Kobiéto, królowo, szatanie, aniele, Motylu, głazie, kwiecie, Duchu z niebios w ludzkiém ciele Nie ze świata, a na świecie, Niepoznana, niepojęta, Odmienna i jednakowa, I słaba i nieugięta, Niewolnica i królowa;
Witam cię gwiazdo, w młodocianém niebie,
Wiłam cię słońcem starości wieczorném,
Księżycem smutku bladym i pokornym — Nic i wszystko! — witam ciebie!
II.
Witam cię wielką, na tronie — Semiramis, Zenobią, Egiptu królowę[1], Z wieńca dziewicy owdowiały skronie, Korona zdobi ci głowę — U stóp poddanych tłum mnogi, Nad niemi wzrok twój ulata, Stąpasz — a pod twemi nogi Położyło się pół świata!
Aleś ty biédna z tą wielkością twoją,
Nikt cię niekocha, bo się wszyscy boją.
III.
Witam cię jeszcze w łachmanach, ubogą,
I łzy twe ciche, bolesne, ukryte —
Płaczesz chwil, które powrócić nie mogą, Bo ręką czasu zabite —
Śpią na dnie przeszłości morza, Codzień wyglądasz za niemi,
Codzień nadziei rumienieje zorza
Lecz prócz nadziei — nic nie ma na ziemi!
Bo chwila kiedy raz zginie W wielkim czasu oceanie, Nigdy, nigdy nie wypłynie. Na zawsze w głębiach zostanie.
Witam cię nędzną, ubogą, nieznaną,
Z dzieckiem u piersi, a w piersiach z rospaczą,
Tutaj po tobie i łzy niezostaną.
Lecz cierpień twoich anieli zapłaczą. Bo tam wysoko, na niebie, zdaleka! Przeszłość twoja, wszyscy twoi Wszystko u wschodu stoi, Wszystko na ciebie czeka.
IV.
Witam cię jeszcze tłumem otoczoną, Wkoło kochanki, czciciele, Z młodych twarzy wite grono, Przyjaciółki, przyjaciele — Serce twe w przestrzenie leci, Na ustach uśmiech się klei,
A nad główką twoją świeci — Gwiazda nadziei.
Twoja myśl, w tańcu w piosenkach, W białéj sukience, w bukiecie, Niesie ją młodość na rękach, Po zaczarowanym świecie.
Biédna! szczęśliwa! — Witam cię aniele Jeszcześ nieprzedała siebie, A w sercu twojém tak wiele, Tak wiele cnoty jak w niebie.
Jeszcze cię usta ziemskie nieskalały,
Uścisk cię węża nie przykuł do świata,
Jak wyszłaś z nieba aniołku mój mały,
Jaką cię jeszcze śnieżna słoni szata.
Wszystkie łzy twoje śpią dotąd głęboko,
I smutki przyszłe na dnie serca leżą,
Duszę masz w niebie, choć na ziemi oko,
Duszę jak kwiatek, skromną, wonną, świeżą; — A złoto jeszcze nie jest złotem tobie, Śmierci niewidzisz — ona tak daleko — Jeszcześ nie była po nikim w żałobie, Łzy nie czułaś pod powieką. Witam ciebie i płaczę, Za dwa lata, za dwie chwile, Jakąż ja ciebie zobaczę??
Umarłą sercem światu — lub ciałem w mogile! —
V.
Witam cię znowu zimną i piękną jak bóstwo, Na wdzięków chwiejącym tronie, U nóg twoich ludu mnóstwo, Wyciąga serca i dłonie.
Ty, wołasz złota i złota!!
Ty, uśmiech kończysz ziewaniem, A w sercu siedzi tęsknota,
A w głowie z czarném dumaniem, Snują się mary przeszłości, Obrazy życia dawnego, Dusza im twoja zazdrości. Lecz już nie wrócisz do niego! Bo niewinny twój rumieniec, I białą szatę anioła I dziewictwa twego wieniec, Zdjęłaś z serca, zdjęłaś z czoła. Chcesz miłości łez, ofiary, Lecz zimna, nieporuszona, Bez ducha myśli i wiary. Ciśniesz jak ziemia do łona Łzy, krew, trupy, bez westchnienia — Byle w koło ludu mnóstwo, Nuciło pochwalne pienia, I czciło ciebie jak bóstwo.
