W polskiej dżungli/Rozdział V
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | W polskiej dżungli |
Wydawca | Państwowe Wydawnictwo Książek Szkolnych |
Data wyd. | 1935 |
Druk | Piller-Neumann |
Miejsce wyd. | Lwów |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Jurek obudził się nazajutrz dopiero o siódmej zrana, i, dotknąwszy dłonią kotary, powiedział do Maryni:
— Ależ zaspałem!
Siostra nie odpowiedziała mu, więc, zerwawszy się z posłania, zajrzał za kotarę. Dziewczynki już tam nie było. Prycza jej była uprzątnięta i na niej leżał biały pokrowiec.
Narzuciwszy szybko płaszcz kąpielowy, wybiegł z kurenia. Marynia naradzała się z Wasylem, chłopcy krzątali się koło kajaków.
— Dzień dobry! — zawołał Jurek. — Za chwilę będę gotów...
Po śniadaniu kompanja podzieliła się. Kucharzem miał na ten dzień zostać Wasyl, obiecując przyrządzić kapuśniak poleski i upiec ryby, schwytane wieczorem przez Olka.
Stach, uzbrojony w karabinek, podjął się towarzyszenia Maryni, która chciała namalować obrazek akwarelowy z natury i rozpocząć układanie zielnika, o co prosił ją profesor przyrody.
Olek zaś z tajemniczą miną namawiał Jurka, aby popłynął z nim kajakiem.
— Nie pożałujesz tego! — dodał zagadkowym i wzruszonym szeptem.
Gdy byli już na środku jeziora, kierując się ku jego wschodniemu końcowi, Olek zaczął opowiadać:
— Widzisz ten cypelek, nad którym zwisają gałęzie leszczyn? Siedziałem tam wczoraj z wędką. Leszcze brały znakomicie... Będziesz je dziś miał na obiad! Raz po raz wyciągam sobie ryby, aż tu widzę, że z trzcin wypływa kilka łysek i zmierza ku środkowi jeziora, gdy nagle, jak coś nie pluśnie przed niemi, i raptem czyjaś ogromna paszcza porywa jednego z ptaków! W okamgnieniu ryba wraz z łyską zniknęła w wodzie. Był to, powiadam ci, prawdziwy potwór! Postanowiłem sobie, że go schwytam na hak i właśnie dziś chcę spróbować szczęścia.
— Myślisz, że ten „potwór“ pozostaje wciąż na tem samem miejscu? — spytał Jurek, z niedowierzaniem patrząc na Olka.
— Wczoraj przesiedziałem tam cały dzień i mam powody myśleć, że grasuje on przeważnie w pobliżu leszczyn — odpowiedział kolega. — Zresztą przekonamy się o tem niebawem...
Tymczasem kajak bez szmeru zbliżał się do cypelka, okrytego gęstemi zaroślami krzaków. Olek wydobył rolkę z mocną i grubą linką. Na końcu jedwabnego sznurka wisiała srebrna rybka. Trzy kotwiczki, ukryte w pękach czerwonej włóczki, zwisały z niej. Rybak spuścił sztuczną przynętę do wody.
— Wiosłuj, ale jak najciszej! — szepnął do Jurka i zaczął wypuszczać linkę ze zwijadła.
Metalowa rybka, obracając się i błyszcząc w wodzie płynęła za kajakiem. Olek wypuścił około pięćdziesięciu metrów linki i, owinąwszy ją dokoła dłoni, od czasu do czasu ciągnął ją ku sobie i znowu puszczał wolno. Kajak po raz trzeci już przepłynął przed cypelkiem i ścianą wysokich trzcin, gdy w pewnej chwili Olek wydał lekki krzyk, przechylił się na bok i omal że nie przewrócił czółenka.
W pośpiechu jął wypuszczać linkę z rolki. Wyprężyła się jak struna i cięła powierzchnię jeziora. Młody rybak, wykręciwszy jeszcze kilka metrów linki ze zwijadła, szarpnął ją nagle i puścił wolno.
— Jest! — zawołał radosnym głosem. — Coś połknęło hak i nie ujdzie już naszych rąk, chyba, że zerwie sznurek...
Tymczasem owe „coś“ zakreśliwszy szerokie koło pod wodą, jęło holować kajak na środek jeziora.
