W krzyżackiej ziemi, na rozległem polu
Stał król Jagiełło, a za nim w półkolu
Przedniejsi wodze, — a jak okiem sięga
Słowiańskich plemion zebrana potęga.
Widać tam, pełne rycerskiej ochoty
Jezdne, piechotne w szyk sprawione roty;
Nad nimi włóczni gęsty las wzniesiony
Śród rozwiniętych chorągwi i znaków;
Rzekłbyś — łan zboża kłosem najeżony
Zakwitł w bukiety różnobarwnych maków.
Król stał na wzgórzu, zbroja na nim lśniąca,
Cały w promieniach wschodzącego słońca,
Chwycił chorągiew, upadł na kolana,
I miał modlitwę do Zastępów Pana:
«Boże! ty serca mego znasz pokorę, «Bo tajnie myśli, wszystkich ludzi znasz; «Ja ciebie dzisiaj na świadectwo biorę, «A ty świadectwo tylko prawdzie dasz,
«Że do tej wojny nie dałem powodu, «Anim się do niej tak skwapliwie wziął; «Lecz wróg, przez krzywdy mojego narodu «Gwałtem mnie zmusił bym za oręż jął.
«On — lud niewinny pobił, pomordował, «Lud, który Panie zdałeś pod mą piecz; «Świątynie Twoje złupił i popsował, «Włości me zniszczył przez ogień i miecz.
«I ja krzywd tyle, zlanych krwią i łzami «Mamże przypuścić? ... Boże, Ojcze nasz, «Racz sam rozeznać dziś pomiędzy nami «I kto ma lepszą sprawiedliwość — wskaż.
«Ufny w mą słuszność, o Panie! ... podnoszę «Na wrogów moich, sztandar, w imię Twe; «Was, wszyscy Święci, przyczyńcie się proszę, «A ciebie Boże błagam — wesprzyj mnie.»
Amen! wyrzekli wodzowie ze łzami
Amen! — z ust do ust pomiędzy hufcami
Jak błysk przeleciał — aż z wszystkich ust dźwięczny «GromemGromem się rozległ — Amen stutysięczny.
(inny ustęp.)
Jak kiedy stado wędrowne, łabędzie
Z krzykiem, pobrzeża jeziora obsiędzie,
Tak, po nad Drwęcą, na błoniu kwitnącem,
Zbrojnemi w koło otoczone wozy,
Mnogie, krzyżackie stanęły obozy,
I zabielały namiotów tysiącem.
Cała dolina, wzgórza i parowy
Zawrzały życiem, chrzęstem zbrój i broni,
Gwar tylu mężów, rżenie tylu koni,
Ćma ludu, różnych zwyczajów i mowy,
Różnych ziem, krajów, zatknięte znamiona,
Jedna myśl, która zbrojne tłumy zbliża,
Myśl — aby wszystkie zachodu plemiona
Pod czarne godło skupiły się krzyża,
I wyruszyły, w święte Imie Pańskie
Łupić, pustoszyć, dzielnice słowiańskie.
Dzień długi, znojny zbliżał się do końca;
Ognista tarcza lipcowego słońca
Kryła się w górach, ostatnim promieniem
Złocąc po blankach, Kurzętnika mury,
Co się olbrzymiem w dół spuszczając cieniem,
Czerniały, na tle zachodniej purpury.
W obozach — na raz ścieliły głośne gwary,
Pacierz, z ust spędził światowe piosenki,
Bo nad doliną przeciągały dźwięki
Wieczornych dzwonów, nowomiejskiej fary,
Która, pod ścianę doliny wsunięta,
Z grodem strzeżonym murem i basztami,
Stała jak macierz, pod której skrzydłami,
Tulą się drobne, gromadką pisklęta.
Niebo wciąż gasnąc, gęstsze ćmy śpuściło,
Kilka gwiazd rańszych, blado się zatliło,
Kiedy po wzgórzach, parowach, na łące,
W obozie ognisk zapełgło tysiące;
Jak gdyby ziemia w tej walce z cieniami
Zdjętemi z niebios błysnęła gwiazdami.
