Trzy twarze Józefa Światły/Kogut
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Trzy twarze Józefa Światły |
Podtytuł | Przyczynek do historii komunizmu w Polsce |
Rozdział | Kogut |
Wydawca | Prószyński Media Sp. z o.o. |
Data wyd. | 2009 |
Druk | Drukarnia Wydawnicza im. W. L. Anczyca S. A. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Władysław Michalski, naczelnik wydziału w I Departamencie, przedstawił zwierzchnikom „Raport z analizy materiałów b. komisji MBP dot[yczącej] sprawy «Koguta»”, z datą 30 maja 1956 r. Podwładni Michalskiego i zapewne on sam przeczytali setki różnych dokumentów: od zbioru wycinków z prasy zagranicznej (w którym „oprócz paszkwili nie ma nic interesującego”), przez „teczki z wojewódzkich urzędów i niektórych departamentów z materiałami dotyczącymi «Koguta»”, po „zeszyciki z adresami” zabrane podczas rewizji w mieszkaniu przy alei Przyjaciół (te akurat nie zachowały się w archiwach). Na zakończenie 7-stronicowego dokumentu naczelnik wnioskował m.in., aby uzupełnić spisy i wprowadzić na nie wszystkie osoby, które znał Światło oraz przekazać tę listę (z danymi personalnymi) do Biura Paszportów Zagranicznych MSW „celem informowania nas o wyjazdach wspomnianych ludzi za granicę”. Proponował też, aby wywiad nadal zajmował się opracowywaniem dwudziestu „zaczepek na zagranicę”, czyli osób znających Światłę, które przebywały poza Polską. Zalecał także, aby w I Departamencie wytypować jedną osobę, która „pracowałaby wyłącznie nad sprawą «Koguta»”, dotychczas zajmowało się tym kilku funkcjonariuszy z różnych pionów i koordynacja między nimi poważnie szwankowała.
Materiały archiwalne, do których dotarłem, nie zawierają żadnych informacji dotyczących zamiarów bezpieki i władz partyjnych wobec Światły, aczkolwiek oczywiste jest, że w pierwszym okresie po ujawnieniu się zdrajcy, musiały być podejmowane wysiłki, by dotrzeć do niego. Niekoniecznie zresztą w jakichś zbrodniczych zamiarach, choć były i przypadki zabójstw. Z późniejszego okresu (jesień 1960 r.) znana jest sprawa zamordowania przez grupę likwidacyjną z I Departamentu kpt Władysława Mroza, oficera wywiadu, który przeszedł na stronę Zachodu, a konkretnie Francji. Wątpliwie jednak, czy w drugiej połowie lat 50. polski wywiad miał możliwość przeprowadzenia tego typu operacji na terenie Stanów Zjednoczonych, a ponadto CIA, w odróżnieniu od francuskiego Direction de la Surveillance du Territoire (DST), zapewniała szczelną ochronę dezerterom. O ile wiem, po 1945 r. żaden z nich nie został zamordowany. Na pewno jednak w I Departamencie i może w jakiejś komórce KC PZPR zastanawiano się nad tym, jak na miejscu, w Stanach Zjednoczonych, zdyskredytować uciekiniera. Hermann Field, który mógłby zostać włączony do takiej operacji jako najważniejszy, a w rzeczywistości jedyny świadek, choć szczerze nienawidził swego prześladowcy, nie zgadzał się jednak na jakiekolwiek wystąpienia publiczne i na dobrą sprawę zamilkł na prawie 40 lat. Choć powieść Okiennice, którą napisał w celi wspólnie z Mierzeńskim, ukazała się w Polsce jeszcze w 1958 r. (wydanie amerykańskie nosiło tytuł Angry Harvest), przyjechał do Warszawy tylko raz, na bardzo krótko, w 1964 r. (a więc w 10. rocznicę wypuszczenia ze „Spaceru”) i przebywał tu właściwie incognito. Świadectwo przedstawione w książce Opóźniony odlot, opisującej perypetie z lat 1949-1954, dał dopiero po upadku komunizmu.
