Trzej muszkieterowie (1913)/Tom III/Rozdział X

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Trzej muszkieterowie
Podtytuł Powieść historyczna z XVII wieku
Wydawca Wydawnictwo Najsławniejszych Powieści Świata
Data wyd. 1913
Druk Drukarnia Udziałowa
Miejsce wyd. Warszawa, Lwów
Tłumacz Stanisław Sierosławski
Tytuł orygin. Les Trois Mousquetaires
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


X.
CZWARTY DZIEŃ NIEWOLI.

Nazajutrz, gdy Felton wszedł do pokoju milady, zastał ją stojącą na krześle i trzymającą w ręku sznur, spleciony z chusteczek batystowych, podartych na pasy i powiązanych końcami ze sobą. Usłyszawszy szmer otwieranych przez Feltona drzwi, milady zeskoczyła lekko z krzesła i, usiłując ukryć poza sobą ów zaimprowizowany powróz, usiadła na temże krześle.
Młodzieniec był jeszcze bledszy, aniżeli zazwyczaj; zaczerwienione oczy wskazywały, że w nocy nie spał, być może, dręczony przez gorączkę. Na czole młodego oficera widniał wyraz surowości, bardziej stanowczy, niż kiedykolwiek.
Postąpił powoli ku milady i, ujmując koniec sznura, który, bądź przez nieuwagę milady, bądź z jej rozmysłem, wymknął się jej z ręki, zapytał lodowatym głosem:
— Co to jest, proszę pani?
— To?... nic! — odpowiedziała milady, uśmiechając się tym bolejącym uśmiechem, którym umiała się tak dobrze posługiwać. — Nuda jest nieznośnym towarzyszem więźniów; aby więc zwalczyć nudę, zabawiałam się splataniem tego sznurka.
Felton spojrzał na ścianę, przy której zastał milady stojącą na krześle, i spostrzegłszy tuż nad jej głową pozłacany hak do wieszania odzieży czy też broni, zadrżał.
Milady zauważyła to drgnienie, bo choć miała spuszczone oczy, nic nie uchodziło jej uwagi.
— W jakim celu weszłaś pani na krzesło? — pytał dalej.
— Cóż to pana obchodzi? — odpowiedziała.
— Pragną to wiedzieć stanowczo — oświadczył Felton.
— Nie pytaj mię pan o to — odparła. — Wiadomo panu przecież, że nam, prawdziwym chrześcijanom, niewolno kłamać.
— W takim razie — rzekł Felton — ja sam powiem pani, co czyniłaś, albo raczej, co zamyślałaś uczynić. Chciałaś dokonać strasznego zamiaru, jaki żywisz w swem sercu. Nie zapominaj jednak, że jeżeli Bóg nasz zabrania kłamać, to tem surowiej jeszcze zabrania odbierać sobie życie.
— Chciej mi pan wierzyć — odparła milady tonem głębokiego przekonania, — że jeżeli Bóg widzi jakąś istotę, cierpiącą niesłusznie, a mającą do wyboru samobójstwo lub niesławę, przebacza jej targnięcie się na moje życie, albowiem samobójstwo jest wówczas wyrazem męczeństwa.
— Mówisz pani zamało lub zawiele... Na Boga! wytłómacz mi jaśniej te słowa!
— Czyż mam opowiedzieć panu moje niedole, abyś uważał je za bajki? Czyż mam wyjawiać swoje plany, abyś doniósł o nich memu prześladowcy? Nie, panie! Zresztą cóż może cię obchodzić życie lub śmierć nieszczęsnej skazanej? Jesteś pan odpowiedzialny tylko za moje ciało, nieprawdaż? Jeżeli przedstawisz pan trupa, którego rozpoznają, jako moje zwłoki, to nietylko nikt nie będzie od pana żądał nic więcej, ale może otrzymasz jeszcze podwójną nagrodę za doprowadzenie do takiego końca...
— Ja kto? — zawołał Felton, — przypuszczasz pani, że byłbym zdolny wziąć nagrodę za twoje życie? Och! nie myślisz chyba naprawdę tego, co mówisz!
— Pozwól mi uczynić, Feltonie, co zamierzałam — mówiła milady. — Przecie każdy żołnierz powinien się starać o odznaczenie, nieprawdaż? Jesteś pan teraz porucznikiem; za moim pogrzebem pójdziesz już, jako kapitan.
— Com zawinił milady — zawołał Felton złamanym głosem, — że obarczasz mię pani taką odpowiedzialnością przed ludźmi i przed Bogiem za to, co zamierzałaś uczynić?... Za kilka dni będziesz pani już daleko stąd... życie twoje nie będzie powierzone mojej pieczy... i wówczas — tu westchnął ze smutkiem, — wówczas uczynisz pani z niem, co zechcesz.
— A więc tak? — zawołała milady, jakgdyby nie mogąc zapanować nad pobożnem oburzeniem, — więc pan, człowiek religijny, pan, którego uważają za sprawiedliwego, obawiasz się jedynie odpowiedzialności za moją śmierć?...
— Mam obowiązek czuwać nad życiem pani i będę nad niem czuwał.
— Ale czy zdajesz pan sobie sprawę z obowiązku, jaki wypełniasz? Jest on okrutny, jeżeli jestem winna; ale jakże go pan nazwiesz, jakże go osądzi Stwórca, jeżelim niewinna?
— Jestem żołnierzem i wypełniam rozkazy, jakie otrzymałem.
— Mniemasz więc, że w dniu sądu ostatecznego Bóg oddzieli ślepych katów od niesprawiedliwych sędziów? Nie chcesz pozwolić, abym zabiła moje ciało, a stajesz się narzędziem tego, który chce zabić moją duszę?!
— Ależ powtarzam — odparł Felton, zachwiany w przekonaniu, — że życiu pani nie zagraża bynajmniej niebezpieczeństwo; ręczę za lorda Wintera, jak za siebie samego.
— Szaleńcze! biedny szaleńcze! — wołała milady, — odważasz się ręczyć za innego człowieka, podczas gdy najmędrsi nawet, najlepsi przed Panem nie ośmielają się ręczyć sami za siebie. A przecie stajesz po stronie silniejszego i szczęśliwszego, by pognębić istotę słabszą i nieszczęśliwą!
— To niemożliwe, pani! to niemożliwe! — szeptał Felton, jakby broniąc się przed narzucaną sobie przez milady myślą, a jednocześnie czując w głębi serca słuszność jej argumentów. — Dopóki jesteś uwięziona, nie otrzymasz wolności z moją pomocą; dopóki żyjesz, nie utracisz życia z moją zgodą.
— Tak, Feltonie! ale utracę to, co mi jest droższe nad życie, utracę cześć — wołała milady. — A pan odto? powiesz przed Bogiem i ludźmi za moją hańbą i niesławą!
Mimo dotychczasowej obojętności, prawdziwej czy udawanej, tym razem Felton nie zdołał się oprzeć tajemnemu wpływowi milady, jaki już nim owładnął. Patrzeć na tą piękną kobietą, jasną, jak najczystsze marzenie, naprzemian zalewającą się łzami i naprzemian groźną, pozostawać równocześnie pod wrażeniem jej rozpaczy i piękności — było to zawiele dla fanatyka, zawiele dla umysłu, nurtowanego płomiennymi snami ekstatycznej wiary, zawiele dla serca, pożeranego płomieniem miłości i zarazem nienawiścią do ludzi.
