Władczyni lodu (Andersen, przekł. Mirandola)/Wizyta w młynie

<<< Dane tekstu >>>
Autor Hans Christian Andersen
Tytuł Władczyni lodu
Pochodzenie Baśnie
Wydawca Wydawnictwo Polskie R. Wegner
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Concordia
Miejsce wyd. Poznań
Tłumacz Franciszek Mirandola
Tytuł orygin. Iisjomfruen
Źródło skany na Commons
Inne Cała baśń
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


OPOWIEŚĆ SZÓSTA.
WIZYTA W MŁYNIE.

— Przynosisz, widzę, do domu, rzeczy godne wielkich państwa! — zawołała wujenka, potrząsając głową, na długiej, okrytej puchem szyi. — Masz szczęście, chłopcze! Muszę cię ucałować!
Rudi pozwolił się całować, ale z miny jego widać było, że z wielkiem zaparciem znosi drobiazgowość starej kobiety i różne przeciwności domowe.
— Jakiż śliczny jesteś! — zachwycała się.
— Nie wierzę w to! — odparł ze śmiechem, ale była mu przyjemną ta pochwała.
— Masz szczęście i basta!
— To prawda! — przyznał.
Od samego powrotu zaczął tęsknić za cichą doliną Bexu.
— Musieli już wrócić! — mówił sobie raz po raz. — Minęły już dwa dni. Pójdę!
Poszedł i zastał młynarza z córką. Przyjęli go mile i złożyli pozdrowienia od krewnych z Interlaken. Babeta była powściągliwa w słowach, ale oczy jej mówiły i to wystarczało w pełni młodzieńcowi. Młynarz gadał zazwyczaj dużo i chciał, by się śmiano z jego konceptów i pomysłów. Tym jednak razem słuchał bacznie opowiadania o przygodach jakie zaznał Rudi, o jego niebezpiecznych wycieczkach, łowach, wspinaniu się po ścianach skalnych, przechodzeniu mostów ze śniegu, którymi wiatry łączą brzegi przepaści. Rudi opowiadał z zapałem o zwyczajach gemz, o szalejącym föhnie i straszliwych lawinach, a oczy jego błyszczały. Czuł dobrze, że coraz bardziej podoba się to młynarzowi, a zwłaszcza, że go zachwyca co mówił o sępie-owczarzu i orle królewskim.
Niedaleko stąd mieściło się gniazdo orle na zrębie skalnym, niemal w powietrzu zawieszone, a pewien Anglik ofiarował młodzieńcowi całą garść złota, jeśliby mu przyniósł żywcem młode orlę. Ale Rudi oświadczył, że wszystko ma swoje granice, orzeł nie pozwoli sobie zabrać pisklęcia, a przedsięwzięcie takie równa się śmierci.
Tymczasem wino płynęło, płynęły też słowa i godziny, a Rudi opuścił dopiero po północy gościnne progi młyna.
Przez krótki jeszcze czas po jego odejściu błyszczało światło okien poprzez gałęzie drzew. Dymnikiem dachu wyszedł kot pokojowy, a wzdłuż rynny zbliżył się doń kot kuchenny.
— Czy znasz ostatnią nowinę? — spytał kot pokojowy. — Odbyły się w młynie tajemne zaręczyny. Ojciec nie wie jeszcze o niczem. Rudi i Babeta deptali się przez cały wieczór nogami pod stołem. Nastąpili i na mnie parę razy, ale nie miauknąłem, by nie zwracać uwagi.
— Ja uczyniłbym to napewno! — odparł kot kuchenny.
— Co wypada w kuchni, nie wypada w pokoju! Ciekawym tylko co na to powie młynarz!
Rudi także był ciekaw co powie młynarz, nie mogąc zaś długo czekać, wsiadł w parę dni potem do omnibusu, kursującego po moście Rodanu pomiędzy kantonami Wallis i Waadt, a jadąc, roił czarowne marzenia, jak zawsze pełen otuchy.
Wieczór, tegoż samego dnia wracał omnibus, siedział w nim Rudi, a kot pokojowy opowiadał towarzyszowi nowości jakie zaszły w młynie.
— Wiesz co się stało? Oto młynarz wie już wszystko! Dziwne zaszły rzeczy. Rudi przyjechał tu i zaczęli wraz z Babetą szeptać sobie coś długo w kurytarzu, tuż pod pokojem młynarza. Leżałem u ich nóg, ale nie zwracali na mnie uwagi.
— Pójdę doń prosto! — rzekł w końcu Rudi. Wszakże mam uczciwe zamiary.
— Czy mam iść z tobą? — spytała Babeta. — doda ci to odwagi.
— Nie brak mi odwagi! — powiedział. — Ale w twej obecności ojciec musi zachować spokój.
Potem otwarli drzwi. Rudi przystąpił mi ogon. Miauknąłem, ale żadne z nich nie słyszało. Weszli, ja zaś skoczyłem przed nimi i siadłem na poręczy fotelu, gdyż chciałem się zabezpieczyć przed nogami tego dzikusa. Teraz jednak jął młynarz używać nóg swoich. Nie obeszło się bez fikania. Kazał mu iść precz, w góry, strzelać do gemz, nie zaś do naszej Babety.
— Cóż jednak mówili? — spytał kot kuchenny.
— Co mówili? Ot, to co się zwykle mówi podczas oświadczyn... Kocham ją, ona mnie kocha... jeśli w garnku jest mleko dla jednego, starczy dla dwojga...
— Ona stoi za wysoko dla ciebie! — krzyknął młynarz. — Stoi na górze złota! Nie dotrzesz tam!
— Nic nie jest tak wysokie, by się doń nie można było dostać! — odparł Rudi śmiało.
— A jednak orle gniazdo mieści się zbyt wysoko dla ciebie! — zauważył młynarz. — Sam mówiłeś, że nie sposób dostać zeń młodego orła! A Babeta stoi wyżej!
— Dostanę oboje! — oświadczył Rudi.
— No, zgoda! Daruję ci Babetę, jeśli mi podarujesz orła! — powiedział młynarz i zaczął się tak śmiać, że mu łzy pociekły, potem zaś dodał: — Dziękuję ci, mój Rudi, za twe wizyty. Jeśli przyjdziesz jutro, nie zastaniesz nikogo w domu. Bądź zdrów!
Babeta powiedziała także:
— Bądź zdrów! — pisnęła jak ślepe kocię i zaczęła płakać!
— Biorę pana za słowo! — rzekł Rudi, potem zaś dodał, zwrócony ku Babecie. — Nie płacz proszę, przyniosę orła.
— Mam nadzieję, że skręcisz kark i że się ciebie pozbędę w ten sposób! — zakończył młynarz.
— Znaczy to tyle co dać komuś kopniaka! — zaopinjował kot pokojowy. — Rudi odjechał, Babeta płacze, a młynarz śpiewa piosenkę niemiecką, jakiej się nauczył w ostatniej podróży. Ja nie przywdzieję żałoby... bo i na cóżby się to zdało!
— Trzeba jednak zawsze zachowywać pozory! — mruknął kot kuchenny.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Hans Christian Andersen i tłumacza: Franciszek Mirandola.