Uwodziciel w pułapce/całość
<<< Dane tekstu >>> | ||
Autor | ||
Tytuł | Uwodziciel w pułapce | |
Pochodzenie | (Tygodnik Przygód Sensacyjnych) Lord ListerNr 5 Tajemniczy Nieznajomy
| |
Wydawca | Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o. | |
Data wyd. | 9.12.1937 | |
Druk | drukarnia własna, Łódź | |
Miejsce wyd. | Łódź | |
Tłumacz | Anonimowy | |
Tytuł orygin. | Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte | |
Źródło | Skany na Commons | |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI | |
| ||
Indeks stron |
KAŻDY ZESZYT STANOWI ODDZIELNĄ CAŁOŚĆ. Nr. 5. Cena 10 gr.
UWODZICIEL w PUŁAPCE
Wydawca: Wydawnictwo „Republika" Spółka z ogr. odp. Stefan Pietrzak. Redaktor odpowiedzialny: Stefan Pietrzak.
Odbito w drukarni własnej Łódź, ul. Piotrkowska Nr. 49 i 64.
Konto PKO 68.148, adres Administracji: Łódź, Piotrkowska 49, tel. 122-14. Redakcji — tel. 136-56
SPIS TREŚCI
2.
|
Tego wieczora ulice Londynu przepełnione były, jak zwykle o tej porze, tłumem urzędników, robotników i robotnic wracających do domu. W tym tłumie pewien stary szczupły i skromnie ubrany człowiek z trudem przedzierał się za parą, którą śledził od dłuższej chwili, a która skręcała właśnie w jedną z mniej uczęszczanych uliczek. Parę tę stanowili: młoda wysoka dziewczyna o złotych włosach i twarzy ukrytej pod gęstą woalką i niski mężczyzna w eleganckim futrze i cylindrze na głowie. Zaczepił ją na rogu ulicy. Widać było, że narzucał się jej swym towarzystwem. Młoda dziewczyna, najwidoczniej sprzedawczyni w jakimś magazynie, kilkakrotnie prosiła mężczyznę, aby ją zostawił w spokoju. Prośby jej jednak pozostawały bez echa. Dopiero gdy ujął ramię, starając się pociągnąć ją siłą, zatrzymała się:
— Proszę mnie zostawić — zawołała, drżąc z oburzenia — Czego pan chce ode mnie?
W tej samej chwili starzec, który śledził ich znalazł się nagle u jej boku. Pojawienie się jego było tak nagłe, że przestraszył nietylko mężczyznę, ale nawet i młodą dziewczynę.
— Proszę zostawić tę panią w spokoju — rzekł — W przeciwnym razie otrzyma pan ode mnie należytą nauczkę.
Człowiek w futrze odwrócił się z wściekłością. Na widok skromnie odzianego starca, odwaga jego wzrosła.
— To, co mam do powiedzenia owej pani, pana nie obchodzi w żadnym razie! Weźcie jałmużnę i idźcie z Bogiem!..
Stary uczynił gest taki, jakgdyby chciał wyciągnąć rękę po srebrną monetę. Tymczasem jednak schwycił samą rękę i wykręcił ją z taką siłą, że mężczyzna zagryzł z bólu wargi.
— Myli się pan lordzie, Edwardzie Rochster. Coprawda jest pan prezesem Towarzystwa Ochrony Upadłych Dziewcząt i członkiem pięćdziesięciu instytucji dobroczynnych — mimo to jednak wątpię bardzo, czy pańska rozmowa z tą młodą dziewczyną miała charakter umoralniający!.
Lord zbladł jeszcze bardziej. Widząc, że go poznano, wyjąkał kilka niezrozumiałych słów i szybko zniknął w ciemnościach.
Młoda dziewczyna rozpłynęła się w podziękowaniach, lecz starzec, odprowadziwszy lorda dziwnym wzrokiem, przerwał:
— Nie warto o tym mówić. Niech mi pani jednak powie, miss, czego chciał od pani ten człowiek?
Dziewczyna spojrzała na swego opiekuna ze zdziwieniem. Głos jego brzmiał o wiele łagodniej, świeżej i młodziej, niż przed chwilą. Postać jego nie była zgięta: trzymał się prosto i promieniował siłą.
Jeszcze pod wrażeniem tej dziwnej metamorfozy opowiedziała mu, że nieznajomy szedł za nią przez czas dłuższy i wreszcie ją zaczepił. Zaproponował jej, że się nią zajmie. Szkoda — twierdził — aby taka młoda dziewczyna musiała pracować ciężko na kawałek chleba. Gdyby mu ufała nie miałaby potrzeby tak się męczyć.
— Ale — ciągnęła dalej z płaczem — choć jesteśmy biedne, jesteśmy uczciwe. Pracuję ciężko, jako sprzedawczyni w sklepie, lecz niestety nie zarabiam dość, aby utrzymać siebie i matkę. Zalegamy z komornem już za trzy miesiące i gospodarz grozi, że nas wyrzuci na bruk. Wolę jednak umrzeć, niż sprzedać się za pieniądze.
— Niech pani nie poddaje się zmartwieniu — rzekł nieznajomy — Bóg pani nie opuści. Kiedy przypada termin zapłaty komornego, postawiony przez pani gospodarza?
— Trzeciego października. Potrzeba nam pięciu funtów sterlingów. A dziś już jest trzydziesty wrzesień.
— Gdzie pani mieszka? być może, że złożę pani wizytę.
Młoda dziewczyna podała swe nazwisko i adres.
— Dziękuję. A teraz niech pani wraca do siebie w spokoju.
Uścisnął raz jeszcze jej rękę i zniknął za zakrętem ulicy.
Następnego rana lord Rochester zajęty był przeglądaniem poczty w swoim wspaniale urządzonym gabinecie. Uwagę jego zwrócił list w małej kopercie adresowanej niewątpliwie kobiecą ręką, co zawsze interesowało go najwięcej.
Zaledwie otworzył list i przebiegł oczyma kilka pierwszych linii, twarz jego poczerwieniała z zadowolenia. List ten miał treść następującą:
Wczoraj wieczorem wracając do domu miałam zaszczyt i przyjemność Pana poznać. Muszę Pana przeprosić za sposób w jaki odniosłam się do Pana. Jedynym moim wytłumaczeniem było to, że nie wiedziałam z kim miałam przyjemność. Ten nieokrzesany brutal swoją niefortunną interwencją przeszkodził mi poznać pana bliżej i okazać się godną pańskich dobrych wobec mnie intencji.
Biedna sprzedawczyni uważać się musi za szczęśliwą, mając tak szlachetnego i wpływowego protektora. Jestem, niestety, zajęta cały tydzień. Jeśliby zaś pan zechciał wybaczyć mi moją wczorajszą zuchwałość, proszę przyjść do mnie jutro, w niedzielę, pomiędzy godziną piątą a ósmą po obiedzie. 85 Baltic Street, 2-gie piętro, u pani Dumby.
Łącząc wyrazy prawdziwego szacunku
Lord nie posiadał się z radości. Oczywista, że pójdzie. Mała wyglądała dość pikantnie ze swymi blond włosami, zgrabną figurką i kształtnymi nogami. O, na kobietach znał się dobrze prezes Towarzystwa Opieki nad Upadłymi Dziewczętami i administrator Schroniska Domowego.
Przeglądając w dalszym ciągu pocztę, natrafił na dużą kwadratową kopertę zaadresowaną na maszynie. Twarz jego zmieniła się nie do poznania, przerażenie wykrzywiło rysy.
Jest pan największym hipokrytą, jakiego wydała kula ziemska. W oczach świata uchodzi pan za człowieka dobroczynnego. W rzeczywistości zaś wysysa pan krew ze swych biednych dzierżawców i wyrzuca ich bezlitośnie na bruk, gdy nie płacą regularnie czynszu. Dlatego też postanowiłem dać panu nauczkę. W pańskim gabinecie znajduje się kasa, zawierająca w chwili obecnej 4000 funtów sterlingów, uzyskane drogą lichwy i oszustw. Postanowiłem pozbawić pana tej sumy i uczynić to jutro, w niedzielę, pomiędzy godziną 5—7 wieczorem. Niech pan się nie stara temu zapobiec, bo wszelkie usiłowania będą bezskuteczne.
Raffles! Nazwisko to napełniało lękiem serce lorda. Najmocniejsze zamki, najbardziej skomplikowane maszynerie otwierały się przed nim, jak zaczarowane. Ponadto posiadał dar przebywania jednocześnie w kilku miejscach. Jedynie policja nie widziała go nigdzie. W każdym razie nie potrafiła dotąd schwytać lorda Listera, który zdawał się posiadać jakąś nadludzką władzę. Lord wytarł zroszone zimnym potem czoło. Nawet żona jego nie wiedziała o istnieniu owych 4000 funtów, pochodzących od dzierżawców jego dóbr podlondyńskich. Właśnie wracał stamtąd, gdy spotkał piękną Mary Green.
W przerażeniu swym zapomniał o dziewczynie. Dziwnym zbiegiem okoliczności Raffles zapowiedział swoją wizytę na godzinę, na którą lord zaproszony został do pięknej nieznajomej. Lord był wściekły i przerażony zarazem. Po kilku jednak chwilach namysłu odzyskał straconą równowagę. Żart ten nie mógł pochodzić od Rafflesa. Autor listu zdawać sobie musiał niewątpliwie sprawę, że nikt nie będzie trzymał pieniędzy tak długo, aż złodziej zechce je zabrać. Nie, Raffles nie mógł być tak głupim. Ktoś chciał widocznie zrobić mu przykry kawał. Miał on swych wrogów, zwłaszcza wśród dzierżawców, których gnębił bezlitośnie. Dzierżawcy ci wiedzieli nie wątpliwie o zainkasowanych czterech tysiącach, które otrzymał niedawno od administratora. Mimo to postanowił zastosować pewne środki ostrożności. Połączył się ze Scotland Yardem i po kilku chwilach Baxter był już powiadomiony o wypadku.
— Jeszcze Raffles! — jęknął Baxter, patrząc na swych podwładnych. — Ten człowiek to przekleństwo mojego życia! Ileż już razy mieliśmy go w ręku! Zawsze jednak w ostatniej chwili wymyka się nam jak piskorz. Jego bezczelność przekracza wszelkie granice. W każdym razie dobrze, że jesteśmy zawiadomieni.
Detektyw Marholm, zwany Pchłą, uśmiechnął się pod wąsem.
— Oczywista, komendancie, że tym razem powinno nam pójść łatwiej — rzekł — Znamy już wszystkie jego sposoby i kawały. Ale pamięta pan wypadek gdy poszkodowany lord Lister okazał się identyczny ze złodziejem Rafflesem? Nie zdziwiłbym się wcale, gdyby Raffles tym razem przedzierzgnął się w lorda Rochestera. Lord Lister, czyli Raffles jest wysoki i smukły, natomiast lord Rochester jest mały, jak ja. Ale cóż to ma do rzeczy? Raffles potrafi wszystko. Pamiętam, że kiedyś schronił się do szafki od zegara. — Tym razem może potrafi skryć się w komodzie, lub biurku?..
Inspektor Baxter wzruszył ramionami.
Nie miał zresztą czasu ani chęci do podtrzymywania na ten temat dyskusji. W kwadrans później wraz z czterema swymi najlepszymi agentami zjawił się w willi lorda Rochestera w Elismor Garden, w okolicach Hyde Parku. Baxter obejrzał uważnie list Rafflesa, o którym mu już lord Rochester telefonował uprzednio.
