Ugłaskanie sekutnicy (Shakespeare, tłum. Ulrich, 1895)/Akt piąty
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Ugłaskanie sekutnicy |
Pochodzenie | Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare (Szekspira) w dwunastu tomach. Tom IX |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1895 |
Miejsce wyd. | Kraków |
Tłumacz | Leon Ulrich |
Tytuł orygin. | The Taming of the Shrew |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Biondello. Cicho a prędko, panie, bo ksiądz już gotowy.
Lucencyo. Lecę, Biondello; lecz możesz być w domu potrzebny, idź zatem.
Gremio. Dziwna, że Kambio jeszcze nie przychodzi.
Petruchio. Oto drzwi, panie, to jest dom Lucencya; Dom mego ojca leży trochę dalej, Śpieszno mi przybyć, więc cię tu zostawiam.
Wincenc. Przód musisz ze mną spełnić puhar wina; Z góry ci dobre zapewniam przyjęcie, Nie braknie pewno i na dobrym kąsku (stuka).
Gremio. Zbyt są w tym domu zatrudnieni; radzę ci stukać głośniej. (Pokazuje się Pedant w oknie).
Pedant. Kto stuka, jakby wysadzić chciał wrota?
Wincenc. Czy signor Lucencyo jest w domu?
Pedant. Jest w domu, ale mówić z nim teraz nie można.
Wincenc. A gdyby mu kto przyniósł jakie sto lub dwieście funtów na hulankę?
Pedant. Zatrzymaj twoje sto funtów w kieszeni; nie potrzebuje on ich wcale, dopóki ja żyję.
Petruchio. Czy ci nie mówiłem, że syn twój podbił wszystkie serca w Padwie? Słuchaj mnie, panie; aby niepotrzebnie czasu nie trwonić, powiedz, proszę, signorowi Lucencyo, że ojciec jego przybywa z Pizy, i czeka przed drzwiami, chcąc się z nim rozmówić.
Pedant. Kłamiesz; ojciec jego już przybył do Padwy i z tego okna na was patrzy.
Wincenc. To ty jesteś jego ojcem?
Pedant. Ja, panie; tak przynajmniej matka jego utrzymuje, jeśli mogę jej wierzyć.
Petruchio (do Winc.). Jakto, mości panie? to wyraźne hultajstwo brać drugiego imię.
Pedant. Aresztuję tego hajdamaka; chce widocznie kogoś w tem mieście otumanić pod mojem nazwiskiem.
Biondello. Widziałem ich razem w kościele. Szczęść im Boże w żegludze! — Ale kogoż to widzę? Stary pan mój Wincencyo. Zginęliśmy! przepadliśmy!
Wincenc. (spostrzegając Biondella). Pójdź tu sam, wisielcze!
Biondello. Spodziewam się, panie, że wolny jest wybór.
Wincenc. Pójdź tu sam, hultaju! czy mnie zapomniałeś?
Biondello. Czy cię zapomniałem, panie? Uchowaj Boże! nie mogłem cię zapomnieć, bo cię, jak żyję, nie widziałem.
Wincenc. Jakto, wierutny łotrze? nigdy nie widziałeś Wincencya, ojca twojego pana?
Biondello. Mojego starego, uczciwego starego pana? widziałem, panie; patrz, jak się nam z okna przygląda.
Wincenc. Czy tak? mopanku (bije Biondella).
Biondello. Rety! rety! rety! jakiś waryat chce mnie zamęczyć.
Pedant. Na pomoc, synu! na pomoc, signor Baptysta!
Petruchio. Proszę cię, Kasiu, odejdźmy na stronę; czekajmy końca tego sporu. (Odchodzą na stronę).
Tranio. Kto jesteś, panie, że śmiesz bić mojego sługę?
Wincenc. Kto jestem, panie? powiedz mi raczej, kto ty jesteś, panie? O nieśmiertelne bogi! Co za łotr wymuskany! jedwabny spencer! aksamitne spodnie! płaszcz szkarłatowy! spiczasty kapelusz! O, jestem zrujnowany, jestem zrujnowany! Kiedy ja w domu, jak dobry gospodarz oszczędzam, syn mój i mój sługa trwonią całą moją fortunę na uniwersytecie.