Milady spostrzegła jego walką wewnętrzną, odczuła intuicyjnie płomień sprzecznych pragnień, szalejących z krwią w żyłach młodego purytanina. I, jak umiejętny wódz, który na widok nieprzyjaciela, gotującego się do odwrotu, uderza na niego z okrzykiem zwycięstwa, podniosła sią, piękna, jak starożytna kapłanka, natchniona, jak chrześcijańska dziewica, i skromnie podtrzymując ręką suknią na piersiach, z wyciągniętem przed siebie drugiem ramieniem, z obnażoną szyją, z rozpuszczonym włosem, z ogniem w spojrzeniu, które już pomieszało zmysły młodego purytanina, poczęła śpiewać brzmiącym słodko, lecz pełnym głosem pieśń purytańską:

„Złóż Baalowi tą jego ofiarą:
Niech śmierć męczeńską da paszcza lwia!
Pan sam wypłaci nagrodą lub karą!...
Głos go mój wezwie z otchłani dna“.

Felton z zatrzymanym w piersi oddechem słuchał tych dziwnych słów i stał, jak skamieniały.
— Kto ty jesteś? kto jesteś, pani?! — zawołał nagle, składając ręce. — Czyś wysłanniczką Boga, czy też sługą piekieł? aniołem, czy demonem? na imię ci Eloe, czy też Astarte?
— Nie poznałeś mię, Feltonie! Nie jestem ani aniołem, ani demonem; jestem córą tej ziemi i siostrą twoją w wierze. Oto wszystko!
— Tak! — rzekł Felton, — wątpiłem dotąd jeszcze, lecz teraz jestem tego pewny.
— Jesteś pewny, a jednak nie przestajesz być wspólnikiem syna Beliala, którego zwą lordem Winterem! Jesteś pewny, a jednak pozostawiasz mię w mocy mych nieprzyjaciół, nieprzyjaciół Anglii i nieprzyjaciół Boga! Jesteś pewny, a jednak wydajesz mię w ręce tego, który gorszy i zakaża świat swą herezyą i swemi wszeteczeństwami... w ręce tego niegodziwego Sardanapala, którego zaślepieni zwą księciem Buckinghamem, a prawowierni Antychrystem...
— Jakto? ja miałbym cię wydawać w ręce Buckinghama? ja? Co mówisz?
— Mają oczy ku patrzeniu — wołała milady, — a nie zobaczą; mają uszy ku słyszeniu, a nie usłyszą...
— Tak! — mówił Felton, przesuwając ręką po czole, zroszonem potem, jakgdyby chciał rozproszyć ostatnie wątpliwości. — Tak! rozpoznaje głos, który woła na mnie w mych snach; rozpoznaje oblicze anioła, który zjawia się noc w noc przedemną i mówi memu duchowi, nie znajdującemu w śnie wypoczynku: „Uderz, zbaw Anglie, zbaw własną dusze, bowiem umrzesz, nie przebłagawszy Pana nad Pany!“ — I po chwili dodał: — Mów, pani! mów! Teraz cię już rozumiem!
Błyskawica okrutnej radości, szybka, jak myśl, zapłonęła w oczach milady.
Lecz, chociaż błysk ten był krótki, Felton dostrzegł go i zadrżał, jakgdyby nagle rozświetliła się przed nim przepastna dusza tej kobiety.
Przypomniał sobie natychmiast przestrogi lorda Wintera o wabiących pokusach milady i dawniejsze jej próby olśnienia go z chwilą, gdy przybyła do zamku. Cofnął się krok wtył i pochylił głowę. Lecz oczy jego nie mogły się oderwać od jej oczu, oczarowane powabem niezwykłej tej istoty.
Milady aż nadto dobrze rozumiała przyczynę tego wahania, — mimo jednak wzruszenia zachowawszy całą swą rozwagę, myślała nad tem, jak dalej zagrać swą role, zanim jeszcze Felton zdoła coś powiedzieć. Czuła to dobrze, że zabraknie jej sił do podtrzymania w dalszej rozmowie tego samego tonu podniecenia, — opuściła wiec ręce, udając, iż słabość kobieca wzięła górą nad natchnionym zapałem, i rzekła:
— Nie! nie potrafię stać się Judytą, uwalniającą Betulię od tego Holofernesa! Miecz odwiecznej sprawiedliwości zaciężki jest dla mego ramienia! Pozwól mi więc, Feltonie, w śmierci szukać ucieczki przed niesławą i pozwól mi stać się męczennicą!... Nie błagam o wolność, jakby uczyniła istota występna; nie błagam o pomstę, jakby uczyniła istota bezbożna. Pozwól mi umrzeć! oto wszystko, o co proszę... Błagam cię, panie! pozwól mi umrzeć, a ostatnie moje westchnienie będzie błogosławieństwem dla ciebie!
Słysząc słodki i błagalny głos swej kusicielki, widząc jej wzrok lękliwy i cichy, Felton zbliżył się ku niej znowu. Tymczasem milady przybrała się już w cały swój urok czarodziejski, który na podobieństwo szaty mogła dowolnie przywdziewać i odrzucać, a na który składały się razem piękność, słodycz, łzy, przedewszystkiem zaś nieprzeparty czar mistycznej rozkoszy, najbardziej pociągającej ze wszystkich.
— Niestety! — rzekł, — jedno tylko jest w mojej mocy: mogę współczuć z panią, jeżeli dowiedziesz, że istotnie jesteś ofiarą. Lecz lord Winter wytacza przeciwko pani strasznie oskarżenie. Jesteś chrześcijanką i moją siostrą w wierze; czuję, że coś pociąga mię ku tobie, mnie, który nie kochałem nigdy nikogo, prócz mego dobroczyńcy, mnie, który nie znajdowałem w życiu nic więcej, oprócz zdrady i bezbożności. Ale ty, pani, tak piękna i na pozór tak czysta duchem istota, musisz mieć jednak za sobą jakieś straszne występki, skoro lord Winter ściga cię tak nieubłaganie...
— Mają oczy ku patrzeniu — powtórzyła milady, — a nie zobaczą; mają uszy ku słyszeniu, a nie usłyszą.
— Więc mów, pani! — zawołał młody oficer, — mów, abym wiedział, co myśleć o tem...
— Mam ci zwierzyć swą hańbę!? — zapytała milady z rumieńcem wstydu na twarzy. — Bo często występek jednego człowieka staje się hańbą drugiego! Mam ci zwierzyć swą hańbę, ja, kobieta, mężczyźnie?! Och, nie! — westchnęła, zakrywając skromnie ręką cudne swe oczy, — nie! nie zdołam tego uczynić!
— Jakto? wobec mnie, brata? — zawołał Felton.
Milady spojrzała na niego przeciągle, jakby chcąc wyrazić pewne względem młodego oficera niedowierzanie, a w istocie, by zajrzeć mu w głąb duszy i ostatecznie go ujarzmić. Felton w odpowiedzi na to spojrzenie złożył błagalnie ręce i stał w milczeniu.
— Dobrze więc! — rzekła, — zaufam bratu... znajdę odwagę!
W tejże jednak chwili rozległ się odgłos kroków lorda Wintera, który nie zadowolnił się dziś, jak dnia poprzedniego, przejściem koło drzwi, lecz zatrzymał się, zamienił kilka słów ze stojącym na straży żołnierzem i wszedł do pokoju.
Tymczasem Feiton, posłyszawszy kroki jego na korytarzu, cofnął się żywo, i gdy lord ukazał się w progu, młody oficer stał już w przyzwoitej odległości od milady.