— Niesłychane — rzekł, obejrzawszy papier ze wszystkich stron. — Czy suma 4000 funtów pokrywa się dokładnie z sumą, znajdującą się w kasie?
Lord skierował się w stronę kasy, stojącej w pobliżu okna i otworzył ją:
— Niech się pan sam o tym przekona. Jest nawet o sześć funtów i osiem szylingów więcej. Ponieważ wczoraj była sobota i banki zamknęły wcześniej swoje kasy, nie miałem możności złożenia pieniędzy do banku.
Kapitan Baxter zarzucił lorda całym szeregiem pytań, pod gradem których lord uśmiechnął się w końcu.
— Nie przypuszcza pan chyba serio, że list ten pochodzi naprawdę od Rafflesa? Byłoby to za głupie z jego strony. Wystarczyłoby, abym nosił pieniądze przy sobie! Teraz niech Raffles przyjdzie... będzie mu bardzo trudno znaleźć coś w kasie!
Mówiąc to, włożył całe pieniądze wraz z portfelem do kieszeni.
— To istotnie bardzo proste, milordzie, — odparł inspektor Baxter, śledzący w milczeniu jego ruchy. — Słowo daję, że nie zdziwiłbym się wcale, gdybyś pan zaczął się nagle zmieniać w moich oczach, stał się wyższy, szczupły, jednym słowem przekształcił się w lorda Listera, czyli Rafflesa.
Lord uśmiechnął się.
— Obawa ta jest zbyteczna. — Mimo to jednak zechcą panowie zastosować, te środki ostrożności, które uważać będziecie za stosowne. Chciałbym jednak ażeby mnie niepokojono zbytecznie.
— Może pan być tego pewny, milordzie — odparł szef policji, kłaniając się. Będzie nam nawet bardzo miło, jeśli we wspomnianych wyżej godzinach pozostawi pan nam całkowicie wolną rękę. Im dalej znajdzie się milord z pieniędzmi, tym lepiej będzie dla sprawy. W ten sposób, nie będziemy mieli potrzeby lękać się sztuczek Rafflesa.
Lord Rochester był w jaknajlepszym humorze. Pieniądze w jego mniemaniu znalazły bezpieczną kryjówkę. Ponadto sam szef policji nie uważał jego obecności za konieczną. Nic więc nie stało na przeszkodzie w spotkaniu się z piękną nieznajomą.
Po południu, o wiele wcześniej nawet niż to zostało umówione, przybył na miejsce inspektor Baxter wraz ze swymi ludźmi. Część ich ukryta została w parku. Drugą zaś część umieścił Baxter wewnątrz domu, w sąsiedztwie gabinetu. Sam zaś dokonał dokładnej inspekcji pokoju, w którym stała kasa żelazna. W szczególności zbadał uważnie te meble, w których mógłby się ukryć złoczyńca lub które mogłyby ewentualnie ułatwić mu ucieczkę. Następnie z rewolwerem w ręku zaczaił się tuż przy drzwiach. Szef Scotland Yardu inspektor Baxter był przygotowany na wszystkie ewentualności.
Nudnie i długo wlokły się chwile oczekiwania. Kapitan był człowiekiem słusznej tuszy i z trudem poruszał się w małej komórce za drzwiami, w której się zaczaił. Zdrętwiałe członki bolały go coraz więcej.
Usłyszał bicie godziny piątej, następnie zaś szóstej. Zmrok już panował oddawna. Przez jedyne okno pokoju wpadało światło ulicznej latarni. Żaden dźwięk nie przerwał ciszy, w której pogrążony był cały dom. Jedynie trzaskanie mebli od czasu do czasu zmuszało inspektora do baczniejszego nadstawienia ucha.
Inspektor Baxter zaklął ze złości. Czyżby istotnie chodziło o brzydki kawał? Czyżby znowu, tym razem pośrednio, policja została wystrychnięta na dudka? Stopniowo Baxter uczuł ogarniającą go senność. Nagle dał się słyszeć lekki hałas. Baxter podskoczył.
Czyżby się mylił? Nie, usłyszał wyraźnie lekki trzask i spostrzegł, że drzwi otwierają się powoli. Ukazała się czarna głowa, po chwili zaś cała postać wysokiego i przystojnego mężczyzny.
Był to niewątpliwie Raffles. Kapitan Baxter nie śmiał oddychać ze strachu. Drżał ze wzruszenia, jak myśliwy, który obawia się, że niebacznym ruchem spłoszy zwierzynę.
Czarna sylwetka znajdowała się już w środku pokoju i skierowała swe kroki w stronę kasy żelaznej. Nie było tu już żadnych wątpliwości. Baxter wyskoczył ze swej kryjówki, dając umówiony sygnał.
— Halt, Raffles! Poddaj się! Tym razem już mi nie ujdziesz — zawołał.
Sześciu policjantów nadbiegło mu z pomocą.
Parę minut po piątej, lord Rochester zjawił się przed drzwiami na których wisiała tabliczka z napisem: „F. Dumby“. Otworzyła mu czcigodna dama i na zapytanie, czy zastał miss Green w domu, odparła uprzejmie:
— Miss Green oczekuje pana.
Zapukał do drzwi, wskazanych mu przez gospodynię.
— Miss Green?
Drzwi otwarły się natychmiast i ukazała się w nich młoda dziewczyna. Pierwsze spojrzenie wystarczyło, by przekonać lorda, że dziewczyna istotnie była bardzo piękna. Rysy miała coprawda trochę grube, lecz ostrość ich łagodził blask przecudnie złotych włosów, które wczoraj zachwyciły lorda.
Wszedł za miss Green do jej pokoju. Młoda dziewczyna była wyraźnie zmieszana. Dopiero gdy lord zapewnił ją, że nie żywi do niej urazy za wczorajsze zachowanie się jej, przezwyciężyła swą nieśmiałość i poczęła opowiadać mu, o życiu które wiodła.
Lord słuchał z roztargnieniem i oglądał umeblowanie pokoju. Pokój ten wyglądał dość biednie. Sytuację tę lord uważał za pomyślną dla siebie, ponieważ w tych warunkach łatwiej było zdobyć względy dziewczyny.
— Niestety, milordzie — ciągnęła dalej wzdychając. — Życie moje ułożyło się dość smutno i rozumie pan teraz, czemu jestem szczęśliwa ze spotkania z panem. Cieszę się, że raczył się pan zainteresować moją osobą. Dowiedziałam się, że jest pan prezesem wielu instytucyj dobroczynnych i że pańska propozycja z pewnością nie zawiera nic zdrożnego.
Rozmowa przybierała niezbyt pomyślny dla lorda obrót.
— Oczywista, moje drogie dziecko — rzekł lord — ale wszystko jest dobre we właściwym czasie. Trzeba stać na straży moralności niższych warstw... Wtedy jednak, kiedy jest się sam na sam z młodą i piękną dziewczyną...
Usiłował objąć ją wpół. Wyrwała mu się gwałtownie.
— Pochlebia mi pan, milordzie — rzekła śmiejąc się — tem niemniej zrobił mi pan wielką przyjemność. Zupełnie inna sprawa zwalczać niemoralność u innych a samemu mieć całkowitą swobodę czynów, niż stosować zasady moralności w własnym życiu... Przyznaję, że obawiałam się trochę wizyty sławnego moralisty.
Swobodna wesołość zapanowała w małym przytulnym pokoiku. Pani Dumby wniosła kawę. Miss Green z wdziękiem czyniła honory domu... Poczęstowała go papierosami. Sama nie paliła, lecz przygotowała papierosy specjalnie dla lorda... Ujęty uwagą lord nie mógł odmówić. Gdy tylko pierwszych parę razy zaciągnął się dymem, zaczęło z nim się dziać coś niezwykłego. Uczuł ogarniające go przemożne zmęczenie. Senność zwiększała się z każdą chwilą. Lord walczył jeszcze przez parę sekund, wreszcie dał za wygraną. Powieki zamknęły się, głowa opadła na piersi i lord zasnął na kanapie, na której siedział.
Mary Green przez chwilę spoglądała na śpiącego... Podeszła doń na palcach i wsunęła rękę do kieszeni kamizelki. Wyciągnęła portfel: był grubo wypchany banknotami. Położyła go chwilowo na stole, poczem oddała się całkiem innemu zajęciu.
Jednym ruchem ręki zerwała z siebie szaty kobiece. Jej okrągłe kształty, piersi i biodra opadły z niej jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Były to zręcznie zrobione poduszki gumowe, z których można było z łatwością wypuścić powietrze. Po krótkiej chwili leżały już smętnie puste i płaskie na stole. Inne akcesoria kobiecości spotkał podobny los... Wspaniała aureola złotych włosów okazała się świetnie zrobioną peruką, która przykrywała kruczo czarne, falujące krótkie włosy. Rysy twarzy przybrały męski energiczny wyraz, gdy pseudo-miss Green starła z twarzy pomadkę i grubą warstwę pudru... Wkrótce zamiast czarującej młodej dziewczyny, w pokoju znajdował się muskularny atletycznie zbudowany mężczyzna.
Rzucił ironiczne spojrzenie na uśpionego lorda:
— Śpij spokojnie, lordzie Edwardzie, szlachetny obrońco uciśnionej niewinności — szepnął, wyjmując z małej walizki męską bieliznę oraz ubranie. — Oby przebudzenie nie było zbyt przykre...
Ubrał się pośpiesznie, schował gumowe poduszki, perukę oraz kobiece suknie do obszernych kieszeni swego palta.
Wyjął z portfelu zawartość i nie licząc schował do kieszeni. Portfel włożył z powrotem do kieszeni lorda, i opuścił mieszkanie.
Tymczasem czcigodny opiekun młodych a cnotliwych dziewcząt, lord Rochester spał snem sprawiedliwych. Dopiero w godzinę później został zbudzony gwałtownie: to madame Dumby, zdziwiona że w pokoju sublokatorki, która wynajęła mieszkanie zaledwie trzy godziny przed wizytą lorda, nie słychać żadnego głosu, zapukała, a gdy nikt jej nie odpowiedział, — weszła do pokoju. Nie zastała już w nim oczywista swej sublokatorki. Tylko stary lord chrapał potężnie na kanapie. Zbudziła go potrząsając nim jak gruszą.
Z początku nie pamiętał o niczym: mózg jego ogłuszony dużą dozą opium, którym przesycone były papierosy, pracował ociężale. Stopniowo jednak myśl jego poczęła pracować sprawniej. Pierwszym świadomym odruchem było sprawdzenie czy portfel znajduje się na swym miejscu. Odetchnął. Portfel tkwił w kieszeni do której go włożył. Gdy go otworzył zbladł jak ściana: pieniądze znikły a na ich miejscu leżała kartka papieru...
Jęcząc, jak małe dziecko, ku przerażeniu madame Dumby, czytał treść listu:
Dlaczego u licha nie pilnował pan swej kasy ogniotrwałej? Ostrzegłem pana wczoraj, że dziś między godziną piątą a siódmą po południu uwolnię pana od kłopotu przechowywania czterech tysięcy funtów, które się tam znajdowały. Czyż nie uczyniłem słusznie? Oto, jaki los spotyka starszych panów biegnących na spotkania z młodemi dzierlatkami! Staruszek, któremu dał pan wczoraj nędzną jałmużnę, zrobił dzisiaj trochę lepszy interes. Istoty tak czyste, jak dziewczyna którą niepokoił pan wczoraj nie są stworzone dla takich starych satyrów, jak ty.
