pomszczona!
— Feltonie, ja sprowadzam nieszczęście na tych, którzy mię otaczają! Feltonie, idź odemnie! pozwól mi umrzeć!
— Dobrze więc! umrzemy razem! — zawołał, tuląc wargi do ust uwięzionej.
W tej chwili zapukano kilkakrotnie do drzwi. Tym razem milady odepchnęła go naprawdę.
— Słyszysz? — rzekła. — Podsłuchano nas... Ktoś nadchodzi! Stało się! jesteśmy zgubieni!
— Nie — uspokajał Felton, — to tylko straż daje znak, że patrol się zbliża.
— Biegnij więc i sam otwórz drzwi.
Felton usłuchał, oddany już tej kobiecie wszystkiemi swemi myślami i całą duszą. W korytarzu przed drzwiami stał sierżant, dowodzący patrolem.
— Co się stało? — zapytał go młody porucznik.
— Rozkazałeś mi, poruczniku, otworzyć drzwi, gdybym usłyszał wołanie o pomoc — odpowiedział żołnierz; — zapomniałeś jednak zostawić mi klucz. Teraz, słysząc twoje podniecone słowa, sądziłem, że wzywasz mię, poruczniku; a że drzwi były zamknięte od wewnątrz, więc przywołałem sierżanta.
— Jestem na rozkazy — rzekł sierżant.
Felton stał oszołomiony, prawie nieprzytomny, nie mogąc przemówić słowa. Milady pojęła natychmiast, że musi ratować sytuacyę. Podbiegła do stołu i, chwytając nóż, pozostawiony przez Feltona, zawołała:
— Jakiem prawem przeszkadzasz mi pan umrzeć?!
— Wielki Boże! — krzyknął Felton, spostrzegłszy nóż, błyszczący w jej ręku.
A jednocześnie zabrzmiał w korytarzu szyderczy śmiech, i na progu pokoju ukazał się baron w porannem ubraniu, ze szpadą pod pachą, widocznie zwabiony hałasem.
— Aha! — rzekł, — dochodzimy, jak widzę, do ostatniego aktu tragedyi. Widzisz, Feltonie; dramat przechodził wszystkie momenty, jakie ci zapowiedziałem. Ale bądź spokojny; obejdzie się tu bez rozlewu krwi.
Milady pojęła, że będzie zgubiona, jeżeli nie da Feltonowi bezpośredniego i przerażającego dowodu swej odwagi.
— Mylisz się, milordzie! Niech popłynie krew moja i niech spadnie na głowy tych, którzy doprowadzili do jej rozlewu!
To mówiąc, milady ugodziła się w pierś nożem, a jednocześnie Felton z okrzykiem przerażenia rzucił się ku niej — zbyt późno, aby jej w tem przeszkodzić.
Lecz uderzenie noża było wcale zręczne, gdyż ostrze jego trafiło na żelazną bryklę gorsetu, niby na pancerz, i ześlizgnęło się po niej, rozdzierając suknię i raniąc ciało na ukos między żebrami.
Suknia milady w jednej chwili zabarwiła się krwią, a komedyancka samobójczyni padła na wznak, udając zemdlenie.
— Felton wyrwał jej nóż z ręki i zrozpaczony zawołał:
— Patrz, milordzie! powierzyłeś, ją mojej pieczy, a jednak nie mogłem dopilnować, i odebrała sobie życie...
— Bądź o nią spokojny, Feltonie — oświadczył lord Winter. — Szatany nie giną tak łatwo... Uspokój się i idź do mego pokoju, a ja wnet tam przybędę.
— Ależ, milordzie...
— idź 1 rozkazuję ci!
Na te stanowcze słowa swego zwierzchnika Felton oddalił się, zabierając z sobą nóż i kryjąc go na piersi.
Lord Winter posłał żołnierza po służebną, a skoro przyszła, polecił jej zaopiekować się ranną, która ciągle jeszcze leżała zemdlona, i oddalił się, zostawiając je same. Dla wszelkiej jednak pewności, na wypadek, gdyby rana milady była istotnie niebezpieczną, wysłał natychmiast służącego na koniu, aby sprowadził lekarza.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: Stanisław Sierosławski.