W 1956 r., zapewne bez związku z poczynaniami wywiadu, pojawił się pomysł postawienia Światły przed sądem, a więc najpierw wystąpienia do amerykańskiego Departamentu Sprawiedliwości o ekstradycję. Już w październiku 1954 r. Michał Drzewiecki, dyrektor Gabinetu Ministra — skądinąd kolega Izaka Fleischfarba z działalności komunistycznej w Krakowie — zgłosił do Naczelnego Prokuratora Wojskowego powiadomienie o popełnieniu przez zbiega przestępstwa „zdrady Ojczyzny”. Prokurator Stanisław Zarako-Zarakowski, najsłynniejszy oskarżyciel w polskich procesach stalinowskich, przekazał doniesienie Prokuratorowi Generalnemu, ten z kolei do prowadzenia sprawy wyznaczył Kazimierza Kukawkę, który zajmował się „łamaniem praworządności”. Kukawka zaproponował, aby poza zarzutem zdrady zbadać także, czy „praca Józefa Światły (...) w zakresie operacyjnym nie miała charakteru szkodliwej działalności godzącej w interesy PRL, a w szczególności czy w działalności tej nie przejawiały się tendencje beristowskie [sic]”. W maju 1955 r. Prokurator Generalny referował wstępny zarys aktu oskarżenia członkowi Biura Politycznego i wicepremierowi Franciszkowi Jóźwiakowi, ale z nieznanych mi powodów sprawie nie nadano dalszego biegu i wszystko rozeszło się po kościach. Być może uznano, iż ewentualny zaoczny proces o „zdradę Ojczyzny” nie będzie miał znaczenia propagandowego, oskarżenie zaś o „szkodliwą działalność godzącą w interesy” musiałoby pociągnąć za sobą inne osoby. Wprawdzie w więzieniu siedział już wówczas Różański, ale nie zapadły jeszcze decyzje, co do rozmiarów sądowych „rozliczeń” z bezpieką i GZI. Pięciu kolejnych funkcjonariuszy z pionu śledczego Biura Specjalnego i X Departamentu zostało aresztowanych w połowie lipca 1955 r., ale następna i najważniejsza transza nastąpiła dopiero wiosną 1956 r., gdy aresztowano Fejgina i Romkowskiego. Sądzę, że właśnie aresztowanie zwierzchników Światły — formalnego, czyli Fejgina i faktycznego, czyli Romkowskiego — dało asumpt do podjęcia ponownie sprawy zdrajcy. Skoro główny ogień skierowano na tych, którzy na różnych szczeblach bezpieki byli odpowiedzialni za aresztowanie i torturowanie członków partii, a więc na osoby związane z Biurem Specjalnym i X Departamentem, logiczne było, iż wśród oskarżonych musi znaleźć się Światło.
Sydney Gruson, korespondent „The New York Times” w Warszawie, 24 listopada 1956 r. przekazał do centrali informację, że Prokurator Generalny oświadczył, iż Polska „rozważa zwrócenie się do Stanów Zjednoczonych o ekstradycję” Światły, który „kradł osobom aresztowanym tak wartościowe przedmioty jak zegarki i ubrania”, a więc powinien być traktowany jak zwykły kryminalista. Nie udało mi się stwierdzić, czy informacja ta została rozpowszechniona w Polsce, czy też oświadczenie przekazano tylko zagranicznym dziennikarzom, a może nawet tylko Grusonowi. Dziesięć dni później, z datą 4 grudnia 1956 r., niedawno mianowany Prokurator Generalny PRL, Marian Rybicki, wysłał do ministra spraw zagranicznych Adama Rapackiego, projekt formalnego wniosku o ekstradycję z prośbą o wyrażenie opinii. Z listu przewodniego, który towarzyszył projektowi, wynika, iż Rybicki nie miał pewności, czy należy występować do władz amerykańskich, uważał jednak, że niezależnie od tego materiały zawarte we wniosku „można by wykorzystać dla pokazania we właściwym świetle — p. Światło”. Sugerował też, by nie włączać do wniosku — choć znalazło się to w projekcie — „pozbawienia wolności obywatela amerykańskiego Hermanna Fielda”, gdyż „sama decyzja o jego aresztowaniu nie była podjęta przez Światło, lecz on ją [tylko] wykonywał”. Jak wiadomo, w podejmowaniu tej decyzji brali udział Bierut i Berman, a właściwie cała, niejawna lecz oficjalna instancja partyjna, czyli Komisja Biura Politycznego do spraw Bezpieczeństwa. A to było już powyżej tolerowanego pułapu odpowiedzialności za zbrodnie bezpieki, ponieważ Gomułka, podobnie jak Edward Ochab, jego bezpośredni poprzednik na stanowisku I Sekretarza KC PZPR, nie życzył sobie zbyt daleko idących i zanadto rozległych rozliczeń. W rezultacie z 47 funkcjonariuszy MBP, którzy znaleźli się na liście głównych sprawców łamania „ludowej praworządności” przygotowanej przez prok. Kukawkę jeszcze w kwietniu 1956 r., zaledwie paru stanęło przed sądem.