Nie usiłuj niepokoić poczciwej pani Dumby. Wie ona tylko tyle w tej sprawie, że wynająłem pokój zaledwie trzy godziny temu. Mam nadzieję, że nie narazi się pan na pośmiewisko ludzi rozpowiadaniem w jaki sposób lord Rochester stracił 4000 funtów sterlingów.
∗
∗ ∗ |
Mniej więcej w tym samym czasie, kiedy lord Rochester obudził się z głębokiego snu, inspektor Baxter i jego ludzie schwytali w gabinecie lorda jakiegoś osobnika, który wyrywał się z całych sił.
Jakież było ich zdziwienie, gdy po zapaleniu światła okazało się, że przypuszczalnym przestępcą jest służący lorda. Nieszczęsny lokaj wszedł do gabinetu niosąc telegram do swego pana... Ponieważ w pokoju było ciemno, zbliżył się do kontaktu elektrycznego, znajdującego się tuż obok ogniotrwałej kasy. W tej samej chwili uczuł, że ktoś napada nań z tyłu, chwyta za gardło i obezwładnia. Ani rusz nie mógł zrozumieć, czego chciały od niego obce głosy. Dopiero później inspektor Baxter poznał swój błąd. Okazało się, że telegram był zaadresowany właśnie do niego. Sądził, że zawiera jakieś ważne nowiny, które przesyłał mu lord Rochester. Zaledwie jednak otworzył go, zbladł i zaklął siarczyście. Papier wypadł z jego rąk. Marholm schylił się, podniósł telegram i przeczytał treść kolegom:
Trud pański jest już zbyteczny. Od pół godziny pieniądze znajdują się w moim posiadaniu. Do następnego spotkania!
∗
∗ ∗ |
Następnego dnia kilkanaście osób otrzymało przekazy pocztowe. Większość ich zaadresowana została do dzierżawców lorda Rochestera. Towarzyszyło im krótkie wyjaśnienie, w którym lord Rochester zawiadamiał ich, że z uwagi na złe zbiory i trudną sytuację, prosi o przyjęcie przesłanej kwoty. Jeden z przekazów otrzymała panna Agata Berkley, młoda dziewczyna, którą lord zaczepił któregoś wieczoru w sposób nieprzyzwoity. Wszystkie przekazy nadane zostały w jednym z londyńskich urzędów pocztowych przez wysokiego młodego człowieka, ubranego nader wytwornie.
Mimo wściekłości jaka ogarnęła go z powodu dotkliwej straty, lord Rochester udał się tego samego wieczoru do Regent Klubu. Obiecał bowiem lordowi Percy Meneval rewanż. Poprzedniego dnia młody człowiek przegrał w karty do niego sporą sumę pieniędzy.
Lord Percy Meneval był osobistością nader ciekawą. Jakkolwiek pojawił się w Londynie zaledwie przed kilku tygodniami, został przyjęty przez najwyższe sfery dzięki swym wytwornym manierom i wysokim koligacjom. Opowiadano o nim, że spokrewniony był z wice-królem Indii i że posiada w tym kraju bardzo wielką fortunę.
Prowadził tryb życia prawdziwego nababa. Posiadał wspaniałą willę, umeblowaną z niezwykłą elegancją i pełną dzieł sztuki. Jego piękność, młodość i aureola tajemniczości zyskały mu niezwykłe powodzenie u kobiet.
Lord Percy przywitał Rochestera uprzejmym uśmiechem. Lordowi jednak zdawało się, że cień tajemniczego uśmiechu czai się na wargach młodzieńca.
— Czy zdołał pan wczoraj załatwić pomyślnie wszystkie swoje sprawy? — zapytał młody gentleman, gdy obaj zasiedli do gry.
Na dźwięk tego głosu lord Rochester zadrżał nieznacznie. Zdawało mu się, że głos ten znał, tylko nie mógł sobie przypomnieć, skąd. Zmarszczył brwi. Kilka dni temu opowiedział Menevalowi o trudnościach jakie mu sprawiają opieszali dzierżawcy i o swym zamiarze położenia temu kresu.
— Mój Boże — odparł wymijająco. — Któż z nas nie ma przykrości w interesach! Czy pan daje karty?
— Tak.
Rozpoczęto grę. Należało to może przypisać zdenerwowaniu lub też absorbującym go myślom, — faktem było, że lord Rochester przegrywał stale. Przegrawszy około 2000 funtów rzucił karty:
— Chyba starczy, Meneval? — rzekł. — Jest pan prawdopodobnie już zadowolony z rewanżu?
— Najzupełniej, Rochester. Musiał pan mieć dziś niezwykłe szczęście w miłości. — Mówiąc te słowa miał znów na ustach swój tajemniczy uśmieszek.
— Żartuje pan, Meneval... Jestem żonaty, i znam swe obowiązki małżeńskie.
— Tak; jak i obowiązki moralne — uzupełnił lord Percy, zapalając papierosa. Jakkolwiek sam jestem raczej libertynem, interesują mnie pańskie prace na terenie „Stowarzyszenia Niesienia Pomocy Upadłym Dziewczętom“. Chciałbym poświęcić na ten cel to, co dziś wygrałem w karty.
Lord Rochester wydawał się tym zachwycony.
— Brawo, młody człowieku. Postanowienie to przynosi panu zaszczyt. Niech się pan zwróci do mojej żony.
Lord Meneval podniósł się.
— Bardzo panu dziękuję — rzekł — z prawdziwą przyjemnością złożę tę drobną sumę na ręce lady Rochester.
Następnego dnia, gdy lord Percy znajdował się w przedpokoju apartamentów lady Rochester, usłyszał zmieszane głosy kobiece. Dochodziły one z buduaru pani domu. Jeden z nich, drżący ze złości gromił kogoś ostro. Drugi z nich przerywany był łkaniem.
— Zapewniam panią, milady...
— Milcz, bezwstydna... I to w moim domu! Precz z mych oczu!
Lord Percy usłyszał jeszcze odgłos policzka oraz okrzyk bólu. W tej samej chwili drzwi buduaru otwarły się gwałtownie. Wypadła z nich pokojówka z oczyma napuchniętymi od płaczu i zaczerwienioną twarzą. Była to śliczna młoda dziewczyna i lord Percy uczuł w sercu litość dla jej łez. Na widok nieznajomego zatrzymała się, jak wryta. Lord skorzystał z tego i zapytał o powód zmartwienia. Dźwięcznym, miłym głosem opowiedziała swą historię. Pani jej była nader moralizatorsko usposobiona i nie znosiła cienia romansu pomiędzy służbą.
— Ach, proszę pana — płakała. — Proszę sobie nie wyobrażać o mnie nic złego. Jestem uczciwą dziewczyną. Alfred Reynols zamierza mnie poślubić, gdy tylko znajdzie posadę. Wczoraj oczekiwał mnie przy furtce parkowej. Zarządzający domem, Jonny, zauważył nas i doniósł o wszystkim pani. Człowiek ten ma na mnie złość, ponieważ wzgardziłam jego ofertą.
Znów wybuchnęła płaczem.
— Cóż teraz pocznę? Zostałam bez pracy i bez pieniędzy. Pani mnie uprzedziła, że wyda mi złe świadectwo. Jako przyczynę wydalenia poda złe prowadzenie...
Błyskawica gniewu zajaśniała w oczach lorda.
— Niech pisze, co jej się żywnie podoba. Proszę mi podać swój adres i nazwisko. Dzięki mym stosunkom wystaram się panience szybko o pracę.
— Ach, milordzie — odparła z wdzięcznością. — Nazywam się Nelly Somerset. Mieszkam u mej ciotki na Wilson Street.
Zaledwie zdążyła uciec, gdy w przedpokoju pojawiła się druga pokojowa, której lord wręczył swą kartę wizytową. Lord został wprowadzony do pięknego buduaru, urządzonego z książęcym zbytkiem. Lady Lea Rochester kończyła właśnie przed lustrem swą toaletę. Była to kobieta trzydziestoletnia, wysoka, lecz trochę za szczupła, o czarnych błyszczących włosach. Wyciągnęła ku gościowi trochę zbyt tęgą i zbyt wybrylantowaną rękę.
— Kazałam panu długo czekać milordzie... Bardzo za to przepraszam.
— Nie wiem, milady — rzekł lord Percy — czy wie pani jaki jest cel mej wizyty?
— Oczywista: Mąż mój poinformował mnie, że interesuje się pan instytucjami dobroczynnymi. Zechciej pan usiąść. Czuję się jeszcze słabo po ostatnich przejściach. Mąż mój opowiedział panu niezawodnie o przedwczorajszej wizycie policji...
Lord Percy oświadczył, że o niczem nie wie.
— Czyżby? Opowiem panu pokrótce. W gruncie rzeczy szło tu o głupstwo. Jakiś żartowniś wpadł na niemądrą myśl napisania memu mężowi listu z ostrzeżeniem, że w ciągu popołudnia dokona włamania do jego kasy ogniotrwałej. List ten nosił podpis John C. Raffles.
Lord Lister — on to bowiem był — uśmiechnął się tajemniczo.
— Słyszałem o nim, milady. Czy przybył on istotnie?
— O nie. Temniemniej mieliśmy dużo emocji. Lord Rochester nie stracił swej przytomności umysłu. Poprostu schował pieniądze do portfelu i sam udał się na nieszpory. Mam wrażenie zresztą, że opowiadania o Rafflesie są trochę przesadzone.
— Tak pani sądzi? — zapytał młody lord, którego oczy zalśniły dziwnie.
— Mimo to jednak obawiała się pani...
Uśmiechnęła się.
— Miałam ku temu powody. Jeśli mnie pan nie zdradzi, wyznam panu pewną rzecz: mąż mój wyjął coprawda pieniądze z kasy lecz nie wiedział, że znajdują się w niej jeszcze i moje pieniądze. Nie podejrzewał zresztą istnienia tej sumy i nie powinien nigdy o niej się dowiedzieć. Zna pan mężczyzn. Mężowie zwłaszcza są bardzo nieoględni i — denerwują się gdy kobieta prosi ich o najmniejszą choćby sumę na tualety. Dlatego też, obojętne w jaki sposób, zaoszczędziłam sobie pewną sumkę. Z pomocą zaufanego człowieka rozpoczęłam grać na giełdzie. W ostatnim tygodniu zarobiłam dziesięć tysięcy funtów.
— Czy pieniądze te znajdowały się w kasie?
— Tak jest i jeszcze tam się znajdują. W kasie bowiem znajduje się tajna skrytka od której tylko ja posiadam klucz. Mój mąż oddał tę skrytkę do mojej dyspozycji, abym mogła przechowywać w niej swe kosztowności. Nie podejrzewał nawet, że znajduje się tam inny skarb. Raffles zresztą nigdy nie zdołałby otworzyć mojej skrytki. A szkoda... Bardzobym chciała zobaczyć na własne oczy Tajemniczego Nieznajomego.
— Życzeniu temu może się czasem stać zadość łatwiej niż pani sądzi. Niech się pani ma na baczności! Raffles może powrócić po pani skarb.
— Jest pan niedobry, lordzie. Widzę, że byłam nieostrożna. Jutro złożę pieniądze w banku.
— Proszę mi pozwolić, milady, przejść na sympatyczniejszy temat. Porozmawiajmy więc teraz o celu mej wizyty.
