Osobliwy historyk
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Osobliwy historyk |
Pochodzenie | Bronzownicy |
Wydawca | Towarzystwo Wydawnicze „Rój“ |
Data wyd. | 1930 |
Druk | Drukarnia „Rola“ J. Buriana |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały zbiór |
Indeks stron |
Znów muszę „polemizować“. Boże, jak ja tego nie lubię! Ale cóż robić.
Dziwna rzecz. Gdybym chciał uwierzyć, że jestem takim ignorantem, takim dyletantem, takiem zerem, jak mi to ciągle tłumaczą niektórzy moi przeciwnicy, stanęłoby mi na przeszkodzie jedno. Mianowicie ta olbrzymia ilość czasu, żółci i atramentu, jaką moi „wrogowie“ zużywają, aby mnie unicestwić. Tak np. kilkanaście stronic mojej przedmowy do dzieł Mickiewicza, wywołało już całą literaturkę. W „Kurjerze Warszawskim“ byłem wprzód na tak surowym indeksie, że samemu redaktorowi Dębickiemu wrzucono do kosza felieton o Monteskjuszu, dlatego tylko, że omawiał Ducha Praw w moim przekładzie. A teraz ten sam „Kurjer Warszawski“ poświęca memu stosunkowi do Mickiewicza już piąty[1] feljeton! Trzy ostatnie są pióra pana Szpotańskiego. Ręczę panu Szpotańskiemu, że gdyby przedmowę do Mickiewicza napisał on, miałby w „Kurjerze Warszawskim“ tylko jeden feljeton. Pochwalny, ale jeden.
A teraz spróbujmy z chaotycznej irytacji pana Szpotańskiego wydobyć sens. Chodzi o moje ostatnie artykuły mickiewiczowskie w Wiadomościach Literackich. Powiem tedy, skąd się one wzięły. Mam pasję do literatury, taka już moja perwersja. Otóż, napisawszy wstęp do dzieł Mickiewicza, zainteresowałem się nanowo Mickiewiczem. Wpadł mi w rękę nieznany Pamiętnik siostry pani Celiny Mickiewiczowej, Zofji Szymanowskiej, później żony Teofila Lenartowicza, spisany po kilkoletnim pobycie w domu Adama celem „zebrania wiadomości, dotyczących wielkiego rodzinnego pisarza“ — wiadomości „tak szacownych dla każdego dobrego Polaka“, oraz — jak pisze autorka — wyjaśnienia bodaj częściowego, „pewnej zagadkowej epoki w jego życiu“. Wstęp do tego Pamiętnika, kreślący poprzednie dzieje samej autorki, obejmuje przeszło czterysta stronic pisma, z czego można wnosić, jak sam przedmiot miał być traktowany obszernie. Tymczasem, zaledwie Zofja S. zdołała opisać swoje wejście do domu Mickiewicza, rzecz urywa się w pół zdania. Rzecz prosta, że mnie to rozciekawiło. Dowiedziałem się z niewydanej korespondencji między paroma osobami, że dalszy ciąg tego Pamiętnika miał w depozycie Artur Wołyński, uczony polski, zamieszkały we Florencji i że, po długim oporze, na usilne nalegania, wydał go Władysławowi Mickiewiczowi, zaniepokojonemu domniemaną „skandaliczną“ treścią Pamiętnika. Poczem pamiętnik zginął bez wieści. Odmawiając zrazu rękopisu, Wołyński zarzuca synowi poety wręcz, że obchodzi się nielojalnie z dokumentami, gdy chodzi o glorję ojca.
W artykule moim uznałem ogromne zasługi Władysława Mickiewicza w zakresie naszej wiedzy mickiewiczowskiej; zarazem jednak zaznaczyłem, — co chyba jasne jest i bez dowodów — trudności połączenia stanowiska syna z naukową objektywnością badacza.