Baron, wchodząc do pokoju, badawczem spojrzeniem ogarnął zarówno uwięzioną, jak i młodego oficera.
— Jak się dowiaduję, Janie — rzekł, — przebywasz tu już dość długo. Czyżby kobieta ta wyznawała ci swoje zbrodnie? W takim wypadku nie dziwiłbym się wcale, że spowiedź trwa tak długo.
Felton zadrżał, a milady uczuła, że będzie zgubiona, jeżeli nie pospieszy z pomocą zakłopotanemu purytaninowi.
— Ach i obawiasz się pan — rzekła, — aby niewolnica twoja nie umknęła? Zapytaj zatem twego czcigodnego dozorcę, o jaką łaskę błagałam go przed chwilą.
— Błagałaś pani o łaskę? — zapytał podejrzliwie baron.
— Tak jest, milordzie — odparł z pomieszaniem młody człowiek.
— I o jakąż to łaskę? — pytał dalej lord Winter.
— Prosiła, abym dał jej nóż, i przyrzekała, że w chwilę później będę mógł go zabrać — odrzekł Felton.
— Widocznie zatem ukrywa się tu ktoś, komu ta miła osoba pragnie poderżnąć gardło zauważył szyderczo i pogardliwie lord Winter.
— Taki ja sama jestem tym kimś — oświadczyła milady.
— Pozostawiłem pani do wyboru Amerykę lub Tyburn — mówił lord Winter, — wybierz zatem Tyburn; wierzaj mi, sznur jest jeszcze pewniejszy, aniżeli nóż.
Na te słowa Felton postąpił krok naprzód, przypomniawszy sobie, że w chwili, gdy wchodził, milady trzymała właśnie sznur w ręku.
— Masz pan słuszność — odrzekła milady; — myślałam i o tem. — Po chwili zaś dodała smutnym głosem: — I pomyślę jeszcze...
Felton uczuł dreszcz, wstrząsający go od stóp do głów, co prawdopodobnie nie uszło uwagi lorda, albowiem rzekł;
— Miej się na baczności, mój przyjacielu! pamiętaj, że zaufałem ci!... i ostrzegłem cię również! Zresztą nie trać odwagi, kochane dziecko! Za trzy dni będziemy już uwolnieni od tej istoty, a stamtąd, dokąd ją wyślę, nie będzie mogła zaszkodzić nikomu.
— I ty to słyszysz! — zawołała z patosem milady.
A okrzyk ten dwojako został zrozumiany: baron sądził, iż jest to komedyancki zwrot ku niebu, a Felton zrozumiał, że jest przeznaczony dla niego.
Młody oficer stał z pochyloną głową, pogrążony w marzeniach, gdy baron ujął go pod ramię i, patrząc na milady z pogardą, wyszedł wraz z Feltonem.
— Tak! — pomyślała milady, skoro się drzwi za nimi zamknęły, — nie jest jeszcze ze mną tak dobrze, jak mi się zdawało. Właściwa Winterowi głupota zmieniła się w niepojętą wprost przezorność. Co to znaczy chęć zemsty i jak ta chęć przekształca człowieka! Felton waha się jeszcze. Ale to nie taki człowiek, jak ten niegodziwy d’Artagnan. Purytanin uwielbia kobiety, składając przed niemi ręce, jak przed bóstwem; muszkieter kocha je, ściskając w objęciach.
Mając nadzieję, że Felton jeszcze dzisiaj powtórnie ją odwiedzi, milady wyczekiwała go niecierpliwie. Wreszcie w godzinę po opisanej przez nas scenie, usłyszała cichą za drzwiami rozmowę, a w chwilę później młody oficer stanął w rozwartych drzwiach. Twarz miał strasznie zmienioną. Zostawiwszy drzwi otworem, dając znak, aby milczała, przeszedł szybko przez pokój i zbliżył się ku niej.
— Czego chcesz odemnie? — zapytała.
— Posłuchaj! — odparł Felton przyciszonym głosem. — Oddaliłem straże, aby módz pozostać tu z tobą bez niczyjej wiedzy i pomówić bez narażania się na podsłuchiwanie. Baron opowiedział mi straszne rzeczy...
Milady uśmiechnęła się, niby przygotowana na wszystko ofiara, i skinęła głową.
— Albo jesteś demonem — mówił Felton, — albo baron, mój dobroczyńca, mój ojciec, jest wprost potworem. Ciebie znam od czterech dni, jego kocham od dwóch lat; czyż mogę się wahać, komu z was dwojga uwierzyć? Nie przerażaj się tem, co mówię; potrzebuję przecie dowodów. Dzisiaj po północy przyjdę tutaj, abyś mi te dowody złożyła.
— Nie, Feltonie! nie, mój bracie! — odpowiedziała milady. — Zbyt wielka byłaby taka ofiara! pojmuję dobrze, ile wysiłku musiałoby cię to kosztować. Nie! ja jestem zgubiona; poco i ty miałbyś ginąć wraz ze mną? Śmierć moja będzie wymowniejsza, niż moje życie; milczenie trupa da ci bardziej przekonywające dowody, aniżeli słowa uwięzionej kobiety.
— Zamilcz, pani! — błagał Felton, — nie przemawiaj w taki sposób! Przyszedłem tutaj, by uzyskać od ciebie przyrzeczenie, by otrzymać przysięgę na wszystko, co jest dla ciebie najświętsze, że nie targniesz się na swe życie.
— Takiego przyrzeczenia złożyć nie mogę — odpowiedziała milady, — gdyż nazbyt wielką wagę przywiązuję do przysięgi... a gdybym przysięgła, musiałabym obietnicy dotrzymać.
— A więc przyobiecaj mi pani tylko, że do chwili mego tu przybycia nie uczynisz sobie nic złego — mówił Felton. — Jeżeli i po naszej rozmowie będziesz trwała jeszcze w swym zamiarze, wówczas pozostawię ci swobodę... co więcej, sam wręczę ci broń, o którą mię prosiłaś.
— Niech i tak będzie — oświadczyła milady. — Zaczekam, póki nie przyjdziesz.
Przysięgnij!
— Przysięgam na imię naszego Boga! Czy jesteś zadowolony?
— Tak! — odparł Felton. — Więc dzisiaj w nocy!
Wybiegł z pokoju i, zamknąwszy drzwi za sobą, stanął nazewnątrz, biorąc do rąk krótką dzidę, pozostawioną w korytarzu przez strażnika.
Gdy żołnierz wrócił na swe stanowisko, Felton oddał mu broń jego, przeżegnał się pobożnie i z rozradowaną twarzą odszedł.
Milady, która przez otwór we drzwiach obserwowała go do ostatniej chwili, odeszła teraz w głąb pokoju z uśmiechem dzikiej pogardy na ustach i z bluźnierczemi słowami:
— Moim Bogiem, oszalały fanatyku, jest ten, kto dopomoże mi do pomsty!...




X.
PIATY DZIEŃ NIEWOLI.

Milady, odniósłszy już połowiczne w swej sprawie zwydęstwo, poczuła w sobie zdwajające się siły.
A zwycięstwo to nie było łatwe.
Dotychczas miewała do czynienia z ludźmi, ulegającymi pokusom, z ludźmi, których wychowanie dworskie popychało szybko w zastawione przez nią sieci. Milady była dostatecznie piękną, by pokonać wszelki opór wobec swych wdzięków, — była dość mądrą, by zwalczyć wszelkie wyrzuty sumienia.