I blask dolinę oświecił, jaskrawy;
Stropy niebieskie, potok łuny krwawej
Oblał szeroko, — a z za tej zasłony
Przebijał księżyc posępno-czerwony.
Tam zaś przy blasku łuny i księżyca,
Z gęstwy, po górach piętrzących się lasów
Podobna widmu upłynionych czasów,
Wyjrzała — groźna Bratjanu wieżyca.
Na wzgórzu, z drogich szkarłatów uszyty,
Z zatkniętą w górze chorągwią, co biała
Dumnie, ze znakiem krzyża powiewała,
Mistrza zakonu, stał namiot rozbity.
Rzęsiste światła gorzały w namiocie,
Na stołach, suto jadłem zastawionych,
Śród blasku bogactw z tylu ziem złupionych;
Cudne naczynia, w misternej robocie
Ze złota, srebra — łupy Sławian ziemi;
Czary, sadzone kamieńmi drogiemi;
Złotem przetknięte kosztowne opony;
Cały rycerski przybór rozwieszony
Na ścianach — tarcze, szyszaki i zbroje;
Które z pracowni wyszły mediolańskiej,
Co jak robaczki w nocy Święto-Jańskiej
Z każdego zgięcia siały iskier zdroje.
Wszystko co przepych wymyślił, co zbytek
Zgromadzić zdołał, razem się tam mieści,
Tak, że nie namiot był to, lecz przybytek
Zaczarowany arabskich powieści.
Bo Mistrz dnia tego zaprosił pospołu
Do zaszczytnego, który trzymał stołu,
Komturów, wszystkich zamków bez różnicy,
Książąt Szczecinu i na Oleśnicy;
Zacnych pielgrzymów, którzy z obcej ziemi
W pomoc przybiegli; a pomiędzy niemi
Posłów cesarskich, co właśnie w tej chwili
Z obozu króla polskiego przybyli.
Już mnogie w koło krążyły puchary,
Kiedy Mistrz powstał, — wziął jeden do ręki
I spełnił zdrowie: za obrońców wiary!
Powstali wszyscy i w miejsce podzięki
Dobyli mieczów, na znak że gotowi
Mścić krzywd zakonu, — i przysięgli razem
Wojnę na zabój polskiemu królowi,
Niszcząc kraj jego ogniem i żelazem;
I okrzyknęli śród zgiełków i wrzawy
Wielkiego mistrza na wodza wyprawy.
„Ha! mistrz zawołał — więc będziem mieć wojnę.
Czas aby zakon z poniżenia dźwignąć,
Czas, spór odwieczny z Polaki rozstrzygnąć,
Czyli to plemie, dumne, niespokojne
Ma nam żelaznej udzielać opieki;
Czy też ... co pewniej będzie, że krzyż święty
Orężem przez nas w tych ziemiach zatknięty
Ma nieskalany pozostać na wieki.
Cóż nam dobrego, zacni posłańnicy,
Z obozu króla niesiecie? ... z milczenia
Wnoszę ... że nowe dla nas poniżenia!
Lecz wiedzcie, mieczem zdobytej granicy
Zakon nie cofnie ... raczej wszystko straci
W gruzach się zamków zagrzebie — w pustynię
Kraj kwitnący zamieni — i pierw zginie
Nim, choć najlichszy z zakonnej mej braci
Przyjmie hańbiący pokoju warunek! ...“
„Mistrzu!„Mistrzu!“ — rzekł Gara Węgrzyn — „znasz cesarza
Mojego pana — wiesz ile poważa
Wasz zakon, i jak wysoki szacunek
Dla twych Ulrychu wielkich ma przymiotów.