Pan Szpotański oświadcza, że Pamiętnika w archiwum mickiewiczowskiem niema. Tem samem chyba potwierdza fakt, że został zniszczony? Zabawne jest, iż odpierając zarzuty, jakie czyniono Władysławowi Mickiewiczowi, że chowa lub niszczy niepożądane dokumenty, pan S. tłumaczy... dlaczego Władysław Mickiewicz Pamiętnik ten ukrył lub zniszczył. „Ponieważ się bał marnych plotek i fałszywych podpatrzeń i chciał przed niemi chronić swoich najbliższych“. Czyli zniszczył jako syn, o co nie mam prawa go winić i nie winię; zwróciłem jedynie uwagę, że trzeba zachować ostrożność wobec syna, który występuje jako naukowy badacz i w tym charakterze wodzi przez pół wieku naszą wiedzę mickiewiczowską na pasku. To chyba jasne? Ale na jakiej zasadzie p. S., który zaginionego Pamiętnika nie widział na oczy, określa go mianem „marnych plotek i fałszywych podpatrzeń“, to już jest jego tajemnicą. Osobliwy historyk! przyjdzie nam nieraz wykrzyknąć w toku tej dyskusji.
Ustaliwszy niejako zniszczenie Pamiętnika, p. S. wytacza argument, że Wład. Mickiewicz... nie usuwał żadnego dokumentu, skoro zachował nawet tak niepopularne, jak np. tyczące współudziału w słynnem piśmie do cara Mikołaja. Argument naiwny; wszak nie można było zataić rzeczy, która była wszystkim znana i której relacje znajdowały się w mnóstwie odpisów. Zresztą sam Wład. Mickiewicz całkiem poprostu wypowiada się w tej mierze. Notując akt ślubu, jaki Mickiewicz dał małżonkom Łąckim, mówi, że „opowiada ten fakt, raz dlatego, że, wziąwszy za zasadę podać wszelki materjał jaki posiada do życia ojca, nie ma prawa przemilczać o żadnym fakcie, powtóre że piśmienne dokumenta odnoszące się do rzeczy o której mowa, znajdują się może w ręku innych i mogłyby być ogłoszone kiedyś z takim lub owakim komentarzem“... Te „powtóre“ jest bardzo wymowne... Mógł zresztą Wł. Mickiewicz być objektywnym w traktowaniu jednych spraw a nie być nim w innych. To zupełnie zrozumiałe.
Z całą furją napada p. S. na biedną autorkę zniszczonego Pamiętnika. Robi z niej starą ciotkę „niewylosowaną przez nikogo“, ograniczoną plotkarkę salonową, etc. Oświadcza, iż wcale nie żałuje, że zginęły jej plotki. I tak odnosi się p. S. do zacnej Zofji Szymanowskiej-Lenartowiczowej, na którą w innych okolicznościach nie pozwoliłby mi palca zakrzywić! W zawodzie „bronzowniczym“ bywają straszne kolizje!
Pan S. jak na historyka jest trochę gorąco kąpany. Referencje jego nie są ścisłe; mamy lepsze: od samego Władysława Mickiewicza. Kiedy Zofja, utalentowana malarka, przybyła dla dalszych studjów do Paryża i zamieszkała w domu Mickiewiczów, miała ledwie dwadzieścia pięć lat, nie była wcale „starą ciotką“. Władysław Mickiewicz (Żywot Adama Mickiewicza) pisze: „Była to bardzo przystojna i wykształcona osoba, ślicznie śpiewała i grała na fortepianie. Rzadkiej energji i poświęcenia...“ miała, zdaniem syna poety, tylko tę jedną wadę, że się uprzedzała do osób... Musiała natomiast mieć zalety charakteru, skoro Mickiewiczowie powierzyli jej na kilkanaście miesięcy córkę gdy wyjeżdżała do Włoch i byli zachwyceni jej opieką. Również po śmierci Adama i Celiny, córka ich bawi we Włoszech pod opieką Zofji Szymanowskiej. Niema też mowy o paszkwilu ze strony osoby przenikniętej najgłębszym kultem wielkiego poety. To, co znamy z jej pamiętnika, bynajmniej nie trąci skłonnością do plotkarstwa: to raczej zapiski osoby poważnej i skłonnej do refleksji. Nie znając zresztą najważniejszej, zaginionej części pamiętnika, nie wydaję o nim sądu: ubolewam tylko że go zniszczono. Pan S. się z tego cieszy. Badacz Mickiewicza, cieszący się, że zginęły bezpośrednie zapiski o poecie, kreślone przez osobę, która spędziła kilka lat w jego domu! Proponuję, aby pana S. zademonstrować jako osobliwy okaz na najbliższym zjeździe historyków.