Tym razem jednak walczyła z naturą zamkniętą w sobie, pierwotną i znieczuloną przez surowość obyczajów. Głęboka wiara Feltona i gorliwość w pełnieniu obrządków religijnych były w jego duszy tymi czynnikami, którym zawdzięczał swą oporność przeciwko pokusom. W tej zapalnej głowie roiło się zresztą tyle szerokich planów, tyle chaotycznych zamiarów, że nie było tam już miejsca na jakąś miłość lub pożądania zmysłowe, podsycane zazwyczaj u młodych ludzi i potęgowane przez brak zajęcia oraz przedwczesne zepsucie. A jednak milady uczyniła w tej duszy wyłom, — przez udaną cnotę uczyniła wyłom w sądach człowieka, straszliwie ku niej uprzedzonego, — przez swoją piękność uczyniła wyłom w sercu i zmysłach człowieka skromnego i czystego. A wypróbowawszy już dostatecznie ten najbardziej oporny organizm duchowy, który wiara i natura broniły od pokus, mogła też zdać sobie milady sprawę z rozległości środków, jakimi wobec niego rozporządza.
Pomimo wszakże wiary w owe środki, ogarniało ją kilkakrotnie w ciągu tego wieczora pewne zwątpienie, — zwątpienie w szczęśliwą swą gwiazdę i nawet we własne siły. Jak wiemy, nie było w jej naturze wzywać pomocy boskiej, — natomiast miała ufność w moc zła, w tą niezmierzoną potągę, która nieraz z taką łatwością rządzi każdem poruszeniem istoty ludzkiej, potęgą, której, wedle arabskiej legendy, wystarczy jedno ziarnko granatu, aby odbudować zniszczone światy.
Przygotowawszy się na przyjęcie Feltona, poczęła milady snuć marzenia, co jej dzień następny przyniesie. Wiedziała, że ma jeszcze przed sobą tylko dwa dni czasu, w ciągu których akt deportacyi zostanie podpisany przez Buckinghama, — a Buckingham podpisze go bez namysłu, gdyż zamieszczone w dokumencie pospolite nazwisko nic mu nie powie, o kogo tu chodzi, — skoro zaś akt ten zostanie podpisany, baron wsadzi ją natychmiast na pokład okrętu. Zdawała sobie również sprawę z tego, że kobieta, skazana na zesłanie, znacznie mniej liczyć może na potęgę swych czarów, aniżeli przeciętna cnotliwa niewiasta, której piękność podnosi blask wielkiego świata, której zalety wysławia głos opinii, której wdzięki ozłaca szlachetne pochodzenie, — i wiedziała, że, choć wyrok hańbiący nie pozbawi jej piękności, ale obedrze ją raz na zawsze z owej aureoli moralnej, podnoszącej wdzięk kobiecy do niezrównanej nieraz potęgi. Jak wszyscy ludzie głębszego umysłu, rozumiała też milady, jakie środowisko odpowiada jej naturze i jej zdolnościom. Ubóstwo przejmowało ją wstrętem, — upodlenie zmniejszało o dwie trzecie jej wielkość. Mogła królować tylko wśród królowych; aby się czuć władczynią, musiała doznawać rozkoszy zadowolonej dumy. A królowanie wśród istot nizkich było dla niej raczej upokorzeniem, aniżeli rozkoszą. Była pewna, że powróci z wygnania, i nie wątpiła w to ani przez chwilę, — ale jakże długo ma potrwać to wygnanie? Dla istot czynnych i ambitnych, do jakich należała milady, nieszczęśliwemi są już chwile przeszkód, nie pozwalających im wznosić się do góry; jakiemż określeniem nazwać chwile, gdy spada się w dół?! Stracić rok, dwa, trzy lata na wygnaniu i dręczyć się przez cały ten czas myślą, że tu wróg jej, d’Artagnan, otrzymawszy od królowej nagrodę za oddane jej usługi, żyje wraz z przyjaciółmi szczęśliwy i tryumfujący — przecie to położenie wprost rozpaczliwe, i ona znieść tego nie potrafi...
Burza, szalejąca w jej duszy, potęgowała jej energję w dwójnasób; rozwaliłaby w tej chwili mury swego więzienia, gdyby ciało jej choćby przez chwilę posiadło moc, równą potędze ducha.
Oprócz tego pobudzało ją jeszcze do czynu wspomnienie kardynała. Cóż mógł pomyśleć, co powiedzieć o jej milczeniu ten niedowierzający, pełen obaw, podejrzliwy człowiek? A przecież on właśnie był nietylko jedynem jej oparciem, jedynym opiekunem w teraźniejszości, lecz, co ważniejsze, głównem narzędziem powodzenia i pomsty na przyszłość. Znała go dobrze i wiedziała, że po powrocie z bezowocnej swej podróży, chociażby najokropniejsze rzeczy opowiadała o swem więzieniu i przebytych katuszach, kardynał odpowie jej z szyderczym spokojem sceptyka, potężnego władzą i geniuszem: „Nie trzeba było dać się podejść!“
Milady odpychała tedy od siebie wszelki cień słabości, powtarzając w myślach nazwisko Feltona i skrzepiając ducha tem jedynem światełkiem, przenikającem w głąb piekła, w jakie się dostała. I niby wąż, zwijający i rozwijający swe pierścienie, aby się przekonać o ich sile, już w myślach spowijała Feltona tysiącem więzów swej pomysłowej wyobraźni.
Lecz czas upływał, mijała godzina po godzinie, a każde uderzenie spiżowego młotka zegaru odbrzmiewało ostro w sercu uwięzionej. O godzinie dziewiątej przyszedł, jak zwykle, lord Winter. Nie miał snadź dzisiaj ochoty do rozmowy, gdyż przez cały czas odwiedzin milczał. Obejrzał tylko okno i kraty, opukał posadzkę i ściany, zbadał kominek i drzwi pokoju, a na odchodnem rzekł:
— No, jestem spokojny, że mi tej nocy nie umkniesz.
O godzinie dziesiątej milady rozpoznała na korytarzu kroki Feltona, który czynił przegląd straży. Zresztą, choć nienawidziła go i pogardzała bezsilnym tym fanatykiem, jednak odgadywała teraz zwykle jego obecność, jak kochanka odgaduje obecność wybrańca swego serca.
Felton, przeszedłszy się po korytarzu, odszedł, nie zaglądając tym razem do jej pokoju.
Nastąpiła wreszcie północ, a wraz z nią zmiana straży. Od tej chwili milady oczekiwała niecierpliwie nadejścia Feltona. Jakoż po upływie dziesięciu minut posłyszała jego kroki.
Podszedł do pełniącego straż żołnierza i rzekł:
— Pod żadnym pozorem nie oddalaj się od tych drzwi. Pamiętaj, że poprzedniej nocy milord ukarał żołnierza, który na chwilę opuścił swój posterunek, i nie usprawiedliwiło go nawet to, że ja sam podczas jego nieobecności stanąłem na straży.
— Wiem o tem — odpowiedział żołnierz.
— Zalecam ci jak największą baczność. Ja sam — dodał — wejdę jeszcze raz do pokoju tej kobiety, gdyż wiem, że nosi się z samobójczymi zamiarami, i mam rozkaz czuwania nad nią.
— Dobrze! — szepnęła milady. — Surowy purytanin zaczyna kłamać.
Żołnierz w odpowiedzi na oświadczenie Feltona zaśmiał się głośno.