— Wiosłuj, wiosłuj ile pary w garści! — krzyknął Olek i odetchnął z ulgą, spostrzegłszy, że linka odprężyła się znacznie. Nie trwało to długo, bo ryba, nie wypływając na powierzchnię wody, zaczęła się miotać w różne strony, zmuszając Jurka do ciągłych obrotów i zmiany kierunku. Pływali od jednego brzegu do drugiego, a Olek, to luzując linkę, to podciągając ją, nużył tem schwytaną rybę, aż wreszcie wyczerpana ukazała prawie czarny, szeroki grzbiet i, plusnąwszy ogonem, poszła na głębinę.
— Jakąż to zahaczyłeś rybę? — spytał cicho Jurek.
— Nie wiem jeszcze... — syknął chłopak z przejęciem, — ale spora, bo spora!
Ryba coraz częściej wypływała na powierzchnię i już słabiej ciągnęła linkę. Zato rybak stał się śmielszy i zmusił wkońcu zdobycz swoją do podpłynięcia bliżej do kajaku. Podciągnąwszy ją wyżej, zajrzał w toń i krzyknął do Jurka.
— Szczupak, olbrzymi szczupak! Wiosłuj ku trzcinom!...
Olek, manewrując linką i pomagając sobie bosakiem, zapędził szczupaka w trzciny, gdzie ryba nie mogła już się miotać swobodnie.
Chłopcy wciągnęli swoją zdobycz do kajaku. Szczupak na półtora metra długi ważył około 20 kilogramów. Był to stary okaz, o prawie czarnym karku i szerokim łbie, okrytym wodorostami.
— Duży jest coprawda, ten szczupak, — mruknął Olek — ale nie mógłby on porwać łyski... Zresztą zauważyłem całkiem inną paszczę — okrągłą, szeroką, gdy tymczasem łeb szczupaka przypomina głowy młodych krokodylów, które widziałem w ogrodzie zoologicznym.
— Poszukaj dobrze, a może w jego brzuchu znajdziesz pióra i dziób łyski! — zażartował Jurek, wiosłując ku cypelkowi, skąd rozpoczęli połów.
Złożywszy w wykopanym dole piękną zdobycz, wypłynęli znów na jezioro.
Olek obejrzał uważnie całą linkę i haki kotewek, poprawił na nich zdradliwe czerwone włóczki i znowu opuścił sztuczną rybkę na głębinę.
Jurek wiosłował, starając się nie pluskać i nie czynić hałasu. Pływali tam i zpowrotem, przecinając jezioro od leszczynowego cypelka do niskiego brzegu, gdzie stały nieruchome trzciny, oplecione powojami i dzikim groszkiem.
— Powracajcie do do-o-mu! — dobiegł ich głos Stacha. — O-biad na stole... Do-o do-o-omu!
Jurek obejrzał się na kolegę.
— Powracamy, co? — spytał.
— Powracajmy, — odpowiedział Olek. — Nie możemy zmuszać innych, aby czekali na nas. Zresztą — wprowadza to niemożliwy nieład w planie całego dnia... Bo, prawdę mówiąc...
Chłopak urwał nagle i wydał przeraźliwy krzyk.
Owinięta dokoła ręki linka, wyprężywszy się, przecięła mu skórę. Krew spływała czerwonemi strugami po mokrej dłoni. Olek, sycząc z bólu, nie wypuścił jednak rolki, lecz szybkim ruchem oswobodziwszy rękę, zaczął wykręcać nowe zwoje linki, z lekkim warkotem biegnącej do wody. Kajak kołysał się z boku na bok, grożąc przewróceniem się dogóry dnem.
— Na prawo, na prawo! — skomenderował Olek i krzyknął triumfującym głosem: — A nie mówiłem, że on tu właśnie grasuje?!
Linka coraz szybciej wybiegała ze zwijadła, aż wreszcie skończyła się i trzymała tylko na zatrzasku rolki. Szarpnięta potężnie, ze świstem pękła i — kajak zakołysał się bezradnie.
— Wieloryb, czy co u licha? — spytał Jurek.
— Do wieloryba mu daleko — odpowiedział Olek, — ale to właśnie ten sam potwór, którego robotę widziałem wczoraj... A to — drab! Porwał mi najlepszą linkę z rybką... No, ale poczekaj, zbóju, spotkamy się niebawem!....
Dzieląc się wrażeniami łowów, zabrali szczupaka i popłynęli ku obozowi. Na brzegu stał Stach Wyzbicki i nawoływał:
— Do do-o-m-u klu-u-u-ski sty-...y-gną!