Przytoczyłem ustęp z listu Artura Wołyńskiego do Władysława Mickiewicza, objaśniający treść pamiętnika szczególnym stosunkiem Towianizmu do kwestji kobiecej. Mimo że tylko przytoczyłem ten arcyciekawy dokument nie wyrażając sądu o nim ani o samej sprawie, pan S. naigrawa się z mojej naiwności, że „uwierzyłem podobnym bredniom“. Anim uwierzył anim nie uwierzył; na razie zacytowałem na odpowiedzialność Wołyńskiego i, rzecz prosta, zainteresowało to mnie. Pan S., jako historyk, zna z pewnością wydane przez prof. H. Mościckiego Wspomnienia o Towiańskim rejenta Wołodki z Litwy, sąsiada Towiańskiego o miedzę; wspomnienie kreślone bez pretensji, nie do druku, w którem pisze wprost, że „w nauce Towiańskiego, za czasów wileńskich, była też zasada wspólności kobiet, która podniosła krzyk przeciw nowatorom“. Plotki? Bardzo być może. Ale pamiętajmy, w jakiej epoce żyjemy; w epoce Fouriera i falansterów, Enfantina i saint-simonistów i wogóle szału wszelkiego nowatorstwa społecznego. „Zasady Towiańskiego, znane powszechnie w Wilnie (pisze Wołodko), uważano za jego czasów wileńskich „za zmodyfikowany saintsymonizm“. Pan S. rozciąga swoje „bronzownictwo“ aż na... Prospera Enfantin i też (A. Mickiewicz i jego epoka) broni go namiętnie a naiwnie przed „plotkami“; niechże pan S. (przepraszam, że mu udzielam rad) przeczyta — o ile jej nie zna — świeżą książkę L‘aventure saint-simonienne et les femmes.. W czasie rozłamu w „Rodzinie“ zarzucają secesjoniści Enfantinowi wręcz, że jego zasady prowadzą do wspólności kobiet. To pewne, że sprawa towianizmu — przynajmniej w jego początkach — bardziej jest tajemniczą, niż to nam chcą wmówić nasi bronzownicy.
Pan S. wyciąga jakieś powagi naukowe, na dowód, że pamiętniki są w badaniu naukowem „nieużyteczne a nawet szkodliwe“. Zapewne, bywają niewygodne, jak wogóle fakty bywają niewygodne... Różnica jest ta: wobec nowego faktu, historyk przystaje z zainteresowaniem, ogląda go, rozważa, ocenia jego wiarygodność i znaczenie, i wedle tego modyfikuje swoje pojęcia; „bronzownik“ wobec niewygodnego faktu wścieka się, łaje, kręci i... przyklaskuje niszczeniu dokumentów.
Ale wróćmy do pamiętnika i niech czytelnik osądzi. Młoda i samodzielna panna przybywa do domu poety, dla którego przejęta jest głębokim kultem; spędza tam kilka lat i pisze Pamiętnik, nie przeznaczony do druku, a przynajmniej nie za jej życia; zatem, jeżeli narażony — jak wszystko co ludzkie — na omyłki, to w każdym razie zupełnie bezinteresowny. Mówi o tem, na co patrzała własnemi oczami. Oczywiście, nie zwalnia to od obowiązku krytycyzmu, ale jeżeli to nie jest ważki dokument, to, dalibóg, nie wiem co nim będzie?
Pamiętnik ten urywa się w chwili, gdy Zofja wstępuje w dom Mickiewiczów.
Resztę zniszczono. I pan S., jako badacz Mickiewicza, cieszy się że zniszczono, i wymyśla mi za to, żem wogóle tę kwestję poruszył. I swojemu feljetonowi — pisanemu zresztą przed ogłoszeniem przezemnie tego fragmentu, po samej wzmiance o Pamiętniku Szymanowskiej — daje pan S. tytuł: „Bezcenny dokument“, w ironicznym cudzysłowie!