— Do licha, mój poruczniku! — rzekł, — rozkazy tego rodzaju nie są nieszczęściem, zwłaszcza, jeżeli milord polecił ci otoczyć ją opieką nawet... w łóżku.
Felton zarumienił się. W innych okolicznościach za podobne żarciki byłby złajał żołnierza, — ale nieczyste. sumienie odzywało się w nim nazbyt głośno, by usta odważyły się przemówić.
— Bądź gotów na moje zawołanie — rzekł, — a gdyby kto nadchodził, zawiadomisz mnie.
— Dobrze, poruczniku — odparł żołnierz.
Gdy Felton wszedł do pokoju, milady powstała z krzesła.
— Jesteś więc — rzekła.
— Przyrzekłem, że przyjdę — odpowiedział Felton, — i dotrzymuję słowa.
— Ale przyrzekłeś mi jeszcze coś innego.
— Co? na Boga! — zawołał młody człowiek, który, mimo panowania nad sobą, uczuł, że kolana chwieją się pod nim, a zimny pot występuje na czoło.
— Przyrzekłeś, że przyniesiesz mi nóż i po naszej rozmowie pozostawisz mi go na chwilę...
— Nie mów pani o tem — rzekł Felton. — Niema tak rozpaczliwego położenia, któreby uprawniało stworzoną przez Boga istotę do odebrania sobie życia. Zresztę zastanowiłem się i przyszedłem do wniosku, że nie mogę obciążać mego sumienia takim grzechem.
— Ach! zastanowiłeś się! — odrzekła milady, siadając na krześle i uśmiechając się pogardliwie. — I ja namyśliłam się także.
— Jakto? — Namyśliłam się, że nie mogę nic wyznać człowiekowi, który nie dotrzymuje danego słowa.
— Boże mój! — szepnął Felton.
— Możesz pan odejść — oświadczyła milady; — nic panu nie powiem.
— Oto nóź! — rzekł Felton, wydobywając z kieszeni broń, którą, stosownie do przyrzeczenia, przyniósł z sobą, lecz którą wahał się oddać do rąk uwięzionej.
— Daj go pan — zawołała milady.
— Co pani zamierzasz z nim uczynić?
— Ręczę honorem, że oddam go panu w tej chwili; położysz go pan na stole, i pozostanie tutaj pomiędzy tobą a mną.
Felton podał broń. Milady obejrzała rękojeść i końcem palca zbadała ostrze.
— Tak — rzekła, oddając nóż młodemu oficerowi, — to wcale piękna i dobra stal... Widzę teraz, że jesteś mi przyjacielem, Feltonie.
Oficer wziął nóż i położył na stole.
Milady, widząc to, skinęła z zadowoleniem głową.
— A teraz słuchaj — powiedziała.
Zalecenie to było niepotrzebne, gdyż młody oficer stał przed nią i gorączkowo wyczekiwał, co mu powie.
— Feltonie! — mówiła milady z powagą i melancholią, — cobyś uczynił, gdyby twoja siostra, córka twego ojca, opowiedziała ci taką smutną historyę:
„Młoda jeszcze i na nieszczęście piękna, wpadłam w zastawione na mnie sidła, lecz oparłam się; otoczono mię matnią niegodziwości i gwałtów, lecz nie ugięłam się; gdy wzywałam na pomoc Boga, którego czczę, wyszydzano mi go, jak również wyszydzano wiarę moją, lecz i to mię nie zachwiało; niema zniewagi, którejby nie oszczędzono, a gdy i to nie zdołało zbrukać mej duszy, postanowiono ciało moje zniesławić nazawsze przez obezwładnienie mię...
Milady przerwała, i smutny uśmiech przemknął po jej wargach.
— I cóż uczyniono? — zapytał niecierpliwie Felton.
„Otóż, nie mogąc złamać mego oporu jawnie, postanowiono go sparaliżować podstępem. Pewnego wieczoru domieszano do wody silnego narkotyku. Zaledwie spożyłam skromny posiłek, ogarnęła mię dziwna jakaś ociężałość. Chociaż nie podejrzewałam jeszcze wówczas nic złego, jednak opanował mię strach, i usiłowałam walczyć z sennością. Powstałam, chciałam podbiedz ku oknu, by wezwać pomocy, lecz nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Zdawało mi się, że powała spada na moją głowę i przytłacza ją swym ciężarem. Wyciągnęłam ręce, chciałam mówić, ale z ust moich wydobywały się jedynie dźwięki bez treści. Ogarnęło mię wreszcie nieprzeparte odrętwienie, więc usiadłam na krześle, czując, że w przeciwnym razie runę na ziemię; ale i ta podpora okazała się niebawem dla mych słabnących członków niedostateczną: upadłam na kolano, potem na oba. Chciałam w modlitwie szukać ratunku, ale język mój był jakby zkołowaciały; Bóg widocznie opuścił mię w owej chwili. Runęłam na posadzkę, stając się ofiarą snu, twardego, jak śmierć.
„Mie wiem nic, ile czasu upłynęło i co się ze mną działo podczas tego snu; jedno tylko przypominam sobie: obudziłam się w okrągłym, zbytkownie urządzonym pokoju, do którego światło dnia wpadało przez okno w suficie. Zresztą nie było wcale widać drzwi wchodowych; rzekłbyś, wspaniałe więzienie.
„Przez długi czas nie mogłam sobie zdać sprawy ani z tego, gdzie się znajduję, ani z wszystkich opowiedzianych dopieroco szczegółów. Nadaremnie umysł mój walczył, aby rozproszyć męczące mroki tego snu, z którego nie mogłam się otrząsnąć. Miałam niejasne wspomnienie jakiejś przebytej drogi, turkotu kół powozowych, strasznego marzenia, które wyczerpało moje siły, ale wszystko to ciemno i niewyraźnie majaczyło w mych myślach; zdawało mi się niemal, że wypadki te złączone są z innem jakiemś życiem, nie mojem własnem, a jednak związanem ze mną fantastyczną dwoistością.
„Stan, w jakim się znajdowałam, wydawał mi się przez czas pewien tak dziwnym, że gotowa byłam uważać wszystko za ułudę senną. Podniosłam się chwiejnym ruchem i ujrzałam, że suknie moje leżą obok na krześle, podczas gdy nie przypominałam sobie wcale, abym się rozbierała lub kładła do łóżka. Powoli rzeczywistość poczęła mi stawać jasno przed oczyma, budząc trwogę i wstyd dziewiczy. Byłam w jakimś obcym, nieznanym sobie domu. O ile mogłam wnosić z blasków słonecznych, dzień zbliżał się już ku schyłkowi. Ponieważ zasnęłam wieczorem dnia poprzedniego, więc sen mój trwał prawie całą dobę. Co się stało w ciągu tego długiego snu?
„Ubrałam się z największym możliwie pośpiechem, lecz nie bez trudu, gdyż działanie narkotyku niezupełnie jeszcze ustało, i pewna ociężałość paraliżowała mi ruchy. Zauważyłam, iż pokój przygotowany był na przyjęcie kobiety; największa wykwintnisia nie mogłaby żądać żadnych zmian w jego urządzeniu, — rozejrzenie się dokoła zadowolniłoby wszystkie jej wymagania.
„Nie byłam zapewne pierwszą kobietą, zamkniętą w tem wspaniałem więzieniu. Ale pojmujesz, Feltonie, że im piękniejszem mi się ono wydawało, tem większą przejmowało mię obawą.
„Tak, to było więzienie! Bo nadaremno szukałam jakiegoś wyjścia, nadaremno uderzałam w ściany w nadziei, że znajdę może drzwi ukryte, — mur odbrzmiewał wszędzie głucho i pełno.