— Ofiara pańska przyda nam się bardzo. Kasa naszej instytucji jest zupełnie pusta. Wielki bal październikowy wyczerpał ją kompletnie.
— Czy dobrze zrozumiałem, milady? Powiedziała pani, że bal dobroczynny spowodował pustki w kasie? Ależ to jest niemożliwe! Celem tego rodzaju imprez jest napełnienie kasy a nie odwrotnie!
Lady wybuchnęła śmiechem.
— O aniele niewinności! Proszę poczekać chwilę a dam panu klucz do rozwiązania tej zagadki. Oto zestawienie wpływów i wydatków. Jak pan widzi ogólna suma wpływu ze sprzedaży biletów i kwesty wyniosła 2615 funtów sterlingów.
— Śliczny dochód — zauważył lord.
— To prawda, ale niech pan porówna teraz wydatki.
Lord szybko przebiegł oczyma długą kolumnę.
— Nie rozumiem — rzekł z oburzeniem — Lady X za swój kostium arabski 30 funtów szterlingów, Lady Y za dekoracje haremu tureckiego 40 funtów szterlingów. Przypuszczałem, że wszystkie te damy przyjmują udział bezpłatnie?
— Oczywista — uśmiechnęła się lady — Wymagają jednak, aby im zwrócić koszta, które w związku z balem poniosły.
— Piękna impreza dobroczynna! — wykrzyknął, nieposiadając się z oburzenia. Nagle zatrzymał wzrok na ostatniej pozycji: — Przewodnicząca... koszta przejazdu, napiwki i inne wydatki — 100 funtów...
Lady Lea zaczerwieniła się gwałtownie i zamknęła książkę. Była bowiem przewodniczącą. Lord zrozumiał wreszcie, gdzie kryło się źródło jej oszczędności.
— Rozumie pan teraz, lordzie Meneval, czemu wydatki przewyższały wpływy o przeszło 500 funtów. Musimy szukać nowych źródeł dochodu na pokrycie niedoborów. Ofiara pańska przychodzi nam w samą porę.
— Rozumiem doskonale, milady. Chciałbym jednak postawić za warunek, aby suma ta została zużyta w sposób przeze mnie wskazany.
— Żartuje pan chyba, milordzie. W tych warunkach będę musiała zrezygnować z ofiary.
— Pięknie. Wobec tego zatrzymuję pieniądze.
Spojrzała na niego uważnie. Wstała i zbliżyła się do niego.
— Czemu mamy dłużej grać tę komedię? Czemu mamy taić przed sobą nasze najgorętsze życzenia? — rzekła słodkim głosem — Niech pan przyzna lepiej, że cała ta historia z ofiarą była tylko pretekstem, aby nas do siebie zbliżyć. Dlaczego pozwoliłeś mi, o mój drogi, czekać tak długo przed British Museum? Wierz mi, dużo mnie kosztowało napisanie tych kilku słów. Kocham cię, Percy, i cieszę się, żeś wreszcie dziś odpowiedział na apel mego serca.
Z początku lord Percy z osłupieniem słuchał tej niezrozumiałej dlań przemowy. W pierwszej chwili podejrzewał, że lady Rochester postradała zmysły. Wkrótce jednak począł pojmować tę skomplikowaną historię. Otrzymał kiedyś czuły liścik, podpisany lady Lea R. W liście tym jakaś egzaltowana dama wyznaczyła mu spotkanie przed British Museum. Opanowało go uczucie oburzenia: ta zamężna kobieta, która przed chwilą wyrzuciła na bruk czystą i przyzwoitą dziewczynę, miała czelność szukać w sposób natrętny miłostek. Chciał jej rzucić w twarz to co o niej myślał. Opamiętał się jednak. Zmienił nagle sposób postępowania. Wydawało się, że wdzięki kobiece zrobiły swoje. Chętnym uchem słuchał skarg na samotne życie i starego męża.
— Wiedziałam, że przyjdziesz! — szepnęła czułym tonem. — Mąż mój wyrusza jutro w podróż. Bądź gotów. Przyślę ci list i klucz od drzwi. Po północy możesz przyjść do mnie.
Na korytarzu słychać było kroki. Drzwi otwarły się i stanął w nich lord Rochester.
Gdy po upływie kwadransa Percy Meneval opuszczał willę, nie mógł wstrzymać się od śmiechu.
— Cóż mi powiedziało to babsko na pożegnanie? Do jutra wieczór. Bądź spokojna, pieszczotko, zobaczymy się jeszcze wcześniej.
Tego wieczora lady Rochester mówiła jedynie o młodym Menevalu. Mąż jej słuchał z roztargnieniem. Myśli jego błądziły daleko. Jeszcze przed końcem posiłku przeprosił ją i wstał od stołu. Wyjaśnił, że musi wziąć udział w posiedzeniu „Stowarzyszenia dla Moralnej Opieki nad Więźniami“. Prosił żonę, aby nie czekała nań z kolacją. W pół godziny później stał przed drzwiami na których widniało nazwisko: „Arabella Norfolk“.
Była to chórzystka, której względami się cieszył.
— Tu przynajmniej bezpieczny jestem przed niespodziankami, które spotkały mnie zeszłego tygodnia — pomyślał — wchodząc.
Nie zauważył jednak auta, które jechało za nim w ślad przez cały czas...
∗
∗ ∗ |
Około północy lady Rochester udała się do swego pokoju.
— Jaka szkoda, że cię nie ma przy mnie, mój ukochany Percy! Gdybym wiedziała że dzisiejszy wieczór nastręczy mi tak dogodną okazję — rzekła do siebie, zanim oczy jej zamknęły się do snu.
Wkrótce ukołysał ją głęboki i pełen marzeń sen. Dość głośny szelest wyrwał ją nagle ze snu. Usiadła na łóżku i zdziwionym wzrokiem rozejrzała się dokoła. W pokoju było ciemno. Gdy jednak skierowała wzrok na oszklone drzwi balkonu; krew zastygła w jej żyłach. W świetle księżyca ujrzała ciemną sylwetkę mężczyzny. Mężczyzna zbił szybę i wsunąwszy rękę przez otwór otworzył drzwi z klamki. Żaden dźwięk nie mógł wydobyć się z jej ściśniętego gardła. W świetle kieszonkowej latarki elektrycznej ujrzała skierowaną w swoją stronę, lufę rewolweru.
— Dobry wieczór, milady — ozwał się spokojny, dziwnie jej znajomy głos. — Proszę się zachować spokojnie. W przeciwnym razie zmuszony będę zrobić użytek z broni.
Mówiąc te słowa zapalił elektryczne światło. Lady Rochester z trudnością stłumiła okrzyk zdziwienia. Marzenia senne przybrały kształt realny. Mężczyzną, który stał przed nią ze spokojnie skrzyżowanymi ramionami był Percy Meneval.
— Milady — rzekł, — nie idzie tu ani o żart, ani o zaspokojenie żądzy. Musiałem się zdecydować na obranie tej dość ryzykownej drogi, wiodącej przez balkon, mimo, że obiecała mi pani przysłać jutro klucz. Jutro jednak nie znalazłbym w ogniotrwałej kasie owych dziesięciu tysięcy funtów.
Blada i nierozumiejąca dobrze znaczenia jego słów, lady Lea spoglądała nań z przerażeniem:
— Cóż to ma znaczyć, baronecie Percy?
Twarz Menevala przybrała ostry wyraz.
— To znaczy, że żądam od pani dziesięciu tysięcy funtów, które skradła pani biednym. Pieniądze, któremi poczęła pani obracać na giełdzie, pochodziły ze składek i ofiar przeznaczonych dla nędzarzy. Przypuszczam, że będzie pani miała dość rozsądku, aby je oddać biednym, zanim sprawiedliwość nie wmiesza się do tych spraw.
— I aby mi to powiedzieć, wkracza pan do mego mieszkania w nocy jak złodziej. To zakrawa na bezczelność. Zawezwę służbę i wyrzucę pana za drzwi.
— Mogliby się dowiedzieć, że nocny gość — lord Percy Meneval — miał być nazajutrz oczekiwany o nader późnej porze i mile przyjęty przez ich panią — rzekł niewzruszonym głosem. — Muszę przyznać, milady, że najbardziej zepsuta dziewka z Whitechapel, jest bardziej godna szacunku od pani. Daleka od sądzenia innych, przyznaje się przynajmniej szczerze do swych grzechów.
— Dosyć, milordzie, dosyć! Na miłość Boską, niech pan już idzie! — rzekła błagalnie.
— Nie wyjdę, zanim nie otrzymam dziesięciu tysięcy funtów sterlingów!
Jęknęła.
— Niech pan wróci jutro! Niech pan nie zapomina o względach, które winien pan nietylko kobiecie, ale i nazwisku Meneval.
Baronet wybuchnął zimnym śmiechem:
— Myli się pani, milady. Nie jestem lordem Meneval. Jestem jednym z tych, którzy dość nacierpieli się w życiu wskutek hipokryzji i podłości swych bliźnich. Dlatego też postanowiłem zwalczać hipokryzję, gdzie tylko ją napotkam. Milady, wyraziła dziś pani w mojej obecności chęć ujrzenia na własne oczy owego niegodziwego przestępcy Rafflesa. Życzeniu pani stało się zadość: Ja jestem Johnem C. Rafflesem!
Szybkim ruchem zdjął sztuczną brodę. Lady Rochester zbladła.
— Rozumie pani teraz, że wszelkie próby oporu są bezskuteczne — ciągnął niewzruszony. — Mimo to, zawsze pozostanę człowiekiem honoru. Jakkolwiek z dużym trudem udaje mi się pozostać zimnym na pani wdzięki, odwrócę się do ściany, aby dać pani możność ubrania się. Następnie zechce pani dać mi klucz od kasy ogniotrwałej i udać się ze mną do gabinetu. Nie potrzebuję chyba dodawać, że w pani własnym interesie leży lojalne zachowanie się w stosunku do mnie i nie alarmowanie służby.
— Czy jest pani już gotowa? — zapytał Raffles zanim odwrócił się. — A teraz poproszę o klucz... do gabinetu.
Gdy tylko znaleźli się przy kasie, Raffles zabrał się do roboty. Lady Rochester, aczkolwiek dość niechętnie, dała mu klucz od skrytki, z której dwa dni temu lord wyjął 4000 funtów sterlingów.
— No, a klucz od pani sekretnego schowka? — zapytał Raffles, widząc, że kobieta zawahała się.
— A gdybym odmówiła jego wydania? — rzekła zbierając całą swoją odwagę.
— Byłoby to bardzo nierozsądne z uwagi na pani wypoczynek nocny — odparł śmiejąc się. — Proszę spojrzeć.
Podniósł połę swego żakietu, pod którą krył rodzaj skórzanej sakwy.
— W sakwie tej posiadam wszelkie przyrządy, potrzebne do otworzenia kasy. Nie potrafiłbym tego uczynić, w czasie zbyt krótkim. Musiałaby mi pani asystować i poświęcić cenne godziny swego snu. Ponadto, żrący dym źle oddziaływa na cerę.
Przemowa ta wywarła pożądany skutek. Wyciągnęła ku niemu malutki instrumencik w kształcie igły, i wskazała w którym miejscu należy nacisnąć, aby odskoczyła cieniutka ściana. Za ścianką tą znajdowała się biżuteria i pieniądze. Raffles wziął najpierw pieniądze potem zaś zaczął się przyglądać z zainteresowaniem drogocennym drobnostkom. Zwłaszcza jeden pierścień wzbudził jego podziw.