W projekcie wniosku o ekstradycję Światły, „przebywającego w Stanach Zjednoczonych Ameryki w miejscowości nieznanej władzom polskim”, napisano, że jest on podejrzany o kilka przestępstw. Przede wszystkim wskazywano na przypadek Agnieszki Koryciorz, internowanej jako volksdeutschka, którą Światło bezprawnie przeniósł z obozu i przetrzymywał w więzieniu w Miedzeszynie i na Mokotowie, gdzie pracowała jako sprzątaczka. Miał ponadto namawiać inne osoby (dr Leona Gangla, szefa służby zdrowia MBP oraz ubeka ze „Spaceru”, Leona Klitenika) do jej zamordowania. Jako następny delikt wskazano uwięzienie Fielda „bez podstaw prawnych” i „tolerowanie stosowania [wobec niego] szczególnych udręczeń”, wreszcie obwiniano go — tym razem bez podawania nazwisk — o „wymuszanie przez stosowanie przymusu fizycznego i psychicznego samooskarżeń lub niezgodnych z prawdą zeznań od osób zatrzymanych”. W tym ostatnim przypadku miał on „działać czynem ciągłym wraz z innymi funkcjonariuszami”. Wszystko to była szczera prawda, choć sprawa Koryciorz jest dosyć zagmatwana, a inicjatywa jej zamordowania bardzo słabo udokumentowana. W obszernym uzasadnieniu, powołując się na zeznania wielu więźniów i funkcjonariuszy, stwierdzano, iż w świetle polskiego prawa czyny te „stanowią zbrodnie pospolite i żadną miarą nie mają charakteru przestępstw politycznych”, a więc zgodnie z polsko-amerykańskim traktatem ekstradycyjnym z 1927 r. (wymieniano jego poszczególne zapisy odnoszące się do zarzutów wobec Światły) uciekinier powinien być wydany polskiemu prokuratorowi „celem przeprowadzenia śledztwa i przekazania do Sądu z aktem oskarżenia”.
Nieznana mi jest odpowiedź Rapackiego, którego opinia była o tyle ważna, że sprawa miała charakter międzynarodowy, a stosunki polsko-amerykańskie ulegały w tym czasie ewolucji i zmierzały ku ociepleniu. Na liście przewodnim od Rybickiego, przechowywanym w Archiwum MSZ, znajduje się odręczny zapisek: „Sugeruję nacisk by iść na ekstradycję”. Podpis pod nim jest, niestety, nieczytelny, ale należy sądzić, iż sugestia pochodziła od jednego z podwładnych ministra. Nie jest pewne czy — a jeśli tak, to na jakim szczeblu — sprawę konsultowano w Moskwie i czy sowieci rzeczywiście jednoznacznie odradzali składanie wniosku. W dokumentach Biura Politycznego nie natrafiłem na żaden ślad dyskusji czy decyzji w tej sprawie. W każdym razie wniosek nie został złożony, a przygotowany materiał dowodowy posłużył do wspomnianego przez Rybickiego nagłośnienia propagandowego.