Ale to, co nastąpi, jest najlepsze! Pan S. pisze:
„Co do owej „Litwinki“, której nazwisko, jak widać z artykułu (mowa o artykule W odlewarni bronzu), nie jest Boyowi znane, niechże go poinformujemy, że była nią p. Xawera Deybell, należąca do niewielkiego grona osób, które opuściły Litwę prawie wespół z Towiańskim, aby mu towarzyszyć w spełnieniu jego zamiarów... Jeżeli to był stosunek miłosny (z Mickiewiczem), to nadzwyczaj interesujące byłoby poznanie jego treści psychicznej, gdy z jednej strony był Mickiewicz ze swoją skalą uczuć i namiętności, a z drugiej bardzo egzaltowana i przetopiona w tyglu towianizmu kobieta...“
Pouczenie p. Szpotańskiego jest nieco spóźnione, bo przyszło nazajutrz po moim artykule, poświęconym Xawerze Deybel i po zapowiedzi następnego artykułu w tym przedmiocie; ale co wychodzi z niego jasno: to, że trzeba było mego przypadkowego wdania się w tę sprawę, aby wogóle nazwisko Xawery Deybel wyłoniło się z ciemności, aby dziejopis Mickiewicza zdecydował się je wymienić, aby się ogół dowiedział o istnieniu kobiety, która spędziła kilkanaście lat przy boku Mickiewicza, która lata całe mieszkała w jego domu, która była jedną z najczynniejszych współdziałaczek towianizmu i bez której udziału niektóre karty tej tajemniczej sprawy stają się jeszcze ciemniejsze. Zamilczano ją na śmierć. Pierwszy dał hasło do jej zamilczenia Władysław Mickiewicz, który w swoim tak drobiazgowym czterotomowym żywocie, ani razu nawet nazwiska jej nie wspomina.
„Nadzwyczaj interesujące byłoby poznanie treści psychicznej...“ — mówi p. S. Z pewnością. Więc czemu nie staraliście się poznać tej treści? Czemu zaprzątacie siebie i nas setką obojętnych drobiazgów z życia Mickiewicza, a nie tykacie tego co najważniejsze? Czemu wystarczy jednego dokumentu, aby dać psztyczka w nos waszej wieloletniej krzątaninie? I stąd ten wrzask, ten krzyk na alarm!
Trudno o lepszy argument na poparcie moich twierdzeń, niż artykuł pana S. Cóż bowiem twierdziłem? Rzekłem, że nasi bronzownicy zakłamują istotną wiedzę o Mickiewiczu i udowodniłem to. Przestrzegłem przed klepaniem „pacierza za panią matką“ za Władysławem Mickiewiczem, ponieważ inna rzecz jest pietyzm syna, a inna badanie uczonego, i udowodniłem to. Wydobyłem na jaw nieznany dokument, tyczący Mickiewicza, który, dla mnie przynajmniej — mimo że jest ledwo urywkiem — rzucił nowe światło na całą epokę jego życia i pozwolił zupełnie inaczej czytać jego ówczesne listy. Bo, powiedzmy to wręcz, stan, w jakim pozostawiono dotąd listy Mickiewicza, jest wstydem naszej nauki. Zamiast się rzucać na mnie, gdy chcę nieco światła rzucić w te mroki, lepiejby uczyniono, wydając listy największego naszego pisarza w sposób, odpowiadający wymaganiom naukowym, nie zaś przedawnionym prawom rodzinnej dyskrecji.
Artykuł pana S. ma wreszcie jedną dobrą zaletę: przyczynia się do wyjaśnienia sytuacji. Dotychczas „bronzownictwo“ było tylko praktyką, ale przestrzegało pilnie pozorów naukowości; obecnie pan S. zrywa z temi pozorami. Nie wiem, czy który z prawdziwych uczonych podzieli te jego zapatrywania i ten oryginalny stosunek do dokumentów przeszłości. Raczej przypuszczam, że feljeton pana S. pozostanie w bibljografji mickiewiczowskiej, ale jako — curiosum.