— W imieniu biednych, którym pomogę dzięki otrzymanej od pani sumie, dziękuję milady, za okazaną mi pomoc — rzekł, zwracając jej kluczyk. Życzę pani dobrej nocy!
Odprowadził lady Rochester, drżącą ze wzruszenia, i z zimna, do jej sypialni, zamierzając zniknąć tą samą drogą, którą przyszedł.
Nie zdążył jednak zamiaru tego wprowadzić w czyn.
Tuż przy drzwiach, nieruchomy jak posąg z twarzą na której malowały się zdziwienie i wściekłość, stał lord Rochester.
— Tu przynajmniej bezpieczny jestem przed niespodziankami poprzedniej niedzieli! — pomyślał lord Rochester, gdy otworzyła mu drzwi fertyczna pokojówka miss Arabelli Norfolk.
Na twarzy młodej dziewczyny malowało się zakłopotanie.
— Cóż, moja ślicznotko? — rzekł szczypiąc różowy policzek dziewczyny. Zrobiłem wam niespodziankę: ostatnim razem mówiłem, że ruszam w podróż w tym tygodniu. Otóż zmieniłem plan... Jak się ma miss Norfolk?
— Bardzo dobrze, milordzie... Miss Norfolk jest w teatrze.
Lord spojrzał na nią ze zdziwieniem:
— Cóż mi tu opowiadasz? Tylko bez kłamstw, moja mała. Widziałem z dołu oświetlone okna. A to co takiego?
Wzrok jego padł na futro męskie i cylinder.
Pod jego badawczym wzrokiem zmieszanie pokojówki, wydawało się wzrastać —
Nie zdążyła jednak odpowiedzieć, gdy otwarto nagle drzwi.
— Cóż się stało, Lizetto? Czy to z cukierni przyniesiono tort? Dlaczego człowiek ten nie wszedł kuchennym wejściem? Ach...
Młoda, wysoka blondynka o olśniewającej cerze, wydała nagle okrzyk przerażenia. Ujrzała lorda. Przez uchylone drzwi widać było z korytarza stół nakryty na dwoje i młodego elegancko ubranego człowieka, siedzącego przy stole.
Trwało to zaledwie kilka sekund, gdyż w tej samej chwili miss Arabella zamknęła za sobą gwałtownie drzwi.
— Tylko bez scen — rzekła półgłosem — Nie wiedziałam, że dzisiaj wrócisz. Nie jestem twą żoną i nie obiecywałam ci wierności. Odejdź stąd spokojnie i nie narażaj się na śmieszność. Porucznik Oliver jest pierwszorzędnym bokserem.
Nie zwracając nań dłużej uwagi powróciła do salonu.
Lord Rochester wyszedł jak automat. Zauważył jedynie, że śliczna pokojówka z ironicznym uśmiechem życzyła mu dobrej nocy.
— Kanalie! — mruknął wściekły, — gdy znów znalazł się na ulicy. Pokażę wam za to!
Szedł prosto przed siebie. Uspokoiwszy się nieco, postanowił zajrzeć do klubu. W klubie wypił kilka kieliszków wina, przegrał w karty niewielką kwotę i pogawędził ze znajomymi. Około pierwszej po północy zdecydował się wrócić do domu. Był już zupełnie spokojny. Zbliżając się do domu odczuł nagle coś w rodzaju wyrzutu sumienia.
— Jest w tem trochę mojej winy. Jakże mogłem przywiązać się do takiej kobiety? — szepnął. Kiedy ma się szczęście posiadać uczciwą małżonkę, powinno się pozostać przy niej. Lea jest zbyt dumną, aby spojrzeć na obcego mężczyznę. Ponadto chroni ją jej pobożność.
Pełen jaknajlepszych intencji zbliżył się do drzwi. Miał właśnie zamiar udać się do swego pokoju, gdy ujrzał w sypialni żony światło. Zdziwił się. Czyżby żona jego jeszcze nie spała? A może usnęła z książką, zostawiwszy palące się światło? Zbliżył się do drzwi i począł nasłuchiwać. Zapukał najpierw cicho, potem głośniej. Nikt nie odpowiadał. Nacisnął na klamkę. Dziwne! pokój był zupełnie pusty. Gdzież się podziała Lea? W tej chwili zimny pot wystąpił na jego czoło. Spostrzegł wybitą szybę od balkonowych drzwi, czarne palto przerzucone przez poręcz krzesła, miękki filcowy kapelusz i ślepą latarkę. Na Boga! Czyżby popełniono tu morderstwo i wyniesiono trupa? Zamierzał właśnie wszcząć alarm, gdy w otwartych drzwiach stanęła jego żona w towarzystwie wysokiego, eleganckiego mężczyzny. Ku swemu największemu zdziwieniu lord Rochester poznał w młodzieńcu lorda Percy Menevala. Początkowo nie mógł znaleźć rozwiązania tej zagadki. Nagle przykra myśl przemknęła mu przez głowę: Dzisiejsza przygoda z Arabellą powtórzyła się w jego własnym domu!
Jednym ruchem lady Rochester stanęła przy mężu.
— Dzięki Bogu, że cię nareszcie widzę! Obroń mnie Edwardzie przed tym nędznikiem Rafflesem!
Z otwartymi ustami lord Rochester spoglądał w osłupieniu na młodzieńca.
— Ra... Raffles?
Raffles ukłonił się spokojnie.
— Do usług, milordzie... Znamy się zresztą jeszcze z czasów gdy występowałem pod nazwiskiem Mary Green. Żałuję bardzo, że pan powrócił zbyt wcześnie. Nie oczekiwaliśmy pana o tej godzinie.
Nazwisko Mary Green przypomniało lordowi przykrą przygodę. Bladł i czerwienił się naprzemian.
— Jestem w rozpaczy milordzie, że musiałem sprawić panu trochę kłopotu. Ponieważ jednak drzwi wejściowe były zamknięte, obrałem drogę dość niewygodną — rzekł wskazując na stłuczoną szybę. — Chciałem omówić pewną sprawę z pańską małżonką.
— Okradł mnie, Edwardzie! — wykrzyknęła. — Zabrał mi 10.000 funtów, schowanych w sekretnej skrytce.
Cyfra ta zrobiła na lordzie olbrzymie wrażenie. Oczy jego rozszerzyły się, z chciwości.
— To niesłychane! — zawołał. — I pan to nazywa załatwieniem sprawy? Czy zwykle posługuje się pan tego rodzaju metodami? — rzekł wskazując na lufę rewolweru.
Raffles zaśmiał się.
— Nie milordzie. Nigdy wobec kobiet. Niech się pan nie obawia, rewolwer jest nienabity.
Była to nieostrożność, w tej samej chwili w ręce lorda ukazał się rewolwer. Jedynie obawa przed tym, aby Raffles go nie uprzedził i nie strzelił pierwszy powstrzymywała dotąd lorda od wyciągnięcia broni. Natychmiast jednak broń wypadła mu z jego ręki i z ust wydarł się okrzyk bólu, Raffles bowiem uderzył go tak silnie w ramię, że rewolwer znalazł się w drugim końcu pokoju.
— Bezpieczniej będzie, jeśli zabiorę tę zabawkę, — rzekł Raffles — Moglibyście popełnić jakieś głupstwo.
Dał się słyszeć przeciągły dźwięk alarmowego dzwonka.
Mimo szybkości z jaką Raffles schylił się po broń — lord zdążył w tym czasie chwycić rączkę od dzwonka.
— Milordzie — rzekł Raffles nie tracąc spokoju. — Był to najgłupszy czyn, jaki pan mógł popełnić. Nie wszystko jednak stracone. Proszę mnie przepuścić.
— Nie — zawołał lord zagradzając mu drogę na balkon. — Proszę mi zwrócić najpierw skradzione pieniądze.
— Jeszcze raz powtarzam: Przepuśćcie mnie!
Lady Rochester krzyknęła ze strachu. Lord natomiast wydawał się wahać. W tej samej chwili dał się słyszeć odgłos kroków, przybywającej z pomocą służby. Dodało to odwagi lordowi.
— Strzelaj — rzekł. — Pamiętaj jednak, że wówczas nie ujdziesz szubienicy.
Raffles rzucił się na fotel i zaśmiał się serdecznie.
— Racja, lordzie Rochesterze — rzekł ironicznie. W pańskim wyłącznie interesie żałowałem popełnionego przez pana kroku. Teraz bowiem będzie pan sobie napróżno łamał głowę, aby mnie stąd wypuścić, wzbudzając jaknajmniej podejrzeń.
Zapalił papierosa. Drzwi się otwarły i stanęła w nich grupka wystraszonej służby. Na twarzach ich odmalował się wyraz zdumienia na widok lorda oraz obcego mężczyzny w sypialni ich pani.
Lord przyjął pozę bohatera.
— Całe szczęście — rzekł — że dzisiaj wróciłem wcześniej niż to pierwotnie zamierzałem. Przybyłem w porę, aby nie dopuścić do popełnienia strasznej zbrodni! Macie teraz okazję uzyskania znacznej nagrody. Człowiek który stoi przed wami, to Raffles!
Słowom tym towarzyszyło ogólne przerażenie. Każdy zdawał się szukać sposobu odwrotu.
— A więc na cóż jeszcze czekacie? — rzekł lord niecierpliwie.
Kamienny spokój człowieka, który palił jaknajspokojniej papierosa, podziałał na służbę. Przyszli do wniosku, że rozsądniej zachować przyzwoity dystans.
Wszyscy słyszeli historię o nieprawdopodobnej jego zręczności.
— Milordzie — odezwał się lękliwy głos — sądzimy, że zatrzymanie Rafflesa to sprawa policji.
— Do licha! — zgrzytnął zębami lord — Zawiadomcie więc policję.
— Nie zapominajcie przy tym, pokłonić się serdecznie odemnie Baxterowi! — rzekł Raffles, nie ruszając się z fotela.
Lord Rochester tymczasem komenderował przerażoną służbą. Bob przyniósł rewolwer, poczem służący opuścili pokój dla wykonania rozkazów swego szefa. Trzy osoby naszego dramatu pozostały znów same w pokoju.
— Pięknie — rzekł Raffles — możemy teraz porozmawiać poważnie... Czy wie pan, milordzie, że to co pan teraz robi jest zwykłym towarzyskim samobójstwem?
— Co pan ma na myśli? Czy samobójstwem będzie zdemaskowanie niebezpiecznego złoczyńcy i oddanie go w ręce władz?
— Oczywista... Nie zastanowił się pan nad tym, że nie obejdzie się tu bez publicznego procesu... Czy sądzi pan jednak, że zawaham się przed zdemaskowaniem przed całym światem zadziwiających praktyk lorda i lady Rochester?
Ukradkiem rzucił spojrzenie w kierunku lady Rochester, która zbladła jak ściana.
— Sąd potrafi ocenić należycie wagę na niczym nie opartych oświadczeń znanego opryszka — odparł lord Rochester.
— Mógłbym oświadczyć na przykład — ciągnął dalej Raffles, że 10 tysięcy funtów zostało skradzione przez wytworną lady Rochester biednym sierotom... Że znalazłem się w pokoju sypialnym pańskiej małżonki to jest bezsporne... Mógłbym bardzo łatwo wytłumaczyć swoją tam obecność.
Lord pozieleniał ze złości.
— Nikt nie uwierzy w potwarcze oskarżenia notorycznego złodzieja — zawołał.