Tranio. Co chcesz powiedzieć? co się to znaczy?
Baptysta. Czy to czasem nie jaki lunatyk?
Tranio. Wyglądasz z miny i ubioru na uczciwego starego szlachcica, a słowa twoje dowodzą, że jesteś waryatem. Co ci do tego, że się ubieram w perły i złoto? Dzięki mojemu dobremu ojcu, mam na to fundusze.
Wincenc. Twojemu ojcu, hultaju? Ojciec twój robi żagle w Bergamo.
Baptysta. Mylisz się, panie, mylisz się, panie. Powiedz mi, proszę, jak sądzisz, że się nazywa?
Wincenc. Jak się nazywa? Jakbym nie wiedział jego nazwiska; wychowałem go od trzechletniego dziecka; nazywa się Tranio.
Pedant. Precz stąd, precz stąd, szalony ośle! on nazywa się Lucencyo, to syn mój jedynak, dziedzic włości należących do mnie, signora Wincencyo.
Winsenc. Lucencyo! toć on zamordował swojego pana! aresztujcie go! rozkazuję wam w imieniu księcia. — O mój synu, mój synu! Powiedz mi, łotrze, gdzie syn mój Lucencyo?
Tranio. Zawołajcie komisarza! (Wchodzi Sługa z Komisarzem). Poprowadź tego szalonego łotra do turmy. Ojcze Baptysto, dopilnuj, żeby się nam nie wymknął.
Wincenc. Mnie poprowadzić do turmy?
Gremio. Zatrzymaj się, komisarzu, człowiek ten nie pójdzie do turmy.
Baptysta. Próżna gadanina, signor Gremio; powtarzam: prowadź go do turmy!
Gremio. Daj baczność, signor Baptysta, żebyś się w tej sprawie na dudka nie wystrychnął. Ja przysiądz gotów, że to jest prawdziwy Wincencyo.
Pedant. Przysiąż, jeśli śmiesz.
Gremio. Nie, nie śmiem przysiądz.
Tranio. Więc powiedz także, że ja nie jestem Lucencyo.
Gremio. Co do ciebie, wiem z pewnością, że jesteś signor Lucencyo.
Baptysta. Precz z tym gadułą! do turmy!
Wincenc. I tu cudzoziemców turbować tak można! O łotrze potworny! (Wchodzą: Biondello, Lucencyo i Bianka).
Biondello. Zginęliśmy! patrz, czy go tam widzisz? Wyprzej się go, wyprzysiąż się go! albośmy wszyscy przepadli!
Lucencyo (klęka). Przebacz mi, ojcze!
Wincenc. Słodki syn mój żyje!
Bianka (klęka). Przebacz mi, ojcze!
Baptysta. W czemżeś przewiniła?
Gdzie jest Lucencyo?
Lucencyo. Lucencyo tu stoi,
Syn prawdziwego Wincencya prawdziwy,
Który w kościele córkę twą poślubił,
Gdy tu fałszywy łudził cię Lucencyo.
Wincenc. A gdzie się podział łotr przeklęty, Tranio,
Który mi stawić tak krnąbrnie się ważył?
Baptysta. Jakto? mów jasno, czy to nie mój Kambio?
Bianka. Kambio się teraz na Lucencya zmienił.
Lucencyo. Wszystkie te cuda dziełem są miłości.
Miłość dla Bianki w Trania mnie zmieniła,
A Tranio w mieście rolę mą odgrywał,
Aż mi nakoniec udało się przybić
Do lubej szczęścia mojego przystani.
Co Tranio robił, robił na mój rozkaz,
I przez wzgląd na mnie, ojcze, wszystko przebacz.
Wincenc. Rozetnę nos temu łotrowi, który do turmy chciał mnie posłać.
Baptysta (do Lucencya). Ale jakto, panie, zaślubiłeś moją córkę, nie pytając o moje pozwolenie?
Wincenc. Nie trwóż się panie, rzecz całą załatwię,
Niech się przód tylko na łotrze tym pomszczę.
Baptysta. A ja przód zgłębię hultajstw tych tajniki (wychodzi).
Lucencyo. Nie blednij, droga, ojciec twój przebaczy.
Gremio. Wyszedłem z kwitkiem; za drugimi śpieszę —
Straciłem wszystko — ucztą się pocieszę (wychodzi).