„Ze dwadzieścia razy obeszłam pokój dokoła, poszukując jakiegokolwiek otworu — nadaremno. Wreszcie, wyczerpana wysiłkiem i przestrachem, upadłam na krzesło.
„Tymczasem zbliżała się noc, a równocześnie rosło moje przerażenie. Nie byłam pewna, czy mogę bezpiecznie pozostawać w miejscu, gdzie usiadłam; zdawało mi się, że naokół grożą mi nieznane niebezpieczeństwa i że mogę im uledz na każdym kroku. Aczkolwiek od poprzedniego wieczoru nie jadłam nic, to jednak wskutek dręczących mie obaw nie doznawałam wcale głodu.
„Z zewnątrz nie dochodził mię żaden odgłos, i nie było możności zoryentować się, jak szybko czas upływa; przypuszczałam, że musi być siódma lub ósma godzina, był to bowiem październik, a noc zapadła już czarna.
„Nagle usłyszałam zgrzyt drzwi, obracających się w zawiasach, a jednocześnie świetlana kula opuściła się pod oszklonem oknem w suficie, zalewając żywymi blaskami mój pokój, i ujrzałam na środku pokoju stolik z dwoma nakryciami i przygotowaną całkowicie wieczerzą, który znalazł się tu jakby cudem. Lecz, ku swemu wielkiemu przerażeniu, spostrzegłam też w odległości kilku kroków przed sobą jakiegoś człowieka.
„Był to ten sam, który ścigał mę już od roku i który zaprzysiągł, że mię posiędzie. Teraz, w pierwszych odrazu słowach, jakie wypowiedział, dał mi do zrozumienia, że należałam do niego poprzedniej nocy.“
— Podły! — szepnął Felton.
— Och! podły! — powtórzyła milady, widząc, że młody oficer z najgłebszem wzruszeniem słucha jej niezwykłego opowiadania. — Och! podły!
I poczęła opowiadać dalej: „Sądził, że wystarczy mu zdobyć mię we śnie; obecnie przychodził w nadziei, że przyjmę teraz z poddaniem moją hańbą, skoro już się dokonała, — przychodził ofiarować mi swój majątek wzamian za moją miłość.
„Cały ogrom pogardy, jaki może wezbrać w sercu kobiety, popłynął obelżywemi słowami ku temu człowiekowi. Był on jednak widocznie przyzwyczajony do podobnych wyrzutów, albowiem słuchał spokojnie, uśmiechnięty, skrzyżowawszy ręce na piersi. Potem, gdy sądził, żem się już uspokoiła, podszedł ku mnie. Poskoczyłam do stołu i, chwyciwszy nóż, oparłam go na swej piersi.
„— Postąp pan jeszcze krok naprzód — zawołałam, — a oprócz mej hańby, będziesz miał i śmierć moją na sumieniu.
„Bez wątpienia w spojrzeniu mojem, w głosie, w całej postawie musiał ten potwór wyczytać ową prawdę ruchu i tonu, która przekonywa najbardziej przewrotne umysły, albowiem zatrzymał się w miejscu.
„— Twoją śmierć? — odparł. — Och! jesteś nazbyt rozkoszną kochanką, bym mógł się zgodzić utracić cię w ten sposób, doznawszy dotąd tylko raz szczęścia posiadania cię. Zegnaj, moja piękna! Będę czekał łaskawszej dla mnie chwili, gdy zastanę cię w lepszym humorze.
„Powiedziawszy to, zaświstał, a na ten znak kula, oświetlająca mój pokój, zniknęła, pogrążając wnętrze mego więzienia w ciemnościach, i usłyszałam ten sam zgrzyt otwieranych oraz zamykanych drzwi, poczem światło rozbłysło nanowo.
„Byłam samotna.
„Straszna to była chwila! Jeżeli jeszcze dotychczas mogłam się była łudzić czemkolwiek, teraz, wobec rozpacznej rzeczywistości, pierzchnęły wszystkie moje wątpienia. Byłam w mocy człowieka, którego nietylko nienawidziłam, ale którym pogardzałam z całej duszy, — człowieka, który ważył się na wszystko i który dał mi już straszny dowód, do czego jest zdolny.
— Ale któż był tym potworem? — spytał Felton.
„Spędziłam noc na krześle, drżąc na odgłos każdego szmeru — opowiadała dalej milady, — gdyż mniej-więcej około północy lampa zgasła, i w pokoju zapanowały znowu ciemności. Ale noc minęła, a mój prześladowca nie przedsiębrał nowej haniebnej próby. Gdy brzask dnia wpadł do pokoju, stołu już w nim nie było, natomiast nóż pozostał jeszcze w mojem ręku.
„W tym nożu pokładałam całą nadzieję.
„Upadałam ze znużenia; bezsenność paliła mi oczy, — nie odważyłam się bowiem dotąd spocząć ani na chwilę. Dzień wszakże dodał mi odwagi, i położyłam się na łóżku, nie rozstając się jednak z nożem-wybawicielem, który ukryłam pod poduszką.
„Gdy otworzyłam oczy, w pokoju stał znowu zastawiony stół.
„Tym razem, mimo trwogi, mimo obaw, uczułam dręczący mię głód, — od czterdziestu ośmiu bowiem godzin nie miałam nic w ustach. Zjadłam więc trochę chleba i owoców, a dla ugaszenia pragnienia napełniłam szklankę z marmurowej fontanny, umieszczonej w murze obok gotowalni; stojącej na stole szklanki z wodą nie tknęłam w obawie, iż może być zaprawiona narkotykiem.
„Pomimo tej ostrożności, nie mogłam przez czas pewien pokonać dręczącego mię niepokoju, że i w fontannie woda może być zatruta. Przekonawszy się wszakże po niejakimś czasie, że obawy moje są niesłuszne, uspokoiłam się.
„Stojącą na stole karafkę z wodą opróżniłam przezornie do połowy, aby nie zauważono mojej nieufności.
„Nadszedł wreszcie wieczór, a wraz z nim zapadła ciemność, do której jednak wzrok mój o tyle się przyzwyczaił, że zauważyłam, jak stół zsunął się pod podłogę, a po upływie kwadransa pojawił się nanowo, zastawiony wieczerzą. W chwilę później u stropu zapłonęła lampa, i pokój napełnił się znowu światłem.
„Postanowiłam jeść tylko te potrawy, do których nie można było w żaden sposób domieszać jakiegoś środka nasennego: dwa jajka i trochę owoców starczyły mi za posiłek. Potem zaczerpnęłam szklankę wody z mojej opatrznościowej fontanny i wypiłam.
„Ale już przy pierwszych łykach wydało mi się, że woda ma odmienny smak, aniżeli rano, i ogarnęło mię nanowo podejrzenie. Odsunęłam szklankę od ust, którą jednak niestety wychyliłam już do połowy, i ze wstrętem wylawszy resztę, czekałam. Po chwili uczułam z przerażeniem, że zimny pot występuje mi na czoło.
„Nie ulegało wątpliwości, że jakiś niewidzialny świadek podpatrzył mię, pijącą wodę z fontanny, i wykorzystał moje zaufanie do tej wody, aby w dalszym ciągu przeprowadzać zbrodnicze swe dzieło, z tak zimnem okrucieństwem obmyślane.