— Czemu więc należy przypisać, że temu złodziejowi wyznaczyła uczciwa kobieta i małżonka lorda spotkanie? Czy żąda pan ode mnie dowodów wiarogodnego dowodu wiarołomstwa swej żony? Dostarczę panu z ochotą.
— Oskarżenia ludzi takich jak pan nie są zdolne nas dosięgnąć — rzekła lady Rochester, która dotąd nie mieszała się do rozmowy. — Mimo to, byłoby poniżej naszej godności dopuścić do roztrząsania publicznie tych spraw... Ludzie są podli i chętnie dają posłuch oszczerczym plotkom! Z tego względu radzę ci, drogi Edwardzie abyśmy puścili swobodnie tego zbira. Niech gdzieindziej dosięgnie go ręka sprawiedliwości.
— A dziesięć tysięcy funtów? — odezwał się lord Rochester.
— A jeśli bandyta jest w stanie udowodnić swe twierdzenia? — zaśmiał się lord Lister. — Powinien pan iść za przykładem żony, lordzie. Lady Rochester uczyniła mi formalną ofertę miłosną... Dziś coprawda przedostałem się do jej sypialni trochę niezwykłą drogą, lecz jutro miałem tam być przyjęty w całkiem inny sposób... Mnie pan ma do zawdzięczenia, że żona pańska nie zdołała pana zdradzić.
— Leo, czy to prawda? — zapytał, jąkając się ze wściekłości.
Lady Rochester, kryjąc twarz w dłoniach, osunęła się na fotel. Odpowiedź była zbyteczna. Lord rzucił się na nią. Zagrodził mu drogę Raffles.
— Nic pan nie zrobi złego tej kobiecie — rzekł — Nie leży w moich intencjach rozrywanie małżeństw... Jesteście nawzajem siebie warci... Proszę nie zapominać, lordzie, że wraca pan z mieszkania pięknej Arabelli Norfolk, że mieszkanie to nawet zapisane jest na pańskie nazwisko...
Słysząc te słowa, lady Rochester wyprostowała się...
— Co za podłość! — syknęła.
Byłoby doszło do ostrej sceny między małżonkami, gdyby nie interwencja Rafflesa.
— Proszę zaczekać z tym przynajmniej do jutra — rzekł spokojnie. — Tymczasem zechce pan odwołać swych ludzi z posterunków, jakie im pan wyznaczył...
— A list mej żony? — jęknął lord.
— List ten będzie mi jeszcze potrzebny na wypadek, gdyby lady Rochester nie chciała dobrowolnie zrezygnować z piastowanych przez nią stanowisk w towarzystwach dobroczynnych. I jeszcze jedna sprawa: nie mam chwilowo zamiaru opuszczać Londynu... Pozostanę w dalszym ciągu dla wszystkich lordem Percym Meneval... Jeślibyście robili mi jakiekolwiek trudności, działać będziecie na własną szkodę... Odwrotnie, dopóty pozostawicie mnie w spokoju — z mojej strony nic wam grozić nie będzie... A teraz proszę, ułatwijcie mi zniknięcie w sposób możliwie najdyskretniejszy.
Lord tłumiąc wściekłość udał się do służby, aby pod jakimś pozorem odwołać wydane rozkazy. Pokój sypialny wychodził na park. Nagle dał się słyszeć zgrzyt zatrzymującego się przed domem auta.
— Inspektor Baxter — zaanonsował służący...
Istotnie inspektor Baxter przybył na miejsce wraz z oddziałem policji. W ciągu kilku chwil, cały dom został otoczony.
Ruchem pełnym rozpaczy, lord wyciągnął ręce w stronę Rafflesa.
— Widzi pan do czego doprowadza głupi upór — rzekł Raffles obojętnie, jakby cała ta sprawa nie jego tyczyła. — Zasługuje pan na to, żebym pozwolił się zaaresztować... Zrobiłbym to niewątpliwie, gdyby nie litość, jaką dla was żywię... Powiedz pan służbie, że przychodzi pan natychmiast.
Mówiąc te słowa sięgnął do kieszeni swego żakietu, skąd wyjął perukę siwawą i brodę sztuczną. Włożył je zręcznym ruchem i podszedł do toalety. Dzięki szminkom, których było tam poddostatkiem — twarz jego pokryły liczne zmarszczki. Oczy przygasły i spoglądały smutnie z podkrążonych sino oczodołów. Z łatwością mógł teraz lord rozpoznać owego starca, który przeszkodził mu w spotkaniu z młodą dziewczyną. To przeobrażenie nie trwało dłużej, niż dwie minuty.
— Pozwól mi mówić i odpowiadaj tylko twierdząco na wszystkie moje pytania — szepnął do ucha, — kierując się w stronę drzwi.
W przedpokoju czekał na nich Baxter otoczony policją. Miał minę psa gończego, który wie, że tym razem zwierzyna mu nie ujdzie. Zdziwił się z początku na widok towarzyszącego lordowi staruszka... Raffles skurczony i drżący, z opadającą dolną wargą świetnie grał rolą starca przynajmniej siedemdziesięcioletniego...
— Nie mamy szczęścia — zaczął starzec ochrypłym i drżącym głosem. — Przybył pan o pięć minut za późno... Do tej chwili udało nam się wspólnymi siłami utrzymać złoczyńcę. Jak pan widzi, jeszcze dotąd trudno mu złapać oddech... Nagle jednak, wyrwał się nam i wyskoczył oknem... Chętnie przyszedłbym z pomocą memu przyjacielowi, lecz cóż znaczą siły starca wobec młodości? O gdybym przynajmniej miał o dwadzieścia lat mniej...
Rozczarowanie odbiło się na twarzy Baxtera.
— Jakże mógł uciec przez park, kiedy stali tam dwaj służący, którzy nie spostrzegli nikogo?...
— Sam nie wiem... przypuszczam jednak, że schronił się na dachu...
Nowa nadzieja wstąpiła w serce inspektora:
— W takim razie mamy go w ręku... Willa jest kompletnie izolowana od wszelkich domostw... Musi chyba tam jeszcze być. Dom jest otoczony moimi ludźmi, schwytanie go będzie dziełem najbliższych minut.
Skinąwszy na detektywów wydał im odpowiednie rozkazy. Skoro się rozeszli, inspektor zbliżył się do starca:
— Czy zechciałby pan, milordzie udzielić mi bliższych wyjaśnień w sprawie? — Zapytał. Wolno mi zapytać, z kim mam honor rozmawiać?
— Jestem lord Beresford... Siedzieliśmy właśnie z mym przyjacielem w salonie, grając w karty...
Inspektor Baxter, który słyszał nazwisko Beresford po raz pierwszy w życiu zdziwił się:
— Jakto? Służący powiedział mi, że lord wrócił niespodzianie do domu i że dzięki tej właśnie okoliczności...
— Ten służący to skończony osioł — odparł lord Rochester, po raz pierwszy przerwawszy milczenie. Zmyślił sobie najwidoczniej jakąś historię... Cała służba spała już od dawna...
— A co potem? — zapytał.
— Graliśmy więc w karty... Nagle usłyszeliśmy krzyk, dochodzący z sypialni pani domu. Nadbiegliśmy z pomocą. Oczom naszym ukazał się złoczyńca, który wtargnął do pokoju przez oszklone drzwi balkonowe... Uderzeniem mej laski zdołałem wytrącić mu broń z ręki... Podniósł ją mój przyjaciel i dzięki temu udało nam się utrzymać przez czas pewien zbrodniarza w szachu... Wówczas właśnie nastąpił tragiczny moment. Lady Rochester zemdlała. Gdy staraliśmy się ją przywrócić do przytomności — zbrodniarz wykorzystał moment i zbiegł. Dalszy ciąg pan zna, inspektorze...
— Chciałbym rzucić okiem na sypialnię lady Rochester — rzekł inspektor.
— Przedtem jednak poproszę o zwolnienie mnie. Jestem stary i emocje dzisiejszej nocy odbiły się fatalnie na mym zdrowiu. Zresztą nie przypuszczam, abym mógł się przydać w pogoni za złoczyńcą.
Inspektor zgodził się bez zastrzeżeń.
— Bardzo panu dziękuję — odparł starzec z uśmiechem. — Ale... Z natury jestem trochę lękliwy. Cóż będzie, jeśli ów osobnik zaczaił się gdzieś w głębi domu i zechce na mnie napaść po drodze? On ma rewolwer. — Ja zaś jestem bezbronny.
Mimo powagi sytuacji Baxter nie mógł się wstrzymać od śmiechu.
— Jeden z mych agentów odprowadzi pana do najbliższej taksówki. Pseudo — lord Beresford, podziękował serdecznie.
— Jest pan niezwykle uprzejmy, inspektorze.
Baxter skinął na jednego z policjantów. Starszy pan opuścił pokój odprowadzony pełnym nienawiści spojrzeniem lorda Rochestera. Odchodził bowiem na zawsze, a z nim razem znikało 10.000 funtów sterlingów.
— Proszę poczekać jeszcze minutę — rzekł stary lord Beresford do policjanta — chciałbym napisać słów parę inspektorowi Baxterowi.
Na kartce, wyrwanej z notesu, skreślił kilka linii i wręczył je policjantowi.
— A teraz pełnym gazem — rzekł do szofera.
∗
∗ ∗ |
Pot perlił się na czole inspektora Baxtera. — Właśnie wydawał swym ludziom rozkaz zbadania wnętrza komina, przypuszczając, że może tam ukrył się nieuchwytny złoczyńca, gdy do pokoju wszedł policjant, który towarzyszył staremu lordowi. Nerwowym ruchem Baxter rozwinął podany mu bilecik. Czyżby stary przypomniał sobie o jakiejś ważnej okoliczności? W miarę jednak czytania, twarz jego zmieniła się niedopoznania i głuchy okrzyk wydarł się z jego ust. Bilecik zawierał treść następującą:
Drżąc na całym ciele inspektor podał bilecik lordowi. Lord zbladł i zachwiał się na nogach. Opanował się jednak szybko.
— Nowy kawał lorda Beresforda — rzekł. — Ten stary kpiarz często urządza sobie podobne żarty.
— Rozumiem milordzie! ale o jakich 10.000 jest tu mowa? Czy nic panu nie zginęło?
— Ani penny — odparł lord zduszonym głosem. — W mojej kasie nie miałem nawet funta!
Inspektor jednak był innego zdania. Uderzyło go bowiem dziwne zachowanie się lorda i jego żony. Nie chciał wyświetlić tajemnicy, jaka tu się kryła. Lord Rochester uważany był za jednego z najbardziej wpływowych obywateli w mieście. Jedynie dla formy prowadził w dalszym ciągu swe poszukiwania. Podejrzenia jego zmieniły się w pewność następnego dnia, gdy stwierdził, że w Londynie nikt nie znał lorda Beresforda. — W dwa dni później dzienniki wieczorne przyniosły wiadomości, że lady Rochester z powodu słabego zdrowia zmuszona jest porzucić wszystkie piastowane przez siebie godności w stowarzyszeniach dobroczynnych. Po wzmiance tej następowała długa lista ofiar, jakie lady Rochester z tego powodu przeznaczyła na rozmaite dobroczynne cele. Suma tych ofiar sięgała 9.000 funtów.
Czytając tę wzmiankę lord i lady Rochester o mało nie rozchorowali się z wściekłości. Gdzież jednak podział się pozostały tysiąc?
Tymczasem Nelly Somerset, dawna pokojówka lady Rochester otrzymała niespodzianie pewnego ranka list pieniężny. Prócz pieniędzy w liście znajdowało się parę słów od jej byłej pani.