Najpierw, 2 grudnia, w popularnym tygodniku „Przekrój” ukazała się krótka notatka pt. „Światło”. Znajduje się w niej kilka stwierdzeń pochodzących z argumentacji przedstawionej w projekcie wniosku, a na koniec postawiono dwa pytania: „Czy władze nasze wystąpią z wnioskiem o wydanie Światły i jaka byłaby w tym wypadku reakcja władz USA?”. Tydzień później w dzienniku „Życie Warszawy” ukazał się felieton atakujący tygodnik „Life” z powodu zamieszczenia artykułu Światły („zbiegłego z Polski kryminalisty, współodpowiedzialnego za najgorsze zbrodnie”). Artykułowi, podpisanemu pseudonimem „Gamma”, towarzyszyła publikacja listu prokuratora Kukawki, datowanego na 8 grudnia. Prokurator przedstawił podstawowe elementy dowodowe znane nam z projektu wniosku, a list zaczynał się od słów: „W odpowiedzi na pismo Wasze z dnia 7 X II...”, sugerujących, że inicjatywa wyszła od redakcji. Wszystko więc wskazuje na to, iż zapadła decyzja ograniczenia się do ataku propagandowego, który mógł być jednocześnie balonem próbnym wobec Waszyngtonu. Rzeczywiście, niektóre dzienniki amerykańskie, powołując się na list prokuratora Kukawki z „Życia Warszawy” i depesze PAP z omówieniem tego listu, podjęły temat ekstradycji, ale ton wypowiedzi nie był bynajmniej taki, jaki Warszawa chciałaby usłyszeć. Jeśli był to balon próbny, to reakcję amerykańską można określić jako negatywną.
Po tym krótkotrwałym błysku Światło znów zniknął z polskich mediów, ale „sprawa Światły” nie została całkowicie zdjęta z wokandy najwyższych instancji PZPR. W dyskusji, jaka odbyła się na posiedzeniach Biura Politycznego w dniach 9 i 15 maja 1957 r., nad sprawozdaniem „komisji Nowaka”, wybranej na VIII Plenum KC PZPR, do nazwisk Romkowskiego, Fejgina i Różańskiego niejako automatycznie dodawano nazwisko Światły, choć w odróżnieniu od pozostałych nie był on objęty gotowym już aktem oskarżenia. W wyniku dyskusji Biuro „zleciło Komisji szerzej udokumentować rolę Światły”, z czego można wnosić, że wciąż myślano o ekstradycji. A może o porwaniu? Chyba nie rozważano możliwości zlikwidowania Światły, bo, żeby kogoś po prostu zamordować, nie jest potrzebna żadna „szersza dokumentacja” jego przestępstw. Trzeba za to znać miejsca, w których ścigany bywa, procedury ochrony, jego zwyczaje, sąsiadów, kolegów i rodzinę.
Z zachowanych dokumentów I Departamentu nie wynika jednak, aby podjęto jakieś specjalne wysiłki w celu zdobycia koniecznych informacji. Dokumentacja znajdująca się dziś w archiwum IPN, w materiałach Sprawy Operacyjnego Rozpracowania (SOR) kryptonim „Kogut”, stanowi jednak tylko pozostałość po całym zbiorze, który po formalnym zakończeniu rozpracowania został mocno przetrzebiony, a wyselekcjonowane dokumenty zmikrofilmowano. Być może podejmowano więc jakieś kroki i uzyskiwano rezultaty poszukiwań, ale nie ma po nich śladów, w każdym razie ja na takowe nie natrafiłem. Z dokumentów tych można wnioskować, iż kontrolowanie rodziny Światły (łącznie z siostrami i szwagrem) przebywającej w kraju bardziej absorbowało Służbę Bezpieczeństwa niż poszukiwania zbiega. Zbierano więc informacje o przesyłkach dewizowych (bardzo nielicznych i niewielkich) i o zasiłkach, które otrzymywała Justyna z TSKŻ, czytano całą korespondencję krajową i zagraniczną, a Biuro „W” — zajmujące się perlustracją listów i paczek — miało polecenie wyłapywania wszystkiego, co może kojarzyć się z nazwiskiem uciekiniera. Analizowano np. kartki pocztowe wysyłane do Londynu na nazwisko Światłowski („Adres londyński zabezpieczyliśmy” odnotował funkcjonariusz tej komórki). Poddano analizie grafologicznej list podpisany „J. Światło”, który otrzymał i przekazał do SB Władysław Machejek, znany partyjny publicysta i pisarz (a raczej grafoman), a także członek KC. Specjaliści z SB stwierdzili jednak, że listu nie napisał Światło. Po skontrolowaniu jednej z przesyłek, którą otrzymała Justyna — nadanej przez londyńską firmę „Tazbet”, zajmującą się wysyłką paczek do Polski — uznano, że była adresowana przez Światłę i spod jego pióra wyszedł też spis zawartości paczki (z bielizną dla dzieci). Jednak syn Światły w rozmowie ze mną zdecydowanie stwierdził, iż żadnych kontaktów z ojcem nie utrzymywali. W końcu grafolodzy nie są nieomylni.