Katarz. Idźmy zobaczyć, jak się wszystko skończy.
Petruchio. Chętnie, lecz przody pocałuj mnie Kasiu.
Katarz. Co? na ulicy?
Petruchio. Alboż się mnie wstydzisz?
Katarz. Nie ciebie, ale całować się wstydzę.
Petruchio. Chcesz więc do domu, jak z wszystkiego wnoszę.
Katarz. Już dam ci całus, tylko zostań, proszę.
Petruchio. Słodka Kasiuniu, lubię cię i chwalę;
Boć lepiej późno, aniżeli wcale. (Wychodzą).
Lucencyo. Choć nie bez trudów, przyszło do harmonii;
Więc czas, gdy krwawa skończyła się wojna,
Śmiać się z minionych trosk i niebezpieczeństw.
Kochana Bianko, pozdrów mego ojca,
Ja równie chętnie twojego powitam.
Bracie Petruchio, siostro Katarzyno,
I ty Hortensyo z kochaną twą wdową,
Spłaćcie me dobre chęci apetytem.
Deser dopełni, co uczcie mej brakło.
Siadajcie, proszę, przy dobrem jedzeniu
Nie zapomnijmy też o pogadance. (Siadają do stołu).
Petruchio. A więc siadajmy i jedzmy a jedzmy.
Baptysta. Synu Petruchio, tak w Padwie traktują.
Petruchio. Wszystko jest dobre co wychodzi z Padwy.
Hortens. Niech się to sprawdzi dla obu nas dobra!
Petruchio. Hortensyo, widzę, swej boi się wdowy.
Wdowa. Jakto, czy takie ze mnie jest straszydło?
Petruchio. Mimo dowcipu złe mnie zrozumiałaś,
Chciałem powiedzieć, że on drży przed tobą.
Wdowa. Kto zawrót czuje, mówi; świat się kręci.
Petruchio. Niezgorszy wykręt.
Katarz. Jaka myśl twa, pani?
Wdowa. Gdy z nim poczęłam —
Petruchio. Co? poczęłaś ze mną?
Słyszysz, Hortensyo?
Hortens. Moja wdowa mówi,
Że z ciebie wnosząc, myśleć tak poczęła.
Petruchio. Wyznaję, pięknie błąd jej naprawiłeś:
O dobra wdówko, pocałuj go za to.
Katarz. Kto zawrót czuje, mówi: świat się kręci;
Czy mogę prosić o wytłómaczenie?
Wdowa. Mąż twój dostawszy za żonę dragona,
Myśli, że taką i Hortensya żona.
Wiesz teraz, pani, jakie miałam myśli.
Katarz. Chude i płaskie —
Wdowa. Bo były o tobie.
Katarz. To się od ciebie, widzę, zaraziłam.
Petruchio. Nuż na nią, Kasiu!
Hortens. Nuże na nią, wdówko!
Petruchio. Sto grzywien, że ją ma Kasia powali.
Hortens. To rzecz jest moja.
Petruchio. Mówisz, jakby sędzia.
A więc, kolego, piję w twoje zdrowie (pije).
Baptysta. Co mówi Gremio na tę bystrą młodzież?
Gremio. Mówi, że wcale nie źle się trykają.
Bianka. Żartowniś lepszy mógłby odpowiedzieć,
Że twą na wszystkich barkach widzisz głowę,
Głowę z rogami.
Wincenc. Ha, ha! pani młoda,
Jak widzę, te cię słowa rozbudziły.
Bianka. Lecz nie strwożyły; usnę też na nowo.
Petruchio. Nie dam ci usnąć; gdy zaczęłaś sama,
Strzelę do ciebie kilku konceptami.
Bianka. Ptakiem mnie robisz? w inny krzak polecę,
A jeśli zechcesz, goń za mną z twym łukiem.
Żegnam, panowie!
Petruchio. Ubiegła mnie, widzę.
Do tego ptaka celowałeś Tranio,
Ale chybiłeś; ja więc piję zdrowie
Strzelca, co trafił i Strzelca, co chybił.
Tranio. Signor Lucencyo puścił mnie jak charta,
Co dobrze goni, lecz chwyta dla pana.
