Trzy Duchy/Kościuszko

<<< Dane tekstu >>>
Autor Władysław Tarnowski
Tytuł Kościuszko
Pochodzenie Poezye Studenta Tom I
cykl Trzy Duchy
Wydawca F. A. Brockhaus
Data wyd. 1863
Miejsce wyd. Lipsk
Źródło Skany na Commons
Inne Całe Trzy Duchy
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
III.
KOŚCIUSZKO.

Odsłonić krwawą przeszłości zasłonę
Oczom spółbraci, i oczom własnym,
To na człowiecze serce zranione
Zbyt ciężkie — ogniem goreje zbyt jasnym.
Bo ta przeklęta maska do podjęcia
Jak Atlas cały — dla barków dziecięcia! —
I gdyby nie ta po ojcach spuścizna!
Wiara, jaśniejsza nad nie biosów tło,
I nie pieśń boska, ta przeciw-trucizna
Trucizny życia, gdy duch zajdzie rdzą —

O! Gdyby nie ta pieśń boska od czarta
Z serca narodu dotąd nie wydarta,
I nie ojczyzna w jasnym śnie widzenia
Choć ranna, słaba, w hańbie krzyżowana,
Dawno bym przeklął tę arfę co ludzi
W duszy mej cienie zamierzchłe, grobowe,
Rzuciłbym w groby — tam niech kłamstwem łudzi
I gra — na wieczne sądy kapturowe —
Na zmartwychwstanie, pieśni pogrzebowe!
Lecz nim cię rzucę o gęśli żywota,
Nim na bieżący zdrój cisnę z kwiatami,
Wzbij głos akkordów śladem gdzie Golgota —
Powtórz raz jeszcze przed sennych duszami:
Czem byli niegdyś — czem dziś!
Zanuć ptakiem,
Czerpiąc natchnienie nad ojców grobami,
Czem dziś ten człowiek co się zwie Polakiem? —
Słowem ironji dla innych i siebie,
Co w wielką przeszłość poglądają łzawie —
Widzi swych ojców wielkie duchy w niebie
A siebie mrówką nędzną w podlej trawie —
Jeźli nie spojrzy przed się w tym chaosie
I nie zapyta swojego sumienia,
Czem jego rozum — i głos w tłumów głosie
I jego dusza w chwili skajdanienia —
A wtedy oczy on rzuci w niebiosy,
I czuje iście jak mu rośnie czoło —
Że choć je chyli jak dojrzałe kłosy
Nad tłumy Gotów, o gwiazd bije koło. —
I wśród tych jęków nad brzegami Wisły
Stałeś Kościuszko bożyszcze narodu,
Gdy oczy twoje ogniem zemsty błysły,
Musiałeś szukać, wygnanym tułaczem
Przytułku cudzych — wśród cudzych serc chłodu.
Może ty głośnym serc narodu płaczem
Zawodząc, poszedł ku pysznej stolicy,
Kędy przed wieki błysk ojców szablicy,
Zgasił półksiężyc zupełnie już prawie,

Że odtąd niknąc poczynał już w nowiu?
Możeś podążył w swojej błagać sprawie
Pomocy przeciw wrogom? u twych wrogów?!
Wtedy już dumny wróg twój się nadymał,
Raz piersią spólną w życiu ochroniony,
Raz wtóry ziemią spólną zbogacony. —
O! z dźwiękiem arfy wejdźmy w groby ciemne
Tam gdzie złożone ich trupy mordercze —
I nie pytajmy czy tam było serce —
Lecz czy tam dusza była? — kamienie podziemne!
On walczył gromem jak prorok natchniony —
Na cudzych ziemiach oręż wstawiał dzielny.
Aż kiedy przyszedł czas niebem znaczony,
Wstał i znów wśród swych braci nieśmiertelny
Zjawił się młody lew w ziemi obronie —
Wtóry Czarniecki na rodzinnej roli.
Tym tylko olbrzym — co piekielnie boli
W sukmance śnieżnej a w męczeństw koronie. —
I Maciejowic słońce co widziało
Lica w upadku człeka lecz nie ducha,
W ziemi szwajcarów te słowa słyszało,
Co odrzekł Franków podnietom ułudy.
On — wśród narodu tylko ich nie słucha —
Bo nie chce, by lud jego, jako ludy
Cudzą przemocą wsparte — lecz dzierżone
Ręką despotów na skroniach koronę
Swych ojców miały włożoną — —
Gdy zdrój krwi wrogów w koło ciebie płynął —
Tyś się sam pytał: Czemuż ja nie zginął?
Na coś ty, gojąc ból w bitwach zadany
Ku końcu życia, krwawił zwątpień rany —
Ty zatykając krwią płynącą bliznę,
Wielki gladiator przed cyrkiem Europy,
Prorok narodu tyś pod krzyża stopy,
Wołał: Raz jeszcze — bić się za ojczyznę!
Dziś tobie dłońmi narodu wzniesiona,
Nad wieki wielka zieleni mogiła,
Ale jej ciężar mniejszy niż brzemiona

Zwątpień, co dusza na skrzydłach nosiła —
I gdy ojczyzna zbudzona
Porwała oręż w swe prawa,
Przybył uczeń Waszyngtona,
A za nim męztwo i sława — —
Lecz sława choć wielka — łzawa.
Jak anioł smutny milczący
Nad grobem świata stojący,
A życie twoje się dzieli
Na hańbę rąk Sosnowskiego,
I na Puławskiej kapeli
Podźwięki Kościuszkowskiego!
I Tell narodu ujrzał wolne dzieci,
Waszyngton skonał śród szczęścia narodu,
Kościuszko wyższy nad nich olbrzym trzeci
Skonał w boleści i chwilach zawodu! —
Dobry syn matki swej w nędzy żałobie,
Nigdy nie zaprze się — i w dzień ubóstwa.
Bo w jej postaci widzi obraz bóstwa,
Bo z piersi wyssał dumę narodową!
Więc ziemio nasza — chwała! chwała tobie —
Tyś już tak bliska z twą wiosną — godową!
O Polsko święta! dumnie wznosim czoła —
Tyś tam jaśniejsza w górze od anioła.
Jak syna swego na krzyż Bóg naprężył
Którego skonem świat stary zwyciężył,
Tak ciebie Boska, jak na lutni stronę
Naciągnął stwórca harmonji stworzenia,
By w nią uderzyć na hymn odrodzenia —
On cię natęża, stroi oczyszczoną —
Stroi — słuchajcież, bo sam w nią zabrzęknie:
Zagrzmi hymn wieków — i na wieki pęknie! —






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Władysław Tarnowski.