UNIJA LITEWSKA.
(List Moskala.)




Zapowiedziane było nabożeństwo wcześniéj
I uroczyste modlitwy,
Na pamiątkę złączenia się Polski i Litwy,
Miały być śpiewane pieśni,
A kobiety żałobę zdjąć,
I ubiór biały wziąć,
I tak biało odziane iść miały...
Aż w wigilią wieść poszła między ludem prostym,
Że działa wytoczono,
Że wojsko postawiono,
I łyżwy pod Niemeńskim wyciągnięto mostem;
Ażeby lud od Polski powstrzymała woda,
Kozacy się rozbiegli,
W ulicach przejścia strzegli,
I lud sobie już ręki nie poda.

Tak mówił gubernator, lecz inaczéj było,
Bo choć żyć każdemu miło,
Czy bogato, czy biedno,
Wszystko jedno.
A do życia ma człowiek straszne przywiązanie,
A jednakże tą razą
Naród stał jak żelazo,
I mówił co się stanie to stanie,
A iść trzeba i drugich ośmielać,
A jak przyjdzie krew przelać to przelać...
Jeżeli będą strzały,
To upadnie lud cały
Na kolana i pieśni zaśpiewa,
A Chrystus w niebie jest i święta Dziewa. —
A ja sam co to piszę,
Jeszcze jakby dziś słyszę,
Jak się matki modliły za dzieci
Polecając je Bogu;
A pobladłym stojącym na progu
Dziecko z rąk się wyrywa i leci;
I rwały się z rąk matki
Pięcio i siedmiolatki

Małe dzieci litewskie,
Białe włosy a oczy niebiéskie,
Krzyk wydając wesoły,
Jak Bóg żywy, Anioły. —

Nikt nie wiedział czy z życiem powróci,
A mąż równo z niewiastą,
Dziecko, starzec, wyrusza na miasto,
I w gromadę się zbiera i nuci.
A narodu tak wiele,
Choć dzień chmurny był i bezsłoneczny,
I taki strój świąteczny,
Że ja mówił: ot Polski wesele.
A na gody weselne,
W białych sukniach, i w wiankach i wstążkach,
Panny niosły obrazy na drążkach,
A młodź krzyże i chorągwie kościelne.

A gdy wyszli z krzyżami kapłani,
W białe srebrne ornaty odziani,
Już tam z nim i rozprawa daremna,

Na swych braci spotkanie
Rozpoczęto śpiewanie
I wołanie: do Niemna! do Niemna!

Którzy na przedzie byli,
Krzyże czarne odkryli,
I szedł naprzód w powietrzu on święty,
Za świat cały na krzyżu rozpięty.

Ledwie pochód cześć tobie zanucił,
Ledwie pochód ku rzece się zwrócił,
Usłyszano z przyległéj ulicy
Krzyk i tentent lecącéj konnicy.
W polowém uzbrojeniu
Stojący na strzemieniu.
Poskoczyli co prędzéj wstecz dońce,
I tak ścianą stanęli,
I tak drogę przecięli,
I poczęli rozbijać idące.

Więc ja patrzał w tę chwilę,
Na młódź polską nie tyle,

Ile Polek ciekawy odwagi;
Jak się Polki pokażą,
I jaką przyjmą twarzą
Ten błyszczący w powietrzu grot nagi.
I widziałem to jedno,
Że niektóre z nich bledną,
Ale usta ściśnięte,
Ale stoją jak święte,
Prosto białe nie panny lecz głazy.
I cała ta gromada
Nie narzeka, nie biada,
Tylko trzyma te swoje obrazy.
Z sercem męki tak żądnym,
Stoi w pośród tak twardo,
Z taką patrzy pogardą,
Z jaką na nas Bóg spojrzy w dniu sądnym.

Aż głos wyjdzie z téj fali:
I cóż będziem tak stali,
Jakby zdjęła nas trwoga;
Idźmy bracia, niech biją,
Chwalmy Matkę Maryją,

Dobrzeć ludziom pocierpieć dla Boga.
Gubernator gdy zoczył,
Prosząc, łając poskoczył,
Roztrącając rękami obiema,
Droga wasza daremna,
Nie dojdziecie do Niemna,
A i mostu na Niemnie już nie ma....

Cóż wy nie Chrześcjany,
Wołał naród zebrany,
Jak niewstydno Moskale wam Chrysta?...
Toż my ludzie niezbrojni,
Toż my idziem spokojni,
A Bóg z nami i Panna przeczysta.
Toż przestańcie się podlić,
Toż pozwólcie się modlić,
Duszy swojéj nie czyńcie na szkodę,
Co nam mosty, co drogi,
Wołał naród ubogi,
My pójdziemy przez ogień, przez wodę.

I tak krokiem szli chyżym,
Zasłaniając się krzyżem,

Przed ciosami kozackich pałaszy,
Bo wierzyli w krzyż boży,
Że im drogę otworzy,
I że krzyża się człowiek zastraszy.

Lecz na nasze nieszczęście
Uzbrojone te pięście,
Jęły rąbać, krzyż rzucać o ziemię,
I my Boga ubili,
I my Chrysta męczyli
W polskiém mieście jak w Jerozalemie.
I ja Moskal widziałem jak wściekli,
Pałaszami ten boży krzyż siekli;
I widziałem zranioną panienkę,
Gdzie kozacy idących rąbali,
Jak na ranę położyła tak rękę,
I z obrazem śpiewając szła daléj.

I widziałem dwie inne postaci,
Co to gadać człowiecze, ot Boże,
Jak sukienki rozdarły przed noże
I wołały: nas bijcie nie braci.

Tak ja patrząc na świętą gromadę,
Połamałem w kawałki swą szpadę,
I z tym ludem poszedłem do wody,
I śpiewałem po rusku: hospody!...

A gdy pieśni lud począł na nowo,
I na nowo krzyż błysnął nad głową,
Ludzie nasi pod koniec struchleli;
Struchleli i stanęli,
Kołpaki z głowy zdjęli.
Jak umiejąc modlitwy szeptając,
Krzyżami się żegnając,
I z cicha powtarzali:
Nam kazali, kazali....

Gdy łzy ludzkie ujrzano,
Tak nareszcie znak dano,
By powstrzymać daremne zapędy;
Błysły Niemnowe brzegi,
Rozeszły się szeregi,
Nauczone do gromkiéj komendy.
I lud ruszył już wolny,

Gdzie mu przejścia nie bronią,
A od Polski wiatr polny
Rozwiał sztandar z Litewską pogonią.

A gdy szli tak szczęśliwie,
Tam na dalekiéj niwie
Z za błękitnéj w dolinie swéj rzeki,
Usłyszeli śpiewanie,
Wróć ojczyznę nam Panie,
Boże coś Polskę przez tak długie wieki.
A na głos téj modlitwy
Odśpiewano od Litwy,
Łzy ścierając lecące z powieki,
Przez twe rany o Chryste,
Wróć nam kraje ojczyste,
Boże coś Polskę przez tak długie wieki.

Jak Niemeński brzeg długi,
Z jednéj strony i drugiéj,
Śród radości i płaczu bez miary,
Rozjaśniły się twarze,
Skłoniły się ołtarze,
Pokłoniły się sobie sztandary....

Łodzi! wołano łodzi!
I łódź z Polski nadchodzi.
Rybak stary rozpuścił swe wiosła,
I po Niemna głębinie
Rozpędzona łódź płynie,
Co chorągwie Litewskie poniosła.

Słońce błysło nad ludem,
I most stanął jak cudem,
Belki belek dosięgły,
Łyżwy, haki się sprzęgły,
I lud wstąpił na deski,
Chwila i już przy sobie,
Zeszły się strony obie,
Lud Polski i Litewski.
I biedny naród na Sybir pędzany,
Którego knutem już wiek cały sieką,
Jął pokazywać sobie swoje rany,
Stojąc i płacząc nad Litewską rzeką.

Dzień się wyjaśnił i choć aby tyle,
Że słońce biednym zabłysło na chwilę,

I że jak zajrzeć w koło,
Było cicho, wesoło,
I żadna dzida w téj chwili uroczéj,
Nie zasmuciła ich oczy.

Nie w ludzkiéj się to mowie
Taką radość wypowie,
Na ten uścisk wiek cały,
Litwa z Polską czekały!

Trudno matce dziecięcia
Puścić z swego objęcia
Trudno Polsce się z Litwą rozłączyć.
Ale chwila się zbliża,
Lud się garnie do krzyża,
Szczęście błysło, toj musi się skończyć.
Za ten uścisk braterski,
Iluż z Polski znów synów,
Ilu prawych Litwinów,
Weźmie szyniel żołnierski?...
Ilu w lochach ponędzą,
Ilu w Sybir popędzą,

Choć popędzą na śniegi, na lody,
Nie zatracą téj chwili,
Którą razem przeżyli,
Nie zabijesz ty Carze swobody.

Po wielkich łez wylaniu,
Po długiém pożegnaniu,
Rozszedł się naród męczeński,
Ci tam do Polski za rzeką,
Jak przyszli poszli daleko,
A ci ku stronie Kowieńskiéj......

Takie panie delikatne
Odbywały drogi długie,
Takie do trudów niezdatne,
Szły jak i niewiasty drugie.
Ani ołtarz im zaciężył,
Ani ten krzyż co zwyciężył.
Ach komu ty rozpięty zaciężył nad głową,
Taki zacierpiał a wziął duszę nową,
To nie dziw że mu siła
Na jego drogę przybyła.

To choć pakunek na barki mu włożą,
Idzie z pomocą bożą...

Ja co piszę te słowa
Od łez wylanych zdroja,
Ja jestem dusza nowa
Nie carska ale moja,
I wiem dla czego żyję,
I wiem już prawo czyje,
I nie być mnie poddanym,
I nie żyć mnie pod chanem.
Ja pozbył się rozpaczy,
Ja wiem co wolność znaczy,
I za co ty Chryste Boże nasz,
Na krzyżu zamęczyć się dał,
Za wolność boże wojnę zdarz,
Na pierwszy pójdę strzał...
Jak prosty żołnierz i kroku nie ruszę,
A taki trza się bić za swoją duszę.

Gdy był w drodze lud z powrotem,
Gadał co to będzie potem,

Co nas w Kownie powita:
Czy naród pozostały,
Czy karabinów strzały,
Czy kozackie kopyta.

Co bądź się stanie,
Chwała ci panie,
Bo już od dziś dnia Litwa i Korona
Na zawsze połączona.

O cud to, boży cud,
Zwycięztwo dał nam on,
Naprzeciw wyszedł lud,
I z ruskich cerkwi jęknął dzwon.
A całéj Rusi płaczem jęknął,
Rozbolał z wszystkich sił,
A przed Ikony tłum kozactwa klęknął,
I klęcząc żegnał się i w piersi bił.

Krzyki szyldwachów co w oddali giną,
I ciężkie kroki idących patroli,
Jedne po drugich ucichły powoli,

I cicho było przez tę noc jedyną.
Ale co jutro,  .........
..............
..............
..............
Ludu moskiewski, nadaremna trwoga,
Nie z Polszczą w boju rozpierać się nam,
Nasz car niemiecki porwał się na Boga,
To biadaż jego duszy tu i tam.
Ludu moskiewski, ty po bożéj stronie,
A nie po carskiéj wierném sercem stań,
Nie jak car każe, ale po zakonie,
Bo ty przed Bogiem nie odpowiesz zań.
Nie odpowiesz za rzeź dzieci,
Którą sprawił czort nie człowiek,
Ani za tę łzę co leci
Ze sierocych powiek.








Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Teofil Lenartowicz.