W Boya mierzył w bronz uderzył
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | W Boya mierzył w bronz uderzył |
Pochodzenie | Bronzownicy |
Wydawca | Towarzystwo Wydawnicze „Rój“ |
Data wyd. | 1930 |
Druk | Drukarnia „Rola“ J. Buriana |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały zbiór |
Indeks stron |
Tak mi się jakoś zdarzyło, że znalazłem się w szkółce u pana Szpotańskiego. Nie mam nic przeciwko temu; wiem (jako mędrzec), że uczymy się wszyscy całe życie, że niema człowieka od któregoby się nie można czegoś nauczyć, i tym podobne sentencje wszystkich mędrców. Uczmy się wzajem; ja się może nauczę czegoś od pana S., pan S. może czegoś odemnie, i obaj tylko zyskamy. Różnica jest ta: gdy ja chętnie się przyznam skoro coś od niego skorzystam, przeczuwam iż pan S. mniej chętnieby się przyznał, gdyby mu się zdarzyło nauczyć czegoś odemnie.
Niestety, nauki pana S. mają tę jedną wadę, że są stale — spóźnione. Zanim mnie zdąży o czemś pouczyć, już ja o tem sam napisałem. Poprzedniego dnia! Tak np., po moich pierwszych feljetonach „mickiewiczowskich“ w Wiadomościach literackich, napisał pan S., że „jak widać, nazwisko litwinki nie jest mi znane“, i objaśnił mnie, że była nią Xawera Deybel. Gdyby był zajrzał do Wiadomości literackich z poprzedniego dnia, znalazłby mój artykuł właśnie o — Xawerze Deybel, i zapowiedź następnego. Ja zaś skromnie pozwoliłem sobie pana S. zapytać: skoro pan tak dobrze wie o osobie, która taką rolę odegrała w życiu poety, czemuż pan nie wspomniał o niej ani słóweczka w swojem trzytomowem dziele o Mickiewiczu i czemu trzeba było aż mnie, aby istnienie jej na jaw wydobyć?
Obecnie, pan S. poucza mnie, że w listach Mickiewicza z pewnej epoki imię „Seweryn“ oznacza nie Goszczyńskiego ale Pilchowskiego. Znowu się spóźnił, bo ja mówię, tego samego dnia, to samiutenieczko w Wiadomościach Literackich Nr. 285. Pan S. ocenia surowo mój chwilowy błąd (z którego wyciąga najszaleńsze konsekwencje, np. że ja mięszam Pilchowskiego z Goszczyńskim, że ja pomawiam Goszczyńskiego o przyjęcie prawosławia i tym podobne androny), błąd „za który (powiada) pierwszy lepszy profesor literatury polskiej usunąłby studenta ze swego seminarjum“.
Nie chodzę do seminarjum, więc mi to nie straszne. Ale pan S. we mnie mierzył, a ani wie w kogo uderzył! Zaraz powiem, skąd się wzięła chwilowa omyłka. Brnąc w tym tajemniczym gąszczu, jakim, dzięki „bronzowniczym“ metodom naszej nauki mickiewiczowskiej, pozostały dotąd listy i dokumenty z pewnej epoki, wspomagałem się pracami najtęższych fachowców, między innemi dziełem prof. Kallenbacha Towianizm na tle historycznym. Z tego też dzieła, zanim, wgłębiwszy się w przedmiot, sam doszedłem do odmiennego przekonania, przytoczyłem ten komentarz i to nazwisko. Niech pan S. zajrzy do świeżej (1926) książki prof. Kallenbacha, str. 157: znajdzie tam cały inkryminowany ustęp:
„...to są kamienie probiercze dla braci: na nich pokażą bracia, czy przenoszą ziemię nad Niebo: Adam, Seweryn, Ferdynand, Xawera są, jak powiedziałem, królami tonów przeciwnych tonowi Chrystusowemu“.
Otóż, przy imieniu „Seweryn“, prof. Kallenbach podaje w odsyłaczu: Goszczyński. Niechże więc to pan S. wyjaśnia z prof. Kallenbachem; z czego go tam usunie, czy nie usunie, to już między nimi sprawa.
„Pierwszy lepszy profesor literatury polskiej usunąłby studenta ze swego seminarjum“, orzekł pan S. Nie śmiem się nawet wstawiać za prof. Kallenbachem, bo boję się że moja instancja raczej zaszkodziłaby mu niż pomogła. Bo pan S. strasznie jest na mnie rozsierdzony; dodaje jeszcze:
„Tak mści się ignorancja. Podobnego niesłychanego błędu nie popełnił nikt z pouczonych przez Boya bronzowników...“.
Czy może dalej iść humorystyka? Oto jak pisze jeden przysięgły uczony o drugim, kiedy myśli, że trafi w Boya! Bo oczywiście, książka Kallenbacha (całe dzieło, monografja, nie jakiś tam mój skromny artykulik!) zażywa u kolegów sławy autorytetu; trzeba było aż tego, żebym ja z niej coś zaczerpnął, aby się doczekała takiej... recenzji! Zato gdyby pan S. pisał wprost o książce Kallenbacha, coby tu było pokłonów, salamaleków, komplementów! Czy to wszystko razem nie jest iście moljerowska komedja? Czy to nie jest najlepsza ilustracja tej ciuciubabki, jaką jest nasza uczona „mickiewiczologja“?
