W więzieniu/IX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | W więzieniu |
Wydawca | Administracja »Naprzodu« |
Data powstania | 1904 |
Data wyd. | 1910 |
Druk | W. Teodorczuk |
Miejsce wyd. | Kraków |
Tłumacz | Franciszek Mirandola |
Tytuł orygin. | Тюрьма |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Misza biegał rozdrażniony po celi... przez otwartą kwaterę okna płynęła, kędyś z fałdów płaszcza, rozlewającego się po ziemi zmierzchu wypełzała, pieśń żałosna... o nie piękna, wcale nie piękna pieśń i skowyt raczej wilka kędyś daleko na pustkowiu wyjącego tęsknie.
Ach!... Ach!... hoj... oj... hoj... ach!! ach!!...
Wszystko, co przeżył w dniach ostatnich, budziły ten jęk... wszystkie straszne wskrzeszał, zaśnione wywoływał przypomnienia. Pełzły przez pamięć po kolei... nieustannie płynęły, wstrętne... narzucały się, wołając: Czemu? Wyjaśnienia chciały.
Jego »czyn« zmętniał mu teraz, rozpłynął się, przysłonił go niby stary obraz, kurz i kopeć. Widział się... Jakże komiczny był, ów studencik wymachujący rękami niezręcznie, na oślep, roztrącający ludzi, zmieszanych łatwością, z jaką ubezwładniła ich brutalna, głupia, a jednak wybornie zorganizowana siła. Wszystko sobie przypomniał... znużone, złe i obojętne twarze żołnierzy policyjnych, pogardliwy uśmiech oficera, na którego krzyczał, komisarza policyi z bolącem zębem... wszystko!... Plamą było mu teraz to wspomnienie bezkształtną, zimną, niepojęta, ciężarem leżącym na mózgu.
Wstyd im pewnie było naszej niemocy... błysnęło w myśli Miszy... ale zaraz uświadomił sobie, że ci mrukliwi, wąsaci oficerowie wytresowani byli w traktowaniu ludzi, jak bydła i że niczego się nie wstydzą i nic nie czują, prócz fizycznego bólu i strachu przed ową mocą, która ich ujarzmiła i która nimi kapryśnie rządzi. Wspomniał sobie izwoszczyka, który trwożnie ściągnął lejce, gdy komisarz nań wrzasnął... w uszach tętniły mu obojętne, zimne słowa człowieka otwierającego bramę komisaryatu... mówiącego o ludziach, jak się mówi o trawie, drzewie, lub cegłach... wspomniał matkę Oficerowa, która nie zaprotestowała, gdy nadawano jej synowi nazwisko od zawodu ojca, choć wiedziała, że będzie mu to wieczystem źródłem smutku i rozpaczy... pewnie dlatego jeno musiał spędzić trzy lata w karnych batalionach... Na myśl mu przyszła też pokojówka pomocnika dyrektora, która przyjęła dziesięć rubli odszkodowania za swą mękę i wstyd, ...bezmyślna litość Kornieja, poddającego się bez szemrania obcej woli i powtarzającego każdemu setki razy od lat ośmnastu ciągle to samo słowo: »Nie wolno«... bez zadania sobie pytania, czemu nie wolno...
We śnie nawet boją się ludzie ciosów i krzyczą dzikimi głosami:
— Nie bijcie!... zmiłujcie się!...
Czyż to ludzie? — myślał Misza — ...nie, to nie ludzie... po ziemi chodzą masami wykonawcy woli obcej... zewnętrznej... dziwni wykonawcy... nieśmieli... i źli równocześnie... istoty bez charakteru. Ledwie pojmują to, co robią, co spełniają z najwyższą obojętnością, a żaden nie śmie, nie ma odwagi wyrzucić z piersi dumnego, potężnego słowa: — Nie chcę! — Więzienie każdy nosi w sobie, a zewnątrz człowieka jest wszędzie też więzienie...
Misza stanął pośrodku kaźni. Niemiłe uczucie, czepiającego się duszy zimnego smutku napełniło go. A za oknem śpiewał ktoś:
Ach... aaach!... hojoj hoj... ach! ach!
Zdało mu się, że i w jego piersi poczyna wyć ból i głęboki wstyd i żal za ludźmi...
— Panie, panie! — rozległ się ode drzwi szept.
Misza z radością podbiegł do drzwi... w okienku błyszczały piękne oczy Oficerowa.
— Czego pan chcesz? — spytał Misza.
— Taak? to pan nie śpi?...
— Nie!
— W więzieniu wielu sypia źle... czy pan chce posłuchać wiersza?... jeśli pana ciekawi...
— Proszę... słucham.
— Myślę tylko, że to wiersz zakazany... na drugiem piętrze w wieży... wie pan... ołówkiem był napisany na ścianie, ...to niewątpliwie zakazane...