On, co jest całych Niemiec naczelnikiem
Jak ojciec — duszą i sercem niemieckiem
Czuwa, nad każdem Germanii dzieckiem;
On, waszych sporów chce być pośrednikiem;
Lecz prędzej Polskę wojną zniszczyć gotów,
Niż ścierpi, aby w toczącej się sprawie
Zakon, uszczerbek miał w ziemiach lub sławie.
Nam zlecił, spełnić to wielkie zadanie.
Ty wiesz Ulrychu, — ile do tej chwili
Myśmy i czasu i trudów użyli
By wrócić zgodę, — kiedy niespodzianie
Snać, za przyczyną Najświętszej Dziewicy
Znajdujem w królu zmianę uczuć dziwną,
Że mistrzu! zamiast zbrojnej rękawicy,
My ci gałązkę przynosim oliwną."
Po mowie posła nastało milczenie,
Zerwał się Ulrych i groźne spojrzenie
Rzucił na całe koło biesiadnicze,
Jakby chciał każde wybadać oblicze;
Snać, że dopatrzył myśl przychylną wojnie,
Bo wybuch słowa, zamknął w swojem łonie,
A choć wzrok jego dzikim blaskiem płonie,
Ustom dał słodycz — i mówił spokojnie:
„Jakież warunki król polski nam kładzie?
Może szlachetnym gościom przy biesiadzie,
Zamiast rokowań pokojowej treści,
Byłyby milsze rycerskie powieści.
Ale w tak ważnej dla zakonu chwili
Wybaczą — że ich wezwiem do narady,
By nam bezstronne zdanie otworzyli:
Czy mamy przyjąć, czy zerwać układy.
Słuchamy posła.“ ... ...................
(inny ustęp.)
Przy Kurzętniku, jak zasięgnie oko
Obóz królewski rozsiadł się szeroko.
Wieczór. — W powietrzu zabrzmiał „Aniół Pański“;
I naraz zcichła wrzawa obozowa,
Umilkły pieśni, urwała się mowa;
To czas modlitwy, — a więc lud chrześciański,
Padł na kolana i pochylił głowy
Przed majestatem Anielskiej Królowej,
Błagając o Jej najświętszą przyczynę
Do Boga — teraz i w śmierci godzinę.
W tej właśnie chwili krótkiego milczenia,
Z namiotu króla, uroczyste pienia
Słyszeć się dały; — tam licznie zebrani
Na nabożeństwo zeszli się kapłani.
Król, nim się z błędów oczyścił pogaństwa,
Nim zgasił Znicza ogień poświęcony,
W ważnych zdarzeniach — gdy granice państwa
Wróg naszedł, albo w kraj puścił zagony,
W Wilnie na zamku — jak obyczaj stary,
Złożywszy krwawe swym bogom ofiary,
Śmiało z swym ludem uderzał na wrogi,
Ufny, że Litwy opiekuńcze bogi
Z nim się uzbroją i do walki staną.
Lecz gdy przed prawdą korne zgiął kolano
I uczcił chrześcian prawdziwego Boga,
Co niewidzialny, widzi i przenika
Do najskrytszego serc ludzkich tajnika, —
To króla święta ogarnęła trwoga:
Czy w strasznej walce, którą zwieść zamierza
Chrystusowego jest wzorem rycerza;
Czy duszę jego, — co w kale pogańskim
Grzęzła lat tyle — czy w obliczu Pańskiem
O tyle wzniosła, odrodziła skrucha,
Że Bóg jej prośby przyjmie i wysłucha; —
Czy grzechy królów, którzy światem władną
Z ich winy na lud niewinny nie spadną.
Król leżąc krzyżem, mówił: „Panie! Panie!
Jeśli za winy chcesz karę wymierzyć,
To strzałą gniewu we mnie chciej uderzyć,
A nad mym ludem pokaż zmiłowanie“.
A chór kapłanów, który klęczał kołem,
Z myślą ku niebu wzniesioną — a czołem
W ziemię schylonem — powtarzał ze łzami:
„Panie nad Pany, zmiłuj się nad nami!“ —