<<< Dane tekstu >>>
Autor Maksym Gorkij
Tytuł W więzieniu
Wydawca Administracja »Naprzodu«
Data powstania 1904
Data wyd. 1910
Druk W. Teodorczuk
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Franciszek Mirandola
Tytuł orygin. Тюрьма
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


M

Misza zdjął surdut i miał się właśnie kłaść, gdy wzrok jego zatrzymał się na plamie pleśni. Przypomniał sobie też szare, od ciosów zmiękłe ciało biednego, obitego pod murem aresztanta.
Ogarnęła go litość, niby ciepła fala, począł biegać po kaźni, potem wskoczył na mur okienny, przycisnął głowę do żelaza kraty, i szarpany strasznym niepokojem, napół przytomnie, napół bezwiednie pukał palcami w ścianę.
Ciemń przywarła do szyb okiennych od zewnątrz i bez słowa wpatrywała się w bladą, zapadłą twarz studenta.
Z omroki tej, wyrywały się na chwilę małe, suche gwiazdki śniegu i wirując spadały z rzadka w dół z cichym, smutnym szelestem, ginąc za chwilę w paszczy nocy.
Miszy wydało się, że wszystko ludzkie życie jest gęstą, brudno-żółtą chmurą chorobliwej srogości okryte. Wszystkie czyny dokonywują się na tle jakiegoś bezmyślnego, niepojętego rozgoryczenia wzajemnego ludzi do siebie, że wszystko skierowane do tego, by dręczyć, drwić i nękać. To czasem niejasne, często świadome i brutalne uczucie, skryte głęboko w człowieku, niby leniwy a srogi zwierz w jaskini, nadaje całemu życiu ponurą barwę jesiennego, gniotącym smutkiem i chłodem przepojonego zmierzchu... a pośród owych zwartych w zażartej bójce ludzi pojawiają się, jako śniegu gwiazdki, dobrzy, bezsilni... np.: Oficerow i jego matka...
»Boże Ojcze, któryś jest w niebie! I czemuż między ludźmi tyle srogości i rozgoryczenia?... Boże... czemu?
Ujrzał »dwu kompanów z Wiazmy...« i wspomniał Ussowa, przekonanego, że mordować wolno.
Ale gdzieś w głębi, jak światełka, zamajaczyły w ciemniach nocy postaci samotnych, innych surowych i silnych ludzi. Idą »niezadowoleni z niczego« wzdłuż więziennego muru, zagłębieni w wielkiej, całokształt życia ogarniającej myśli.
Nad czemże zamyśleni?...
Misza zeskoczył z okna i począł znowu biegać po celi.
Z za drzwi dochodziły dziwne, do pomruka płynącej wody podobne dźwięki. Misza stanął... słuchał. W końcu naprzeciwko ktoś mówił przez sen, cicho, pospiesznie łykając wyrazy, niewyraźnie szemrał... skargę... W końcu kurytarza rozmawiali z cicha dozorcy.
— Zresztą nic więcej! — Tak mówił zamyślony Oficerow.
Znowu rozległo się dziwne pukanie... parę uderzeń w nierównych odstępach... i cisza. Misza obejrzał się podejrzliwie dokoła.
Po ziemi przebiegła mysz bez szelestu, jak toczący się kłębuszek bawełny i znikła w jamie. Znów pukanie. Misza pojął wreszcie, co to znaczy.
Przycisnął, niezdając sobie sprawy z tego, co robi, dłoń do ściany i począł nią suwać, jakgdyby chciał to pukanie zgarnąć i zabrać.
Wydało mu się, że właśnie z tego miejsca dochodzi pukanie. Klęknął ściągnął brwi wzniósł rękę w górę... ale opuścił zaraz... podniósł znów i począł samymi jeno paznogciami bezmyślnie bębnić po murze... Nadstawił ucha... cisza była głęboka.
Zerwał się na równe nogi, poskoczył do drzwi, przycisnął wargi do okienka i szepnął prosząco, gwałtownie, chociaż cicho:
— Oficerow! Dozorca!
A gdy Oficerow się ukazał, spytał go Misza szybko i nerwowo:
— Mój drogi... powiedz... wiesz co... on puka!
— Wasyl Nikitycz?
— Tak... to on? Nie wiedziałem!
— Ale on...
Powiedz pan — błagał Misza —...bo ja go nie rozumiem.
— Boję się!
— Nie szkodzi nic... będziemy bardzo ostrożni!
— Ale gdy się kto dowie... to wtedy mnie...
— Ale nie... skądżeby, proszę tylko, powiedzieć mu, żeby alfabet... nie znam go!
Oficerow odskoczył odedrzwi... z kurytarza dobiegło po chwili wyszeptane pokornie, z poddaniem się:
— Dobrze, powiem mu.
I poszedł, ale zjawił się znowu. Smutne jego oczy ożywiły się, gdy szepnął:
— Słuchaj pan teraz...
Misza bez słowa podbiegł do ściany, stanął i zdrętwiał z oczekiwania, z ogromnej, chęci, by mówić!... mówić!
Stał z pół otwartymi ustami stał przed szarą, brudną ścianą i spoglądał jarzącymi oczyma, gotów jej dać pozdrowienie... czekał.
I poczęły się odzywać w rożnych odstępach po sobie następujące, wyraźne, uparte suche uderzenia o kamień, a palce Miszy drgając odruchowo powtarzały znaki na ścianie...