Petruchio, Lotna odpowiedź, tylko psiarnią pachnie.
Tranio. Prawda, tyś panie dla siebie polował,
Tylko, jak mówią, jeleń ci roguje.
Baptysta. Ha, ha, Petruchio! dobrze Tranio strzelił.
Lucencyo. Dzięki ci, Tranio, za dobry przygryzek.
Hortens. No, wyznaj prawdę, że ci dobrze dopiekł.
Petruchio. Trochę zadrasnął; nie mogę zaprzeczyć;
Ale że ostry ześliznął się pocisk,
O zakład, że was obu okoślawił.
Baptysta. Teraz bez żartu, synu mój, Petruchio,
Żona jest twoja pierwszą sekutnicą.
Petruchio. Wręcz temu przeczę, a na dowód, wnoszę,
Aby z nas każdy posłał po swą żonę;
A kto z nas pierwszy znajdzie posłuszeństwo,
Wygra przez wszystkich położoną stawkę.
Hortens. Zgoda! o ile?
Lucencyo. Dwadzieścia talarów.
Petruchio. Dwadzieścia tylko? Drobnostkę tę stawiam
Na psa mojego lub mego sokoła;
Dwadzieścia razy tyle na mą żonę.
Lucencyo. Więc sto talarów —
Hortens. Zgoda!
Petruchio. Targ doblty.
Hortens. Który z nas zacznie?
Lucencyo. Ja. Sluchaj, Biondello,
Idź, powiedz pani, żeby do mnie przyszła.
Biondello. Śpieszę (wychodzi).
Baptysta. Gdy zechcesz, idę do połowy,
Że twoja Bianka na rozkaz się stawi.
Lucencyo. Nie, w mym zakładzie żadnej nie chcę spółki.
Co mi przynosisz?
Biondello. Pani jest zajęta
I przyjść nie może.
Petruchio. Co? Pani zajęta,
I przyjść nie może? i to jej odpowiedź?
Gremio. Odpowiedź grzeczna; radzę ci, proś Boga,
Ażeby twoja gorszej ci nie dała.
Petruchio. Nie, ja po mojej lepiej się spodziewam.
Hortens. Teraz, Biondello, idź do mojej żony
I proś, ażeby natychmiast tu przyszła.
Petruchio. Proś! naturalnie, że przyjdzie na prośbę.
Hortens. Boję się bardzo, że choć co chcesz zrobisz,
Prośby ni groźby twojej nie sprowadzą.
Gdzie moja żona?
Biondello. Pani odpowiada,
Że się tu pewno jakie stroją żarty,
Że przyjść nie myśli, a czeka na pana.
Petruchio. Że przyjść nie myśli! gorzej, coraz gorzej!
To zgroza, to rzecz nie do wytrzymania!
Grumio, czy słyszysz? idź do twojej pani
I powiedz, że jej przyjść tu rozkazuję.
Hortens. Wiem jej odpowiedź.
Petruchio. Jaka?
Hortens. Że przyjść nie chce.
Petruchio. Tem gorzej dla mnie, i na tem się skończy.
Baptysta. Na wszystkich świętych! wchodzi Katarzyna!
Katarz. Po co mnie wołasz? jaka twoja wola?
Petruchio. Gdzie twoja siostra i Hortensya żona?
Katarz. Siedzą przy ogniu, prowadząc rozmowy.
Petruchio. Tu je przyprowadź, a jeśli się uprą,
To je korbaczem do mężów tu przygoń.
Słyszysz? natychmiast przyprowadź tu obie.
Lucencyo. Kto cudów żąda, niech przyjdzie; to cuda.
Hortens. To cud; ciekawym, co on zapowiada.
Petruchio. Co zapowiada? miłość, pokój w domu,
Powagę męża, żony posłuszeństwo,
A słowem wszystko, co błogie i słodkie.
Baptysta. Niech ci, Petruchio, pan Bóg błogosławi!
Wygrałeś zakład, a ja do ich straty
Dodam dwadzieścia tysięcy talarów,
Jak drugi posag innej dany córce,
Bo to nie córka, którą dotąd znałem.
Petruchio. Nie na tem koniec; lepiej wygram zakład,
Ona wam złoży dowód dobitniejszy
Nowo nabytej cnoty posłuszeństwa.