A teraz ja się zgłaszam do nagrody, za to, że, zapuszczając się w ten gąszcz niewykarczowany przez naszych fachowców, sam, nie czekając na pana S., zanim jeszcze farba obeschła na moim artykule, spostrzegłem błąd prof. Kallenbacha, i sprostowałem go z całą rewerencją. Niech pan S. znów zajrzy do ostatnich Wiadomości Literackich, gdzie piszę:
„ów Seweryn, którego imię tak często powtarza się w owej epoce w raportach Mickiewicza do Mistrza, i który taką rolę odgrywa w zamęcie spowodowanym czwórką Adam — Seweryn — Ferdynand — Xawera, to nie — jak podaje Kallenbach i jak ja za nim powtórzyłem — Goszczyński, ale Pilchowski, ów narwany i mętny Pilchowski etc.
Nie poprzestałem na tem. Zgorszony i zdziwiony możliwością takiego nieporozumienia w uczonej monografji, wspomniałem mimochodem o fatalnym stanie, w jakim znajdują się wydania listów Mickiewicza. Jeżeli gubi się w nich sam prof. Kallenbach, czegóż żądać od czytelnika? Pisałem tedy w tym samym artykule:
„Niech mi wolno będzie zrobić nawiasowo uwagę: kiedym się zetknął bliżej z listami Mickiewicza, nie mogłem się oprzeć zdumieniu na widok straszliwego zaniedbania tej dziedziny. Co robili nasi „mickiewiczologowie“, że dziś, po 74-ch latach od śmierci poety, nie mamy, już nie mówię — krytycznego, ale dobrego wydania jego listów, listów największego naszego pisarza? Tyloma zajmowano się drobiazgami, młócono je do znudzenia, do przesytu, a w tej tak ważnej sprawie nie uczyniono nic! Tak jak wydano listy w krótki czas po śmierci poety, tak się je przedrukowuje dziś. Nie mówię już o samym tekście, z pewnością przesianym przez staranne sito, ale o sposobie wydania. Zamiast koniecznych objaśnień do nazwisk i do osób, mamy litery, gwiazdki, co najwyżej imiona, co razem tworzy, powtarzam, istny hieroglif“.
Przepraszam bardzo za moją śmiałość. Jestem, to prawda, najmłodszym z „mickiewiczologów“. Wszedłem na ten teren ze szczerego zaciekawienia, z pasji; szukam, szperam, odgaduję, przedzieram się przez mroki, umyślnie przez was, moi panowie, zaciemnione lub nierozjaśnione; odgrzebuję to, co zagrzebano przez pół wieku. Robię to trochę gorączkowo, bo taki jest mój temperament. Kiedy, zmylony przez uczonego przewodnika, popełnię błąd, prostuję go; słowem, szukam prawdy. Ale czego szukają panowie Szpotańscy? Raczej, wydaje mi się, wszystkiego innego... Bo oto, przyparty do muru, postawiony przezemnie w obliczu nowych dokumentów, które wszelkiemi siłami starano się ukryć lub zniszczyć, co odpowiada na nie pan S.? Wie wszystko lepiej: siostra Celiny Mickiewiczowej, po wielu latach spędzonych w domu poety, „nie orjentuje się“ oczywiście w niczem; tylko pan S. orjentuje się we wszystkiem! I to tylko dlatego, że jej Pamiętnik przedstawił nieszczęsny Boy, nie należący do cechu, notoryczny ignorant, bo... zdarza mu się (na chwilę!) uwierzyć w informację uczonego profesora, króla fachowców!
To też o samej rzeczy z panem S. dysputować nie będę. Gdybym bodaj trochę wierzył, że mu chodzi o rozjaśnienie prawdy, wówczas, na nazwanie „absurdem“ ustępu z pamiętnika Zofji Szymanowskiej o zaniedbanem wychowaniu dzieci, odpowiedziałbym mu cytatem z... Władysława Mickiewicza (III, 103): „Mickiewicz... całkiem poświęcony Sprawie, nie baczył nawet na wychowanie dzieci, które były poniekąd zostawione samym sobie“. A cóż innego mówi Zofja Szymanowska? I tak, pan S., mierząc w „znienawidzoną“ mu Zofję, trafił w swój najwyższy autorytet, we Władysława Mickiewicza; tak samo jak, mierząc w Boya, trafił w — prof. Kallenbacha. Załatwiajcie to panowie między sobą; ja będę robił dalej swoje.
Ponieważ przypuszczam, że pan S. jeszcze nieraz da upust furji polemicznej, ośmielam się prosić go o jedno, o ile moja prośba nie będzie czemś zbyt wygórowanem. Żądam „minimuma“, jak śpiewa Krukowski w „Quiproquo“: nie fałszowania cytatów. Jak wiadomo, cytaty fałszuje się dwojako (moi polemiści znają dobrze obie metody); raz przez przeinaczenie, powtóre przez okrawanie. Przytaczając np. słowa Towiańskiego, na które wykrzyknąłem: „Ponura Dostojewszczyzna!“ i doprowadzając wobec nieświadomych czytelników wykrzyknik mój do absurdu, pan S. ze słów Towiańskiego opuścił... tylko tyle:
„...Rękę moją chętnie dam na spalenie, byle tylko furje trapiły Adama... Jedno dotknięcie furji zrobi niczem Adama, strąci go z posady jego ziemskiej....“
Otóż, moje określenie „ponura Dostojewszczyzna“ odnosiło się — właśnie do tych słów. Jeżeli to dla pana S. nie jest ponure, winszuję mu zdrowia...