Zwiększone zainteresowanie SB osobą Światły datuje się na przełom roku 1962 i 1963, ale nie wiem, czym było spowodowane. Może jakimiś nieznanymi mi informacjami wywiadu o jego niejawnej współpracy z RWE, które w tym czasie wszczynało kampanię propagandową przeciwko tzw. partyzantom, czyli grupie skupionej wokół ówczesnego wiceministra spraw wewnętrznych Mieczysława Moczara? W każdym razie 2 stycznia 1963 r. por. Stanisław Lesiuk, starszy oficer operacyjny w I Departamencie, wypełnił formularz „Postanowienia o założeniu rozpracowania operacyjnego”, które po zatwierdzeniu przez dyrektora departamentu, Henryka Sokolaka, zostało 15 stycznia zarejestrowane w ewidencji departamentu. Rozpracowanie to było podjęte jako kontynuacja dotychczasowego, ale tym razem miało być prowadzone „pod kątem możliwości zastosowania wobec niego [Światły] przedsięwzięć profilaktycznych”. Co to miało oznaczać, nie jest jasne, ale brzmi groźnie: nie można wykluczyć, iż „przedsięwzięciem profilaktycznym” mogło być po prostu zlikwidowanie.
Niestety, zachowana w stanie szczątkowym dokumentacja nie pozwala na odtworzenie ani rzeczywistych intencji, ani podejmowanych działań. Z notatki sporządzonej w czerwcu 1966 r. — a więc ponad trzy lata później — nie wynika, że przedsięwzięto jakiekolwiek konkretne akcje. Jest ona kompilacją starych materiałów obciążających Światłę i nie zawiera żadnych konkluzji poza zwróceniem uwagi na to, że „dotychczas w sprawie Światły nie przeprowadzono postępowania karnego, chociaż istniały dostateczne podstawy do skierowania jego sprawy z aktem oskarżenia do Sądu Warszawskiego Okręgu Wojskowego w celu rozpoznania w trybie zaocznym”. Autor notatki z żalem stwierdzał, że jedyną sankcją wobec zdrajcy było pozbawienie go stopnia oficerskiego, co nastąpiło wraz z rozkazem ministra spraw wewnętrznych dopiero 21 października 1959 r. W kolejnym zachowanym dokumencie — notatce z 24 lutego 1967 r. — znów zebrane są zarzuty wobec Światły, tym razem na podstawie analizy akt nadzoru prokuratorskiego w procesie Fejgina, Romkowskiego i Różańskiego, którzy od 1964 r. byli pod ścisłym nadzorem SB, ale już na wolności. Być może więc — ponieważ nie udawały się „przedsięwzięcia profilaktyczne” — zastanawiano się w tym czasie (lata 1966-1967) nad wytoczeniem procesu in absentia. To jednak tylko moja sugestia, żadnych dowodów bowiem nie znalazłem. Następny chronologicznie dokument w aktach SOR „Kogut” pochodzi dopiero z marca 1979 r. i jest to notatka oparta na informacji z niezidentyfikowanego i jak zaznaczono z niesprawdzonego źródła. Wedle dziennikarza Głosu Ameryki, Marka Święcickiego, z którym „źródło” rozmawiało, Światło mieszka w Nowym Jorku i „prowadzi jakiś interes handlowy”. Niewykluczone, iż była to jedyna informacja dotycząca zdrajcy, jaką wówczas dysponował wywiad PRL!