Widzicie? wraca, a z nią buntownice
Idą, niewieściej wymowy jej więźnie.
Kasiu, kapelusz ten ci nie do twarzy,
Zrzuć to straszydło i zdepcz je nogami.
Wdowa. Nie daj mi, Panie, żadnych smutku przyczyn,
Póki nie zacznę szaleństw takich słuchać!
Bianka. Jak nazwać takie głupie posłuszeństwo?
Lucencyo. Chciałbym, by twoje równie było głupie,
Bo, Bianko, mądrość twego posłuszeństwa
Już mnie talarów sto dziś kosztowała.
Bianka. Czemuż się o nie głupio zakładałeś?
Petruchio. Kasiu, upartym tym żonom wytłómacz,
Co się należy mężom swym i panom.
Wdowa. Skończ, skończ te żarty, lekcyi nam nie trzeba.
Petruchio. Dalej, powtarzam, a zacznij od wdowy.
Wdowa. Ust nie otworzy.
Petruchio. Da się to zobaczyć.
Mów, Katarzyno, a zacznij od wdowy.
Katarz. Rozjaśń swe czoło groźne, zachmurzone,
Nie ciskaj spojrzeń, które mogą ranić
Twojego męża, twego króla, pana;
To piękność twoją, jak mróz warzy łąki,
Jak burza pączkom, sławie twojej szkodzi,
Nigdy kobiecej nie przystoi twarzy.
Kobieta w gniewie, jak zmącona woda,
Jest błotna, gęsta, szpetna i niesmaczna,
Póki do dawnej czystości nie wróci,
Nawet spragniony zaczerpnąć jej nie chce.
Mąż twój, jest pan twój, opiekun, twe życie,
Głowa i zwierzchnik; troszczy się o ciebie,
Pracuje ciężko na lądzie i morzu,
By ci uczciwe znaleźć opatrzenie,
Dzień spędza w zimnie, noc bezsenną w burzach,
Gdy ty, bezpiecznie, w ciepłym drzymiesz domu,
A za to wszystko domaga się tylko
Miłości, spojrzeń słodkich, posłuszeństwa,
Za usług tyle uboga zapłata.
Monarsze swemu, co winien poddany,
To winna żona swojemu mężowi,
A gdy jest swarną, kwaśną, opryskliwą,
I nieposłuszną uczciwym rozkazom,
Czyliż występnym nie jest buntownikiem,
Niewdzięcznym zdrajcą dobrego monarchy?
Wstyd mi, gdy widzę szalone kobiety,
Toczące wojnę tam, gdzie na kolanach
Tylko o pokój błagaćby powinny,
Gdy chcą panować i słów groźnych użyć,
Tam, gdzie powinny kochać, słuchać, służyć.
Ciała są nasze i miękkie i słabe,
I burzy świata niezdolne wytrzymać,
By czucia nasze, z ciałem naszem zgodne,
Były uprzejme, miękkie i łagodne.
Biedne robaczki, słabe a uparte!
Myśli me były tak śmiałe jak wasze,
Serce tak dumne, rozum może lepszy,
Słowem odeprzeć słowo, groźbą groźbę,
Dziś, widzę, lance nasze są ze słomy,
Siła tem mniejsza, im większe pozory:
Niech was mój przykład nauczy pokory,
Ugnijcie czoła, bezsilne niebogi,
Podłóżcie ręce pod mężowskie nogi.
Aby uczynkiem stwierdzić moje słowa,
Jeśli chcesz, mężu, dłoń moja gotowa.
Petruchio. A to mi żona! niech cię pocałuję.
Lucencyo. Przegrałem, płacę, i z serca winszuję.
Wincenc. Posłuszne dziecko pociechą rodzica.
Lucencyo. Jak smutkiem męża kobieta złośnica.
Petruchio. Trzech nas trzy żony w jednej wzięło chwili,
Lecz dwóch, już widzę, grzbiet pod jarzmo chyli.
(Do Luc.) Choć tyś w cel trafił, moja jest wygrana.
Ale dobra noc! czas nam iść, kochana.
Hortens. Idź, boś ugłaskał sławną sekutnicę.
Lucencyo. I przeszedł prawie mej wiary granice. (Wychodzą).