∗             ∗

W kilka dni później Misza otulony w kołdrę stał na desce okiennej, przycisnął się do oprawy okna i obserwował z zajęciem fantastyczne desenie, które mróz porysował na szybach.
Z tamtej strony, za murem więzienia, za pojaśniałemi chmurami, stało kędyś niewidzialne słońce. Śnieg spadł i leżał jeszcze cienką warstwą na zmarzłem błocie, przeglądającem tu i ówdzie smutnymi, czarnymi płatami. Drżąc z zimna Misza, wspomniał owo suche, pewne stukanie, które mu przyniosła stara, brudna, popękana ściana jego celi, Myślał, myślał i przemieniał pukanie na słowa i myśli...
Tak, życie jest twarde, niemiłosiernie twarde... ta walka niewolników o wolność, a panów o potęgę... i dobre, miłe i piękne być nie może, dopóki są panowie i niewolnicy.
Jaki on też ma głos, pomyślał Misza? Przypomniał sobie chudą, kościstą postać Nikitycza i roztrzygnął, że głos jego musi być ostro cienki, niemiły, że nie ma w nim oddźwięków piersiowych i właściwych ludziom dobrym i miękkim. I Misza wrogiem spojrzeniem obrzucił ścianę, poza którą spał już pewnie człowiek ów, podobny jaskrawemu płomieniowi świecy w brudnej, ogromnej, zakurzonej latarni.
Napływały mu znowu do głowy szeregi regularnych, miarowo stąpających dzielnych, twardych, jak kawałki lodu słów i poczęły się łączyć w jasno określone myśli: Jak długo władcy życia oddawać się będą wybrykom swej potęgi, a niewolnicy żyć w poniżeniu tchórzliwem, tak długo życie być nie może piękne, niesprawiedliwe...
Objął go chłód poranka w ramiona. Misza spoglądał mrugając raz po raz czerwonymi od bezsennych nocy oczami na kwiaty lodowe, zwracając czasem oczy z niewytłumaczalną zawiścią na ściany.
Nie mógł tego uczucia opanować, choć sobie je mimowoli uświadomił. Przez ciąg kilku nocy wypełniła ta ściana duszę jego niezliczoną ilością szybkich, nerwowych stuknięć, a teraz, gdy począł je zamieniać na myśli, uczuł, że dusza pokrywa mu się takimi samymi, zimnymi, lodowymi rysunkami, jak te oto szyby.
Ale równocześnie i tem uczuciem, wypłynęła z głębin duszy jego myśl dobra, od której wiało ciepłem:
Wszystko to jest samowolne i niesprawiedliwe... czyż można ludzi dzielić na dwa jeno obozy? Ja... naprzykład... ja nie jestem w gruncie rzeczy ni panem, ni niewolnikiem!
Ta maleńka myśl, niby iskierka zatlona w duszy, ustąpiła wnet miejsca wielkim, poważnym, jasnym myślom.
Zmuszały one studenta do długiej, ciężkiej, mozolnej pracy, trudu wielkiego i nierozłącznego z nim niewzruszonego męstwa, spokojnego zgodzenia się na skromną rolę zwykłego robotnika, ogniem swego ducha i serca, niszczącego przegniłe, rozkładające się resztki przesądów, powag i nawyczek.
Czy mogę się wziąć do tego? — zapytał się siebie Misza.
Ale zaraz zrozumiał ze wstydem, że z trwogi przed czemś, pytania tego umyślnie tak nie postawił, jak należy. I spytał: Czy chcę to robić?
...Wstał zimny, ponury dzień zimowy. Więzienie obudziło się ze snu...
W kurytarzu rozległ się zgrzyt żelaznych zamków, piszczały i skrzypiały zardzewiałe zasuwy, rozlegały się ostro rozkazy, to drżące, niepewne, to znowu odważne, gwałtowne głosy więźniów.
Na myśl Miszy przyszły, dumne, przez ścianę więzienną zasłyszane słowa sąsiada:
— Kto swego ducha wyzwoli z więzienia przesądów — wolny jest od więzienia wszelakiego... zmusi kamienie, by mówiły i... przemówią.
Za oknem wzdłuż murów więziennych snuła się straż. Żołnierze szli miarowo z głowami w dół opuszczonymi, stukając głośno butami po zmarzłej ziemi, a na murze z głową na bok przekręconą, siedziała wrona i patrzyła w chmury, za czemś...
Misza wyjrzał przez okno i zatroskał się w duszy swej nad odpowiedzią..





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Maksim Gorki i tłumacza: Franciszek Mirandola.