Trzy godziny małżeństwa/Część pierwsza/Rozdział III

<<< Dane tekstu >>>
Autor Hugo Bettauer
Tytuł Trzy godziny małżeństwa
Wydawca Udziałowa Spółka Wydawnicza
Data wyd. 1930
Druk Drukarnia Przemysłowa
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Franciszek Mirandola
Tytuł orygin. Die drei Ehestunden der Elizabeth Lehndorff
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ III.

Nikt dobrze nie wiedział czem jest właściwie Ernö Szalay. Przed wojną pełnił funkcje pośrednika sprzedaży i kupna domów, ale wyrabiał także pożyczki za odpowiednią prowizją i to nie zawsze bez zarzutu. Podczas jednej z rozpraw sądowych wyszło na jaw, że napoły oskubany hrabia Liechtenberg podpisał wprawdzie weksel na sto tysięcy koron, ale od Szalaya otrzymał tylko dwadzieścia tysięcy nocników porcelanowych. Sala buchnęła lubującą serca wesołością, ale radca policji, ówczesny jeszcze komisarz Theo Bodenbach otrzymał polecenie nie spuszczać z oka pana Ernö Szalaya z Debreczyna. Nagle wybuchła wojna. Dr. Bodenbach poszedł do wojska, Szalaya nie wzięto z powodu znacznej tuszy i teraz to właśnie zaczęły dojrzewać owoce w jego ogródku.
Ernö Szalay okazał się zażartym pesymistą. W dniu kiedy Anglja przyłączyła się do wrogów Niemiec, powiedział w kawiarni, gdzie grywał w pikieta:
— Dzieci! Przegraliśmy już wojnę i bliskim jest dzień kiedy za koronę nie dostanie guzika do spodni!
W przeciwieństwie do innych ludzi, Szalay nietylko gadał, ale także działał. Zebrał swe pieniądze, naciągnął znajomych, pobrał zaliczki od lichwiarza, któremu załatwiał interesy i jak mógł najszybciej wyjechał do Slawonji, Słowacji, Węgier południowych, Polski, słowem był wszędzie tam, gdzie się gromadzili liczni imigranci amerykańscy posiadający dużo dolarów. Od tych to ludzi przerażonych, oszołomionych, przybywających, lub uciekających z powrotem skupywał dolary, płacąc po cztery korony za sztukę.
W ciągu czterech lat wojny oddawał się Ernö Szalay innym, lukratywniejszym sprawom. Wmówił w kilku radców dworu, którzy mu byli winni pieniądze, że skutkiem znajomości języków, oraz przez swoje międzynarodowe stosunki nadaje się szczególnie do skłonienia pism holenderskich i szwajcarskich, by zajęły stanowisko przychylne Austrji. W ten sposób dostał pieniądze, paszporty i listy żelazne jako kurjer. W swoim kufrze kurjerskim wywoził dla osobistości dostojnych i najdostojniejszych, baronów złota, oraz prawdziwych książąt, niezliczone miljony koron, do Szwajcarji, Holandji i Szwecji, lokował je tam w dobrej, pewnej walucie, wyrywając przez to z paszczy austrjackiego fiksusu. Pobierał za to, oczywiście odpowiednią prowizję.
Po zakończeniu wojny, kiedy Szalay wygrał różne zakłady posiadł ogromny majątek w zagranicznej walucie, a suma ta skutkiem upadku wartości korony rosła jak lawina. Od roku już robił tylko w wielkim stylu interesy walutowe, gdzie szło o setki miljonów, kupował domy i dobra ziemskie, nie pożyczał osobom prywatnym, ale samemu państwu, jednem słowem, w krótkim bardzo czasie stał się Ernö Szalay potentatem, nabobem, człowiekiem budzącym cześć wszystkich, a ludzie patrzyli nań, szepcąc z podziwu:
— To Ernö Szalay! — w chwili gdy wsiadał do auta, gdyż krótkie, cienkie nogi z trudem niemałym dźwigały nabrzmiałe ciało tego, zaledwo czterdziestopięcioletniego człowieka.
Twarz magnata, który od niedawna nosił złoty krzyż na piersiach, chociaż wtajemniczeni twierdzili, że po narodzeniu zwał się Parasol, twarz jego odpowiadała w zupełności rękom. Jedno i drugie było mięsiste, szczecinowate, szerokie, zmysłowe i ordynarne. W wywiniętych wargach lśniły złote zęby, a grube palce oblepiały platynowe pierścienie z djamentami. Małe oczka wśród wielkiej czaszki czyniły wrażenie oszałamiające wprost, a potężne, nerwowe uszy były niezbitem świadectwem historji przodków i młodości tego szczęśliwego człowieka.