Oczy Oficerowa znikły na chwilę, natomiast pojawiły się w otworze drzwi jego usta i celę napełnił tajemniczy, drgający bólem i trwogą nabrzmiały szept:
»Że prawdy słowa wszystkim śmiało wieścił,
Że się skrywał w cieniu jako szpieg,
Mówili o nim ... iż władzę bezcześcił...
I chociaż w sercu miał na przemoc lek,
Nigdzie się między ludźmi nie pomieścił
Wygnańcem błądził biedny, smutny człek
Przez obojętny, ludzki step, jałowy
I nie miał kędy ledz, ni skłonić głowy.
W katordze zmarł już dawno, a za ciałem
Poszli żołdacy poświadczyć, że trup.
Nikt się nad sercem nie chylił zmartwiałem,
Gdy je przytulał zimny, cichy grób...
Kędyś go w świata rozłogach spotkałem,
Gdy składał bólem wielkiej prawdzie ślub,
Lecz póki w duszach upiory łopocą
Nie powiem kędy jego grób... ach poco?...
W otworze starych, ciężko żelazem okutych drzwi poruszało się coś ciemnego, miękkiego, żywego, od czego wiały cicho smutne słowa.
Misza stał z oczyma szeroko otwartymi, z głową ku mówiącemu przechyloną. Słuchał i zdawało mu się, że samo ich drzewo przesiąkłe jest ciężkiemi westchnieniami ludzkiemi, że nabrało w siebie mnóstwo bólu i myśli z nocy bezsennych urodzonych i z cierpień tych urosła legenda, a teraz oto z nich płynie pieśnią bez końca, pieśnią łez ledwie dosłyszalną.
W okienku zajaśniały dwa światełka... oczy Oficerowa. Rad był czegoś, uśmiechał się.
— I cóż... podobało się panu?...
Misza czuł, że mu wyschło w gardle — chwytał chciwie powietrze. Spojrzał z uwagą w piękne oczy... i nagle wydało mu się... tak tak... Oficerow musiał ten wiersz ułożyć... niema wątpliwości! odpowiedział więc po chwili cicho...
— Tak... bardzo mi się podoba... i czemuż pan myśli, że to wiersz zakazany?
— A jakżeby... przecież mówi o prawdzie! A co, czy nie stosowny dla Wasyla Nikitycza?
— Nie wiem... może... czy pan sam wierszy nie pisze?
— Ja? — spytał zdziwiony Oficerow. — Nie, gdzieżbym śmiał? Przecież... nie wolno chociaż będąc jeszcze we wojsku ułożyłem raz modlitwę...
— Co za modlitwę?
Przez kilka sekund była cisza... i znów zaszeleściło w kaźni:
— Boże, Ojcze, któryś jest w niebie! I czemuż pomiędzy ludźmi tyle srogości i rozgoryczenia?... Boże... czemu?
Pytanie to uderzyło Miszę w piersi, niby fala, objęło go i porwało... uczynił bez szelestu krok w tył, usiadł na brzegu pryczy, oparł się mocno plecami o kant pieca, wlepił oczy w drzwi i czekał na coś.
Oficerow mówił:
— Był o wiele dłuższy... ale zapomniałem... wie pan.. bardzo lubię wiersze — wcale niepodobne do tego, co ludzie mówią.
Misza dostrzegł, że dozorca wpatruje się weń z uwagą słyszał jakiś szelest za drzwiami i jednostajne zawodzenie pieśni za oknem... poczuł na grzbiecie ciepło od pieca.. ale jakoś tak zimno i ciasno zrobiło mu się w sercu...
— Czy pan słaby może? — spytał Oficerow. — Dziś tak duszno!
— Nie... to nic... — odparł głucho.
Zdawało mi się, że powietrze celi nietylko duszne, ale wprost dziwnie gęste, przesiąkłe jakimś ciepłym pomrukiem i, że trudno tem oddychać...
— Niech się pan położy! — rzekł nadzorca. Już pora spać!
Potem dodał niespodzianie:
— Wiem już kto koło pana siedzi...
Misza milczał. Oczy Oficerowa błysły doń jeszcze raz przyjaźnie i znikły.
Tam, gdzie niedawno tkwiły, został jeno mały okrągły otwór, jaśniejszy od otaczającej go ciemności, oświecony niby dalekiem jakiemś, nieruchomem światłem.
Misza zmarczył czoło i powtórzył cicho:
I nie miał kędy ledz, ni skłonić głowy.
Za oknem drgały i wiły się tony pieśni, jakby się po ziemi kędyś błąkały, drogi szukając... płynęły... i zdało się, że ten, co śpiewać począł ustać nie może poddawszy się raz mocy... śpiewa, śpiewa... bezwolnie ciągle... aż mu pierś pęknie.
Lekkie, ledwie dosłyszalne pukanie w ścianę... Misza nadstawił uszu... było to... jakby kędyś padały krople dżdżu.