<<< Dane tekstu >>>
Autor Jerzy Bandrowski
Tytuł Wściekłe psy
Wydawca Wydawnictwo Polskie <R. Wegner>
Data wyd. 1930
Druk Drukarnia Katolicka Sp. Akc.
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
II.

W zatłoczonym ludźmi wagonie panowała cisza.
Zrazu brzęczało kilka kłótliwych głosów, wadzących się o to, jak i gdzie najwygodniej ułożyć pakunki. Z rozmowy i akcentu można się było domyśleć, że to do drogi dalekiej układają się Syberyjczycy. Po jakimś czasie kłótnia ustała. Czasem szczęknęła blaszana zapalniczka i błysnęła żółtym płomykiem w ciemnościach, żarzyły się papierosy, ciężko dyszały szerokie piersi. Zresztą można było myśleć, że ludzie śpią.
Zaucha wiedział, że nie śpią. Przyczaili się tylko w ciemnościach i myślą. O czem? O sobie, o swych dziwnych przygodach na kruszącym się froncie, o krwawych ogniach dworów, gromionych przez „zieloną armję“, o nowych czasach, o tem wreszcie, czy uda się im cało dotrzeć do domu i dowieźć łupy.
Czasami, sapiąc i szczękając żelastwem, przelatywała obok wozu lokomotywa. Maszyniści porozumiewali się, gwiżdżąc z końca na koniec dworca według aparatu Morsego. Coraz rzadziej chrzęściły po śniegu kroki żołnierzy, z klątwami i pobrzękiwaniem blaszanek szukających miejsc. Pociąg miał odejść o ósmej, północ już minęła, a o odjeździe nie było ani mowy. Pociąg stał, jak wmurowany.
— A może nas tu tak zostawią? — zaniepokoił się Zaucha.
Nie liczące się nigdy z ludźmi, przekorne a złośliwe władze bolszewickie często płatały takie figle.
W tem wstrząsnęło wozem potężne uderzenie.
— Nareszcie! — pomyślał Zaucha.
Po krótkiem szybowaniu przypięto wagony do pociągu, poczem znowu zapadła głęboka cisza.
Skurczony w niewygodnej pozycji, wciśnięty między dwuch cuchnących sołdatów, emigrant rozmyślał o swojej doli. Prześladował go los zły i zawistny, siłę woli i wytrwałość nagradzający tylko nowemi upokorzeniami i klęskami. Bo wkońcu to wszystko było jednem nieprzerwanem pasmem niepowodzeń. Gdzież Legja Wschodnia, jej bunt szlachetny i jej tragiczna wiara w możliwość zwycięstwa sprawy dobrej wbrew twierdzeniu, iż Bóg stoi zawsze po stronie silniejszych bataljonów? Cóż z nieugiętości i cichej pokory serc tułaczy i emigrantów, wszelkiemi sposobami wmawiających w Rosję dobrą wolę i szlachetne posłannictwo? Cóż wreszcie z rewolucji i nieskoordynowanych wybuchów zapału i energji rosnących w siłę oddziałów polskich? Z gałęzi na gałąź przelatuje Orzeł Biały, a front niemiecki rozwinął się od Bałtyku aż do morza Azowskiego i dalej, przez Kurdystan do granic Indyj. Żadnego zwycięstwa, same tylko straty i klęski, a on, Zaucha, znowu w wozie, między uciekającem żołdactwem bolszewickiem, jadący — Bóg wie, dokąd i Bóg wie, poco.
Jednakże, mimo przygnębienia, nie czuł się złamanym na duchu. Nawet w krwawym chaosie rewolucji spostrzegał wyraźnie realizowanie się wielu wyroków sprawiedliwości, ledwie przeczuwanych dawniej, prorokowanych tylko. Niedostępny talmudystycznej sofisterji, może jednostronnie lecz jasno widział, iż „dokonuje się.“ Co? Trudno było określić, ale cudownie i promieniście w tej szatańskiej gospodarce jedno po drugiem wyświetlały się słowa boże.