W tej sytuacji nie powinno dziwić, że parę lat później, a konkretnie 14 października 1982 r., ppłk Franciszek Krawczyk, starszy inspektor X Wydziału I Departamentu, podpisał „Notatkę końcową”. Pisał w niej: „Uzyskano szereg, krańcowo odległych od siebie miejscowości na terenie USA, gdzie [figurant] miał rzekomo przebywać i firm, w których miał pracować. Część tych danych należy potraktować jako celową dezinformację służb specjalnych USA.”.
Konkluzje były następujące: „Biorąc pod uwagę, że od czasu dezercji figuranta upłynęło 29 lat i od dłuższego czasu nie uzyskaliśmy żadnych danych pozwalających ocenić czy figurant posiada jeszcze zdolności fizyczne do kontynuowania działalności wrogiej wobec PRL, proponuję: 1. Zaniechać dalszego prowadzenia teczki (...) i materiały złożyć w archiwum Departamentu I MSW. 2. W razie wpłynięcia materiałów o podjęciu przez figuranta działalności wrogiej, lub też zaistnienie możliwości, że może się on znaleźć na terenie kraju, sprawa zostanie wznowiona.”.
W towarzyszącym tej notatce formularzu „Postanowienia o zakończeniu i przekazaniu sprawy do archiwum Dep[artamentu] I ” stwierdzano m.in., że od 1979 r. „nie uzyskano żadnych informacji o działalności figuranta i nie odnotowano żadnych prób wznawiania przez niego działalności wrogiej”. W dokumencie tym zwraca uwagę passus świadczący o nastawieniu ówczesnej bezpieki i panoszącym się w niej antysemityzmie. Autor zapisu stwierdzał mianowicie, że fakt, iż przestępstwa popełnione przez Światłę uszły mu bezkarnie, był „wynikiem stanowiska jego przełożonych kierujących się jedynie wspólnotą interesów narodowościowych”. Ubolewając nad tym, złożono materiały w archiwum. Sprawa „Koguta” została dla MSW zamknięta, można powiedzieć: Światło przestał istnieć.
Istniała jednak nadal broszura z 1955 r., istniały taśmy z zapisami audycji i dziesiątki stron notatek sporządzonych przez Błażyńskiego. Było więc prawdopodobne, że zostaną kiedyś użyte. I tak się rzeczywiście stało. Jak wspominał, pytany przeze mnie Mirosław Chojecki, szef wydawnictwa „Nowa”, najważniejszej oficyny wydawniczej opozycji demokratycznej i głównego udziałowca na rynku „drugiego obiegu”, późną jesienią 1980 r. pewien Polak mieszkający za granicą dostarczył do wydawnictwa otrzymany w Monachium egzemplarz Za kulisami bezpieki i partii. Można powiedzieć, iż była to przesyłka „bez słów”, nadawca nie musiał bowiem sugerować, co należy z nią uczynić. „Nowa” od chwili powstania w 1977 r. interesowała się działaniami mającymi na celu delegitymizację władzy i systemu komunistycznego przez publikacje z zakresu historii PR L i stosunków polsko-sowieckich. Nazywano to wówczas wypełnianiem „białych plam” w najnowszej historii Polski. Jesienią 1980 r., po powstaniu „Solidarności” i w warunkach niezwykłego ożywienia politycznego i społecznego, popyt na odkłamaną historię był ogromny, na spotkania z historykami, które organizowane były czy to przez komórki związku, czy przez inne środowiska, przychodziły setki ludzi. Jako historyk uczestniczyłem w wielu z nich i pamiętam, że wśród wielu pytań — o Katyń, o traktat Ribbentrop-Mołotow, o śmierć Nowotki, o „czerwiec poznański” czy październik 1956 — padały także takie, które dotyczyły ucieczki Światły i wiarygodności jego relacji. Prawdę mówiąc, sam jeszcze wówczas całej broszury nie czytałem, znałem ją tylko z fragmentów przepisanych na maszynie, które krążyły na Uniwersytecie Warszawskim w drugiej połowie lat 50., gdy byłem tam studentem. Jeśli więc pytanie było skierowane wprost do mnie, musiałem stosować rożne uniki, ale jednak coś już o Światle i bezpiece przecież wiedziałem.