Dziewczyna z radością przyjęła tysiąc funtów. Zdziwiła się jednak, że pismo nie było pismem jej pani. Mała Nelly niezwłocznie odpowiedziała długim listem, dziękując lady Rochester za wspaniały dar. Czytając te słowa biedna lady o mało nie zemdlała ze złości.
W trzy tygodnie po powyższych wypadkach, jedna z zagranicznych ambasad wydawała wspaniały bal. W oświetlonych rzęsiście salonach zebrała się cała śmietanka towarzyska Londynu. Lord i lady Rochester znaleźli się również wśród zaproszonych gości. Lord udekorował się na tę okazję wszystkimi odznaczeniami i orderami, lady zaś przywdziała swą biżuterię, którą ongiś wzbudziła taki podziw w Rafflesie. Hrabia Kent i lord Kensington zabawiali ją rozmową. Z roztargnieniem słuchała ich komplementów. Cała jej uwaga skoncentrowana była na małej grupce, w której rej wodziła lady Magdalena Heastfield. Przed paru minutami do grupy tej zbliżył się książę Devonshire i lord Percy Meneval.
Lady Magdalena Heastfield była młodą wdową o olśniewającej piękności. Dwa lata temu wskutek nieszczęśliwego wypadku na wyścigach konnych straciła męża. Dzięki swej piękności i majątkowi miała licznych pretendentów do swej ręki. Mimo to lady Magdalena, wierna pamięci swego męża nie myślała o wstępowaniu w powtórne związki.
Lady Lea ujrzała z zazdrością, że lord Percy Meneval składa na rączce pięknej wdowy pełen szacunku pocałunek. Czuła, że jakkolwiek nią wzgardził i znieważył boleśnie, kocha go jeszcze więcej niż przedtym. Spostrzegła również, że piękne aksamitne oczy młodej wdowy przybrały na jego widok wyraz serdecznej słodyczy.
Muzyka rozpoczęła grać. Lord Percy podał młodej kobiecie ramię i niebawem zniknęli w tłumie tańczących.
Na ten widok lady Lea uczuła w sercu bolesne ukłucie. Jakże nienawidziła ową lady Heastfield! Była piękniejsza i młodsza od niej. Raffles ją kochał. Był coprawda złodziejem, lecz nie kradł na własny rachunek. Gdyby zechciał jeszcze dziś lady Lea padłaby w jego ramiona.
— Jestem zmęczona milordzie — rzekła lady Magdalena do swego tancerza. — Chciałabym się czegoś napić. Proszę mnie zaprowadzić do baru, lub do jakiegoś zacisznego miejsca, gdzie moglibyśmy swobodnie porozmawiać.
W barze napili się szampana, poczem skierowali się do wspaniałego zimowego ogrodu. Ogród ten był zupełnie pusty.
Raffles z zachwytem spoglądał na wdzięczną sylwetkę młodej kobiety siedzącej pod wachlarzowatą palmą.
— Czy bierze pani udział w bazarze dobroczynnym? — zapytał Raffles-Meneval.
Lady Magdalena potrząsnęła przecząco swą śliczną główką. W jej łagodnych oczach zapalił się nagle błysk ironii.
— Czyżby miał pan ochotę asystować w owych targowiskach próżności, gdzie panie z towarzystwa uprawiają dobroczynność jedynie dla własnej korzyści? Jeśli pragnę zrobić coś dobrego, robię to po cichu i bez reklamy. Mamy niestety aż zbyt wiele nędzy na tym świecie.
— Doskonale powiedziane! — zawołał Raffles-Meneval z entuzjazmem.
— Słyszałam, milordzie, wiele bardzo ciekawych rzeczy o niejakim Rafflesie.
— Któż to taki?
— I ja słyszałem o nim niejedno — odparł obojętnie. — Ale cóż to ma za związek z pani poglądami na filantropię.
— Bardzo wielki — odpowiedziała. — Uważam go za dobroczyńcę ludzkości. Zabiera bogaczom nadmiar pieniędzy i rozdaje je biednym. Metodzie jego niewątpliwie możnaby zarzucić bardzo wiele. Mimo to chciałabym naprawdę ujrzeć go raz na własne oczy.
— Gdyby Tajemniczy Nieznajomy mógł usłyszeć te słowa, byłby z nich szczęśliwy i dumny — rzekł Raffles-Meneval, całując dłoń pięknej kobiety.
— Pochlebia mi pan, lordzie Meneval. Uważam jednak, że niezawodny instynkt z jakim Raffles wyczuwa prawdziwą nędzę zasługuje na najwyższą pochwałę.
Towarzysz jej wydawał się zachwycony.
— Gdyby wszyscy bogacze podzielali pani poglądy — Raffles miałby o wiele mniej roboty. Byłbym szczęśliwy, milady, gdybym mógł pani pomóc w jej pracach. Ja również zajmuję się trochę po amatorsku filantropią. Dopiero dziś zawarłem znajomość z jakimś biednym robotnikiem, który wyczerpany chorobą znajduje się wraz ze swą liczną rodziną w skrajnej nędzy. Zostawiłem im, oczywista, pieniądze na opędzenie najważniejszych potrzeb. Ale to nie wystarcza. Muszą mieć conajmniej pięćdziesiąt funtów, aby się wydobyć z tarapatów. Niestety, kasa moja w obecnej chwili świeci pustkami!
Spojrzał na nią pełnym nadziei wzrokiem.
— Wiedziałam zawsze, lordzie Meneval, że jesteś najlepszym i najszlachetniejszym z wszystkich obecnych tu młodych mężczyzn. Jestem szczęśliwa, milordzie, że znalazłam w panu wiernego współpracownika w mych pracach dobroczynnych.
Raffles skłonił się poważnie. Ani on, ani lady Magdalena nie zauważyli, że drzwi prowadzące do sąsiedniej sali otwarły się cicho i ukazała się w nich twarz lady Rochester. Widziała ona, że młodzi znikli w zimowym ogrodzie i pośpieszyła aby podsłuchać ich rozmowę.
— A pieniądze dla mego protegowanego?
Raffles wypowiedział te słowa tak cicho, że lady Rochester nie mogła ich usłyszeć.
Nie zrozumiała również dokładnie słów lady Magdaleny, która rzekła:
— Milordzie, — nie mogę panu tego odmówić. Proszę przyjść do mnie o godzinie jedenastej rano. Otrzyma pan wszystko i sądzę, że będzie pan ze mnie zadowolony.
Lady Rochester ujrzała jeszcze, że lord Meneval ucałował gorąco podaną mu na pożegnanie dłoń. Obawiając się, że ją zauważą, lady Lea uciekła śpiesznie.
Gdy w parę chwil później znalazła się na sali balowej w sercu swym powtarzała jedno słowo:
— Zemsta... Zemsta... Zemsta...
∗
∗ ∗ |
Następnego ranka inspektor Baxter otrzymał telegram dziwnej treści:
Raffles jest kochankiem lady Magdaleny Heastfield. Jeśli chce go pan schwytać, znajdzie go pan dziś o godzinie jedenastej rano w buduarze tej damy.
Kapitan zajęty był właśnie wysłuchiwaniem dziennego raportu policji. W miarę czytania depeszy oczy jego ożywiły się i oddech stał się przyśpieszony.
— Co się stało, kapitanie — zapytał sierżant Tyller. — Czy nowa zbrodnia, czy też...?
— Wydaje mi się, że poznałem po wyrazie twarzy naszego szefa nową sprawkę Rafflesa — rzekł Marholm.
Kapitan Baxter rzucił ku niemu pełne wyrzutu spojrzenie.
— Zgadłeś Marholm — rzekł surowo — Jakkolwiek telegram nie pochodzi bezpośrednio od Rafflesa, to jednak treść jego dotyczy Tajemniczego Nieznajomego.
— Nie ulega kwestii — odparł Marholm, po przeczytaniu depeszy — że zazdrość i nienawiść są naszymi największymi wrogami.
— Uważasz więc znowu, że telegram jest zwykłą mistyfikacją?.
— Jestem tego więcej niż pewien — odparł Marholm — Telegram ten pochodzi od kobiety, której Raffles wyrządził krzywdę lub afront.
— Hm — odparł inspektor zamyślony. — Mimo to zemsta kobiety może nam ułatwić polowanie. Która godzina?
— Kwadrans po dziesiątej.
— Dobrze. Nie mamy ani chwili do stracenia. Przed upływem godziny Tajemniczy Nieznajomy winien się znaleźć w naszym ręku.
O umówionej godzinie Lord Lister zjawił się w mieszkaniu lady Magdaleny. Oczekiwała go w swym buduarze, urządzonym z elegancją i smakiem.
— Witam pana, milordzie — rzekła na przywitanie. — Oczekiwałam pana niecierpliwie. W niesieniu pomocy biednym nie lubię zwłoki.
Piękna jej twarz płonęła szlachetnym zapałem. Raffles przyglądał się jej z zachwytem.
Lady Magdalena skierowała się do swego biurka i wyjęła zeń paczkę banknotów.
— Bardzo proszę, milordzie, aby zaniósł pan tę sumę owej biednej rodzinie. Mam nadzieję, że w niedługim czasie da mi pan podobną okazję udzielenia pomocy nieszczęśliwym. A teraz przejdźmy do rozmowy na inne tematy. Przypuszczam, że nie przyszedł pan jedynie w celu załatwienia tej sprawy?
Rozmowa potoczyła się żywo. Raffles zachwycony był świeżością jej umysłu i wdziękiem, z jakim poruszała rozmaite tematy. Lady Magdalena była miłośniczką sztuk pięknych. Mieszkanie jej przypominało małe muzeum. Z dumą pokazywała Rafflesowi, który był znawcą wytrawnym, swoje ciekawe zbiory.
— Proszę spojrzeć na tę miniaturę milordzie... Przypisują ją Gonzalesowi — rzekła lady, wskazując na portrecik damy, malowanej na porcelanie.
Ażeby lepiej przyjrzeć się arcydziełu, Raffles zbliżył się do okna i odsunął firankę. Natychmiast jednak cofnął się gwałtownie. Przypadkiem rzucił okiem na znajdujący się przed domem placyk. Spojrzenie to wystarczyło, aby ostrzec go o grożącym mu niebezpieczeństwie.
Ludzie inspektora Baxtera otaczali dom. Raffles zrozumiał, że obecność policji związana jest ściśle z jego osobą i że za parę chwil Baxter zadzwoni do drzwi mieszkania.
Mózg jego pracował nerwowo. Całkiem już opanowany i spokojny zwrócił się do pani domu:
— Bardzo piękna — rzekł oddając miniaturę — Gdyby rysy twarzy były cokolwiek ostrzejsze, przypisałbym ją Chateillonowi... Ale pomówmy o czym innym, milady. Muszę przedewszystkiem prosić panią o spokój. Za kilka minut zjawi się tu policja, aby mnie zaaresztować. Zdążyła już otoczyć dom. Czy mogłaby pani mnie ukryć?
Lady Magdalena spojrzała na niego ze zdziwieniem, przypuszczając, że nagle postradał zmysły. Lord Lister odgadł jej myśli.
— Jestem całkiem przytomny, milady — rzekł patrząc na nią smutno. — Musi się pani zdecydować. Nie jestem lordem Percy Menevalem: nazwisko moje brzmi — John C. Raffles, którego pani tak pragnęła poznać.
— To pan jest Raffles?...