Dlatego — nie rozpaczał, poprzestając na tych zwycięstwach małych i drobnych, jakie mógł zdobyć. I tu było miejsce — w bolszewickim pociągu. Pojedzie. Sami bolszewicy go powiozą. A tam — może się przecie jeszcze naco przyda.
Po kilku godzinach czekania daleko dał się słyszeć niewyraźny szmer.
— Kontrol! — szepnął ktoś czujniejszy niedaleko ucha Zauchy.
Istotnie, wsłuchawszy się w te szmery, można było rozróżnić głosy, otwieranie i zamykanie drzwi.
— Czort waźmi, na czto zdieś kontrol, mat‘ ich! — „rugnął“ szeptem drugi głos.
Moment był istotnie nieprzyjemny. Zaucha miał paszport austrjacki — nie miał wyobrażenia, jak się wobec niego bolszewicy zachowają. Ale liczył na swój poplamiony szynel rosyjski, nędzną czapkę i głupią, baranią minę. Jeszcze w szkole zawsze mu profesorowie mówili, że ma gębę zaspaną, baranią.
Zbliżały się głosy stanowcze, mocne, bezwzględne.
— Bolszewitskij komisar!
— Nu jewo!
Głośna rozmowa odezwała się już niedaleko.
Wóz spał.
Ktoś raz i drugi bezceremonjalnie szarpnął drzwiami, błysnęło oślepiające światło latarki. Do wozu wszedł komisarz bolszewicki, wysoki, chudy żyd o jastrzębiej, czerwonej twarzy. Mimo że zachowywał się głośno, nie zwracano na niego uwagi. Nie pytał o dokumenty, przyglądał się tylko twarzom.
— Pokażcie swoje lico! — mówił drwiąco, budząc kogoś. — Chcę się niem porozkoszować. Nu, prędzej! Ja komendant. Nie o łaskę proszę, lecz rozkazuję.
Z górnej półki wychyliła się okropna, obrzękła morda, zaspana, głupia, idjotycznie zdziwiona, a okrutna.
— Wot czestnoje lico russkawo sołdata! — z ledwo dostrzegalną ironją wykrzyknął komisarz. — Nie sliszkom charoszoje no bolszewitskoje! A wy kto?
Trącił jakiegoś zaspanego lub udającego sen jegomościa, zawiniętego w świtkę.
— Mordoczku, pożałujsta, pokażitie!
Pokazała się twarz „burżuja”, pulchna, różowa, gładko ogolona.
— Kak wasza familija? — zapytał ostro komisarz.
— Czyja? Moja? — pytał wystraszony czy zaspany inteligent.
— Czyja? Nie moja, a wasza!
Pasażer — otyły olbrzym, łysawy blondyn, przeląkł się. Twarz drgnęła mu, że aż oczy zamknął. Wyjąkał z trudem:
— Sa-ła-wjow!
Patrzono na niego z pogardą.
— Wasz dokument? A, praporszczyków już niema. To było kiedyś, teraz — skończyło się.
— Teraz wszyscy równi — pouczyło kilka głosów.
Mocny, badawczy wzrok żyda obmacał kilka twarzy i przez mgnienie oka zatrzymał się na twarzy Zauchy, który stał przytajony w sobie, z gapiowato otwartemi ustami. Drapieżne źrenice komisarza kilku spojrzeniami przekłuły ciemne kąty, w których piętrzyły się „sumki” i toboły żołnierzy. Wreszcie żyd odwrócił się i wyszedł, zatrzaskując za sobą drzwi.
Rewizja podrażniła żołnierzy.
— Jakiem prawem on wypytuje ludzi? — odezwał się ktoś. — Pokaż twarz! Jak wasza familja? A jak jego familja? A czemu on mnie pyta, a nie kogo drugiego?
Ale z górnych półek odezwały się gwałtowne, energiczne protesty. Leżeli tam „Krasnoarmiejcy” ideowi. Ci rozpoczęli teraz polityczną rozmowę, z kolosalnym tupetem posługując się obrzydliwym żargonem partyjnym i pod niebiosa wynosząc potęgę bolszewizmu.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jerzy Bandrowski.