Krótko mówiąc: w „Nowej” nie zastanawiano się specjalnie nad decyzją. Wstęp, zatytułowany Kilka słów wprowadzenia, napisał Adam Michnik, historyk i jedno z najbardziej błyskotliwych piór demokratycznej opozycji. Sam tego faktu sobie nie przypomina, ale Chojecki twierdzi, że tylko on mógł taki tekst przygotować. Michnik – podobnie jak 27 lat wcześniej Jan Nowak-Jeziorański — zwracał uwagę, że „autor [broszury] nie jest postacią sympatyczną. Gdyby pozostał w Polsce, byłby prawdopodobnie uwięziony i sądzony z innymi dygnitarzami UB”. Jednak „całokształtu tych [stalinowskich] zbrodni nigdy polskiemu społeczeństwu nie ujawniono. Jest to do dzisiaj strefa zakazana dla historyków i publicystów. Stąd waga niniejszej publikacji”. Zastrzegając, iż „obraz Światły jest wykrzywiony przez perspektywę” osoby z aparatu bezpieczeństwa, a nawet, że rewelacje przedstawiane były „z chęcią oczyszczenia samego siebie”, jednak „zasługują na staranną lekturę”, konkludował Michnik.
Chojecki nie pamięta jaki był nakład, ale z pewnością duży i broszurę, wydaną jako reprint druku z 1955 r., nie wymazując nawet pieczątki „Free Europę Committee”, która znajdowała się na każdym egzemplarzu, wydrukowano w co najmniej kilku, a licząc z dodrukami, w kilkunastu tysiącach egzemplarzy. Partyjna propaganda usiłowała „dać odpór” piórem ppłk Bohdana Woźnickiego, który w dzienniku „Żołnierz Wolności” opublikował dosyć obszerny, miejscami liryczny, artykuł „Za kulisami bezpieki i partii — zeznania starego zdrajcy”. Nie zaprzeczając zbrodniom bezpieki, autor przede wszystkim starał się ukazać Światłę nie tylko jako zbira, który brał w nich osobisty udział („Moglibyśmy mu przypomnieć wiele mrożących krew w żyłach scen”), ale także „pospolitego i notorycznego złodzieja”. Nie sądzę, aby ta kontrpropaganda odniosła skutek. Zapewne było wprost przeciwnie — zwiększała zainteresowanie tym, co mówił Światło. Jeszcze w 1981 r. parę innych oficyn wydało broszurę, a do 1989 r. miała łącznie kilkanaście wydań. Światło znów stał się osobą znaną. Nie wiem jednak, czy zdawał sobie z tego sprawę i czy informacje o ponownym sukcesie do niego docierały.