Witam cię i przeklinam, tyś jak te oazy,
Co je szatan podróżnym rozstawia zdaleka WźródłaW źródła i palmy strojone obrazy Wabią i wiodą człowieka —
Idzie i piaski spotyka pod nogą —
Nad głową słońce — ogniste czerwone —
Oazis niknie, sunie się, ucieka,
I palm nie widać nad drogą
Piaski tylko w każdą stronę —
Idzie podróżny — spragniony ją goni, Aż pęknie pierś wysilona
I patrząc na nią i śmiejąc się do niéj — Padnie w pustyni i skona. —
VI.
Witam cię — w tym zakątku spokojnym, ustronnym
Żono, córko i matko, co niewidząc świata,
Przy jednym przyjacielu, jednym i dozgonnym,
Przykute, niesłyszycie jak życie ulata. —
Błogo wam oddalone od tłumu i wrzasku,
Pod jedném drzewem wzrosnąć, kochać i umierać,
Jak fijołek zakryty od oczów i blasku,
Ze swego kątka okiem niebieskiém spozierać.
I dziwić się nad temi co w wrzawie, na świecie, Szukają szczęścia jak pereł w śmiecisku —
Wam ciche modły, mąż, rodzina, dziécie
Są szczęściem, choć bez świadków, szumu i połysku.
Was wiosną kwiatki, cieszą, słońce ranne wita, A twarze wasze choć lata poryją, Serce nigdy nie przekwita, Jego zmarszczki nie okryją.
Szczęśliwe jak w dzieciństwie i proste jak dziécie, Wierzycie w miłość i cnotę, Jak sen łagodny przemija wam życie, Jak ciche marzenie złote.
Nikt was niewspomni, ale pamięć ludzi, Jestże tak drogą i trwałą — Zmarłego łza nie obudzi —
Dusza jéj nie zapragnie — nieuczuje ciało!
VII.
Witam cię jeszcze biedna grecka niewolnico!
Muzułman do haremu przedał ciebie młodą.
Kędy szable Eunuchów i oczy ich świécą.
Skąd na śmierć lub po śmierci chyba cię wywiodą.
Dni twoje łzawo płyną, bez swoich, bez celu,
Jednakowe jak bracia, jak wieczność bez końca,
W pośród krótkich roskoszy, a smutków tak wielu,
W murach z których niewidać ni świata ni słońca.
W ogrodzie waszym zawsze jedna woda płynie,
I jedne drzewa kwitną i tak całe życie,
Wzdychając za swym krajem, płacząc po rodzinie,
I kraju i rodziny nigdy nieujrzycie!
Cóż z tych jaśminów, co kwitną do koła,
Co wam z tych woni roskosznych i złota,
Gdy smuek blady nieschodzi wam z czoła,
Gdy z duszy waszéj niezejdzie tęsknota.
A po śmierci — spać trzeba na dnie modréj fali,
Gdzie zazdrość Muzułmana grób zimny naznaczy —
Albo wierną, kochaną — głazami przywali,
Zimnemi tak jak on był na jęki rospaczy.
VIII.
Witam cię czarnooka Hiszpanii dziewico, I ten ogień niepojęty, Którym oczy twoje świécą, Ten miłości ogień święty —
Którym ty z gitarą w ręku, Witam u ranka, Twego kochanka, U was kochać jest to żyć U was miłość jest potrzebą, Bez niéj czarna życia nić — Z nią jedną na ziemi niebo.
U was w górach Kastylii są serca z płomienia,
I wszystko tchnie miłością strój wasz, tańce, pienia. I każda u was aniołem kobiéta —
Lecz sztylet za nią idzie krok za krokiem —
Śmieje się — w śmiechu siedzi śmierć ukryta, Spojrzą i zabiją okiem. Bo tuż z Argusa oczyma
Idzie mąż, kochanek, brat, Idzie, w ręku sztylet trzyma — Z drogi choć na tamten świat —
O biédne serca wasze — kiedy kochać trzeba, Kiedy się dusza wyrywa —
Sztylet wam kładną na drodze do nieba, I nie jedna nieszczęśliwa,
Przez śmierć w objęcia kochanka się rzuci — Pójdzie — poleci — niewróci!