Lord Lister skinął twierdząco głową. Zbliżyła się do niego i pchnęła lekko przed sobą.
— Niech pan wyjdzie tędy... Muszę pana uratować!
Ale jak? W zamieszaniu myśli jej nie pracowały sprawnie. Nie ulegało wątpliwości, że inspektor Baxter przeszuka dom, od piwnic, aż pod strych.
Weszli do kuchni. Nie było w niej nikogo.
— Gdzie kucharka? — zapytał Raffles.
— Nie wiem! Prawdopodobnie na rynku. O, może tam?
Wskazywała na rodzaj głębokiej otwartej szafy.
— Czy sądzi pani, że policja nie będzie mnie tam szukała?
Przysłowiowa niezręczność Baxtera musiałaby przekroczyć wszelkie granice.
W tej chwili rozległ się dzwonek u wejścia. Zbladła jak papier.
— Już są... Na Boga, co robić?
— Trudno — rzekł Raffles — to było do przewidzenia. Grunt, aby zachowała pani całą swą zimną krew. Musi pani ukryć przede wszystkim mój kapelusz, laskę i palto, znajdujące się w przedpokoju. Następnie uda się pani do salonu i będzie pani w żywe oczy twierdziła, że mnie nie ma. Co do reszty, niech pani zawierzy mnie...
Gdy lady Magdalena zjawiła się w salonie, pokojówka zaanonsowała przybycie komisarza policji. Udała ździwienie.
— Komisarz policji do mnie? Poproś go do pokoju.
Inspektor Baxter obrzucił pokój badawczym spojrzeniem.
— Milady — rzekł kłaniając się głęboko — Przepraszam za przykrość, jaką mimowoli muszę pani wyrządzić. Przybyłem tu aby zaaresztować niebezpiecznego złoczyńcę, który ukrywa się w pani domu.
Lady Heastfield wybuchnęła srebrzystym śmiechem:
— Co pan powiedział? Przestępca w moim domu? Musiał się pan pomylić chyba w adresie.
— O nie, milady. Zechce pani łaskawie zapoznać się z treścią powyższego telegramu — rzekł, wręczając jej telegram lady Rochester.
— Jest to jedyna przyczyna pańskiego przybycia? — odparła oddając mu telegram. — Padł pan niezawodnie ofiarą mistyfikacji.
— Czyżby — odparł kapitan policji z uśmiechem, a gdybym pani powiedział, że sam na własne oczy widziałem przed paru minutami Rafflesa w oknie pani mieszkania?
Wzruszyła ramionami.
— Odpowiem panu, że jest pan w błędzie — Musiało to być złudzenie wzrokowe. W jakiż sposób złoczyńca mógłby dostać się do mego mieszkania?
Kapitan Baxter spojrzał na nią podejrzliwie.
— Któż więc w takim razie był u pani? Pani pokojówka oświadczyła mi, że ma pani gościa.
Lady Magdalena zawahała się przez chwilę, lecz jako prawdziwa córka Ewy znalazła natychmiast wyjście z sytuacji.
— Istotnie miałam gościa. Był u mnie lord Percy Meneval. Prosiłam go, aby przyszedł do mnie, ponieważ chciałam wręczyć mu pewną sumę pieniędzy dla biednej rodziny, której losem się interesuje. Sprawa jest pilna i dlatego wyszedł bardzo szybko.
— Czyżby? Przed chwilą oświadczyła mi pani, że nie mogłem w jej oknie ujrzeć Rafflesa.
— I miałam rację — odparła lady Magdalena niecierpliwie.
— Być może, zauważył pan lorda Menevala, nie zaś Rafflesa!
— Gdzie wobec tego jest lord Meneval? — rzekł Baxter zagryzając wargi.
— Powiedziałam panu, że pożegnał się przed pańskim przyjściem.
— Milady, to niemożliwe! — zawołał kapitan — cały dom otoczony jest policją. Nikt stąd nie mógł wyjść niezauważony. Chyba, że umiałby fruwać w powietrzu.
— Kto wie? odparła z uśmiechem.
Kapitan Baxter otarł zroszone potem czoło.
— Może pańscy ludzie zdrzemnęli się zlekka?
— Milady, policja londyńska nie śpi nigdy — odparł inspektor Baxter — jeśli Raffles znajduje się w pani domu, znajdziemy go niezawodnie. Prawdopodobnie nie wie pani o tym, że lord Meneval i Raffles są wedle wszelkiego prawdopodobieństwa jedną i tą samą osobą. Udziela pani swej pomocy niebezpiecznemu przestępcy.
Rzuciła mu obrażone spojrzenie.
— Pan mnie obraził, panie inspektorze. Złożę skargę na pańskie metody postępowania. Twierdzi pan, że z łatwością odnajdzie pan Rafflesa? Nie mam nic przeciwko temu: Proszę szukać.
— Nie miałem najmniejszej intencji obrażania pani, milady — rzekł Baxter, zaczerwieniwszy się po same uszy. — Czynię to, co nakazuje mi mój obowiązek.
Uśmiechnęła się ironicznie.
— Życzę panu powodzenia. Jeśliby udało się panu znaleźć Rafflesa w moim domu z przyjemnością przyjrzałabym się temu człowiekowi, którego sława przekroczyła już granice naszego kraju.
Sama poczęła oprowadzać inspektora i detektywów po poszczególnych pokojach. Na pierwszy ogień poszedł pokój sypialny. Łóżko, szafy, toaletka zostały drobiazgowo zrewidowane. Detektywi przeszukali również znajdujące się na poddaszu pokoje służbowe. Zajrzeli nawet do wnętrza fortepianu.
Wszystko napróżno. Mimo to lady Magdalena nie czuła się zbyt pewnie podczas rewizji. Nie wiedząc, co stało się z Rafflesem drżała, czy aby zdążył uciec w porę.
Strach jej wzmagał się w miarę, jak zbliżali się do kuchni. Gdy weszli do środka musiała zebrać swe wszystkie siły, aby nie zemdleć. Rafflesa nie było. Mimo to kuchnia nie była pusta. Przy stole stała kucharka zajęta robieniem piany z jajek. Nie raczyła nawet przerwać swego zajęcia gdy weszli detektywi. Lady zbliżyła się do kucharki chcąc wydać jej jakieś polecenie. Ciało jej pokryło się zimnym potem. Przerażenie jednak minęło szybko. Magdalena nie mogła się wstrzymać od śmiechu spoglądając na swą pracowitą kucharkę.
Po wyjściu lady Magdaleny z kuchni, Raffles obejrzał starannie wnętrze szafy. Uczynił to nie po to, aby się w niej móc ewentualnie skryć, gdyż tego rodzaju kryjówka była zbyt naiwna nawet dla Baxtera, — lecz po to, aby zbadać jej zawartość. Znalazł w niej rozmaite części garderoby damskiej należące do kucharki. Nie tracąc czasu zabrał się gorączkowo do dzieła. Raz jeszcze kieszenie jego marynarki dostarczyły mu potrzebnej pomocy. Też same poduszeczki z gutaperki, które kilka tygodni temu oddały mu tak wielkie usługi przy przeobrażaniu się w śliczną sprzedawczynię Mary Green, szybko napełniły się powietrzem. Włożył suknię i biały fartuch. Przymocował na głowie blond perukę i nakrył ją białym czepeczkiem. Nie zdążył usiąść przy stole, gdy do uszu jego doszedł gwar zmieszanych głosów. Wyjrzawszy ostrożnie oknem, ujrzał kobietę szamoczącą się z policjantem. W kobiecie tej poznał bez trudu prawdziwą kucharkę lady Heastfield.
Z koszem na ramieniu, klnąc na czym świat stoi domagała się aby wpuszczono ją do domu.
Policjanci jednak stali twardo na gruncie rozkazów swego szefa.
Lord Lister rozbawiony przyglądał się tej scenie. Zagniewana kucharka lamentowała, że nie zdąży przygotować w porę obiadu, wreszcie poczęła bić koszykiem najbliżej stojącego policjanta. Ku swej radości Raffles ujrzał, że dwuch silnych policjantów schwyciło pod pachy awanturującą się kobietę i odprowadziło na najbliższy posterunek.
Całkiem już spokojny zabrał się do swej roboty. Jedyne niebezpieczeństwo zostało chwilowo oddalone.
Z beztroskim spokojem oczekiwał przybycia policjantów. Wkrótce po tym inspektor Baxter ze swymi ludźmi zeszli do kuchni. Lady Magdalena obawiając się, że może czymkolwiek zdradzić się i zepsuć sytuację, wycofała się na korytarz — Policjanci znaleźli się sami. Baxter spojrzał uważnie na przystojną dziewczynę.
— Dzień dobry panience — rzekł zbliżywszy się do niej — Powiedz mi moja mała, czyś nie widziała tu w kuchni jakiegoś nieznajomego?
Uwaga kucharki była całkowicie pochłonięta jajami, które biła z niezwykłą wprawą.
— Nie, proszę pana — rzekła krótko. — W kuchni nikt obcy nie ma mi tu nic do gadania.
— O, jesteśmy w złym humorze — rzekł szczypiąc ją przyjaźnie w policzek — Niejednokrotnie powtarzał swym ludziom, że przyjaźnią i komplementem można uzyskać od kobiety więcej, niż drogą oficjalnych pytań. Tym razem jednak metoda jego zawiodła na całej linii. Gdy po paru wstępnych żartach, Baxter chciał objąć młodą dziewczynę otrzymał nagle potężny policzek.
— Goddam — zaklęła — zostawcie mnie w spokoju, gdyż inaczej wyleję wam tę pianę na łeb.
Inspektor wycofał się ostrożnie wśród śmiechu swych podwładnych. Z wzmożonym zapałem zabrał się do przeprowadzania rewizji w kuchni. Rewizja ta pozostała oczywiście bez rezultatu. Po drobiazgowym zbadaniu piwnic, Baxter uznał swą porażkę i przeprosiwszy uprzejmie lady Magdalenę, powrócił do Scotlandu Yardu. Nie mógł jednak wyzbyć się wrażenia, że i tym razem Raffles zakpił z niego potężnie.
Wrażenie to przeobraziło się w pewność, gdy w parę godzin później otrzymał zaadresowany do siebie krótki bilecik.
Nie należy sprzedawać zboża na pniu.
Piękna kucharka lady Heastfield.
Czuły na wdzięki niewieście inspektor zaklął ordynarnie. Nie powiedział jednak ani słowa swym podwładnym o ostatniej porażce.
Po wyjściu detektywów, lady Magdalena udała się do kuchni. Nie zastała jednak nikogo. Raffles skorzystał z momentu, gdy policja wycofała się ze swych stanowisk i cichaczem opuścił dom. Niespokojna, otworzyła leżący na stole list.
Dziękuję stokrotnie! Niech pani nie żałuje tego, co dla mnie uczyniła. Nie ułatwiła pani ucieczki łotrowi i niewdzięcznikowi. Biedny robotnik, któremu przekażą pani ofiarę nazywa się William Stanhope i mieszka na Water Street 117. Proszę powiedzieć kucharce, że w czasie jej nieobecności skradziono jej ubranie. Załączone 10 funtów stanowią odszkodowanie. Mam nadzieję, że uda mi się kiedyś spłacić wobec pani dług wdzięczności.
Całuję pani piękne dłonie i, podziwiając niezwykłą jej przytomność umysłu,
JOHN C. RAFFLES.
Do listu dołączony był banknot dziesięciofuntowy.