<<< Dane tekstu >>>
Autor Feliks Kon
Tytuł W katordze na Karze
Podtytuł Ze wspomnień „proletarjatczyka“
Rozdział VIII
Data wyd. 1908
Druk W. Kornecki i K. Wojnar
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ VIII.

Trzeba było się zdecydować na jedno: albo cofnąć rozporządzenie i w ten sposób położyć kres dalszym samobójstwom, albo nie zwracać na nie uwagi, nie liczyć się ani z ofiarami, ani z opinią i rozporządzenia nie cofać. Zdawałoby się, że trzeciego wyjścia nie ma. Choroszchin znalazł jednak trzecie wyjście.
Znowu zgromadzono nas na korytarzu, dla wysłuchania gubernatora.
Już pierwsze słowa, jakie z jego ust padły, żadnej nie przedstawiały wątpliwości, że otrzymał on rozkaz uspokojenia więźniów, ale bez uchybienia powadze rządu. Rząd się może cofać, ale przyznać się do tego nie wolno.
Gubernator zaczął od oznajmienia, że „będąc przypadkowo na Karze“, korzysta z tej okazyi, by wyjaśnić niektóre kwestye, źle przez nas zrozumiane. Było to conajmniej niemądre. Wszyscyśmy dobrze wiedzieli o tym, że gubernator łże, że przyjechał na Karę wyłącznie z powodu zaszłych wypadków. Już samo zaznaczenie tej przypadkowości na początku mowy — jak gdyby kto pytał o to — wyraźnie świadczyło, że gubernator obawia się, by więźniowie nie przypuszczali, że rząd się uląkł. Rząd by się miał lękać? To myśmy się niepotrzebnie przestraszyli... Według słów gubernatora, nikt nigdy nie miał na myśli nas napastować, godzić na naszą godność. Rząd dba o życie ludzi, dba i troszczy się o nasze życie. Pod tym względem nasze obawy są zupełnie bez podstawy. Nie znaczy to wcale, żeby odczytane nam rozporządzenie miało być cofnięte. O, nie! Nie generał-gubernator i nie gubernator wydał to rozporządzenie. Pochodzi ono z najwyższego źródła i cofniętem być nie może. Rząd musi się bronić, musi bronić swych urzędników przed takimi aktami, jak ten, jakiego dopuściła się Sigida.
Porzućcie nieuzasadnione obawy — kilkakrotnie powtarzał Choroszchin w ciągu mowy.
Faktycznie było to cofnięciem się, bo według dosłownego brzmienia odczytanego rozporządzenia, mieliśmy ulegać chłoście za wszelkie zakłócenie dyscypliny więziennej, ze słów zaś Choroszchina wynikało, że kara taka grozi nam tylko w wypadkach wyjątkowych, jeżeli ktoś z nas czynnie zelży kogoś z urzędników.
— Może kto pragnie zadać jakie pytanie? — zapytał Choroszchin po ukończeniu mowy.
Grobowe milczenie. Z oprawcami nikt w rozmowę się nie chciał wdawać. Nie zrozumiał tego milczenia gubernator. Powtórzył znowu pytanie. I znowu taka sama odpowiedź.
— Spędzę tu jeszcze kilka dni. Może kto się namyśli i zechce otrzymać wyjaśnienie, niech przez komendanta da mi znać.
Nikt nie chciał. To psuło szyki gubernatorowi. W rozmowie daleko więcej można wypowiedzieć, daleko bardziej złagodzić, niż w oficyalnej przemowie. Wreszcie z rozmowy można wysnuć wnioski o prawdopodobieństwie powtórzenia protestu. A tu nic... nic...
By wyjść z przykrego położenia gubernator nakazał komendantowi przeprowadzenie śledztwa. Postawiono dwa pytania: jaką trucizną się otruto i skąd ją wzięto. Do śledztwa pociągnięto tylko pięciu: Iwanowa, Lewczenko, Sergiusza Dikowskiego, Sękowskiego i mnie, których żandarmi spostrzegli, w chwili gdy dla uniknięcia spotkania z lekarzem, przechodzili z „Jakutki“ do innych cel. Na te pytania odmówiliśmy odpowiedzi. Dopiero wówczas dodano trzecie pytanie: jakie były powody otrucia się. Mieliśmy obawy że rząd zechce sobie objaśniać wybuch tak ostrego protestu tym, że chłoście uległa kobieta, a nie wogóle więzień polityczny. Chcieliśmy wreszcie, by władze centralne, które z Petersburga całą tą akcyą kierowały, zdawały sobie jasno sprawę z tego, że mamy ich za zwykłych morderców, i że nie mogąc czynnie przeciw nim wystąpić, rzucamy im w twarz swe życie. To właśnie napisaliśmy w zeznaniach: Mord dokonany na Sigidzie był z góry uplanowany. Gdybyśmy byli wolni, rząd by się nie odważył na ten mord wiedząc, że odpowiemy tak, jak Wiara Zasulicz, z bronią w ręku. Świadomość bezkarności dodała mu odwagi. Ale omylił się. W Rosyi są jeszcze rewolucyoniści, którzy dowiedziawszy się o zbrodni rządu, o śmierci Sigidy, o naszym proteście, odpowiedzą mu tak, jak na to zasługuje i jak na rewolucyonistów przystało.
Masiukow czytając te zeznania, drżał jak w febrze.
Co powie Choroszchin? — jęczał.
Choroszchin kazał mu zażądać od nas innych zeznań. Odmówiliśmy. Nie mając innego materyału w tej sprawie, musiał odesłać te zeznania do Petersburga.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Feliks Kon.