„Nie upłynęło pół godziny, gdy poczułam objawy działania narkotyku. Ponieważ jednak tym razem wypiłam tylko pół szklanki, mogłam się dłużej opierać i, zamiast zasnąć twardo, popadłam w półsen, tak, iż miałam świadomość wszystkiego, co się dzieje dokoła, chociaż równocześnie zabrakło mi sił do obrony.
„Chwiejąc się na nogach, podążyłam ku łóżku, aby odszukać tam zbawczy mój nóż, ale, nie zdoławszy już dojść do celu, upadłam na kolana i tylko uczepiłam się kurczowo rękami kolumny łóżka. Zrozumiałam, że niema dla mnie ratunku.“
Felton zbladł, i konwulsyjny dreszcz wstrząsnął jego ciałem.
„Najstraszniejszem jednak było to — mówiła milady głosem tak zmienionym, jakgdyby obecnie przerażenie owej okropnej chwili zbudziło się w niej z tą samą siłą, — najstraszniejszem było to, że tym razem miałam zupełną świadomość grożącego mi niebezpieczeństwa... że duch mój, możnaby powiedzieć, czuwał w mem uśpionem ciele... że widziałam, co mnie czeka... I choć wszystko to wydawało mi się jakby strasznym snem, ale przerażenie moje było niemniej okropne.
„Ujrzałam, jak lampa unosi się w górę, i w pokoju nastaje ciemność; następnie posłyszałam znany mi już zgrzyt drzwi ukrytych i instynktownie odczułam, że ktoś zbliża się ku mnie. Powiadają, że nieszczęśliwiec, zbłąkany w puszczach Ameryki, odczuwa w ten sposób zbliżanie się jadowitego gadu.
„Usiłowałam zebrać siły i krzyczeć; niesłychanem wytężeniem woli zdołałam się nawet podnieść, ale tylko po to, by upaść natychmiast, i to upaść... w ramiona mego prześladowcy. “
— Powiedz mi nazwisko tego człowieka! — zawołał wzburzony oficer.
Jedno spojrzenie wystarczyło milady, aby zrozumiała, jak cierpi Felton, wgłębiając się w każdy szczegół jej opowiadania. Nie chciała jednak oszczędzać jego nerwów i opowiadała dalej, jakgdyby nie widząc, co się w nim dzieje, lub też zostawiając odpowiedź na właściwszą chwilę.
„Ale tym razem nędzny uwodziciel nie trzymał w objęciach bezwładnego, nieczułego ciała. Jak już mówiłam, opanował mię połowiczny bezwład, ale miałam świadomość chwili. Broniłam się z całych sił i prawdopodobnie, mimo osłabienia, długo stawiałam opór, gdyż w pewnej chwili zaklął z wściekłością:
„— Przeklęte purytanki! wiedziałem dobrze, że potrafią zmęczyć swoich oprawców, ale nie sądziłem, by opierały się tak długo swym kochankom.
„Niestety, rozpaczliwy mój opór nie mógł trwać bez końca, i uczułam, że mię resztki sił opuszczają. I tym razem nędznik ten skorzystał... wprawdzie nie ze snu mego, lecz z mego omdlenia“.
Felton słuchał w milczeniu, i tylko głuchy jęk, wydarł się z piersi jego; pot rzęsisty zlewał mu przytem marmurowe czoło, a ręka, ukryta pod płaszczem, darła paznokciami pierś aż do krwi.
„Gdy odzyskałam przytomność, pierwszem mojem poruszeniem było odszukanie ukrytego pod poduszką noża, którego poprzednio nie zdążyłam wydobyć. Nie mogąc posłużyć się nim do obrony, chciałam, by przynajmniej zmazał moje winy.
„Zaledwo jednak wzięłam nóż w rękę, przyszła mi do głowy straszliwa myśl...“
Tu milady jakby zawahała się, a po chwili rzekła:
— Przysięgłam ci, Feltonie, powiedzieć wszystko i dotrzymam przysięgi; przyrzekłam powiedzieć ci prawdę i powiem, chociażby mię to miało zgubić.
— Przyszła ci myśl pomsty na tym człowieku, nieprawdaż? — zawołał Felton.
— Tak jest — odrzekła milady. — Wiem dobrze, że była to myśl niegodna chrześcijanki; niewątpliwie podszepnął mi ją ten wieczny wróg naszej duszy, ten lew ryczący, który krąży nieustannie koło nas... I cóż ci mam powiedzieć jeszcze, Feltonie? — mówiła dalej głosem kobiety, przyznającej się do zbrodni. — Opanowała mię ta myśl wszechwładnie i odtąd nie opuściła już nigdy. I za tę właśnie żądzę mordu ponoszę dzisiaj karę.
— Mów. dalej! mów! — zawołał Felton. — Pragnę wiedzieć, jak się pomściłaś.
„Och! postanowiłam wykonać mój zamiar jak najrychlej. Nie wątpiłam, że mój prześladowca przyjdzie do mnie i następnej nocy. W dzień nie potrzebowałam się go obawiać. Toteż, gdy nadeszła pora śniadania, nie wahałam się jeść i pić, przy wieczerzy natomiast postanowiłam tylko udawać, że jem i piję, lecz nie wziąć nic do ust; poranny posiłek miał mię ochronić od wieczornego głodu. Ukryłam jedynie szklankę wody, podanej mi do śniadania, bo przez owe czterdzieści osiem godzin, gdy pozostawałam bez pokarmu i napoju, doświadczyłam największej męczarni z powodu pragnienia.
„Dzień cały upłynął, umacniając mię w powziętem postanowieniu. Troszczyłam się tylko o to, by oblicze moje nie wydało żywionych w sercu zamiarów, — nie wątpiłam bowiem, że każdy mój krok jest śledzony. Co więcej, kilkakrotnie nawet uśmiech zagościł na moich wargach. Nie śmiem powiedzieć ci, Feltonie, jaka myśl budziła ten uśmiech, bo odwróciłbyś się odemnie ze wstrętem...“
— Mów dalej — rzekł Felton. — Wszak widzisz, że słucham i pragnę dowiedzieć się wszystkiego.
„Nadszedł wieczór. Jak dni poprzednich, tak i tegoż dnia w ciemności podano wieczerzę, a następnie zapłonęła lampa. Zasiadłam do stołu. Zjadłam trochę owoców, poczem udałam, że nalewam sobie wodę z karafki, ale napiłam się wody, która mi pozostała od śniadania; zamiany szklanek dokonałam tak zręcznie, że szpiegowie moi, o ile czuwali, nie mogli byli powziąć żadnych podejrzeń.
„Po spożyciu wieczerzy poczęłam udawać objawy ociężałości, jakiej doznawałam dnia poprzedniego. Ale tym razem, jakgdyby znużona lub też oswojona już z myślą o następstwach zatrucia, zawlokłam się odrazu na łóżko, zrzuciłam suknie i ułożyłam się do spoczynku.
„Odnalazłszy nóż pod poduszką, zacisnęłam rękojeść jego w dłoni i udałam, że zasypiam.
„W ciągu dwóch godzin nie zdarzyło się nic nowego. Ale tym razem... o Boże, któżby to przewidywał wczoraj! tym razem poczęłam się obawiać, że kat mój nie przyjdzie wcale.
„Po upływie jednak krótkiej chwili lampa podniosła się łagodnie, znikając w otworze plafonu, i pokój zaległy ciemności, które starałam się przebić wzrokiem.
„Minęło jeszcze mniej-więcej dziesięć minut, w ciągu których nie słyszałam żadnego szmeru, prócz bicia własnego serca.