We wrześniu 1985 r., jedno z najbardziej zasłużonych dla polskiej kultury i historiografii wydawnictw, londyńska Polska Fundacja Kulturalna, opublikowała obszerną, ponad 300-stronicową, książkę Zbigniewa Błażyńskiego Mówi Józef Światło. Za kulisami bezpieki i partii 1940-1955. Nie było osoby lepiej przygotowanej a właściwie: predestynowanej — do stworzenia tej książki. Jest ona nie tylko bardzo poważnie poszerzonym o wątki pominięte poprzednio lub powstałe w ciągu 1955 r., wydaniem „broszury balonowej”, ale zawiera interesujące informacje na temat techniki rozmów ze Światłą i przedstawia jego sylwetkę. Obszerniej też potraktowane zostały polityczne reperkusje audycji, a nadto zamieszczono krótkie noty biograficzne osób występujących w relacjach Światły i kilkanaście „przypisów historycznych” uzupełniających informacje o wydarzeniach, o których mówił dezerter. W latach 1986-1989 książka Błażyńskiego miała cztery wydania w „drugim obiegu” (po 1989 r. także kolejne, już „normalne”) i stała się jedną z najważniejszych publikacji na temat dziejów wczesnego PRL. Zresztą do dziś jest czytana nie tylko przez amatorów, którzy chcą zdobyć wiedzę o polskiej wersji stalinizmu, ale korzystają z niej wcale często — choć nie zawsze z należytym krytycyzmem — zawodowi historycy.
Po ukazaniu się w „drugim obiegu” książki Błażyńskiego kontrę — w znanej już nam konwencji — dał tylko niejaki Ryszard Dzieszyński, który w niszowym czasopiśmie „Profile” opublikował artykuł pod jednoznacznym tytułem: „Człowiek, który sprzedał swoje zbrodnie”. Jednak Jan Ptasiński, znany działacz komunistyczny o ambicjach historyka (autor dwóch hagiograficznych książek o Gomułce), który znał Światłę osobiście, jako że od 1952 r. był wiceministrem bezpieczeństwa publicznego, chciał wystąpić z czymś większym i poważniejszym. Już w 1986 r. zaczął poszukiwania w archiwum KC PZPR, ale gdy zwrócił się Biura „C” MSW, w którego gestii znajdowały się nie tylko ewidencja operacyjna i kartoteki, lecz także wszystkie archiwa resortowe, napotkał niespodziewany opór. Jak informował swoich zwierzchników dyrektor owego biura, płk Kazimierz Piotrowski, w archiwum znajduje się sześć teczek dotyczących sprawy Światły, w których nie znaleziono dokumentów „interesujących płk J. Ptasińskiego, zwłaszcza zaś dotyczących prowokacyjnej działalności J. Światło”. Zresztą już kierownik archiwum KC PZPR, Bronisław Syzdek, „wyraził opinię, że nie widzi specjalnej potrzeby pisania teraz o J. Światło”. Piotrowski uznał więc, że wystarczy gdy przekaże Ptasińskiemu tylko życiorys Światły, zarządzenie o pozbawieniu go stopnia oficerskiego oraz komunikat PAP z 25 października 1954 r. Na tej podstawie nie można było napisać nawet artykuliku do popołudniówki. Dyrektor jednak kłamał w żywe oczy, w zbiorach, którymi się opiekował, było co najmniej kilkanaście teczek z materiałami odnoszącymi się bezpośrednio do dezertera, z którym były wiceminister chciał się rozprawić. O ile dyr. Piotrowski zbył wystąpienie Ptasińskiego, o tyle samo ukazanie się książki Błażyńskiego uznał za sprawę na tyle poważną, że zamówił ekspertyzę dotyczącą porównania jej zawartości z materiałami archiwalnymi MSW. Autor ekspertyzy dostał jednak jako materiał porównawczy tylko wspomniane sześć teczek, a więc nie miał wielkiego pola do popisu i stwierdził, że książka i dokumenty archiwalne „nie są materiałami porównywalnymi”.
Tak czy inaczej od 1981 r. „Kogut” powrócił na arenę publiczną, ale tym razem już tylko jako autor (a raczej współautor) publikacji godzących w historyczne fundamenty reżimu. Jak daleko bowiem bezpieka i partia nie posuwałyby się w zrzucaniu winy na osoby „połączone wspólnotą interesów narodowościowych”, czytanie czy to broszury, czy książki nieuchronnie rodziło pytania o charakter reżimu i stopień zależności od Wielkiego Brata, o rolę partii komunistycznej, o wytrwałe ukrywanie „białych plam” z przeszłości, o to, czy ówczesne zbrodnie — takie jak morderstwo ks. Jerzego Popiełuszki — nie są po prostu kontynuacją tych, które popełniano u zarania Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej.