Urywek ze wspomnień afrykańskich

<<< Dane tekstu >>>
Autor Leopold Janikowski
Tytuł Urywek ze wspomnień afrykańskich
Podtytuł Urywek ze wspomnień afrykańskich
Pochodzenie Upominek. Książka zbiorowa na cześć Elizy Orzeszkowej (1866-1891)
Wydawca G. Gebethner i Spółka, Br. Rymowicz
Data wyd. 1893
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Kraków – Petersburg
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
URYWEK ZE WSPOMNIEŃ AFRYKAŃSKICH.


W połowie 1888 roku przygotowywałem jedną z większych wycieczek. Celem jej było przejście łańcucha gór Kryształowych i dostanie się o ile możności w głąb tajemniczego kontynentu. Przygotowania podobne są dosyć kłopotliwe i długie. Nietylko bowiem potrzeba mieć znaczną ilość towarów poszukiwanych w danej okolicy, jak: broni, prochu, tkanin, tytoniu etc. przeznaczonych na podarki i zakup żywności, lecz, co trudniejsze, zrekrutować kilkudziesięciu tragarzy, którzyby mieli odwagę zapuścić się wraz ze mną w kraje nieznane, zamieszkane przez plemiona ludożercze Fan, Angata i inną dzicz podobną, broniącą obcym przystępu.
Kusząc dobrą zapłatą, zdobyłem po długich namowach 40 krajowców Bulu, plemienia z brzegów rzek Utamboni i Utongo, dalej kilkunastu moich ludzi Krumanów, wreszcie kilku przyjaznych kacyków Mpangue, którzy ofiarowali się jako przewodnicy i tłómacze. Ogółem karawana liczyła przeszło 60 osób — i w tym komplecie wyruszyłem.
Pomiędzy kacykami Mpangue był jeden, wyróżniający się piękną postawą, olbrzymim wzrostem i inteligentną, myślącą twarzą. Sulla, naczelnik miasta Ilundu, w pobliżu którego wybudowałem swą stację, od pierwszej chwili poznania zaczął mi okazywać szczerą życzliwość, stawał zawsze w obronie, łagodził nieuniknione zatargi z chciwymi sąsiadami. Sam nie prosił nigdy o podarki: najwyższą dla niego nagrodą była rozmowa ze mną o krajach „taugani“, t. j. białych. Wieczorami, przy świetle księżyca, przybywał w towarzystwie małego brata, siadał cicho na werandzie przed domem i pokornym głosem pytał: „Ujani, czy dziś zechcesz rozmawiać ze mną? Opowiedz mi co o swym kraju!“...
Opowiadałem chętnie; rozmowy te przenosiły myśl moją daleko, głuszyły choć na chwilę tęsknotę za ziemią rodzinną i drogimi...
Sulla wypytywał, jak dziecko, o wszystko: o religję, urządzenia społeczne białych, prowadzenie wojen, sposób wyrobu różnych towarów, musiałem mu tłómaczyć różne zjawiska atmosferyczne — słowem: był niewyczerpanym w rzucanych zapytaniach. Oczy świeciły mu gorączkowo, często przerywał wykrzykami: „Taugani! jacyście wy szczęśliwi, że macie tyle pięknych rzeczy! Wiecie wszystko! My, jak dzieci bezrozumne! O, Ujani, — dodawał, żegnając — gdy będziesz powracał do swego kraju, zabierz mnie z sobą!“
Powoli człowiek ten szczerze przywiązał się do mnie, towarzyszył mi wszędzie, powtarzał, że pragnie dać dowód przyjaźni. Nie przeczuwał, że da najwyższy w owej wycieczce...
Nie będę jej opisywał, powiem tylko, że po niezliczonych przeszkodach, zatargach, często zbrojnych, z naczelnikami wiosek mijanych po drodze, noclegach w lesie, wśród gąszczów, gdzie bezpieczniej niż w miastach, dotarliśmy do jednego z najliczniejszych szczepów Fan, kraju zwanego „Undele“.
Wieść o przybyciu karawany białego rozeszła się lotem błyskawicy; jak wszędzie, tak i w Undele fetyszerzy podburzyli naród, i wioski wszystkie wysłały zbrojnych wojowników; zebrał się tłum parotysięczny, który rozłożył się obozem nad brzegiem małej rzeczki, stanowiącej granicę kraju. Dalszą więc drogę miałem zamkniętą.
Bębny sygnałowe uprzedziły nas, iż wróg przejście strumienia będzie uważał za wypowiedzenie wojny. Mając za słabe siły, aby iść przebojem, rozłożyłem się również obozem, postanawiając probować układów, podarkami przejednać wrogów.
Przygotowałem dwa kuferki pełne najpiękniejszych tkanin, kilka fuzji. Kto miał być jednak pośrednikiem? Kto odważy się zanieść te dary do obozu nieprzyjacielskiego? Ludzie moi odmówili stanowczo, żądali odwrotu, grożąc, że zostawią mnie samego; bunt ogarnął wszystkich, nie wiedziałem teraz, gdzie groźniejszy nieprzyjaciel: w Undele, czy we własnym obozie...
Sulla stał oparty o drzewo, nic nie mówiąc; naraz zbliża się powoli, podnosi swą miotełkę — rodzaj berła — w górę i odzywa się w te słowa: — „Nikczemni! chcecie opuścić taugani wtedy, gdy niebezpieczeństwo mu grozi? Czy nie płaci wam dobrze, waszym kobietom, dzieciom nie daje lekarstw, a zmarłym podarków, które rzucacie do grobów? I teraz wśród nas nie ma nikogo życzliwego? Nie! Sulla mu dowiedzie, że nietylko w słowach jest przyjacielem!“...
Skinął na swego brata, porwali dwa owe kuferki; na odchodnem rzucił mi jeszcze: „Jeżeli nie wrócę, pamiętaj, Ujani, o mej matce!“...
Cała ta scena trwała tak krótko, że zanim obecni zdążyli wraz ze mną podnieść protest, Sulla z małoletnim bratem zniknęli w gąszczu, a w kilka minut byli już na przeciwległym brzegu...
Gorączkowo wyczekiwaliśmy ich powrotu... W godzinę może, krzyk i lament w moim obozie był zwiastunem nieszczęścia... powracał brat Sulli, lecz sam!...
Z jękiem rozpaczy biegło ku mnie biedne dziecko, niosąc w rękach ciepłą jeszcze głowę brata!... Nie! nie zapomnę nigdy tej sceny! Oczy zabitego przyjaciela, otwarte szeroko, widzę do dziś dnia!...
Gorące pragnienie zemsty opanowało nas wszystkich, rozpytywaliśmy o szczegóły. Napróżno Sulla starał się usposobić dobrze wrogów, składał im dary, przyrzekając większe, gdy biały wstąpi w ich kraj. W odpowiedzi zostali skrępowani, fetyszerzy odcięli głowę nieszczęśliwego posła, i oddali ją przerażonemu dziecku, mówiąc: „Jesteś wolnym! Wracaj do obozu taugani i powiedz, że i jego czeka los podobny, jeżeli przejdzie rzekę!“...
Współbracia Sulli wykonali zaraz przysięgę zemsty. Był to uroczysty widok, gdy dziecko owe wstąpiło z ponurą powagą w koło i kładąc rękę na talizmanach dżudżu, przysięgło również, iż dotąd nie zazna spokoju, dopóki nie odnajdzie mordercy brata...
Po tej ceremonji oddalili się wszyscy już bez pytania, zawrócili do miast, aby tam pokazać głowę zmarłego i zebrać zaraz silną wojenną drużynę. Pozostawszy w lesie, sam tylko z krumanami, musiałem również powracać. Smutny to był odwrót, wzrok zmarłego ścigał mnie ciągle. — „Jeżeli nie wrócę, pamiętaj o matce!“ — brzmiały mi w uszach ostatnie słowa biedaka...
O ile możność pozwalała, zaopiekowałem się rodziną zmarłego, brata zabrałem do siebie. Wkrótce potem rozpoczęła się wojna. Ilundu napadło na Undele, spaliło osadę, zabiło kilku wrogów; może do dziś dnia trwa wzajemna vendetta. Dla mnie śmierć Sulli jest tą czarną plamą na tle wspomnień ostatniej podróży, plamą, którą czas chyba nie prędko wymaże z pamięci.

Warszawa.Leopold Janikowski.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Leopold Janikowski.