Znajomość jego z Lehndorffami zaczęła się niedługo po przewrocie. Generał zbrojomistrz, który przez cztery lata mieszkał w pałacach Polski i Rumunji, potrzebował teraz mieszkania wynajmywanego i znalazł je w jednym z wielkich, spokojnych domów, poza Kościołem Wotywnym, który niedawno kupił Ernö Szalay.
Składające się z pięciu pokoi mieszkanie leżało na drugiem piętrze, sam Szalay zajął parter. Ubikacje biurowe połączone były z mieszkaniem kawalerskiem. Wchodziło się naprzód do pokoju ubogo urządzonego, gdzie mieli stoliki tak zwany prokurzysta i jeden jeszcze młody człowiek. Następowało biuro prywatne pana Szalaya, którego cała niemal jedna ściana zajęta była olbrzymią kasą pancerną. Wchodziło się stąd do salonu i sypialni umeblowanych cennymi, starymi sztukami, które pochodziły z pałacu jakiegoś skwitowanego arcyksięcia.
Lehndorffa-Seilern, mierziła zrazu twarz szachraja, ale niedługo uległ blaskowi nimbu miljardów, oraz wybornym wódkom holenderskim i prawdziwym importom, które podawano zawsze ile razy miał do czynienia ze swym gospodarzem. Gdy cały Wiedeń ogarnęła gorączka giełdowa, złożył generał swe, śmieszne małe oszczędności w ręce Ernö Szalaya, szczęśliwy, gdy mógł podejmować niezarobione dochody dziesięciu, dwudziestu czy trzydziestu tysięcy koron.
Klasyczna, czysta piękność Elżbiety wywarła na Szalayu głębokie wrażenie, oczarowała go i upoiła. Życie upływało mu dotąd w brudnych kawiarniach, gdzie robił równie brudne interesy, musiał wyczekiwać godzinami w przedpokojach zadłużonych paniczów, nie wiedząc czy go wyrzucą, czy będą błagać o łaskę. Nawykł kupować miłość na ulicy za parę banknotów, jak się kupuje stare trzewiki. Na widok Elżbiety zrazu osłupiał, potem zaś zapłonął zmysłową żądzą.
Widząc, że z mieszkania generała znikają stale, jedne po drugich cenne przedmioty, bowiem rosnąca w nieskończoność drożyzna pochłaniała w pierwszym dniu miesiąca pensję, a w czterech następnych drobne zyski giełdowe, podczas kiedy na niego sypały się miljony, tak że z trudem tylko mógł księgować zyski, zaczął wierzyć w możliwość kupienia ostatecznie i Elżbiety, bo wszakże za pieniądze wszystko kupić można.
W czasie niespokojnych nocy widział ją u swego boku na derby, w operze, w Trouville, czy Ostendzie i słyszał jak ludzie szepcą — To jest piękna pani Ernö Szalay, żona miljardera, córka byłego wodza armji, Lehndorffa, którego żona jest z domu hrabianką Seilern.
Z biegiem czasu poczuł się Szalay dobrze w domu Lehndorffów. Deptał zniekształconemi stopami stare, orjentalne dywany, podarki sułtana Abdul Hamida, jakby stanowiły jego własność, chodził po salonie z rękami w kieszeniach spodni i całował ostentacyjnie obie dłonie Elżbiety. Czuł dobrze jak ogarnięta odrazą wyrywa ręce, z obrażającą gwałtownością, ale pocieszał się myślą, że nawyknie. Co więcej, ta niechęć, to wzdryganie przed nim przejmować go zaczęło dziwną rozkoszą, i ze zdwojoną namiętnością myślał o upokorzeniu w swych objęciach tego, smukłego, szlachetnego ciała.
Ernö Szalay obserwował dobrze! Widział, że błękitne oczy Elżbiety rozbłyskają i stają się ciemniejsze w chwili gdy radca policji Bodenbach wchodzi do pokoju. Nie uszło jego baczności jak wita dziewczynę z nieopisaną czułością, że zowie ją Elżbietką, ona zaś mówi mu krótko: Theo. Szalay nie był zazdrosny. Ona żebraczka, on kapcan, żyjący z pensji!
Wyrachowanie Szalaya musiało dać pomyślny dlań rezultat. Pomyślał, że Bodenbach będzie mógł nawet u nich bywać, składać hołdy żonie, on zaś zaproteguje go, by rychło został prezydentem policji. Miał pewność, że Elżbieta nie sprzeniewierzy się jego miljardom, otwartemu i krytemu automobilowi, stałej loży w operze i Burgteatrze, zamkowi w Tyrolu i willi na Riwierze. Wiedział, że kobiety przywiązują do tych rzeczy nierównie więcej wagi, niż do słodkiej z ukochanym schadzki gdzieś w hotelu, za co wszystko utracić można.
Dlatego Ernö Szalay był zawsze bardzo uprzejmy dla radcy policji, traktował go jowialnie nie obrażając się wcale z powodu jego uszczypliwych uwag.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Hugo Bettauer i tłumacza: Franciszek Mirandola.