Ludzie i losy,
Są jak wiatr i liście,
Czasem widują wzleciawszy niebiosy
I zakazane im Edenu wnijście,
Czasem niemi wiatr powionie I lecą daleko —
Spocząć w zimnéj, obcéj stronie
Skąd już nie prędko losy ich wywleką,
Mówią — człek idzie za rozumem, wolą,
Gdzie chce dąży — skąd chce — stroni!
O! czyż człek swoją kieruje dolą
I cugle wozu życia w swojéj trzyma dłoni??
Inna ręka je puszcza, kieruje lub wstrzyma,
Swemi, nie jego rządząc się oczyma.
A biedny człowiek na życia rydwanie,
Siedzi i patrzy — nieraz widzi gaje,
Łąki i drzewa — chce spocząć — nie stanie, Choć łaje koniom i woźnicy łaje.
Wóz leci ciągle — gdzieś w przepaści chłodnéj
Kiedy się konie, wóz i oś wywrócą —
Gdzież w stronie zimnéj, bezludnéj i głodnéj Wóz i rumaki dopiero go rzucą.
A gdy z niéj wynijść zechce utrapiony
Żeby mógł zdążyć do raju swojego,
Znowu go porwą i w dalekie strony — Biegą z nim znowu i biegą.
Nieraz on patrzy i nieraz on wzdycha — Tam w gaju. Przy ruczaju, Domek się biały uśmiecha — Domek biały, nieduży, A w koło drzew gałązki, A z komina się kurzy A gołąbki i gąski Spokojnie chodzą w koło.
Kwiatki na oknach witają go wonią, —
Wszystko tak lubo, wszystko tak wesoło —
Chce stanąć. Rumaki gonią —
I gdy się jeszcze raz spojrzeć obróci
Las czarny tylko stanął koło niego —
A on zapłakał, on się biedny smuci. A konie biegą i biegą.
Nieraz mu dusza zboleje podróżna! Tam w dolinie, Rzeka płynie — I witają go oczami, I żądają go sercami, A stanąć nie można. Choć dom ten znajomy, Choć duch ten go skrywał Przed burzą i gromy, Choć pod nim przebywał, Roskosznych chwil tyle! Napróżne żądanie, I próżne łzy jego — Wóz jeszcze nie stanie — Bo rumaki biegą. Niepadną aż — w mogile. — A czasem do koła — Kraina żałobna, Ni człeka, ni sioła, Pustyni podobna —
Na któréj roślina — Ni zwierzę nie wzrośnie, Skalista dolina. Co w zimie i wiośnie, Jednako milcząca, Bez ruchu i życia, Wóz skały potrąca I piasków zamiecia. A dusza podróżna, Chce prędzéj biedz daléj, Wylecieć z pustyni — Niestety — niemożna — Bo cugle wstrzymali, Gdzie głowę odwróci, Gdzie oczyma rzuci. Smutno, jednakowo. Szare niebo nad głową Szara pod nogami ziemia, Szaro, w oddaleniu, A na posępném niebios sklepieniu, Księżyc czerwony chmurą się zaciemia! Wóz już stanął na równinie Wiatr świszcze, Leją dészcze. Jak w sądnéj godzinie, Gromy biją ponad głową,
Wóz stanął — albo powoli —
Gdy mu się ręka losu poruszać pozwoli, Z pustyni jedzie w pustynie — Zwolna, zwolna, jednakowo —
Jedzie i nieda stanąć, aż w śmierci godzinie W szczęśliwą pokoju chwilę, U bram nowego życia — na mogile. —