IX.
Witam cię jeszcze — siwą i zgrzybiałą,
Marszczki okryły twarz i blade skronie —
Z wdzięków ci tylko wspomnienie zostało — I ostygłe serce w łonie.
I w duszy — smętarz wspomnień smutny i szeroki, Na nim leżą twych braci, rodziny, młodości, Pamiątki zakopane dawno, w grób głęboki, Chwil i godzin szczęśliwych popioły i kości.
A w koło ciebie, świat pusty, wybladły, AmeteorA meteor nadziei zagasł już nad głową —
Rumieniec i uśmiechy z twoich lic opadły,
I najdroższe, jedyne i miłości słowo,
Dawno już na pobożnych wargach się niemieści. Na których pieśni święte i pacierz zostały,
I westchnienie najdłuższe, westchnienie boleści — Które z piersi nieschodzi przez ciąg życia cały. —
Witam cię, otoczoną wnucząt twoich gronem,
Wzdychającą za niebem i z czołem schyloném,
Dawno już w grobie duszą i myślami —
Witam cię, i umarłą pożegnam ze łzami,
Bo twoje serce zawsze, tak jak młode było,
U kolebki kochało, kocha nad mogiłą.
X.
Witam cię skromna kochanko Wertera,
Twoje serce poety, z wieśniaka prostotą — I duszę co się dźwiękom piosenki otwiera Jak kwiatek patrząc na twarz słońca złotą. Witam cię cicha, namiętna, pobożna, I twoja miłość co serce roskruszy,
A któréj z oczu wyczytać nie można. Tak głęboko leży w duszy.
Witam cię — myślą w niebie — a ciałem u stoła,
Na którym dzieciom rozdajesz śniadanie —
Przebranego w kobiece sukienki anioła.
Skazanego za karę na ziemskie wygnanie. Inszemu dałaś pierścień twój i wiarę, Innemu serce, rozdarta na dwoje, Z serca przysięgom zrobiłaś ofiarę —
I milcząc w grób poniesiesz cichą miłość twoję.
Witam was jesczejeszcze motyle — Dokąd lecicie tak żwawo! — Ach czas krótki — lecą chwile, I my lecim za zabawą! — Ale dokądże tą drogą — Dokąd razem i tak wielu! — Czyż motyle wiedzieć mogą? Lecim sobie, tak! bez celu! Och! wesoło iść przed siebie, Och! wesoło na tym świecie — Dla nas słońce świeci w niebie, Dla nas w łąkach błyszczą kwiecie, I świat cały dla nas tylko A tak lecąc, całe życie, Krótką się nam wyda chwilką — Jak różany blask o świcie, Jak woń kwiatków, pieśń wesoła, Tak przeleci całe życie — Niepomarszczy smutek czoła, Oczy od łez nie zagasną, Lecim daléj, daléj, daléj, Wszędzie nam wesoło, jasno — Wszędzie jak w balowéj sali, Śpiewy, tany i swawola — I tak prędko płyną chwile!
O! szczęśliwa nasza dola! O! szczęśliwi, my motyle!!
XII.
Po raz ostatni jeszcze wszystkie witam społem, Wszystkich krajów, wieków, lat, Witam i kolano zgiąłem — Ja poeta — ja i świat!
Anioły czy szatany nikt was nie zrozumie.
Lukrecio, Cenci, Julje, Eponiny —
Czasem cnotą błyśniecie w zadziwionym tłumie —
Czasem zbrodnią szatańską i jadem gadziny.
A serce wasze — przepaść!! Jak anioła czyste —
Lub czarne jak dno piekieł, jak piekło ogniste!
A myśli wasze — razem nad ziemią i niebem —
Karmią się nadziejami, łzą, roskoszą, chlebem —
Raz jak dym czarny wlokąc się po ziemi,
To znów wędrując po niebios błękicie! —
Szczęśliwy kto anioła znalazł między niemi, I z nim podzielił życie.