„Błagałam nieba, aby przyszedł nareszcie.
„Wkońcu usłyszałam dobrze mi znany szmer otwieranych i zamykanych drzwi, a następnie, mimo grubego dywanu na posadzce, szmer zbliżających się kroków, i dostrzegłam przyzwyczajonemi do ciemności oczyma cień jakiś, podchodzący do mego łóżka.“
Tu milady westchnęła, zamilkłszy na chwilę.
— Mów, pani! — wołał Felton. — Czyż nie widzisz, że każde twoje słowo pali mię, jak roztopiony ołów.
„Skupiłam wszystkie siły, przywiodłam sobie na pamięć, że godzina pomsty, a raczej godzina sprawiedliwości wybiła, i na podobieństwo Judyty zaczaiłam się na łóżku z nożem w ręku. Ujrzawszy go zaś przed sobą, wyciągającego do mnie ramiona, ugodziłam go w sam środek piersi... Ale nędznik ten przewidział wszystko; na piersi miał stalową siatkę, i nóż mój obsunął się po niej.
„— Aha! — zawołał, chwytając mię za rękę i wydzierając broń, która tak złą oddała mi usługę, — godziłaś na moje życie, piękna purytanko! To już więcej, niż nienawiść! to niewdzięczność! No, no! uspokój się, moje piękne dziecię! Sądziłem, żeś się już udobruchała. Nie należę do rzędu tych tyranów, którzy przemocą zatrzymują kobiety; widzę teraz, że mię nie pokochasz, w co zarozumiale ufałem, więc jutro odzyskasz wolność.
„Jedno tylko miałam pragnienie: aby mię zabił.
„— Strzeż się pan! — powiedziałam; — moja wolność będzie pańską zgubą. Wytłómacz się jaśniej, moja piękna Sybillo!
„— Skoro tylko się stąd wydostanę, rozgłoszę wszystko; rozgłoszę, jakiego gwałtu dopuściłeś się pan na mnie; rozgłoszę, że mię więziłeś; opowiem o tym pałacu rozpusty. Zajmujesz, milordzie, wysokie stanowisko, ale mimo to drżyj! Ponad tobą jest jeszcze król, a ponad królem jest Bóg...
„Na te słowa prześladowca mój, choć umiał panować nad sobą, zatrząsł się gniewem. Nie mogłam widzieć wyrazu jego twarzy, ale czułam, że jego ramię, na którem opierała się moja ręka, drżało, jak w febrze.
„— Więc nie wyjdziesz stąd nigdy! — rzekł.
„— Dobrze! — zawołałam. — W takim razie miejsce mojej kaźni stanie się także moim grobem. Dobrze! umrę tutaj, a wtedy przekonasz się, że oskarżające widmo jest straszliwsze jeszcze, aniżeli istota żyjąca, która grozi.
„— Nie dostaniesz do rąk żadnej broni!
„— Istnieje broń, którą rozpacz kładzie w ręce każdej istoty, mającej odwagę posłużyć się nią. Zamorzę się głodem.
„— Posłuchaj! — odezwał się nędznik. — Czyż pokój nie jest lepszy od takiej wojny? Wrócę ci natychmiast wolność, rozgłoszę wszędzie twoją cnotliwość i nazwę cię Lukrecyą Anglii.
„ — A ja nazwę cię Sextusem i oskarżę cię przed ludźmi tak, jak oskarżam przed Bogiem... A jeżeli zajdzie potrzeba, bym, jak Lukrecyą, własną krwią podpisała akt oskarżenia, uczynię to z ochotą!
„— Ach! to zmienia sprawę! — rzekł wróg mój szyderczo. — Na honor! zważywszy wszystko, jest ci tutaj bardzo dobrze, nie braknie ci niczego, i jeżeli zechcesz umrzeć z głodu, będzie to twoją własną winą.
„I rzekłszy to, oddalił się. Słyszałam zgrzyt otwieranych i zamykanych drzwi, poczem zapanowała cisza, i ogarnęło mię, wyznaję to szczerze, nietyle uczucie rozpaczy, ile wstyd, że nie zdołałam się pomścić.
„Prześladowca mój dotrzymał słowa: ani następnego dnia, ani następnej nocy nie zobaczyłam go wcale. Lecz i ja dotrzymywałam słowa, nie jedząc nic, ani nie pijąc, postanowiwszy, jak to powiedziałam, zamorzyć się głodem.
„Dzień i noc spędziłam na modlitwie — w tej nadziei, że Bóg przebaczy mi samobójstwo.
„W drugą noc z rządu drzwi otwarły się znowu. Leżałam na posadzce, i zaczęły mię już opuszczać siły.
„Słysząc odgłos kroków, uniosłam się na ręku, a w tejże chwili ozwał się głos, brzmiący nazbyt strasznie w mych uszach, bym go nie rozpoznała natychmiast.
„— Może nareszcie uspokoiliśmy się już trochę i jesteśmy gotowi zapłacić obietnicą milczenia za naszą wolność?... Słuchaj! — dodał, — jestem łaskawym panem, a chociaż nie lubię purytanów, to jednak oddaję im sprawiedliwość, podobnie, jak i purytankom, gdy są ładne. A zatem złóż tylko przysięgę na krzyż; nie żądam nic więcej.
„— Na krzyż? — zawołałam, podnosząc się z ziemi, bo już sam dźwięk znienawidzonego głosu podniecił me siły, — na krzyż? Otóż przysięgam, że żadna obietnica, żadna groźba, żadne tortury nie zamkną mi ust; przysięgam na krzyż, że okrzyczę cię wszędzie, jako zbójcę, jako złodzieja czci, jako nikczemnika; przysięgam na krzyż, że, jeżeli kiedykolwiek się stąd wydostanę, poruszę świat cały, błagając o pomstę nad tobą! Strzeż się! — rzekł groźnie głosem, jakiego nigdy przedtem nie słyszałam. — Pozostaje mi jeszcze jeden niezawodny środek, którego jednak nie chciałbym użyć, chyba w ostateczności... środek niezawodny, aby ci zamknąć usta, a przynajmniej zapobiedz, by ktoś mógł dać wiarę twoim słowom.
„Zebrałam wszystkie siły i odpowiedziałam mu na to wybuchem śmiechu.
„Zrozumiał, że odtąd trwać będzie między nami wieczysta walka, walka na śmierć i życie.
„— Słuchaj! — rzekł, — pozostawiam ci jeszcze resztę tej nocy i dzień jutrzejszy do namysłu. Zastanów się: przyrzeknij milczeć, a bogactwa, szacunek ludzki, nawet dostojeństwa staną się twym udziałem; natomiast, jeżeli będziesz groziła rozgłosem, skażę cię na hańbę.
„— Pan? — zawołałam, — pan?
„— Na pohańbienie wieczyste, niezmazalne!
„— Pan? — powtarzałam, doznając wrażenia, iż mówi do mnie człowiek szalony.
„— Tak jest, ja! — odpowiedział.
„— Pozostaw mię pan samą! — wołałam, — odejdź, bo inaczej w twoich oczach roztrzaskam sobie głowę o ściany!
„— Dobrze! — odpowiedział, — odchodzę, skoro żądasz. A więc do jutra wieczorem!
„— Do jutra! — powtórzyłam, padając na ziemię i gryząc kobierzec z wściekłości...“
Felton oparł się o krzesło, a milady zauważyła z szatańską radością, że mogłoby mu zabraknąć sił przed dokończeniem opowiadania.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: Stanisław Sierosławski.