Wacek i jego pies/Rozdział drugi

<<< Dane tekstu >>>
Autor Ferdynand Ossendowski
Tytuł Wacek i jego pies
Wydawca Seminarium Zagraniczne
Data wyd. 1947
Druk Drukarnia św. Wojciecha
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Rozdział drugi
MIKUŚ I WACEK


Zamiast tego zobaczył siebie — kundla-przybłędę, z kłakami na grzbiecie i w ogonie, i z łysiną na lewym boku.
Stał wśród krzaków wierzbowych nad zamarzniętą, rzeczką.
Nieraz biegał tam, żeby wyspać się spokojnie.
Dziś wyśledzili go w jego kryjówce chłopcy wiejscy.
Ciskali w niego kamykami, a dwóch starszych skoczyło ku niemu z widłami.
Kundel nie czekał aż go uderzą.
Podwinął ogon i popędził przed siebie.
Od czasu do czasu oglądał się, marszczył pysk i pokazywał białe, mocne kły.
Odbiegł daleko od krzaków nad rzeką.
Przez złamane ogrodzenie wpadł na cmentarz i ukrył się za pagórkiem wykopanego niedawno piasku.
Zwierzęta nie odróżniają snów od jawy.
Toteż kundelek nie mógł zrozumieć, jak się to stało, że nie jest już Warem, nie słyszy głosu matki i że nic wokół nie przypomina mu puszczy. Na szczęście dla niego natychmiast zapomniał o wszystkim.
Gdyby bowiem nie zapomniał, smuciłby się i, żałowałby czasów, kiedy jego pradziadkowie nie byli jeszcze oswojonymi psami, żyli na wolności — na stepach, w kniejach i na bagnach, jak żyją i teraz jeszcze dzikie, drapieżne wilki.
To co było niegdyś, strasznie dawno, odezwała się nagle w głowie i krwi pieska — przybłędy.
Odezwało się i zgasło.
Kundelek począł się rozglądać dokoła.
Na cmentarzu cicho było.
Tu i ówdzie zgrzytały suche badyle, poruszane wiatrem.
Dzwoniły żelazne wieńce na krzyżach.
Krakały wrony.
Piesek nagle sapnął i jął węszyć.
Wytknął łeb spoza pagórka i rozejrzał się.
Niedaleko od siebie spostrzegł małego chłopaka.
Siedział skulony przy świeżo usypanym żółtym kopczyku na grobie. Chłopak modlił się i płakał cicho.
Nieufny i zły zawsze kundel poruszył nagle kitą i ostrożnie poszedł ku niemu.
Stanął przed chłopakiem, łeb przekręcił na bok i przyglądał mu się uważnie.
Nie lubił chłopców.
Ciskali za nim kamieniami, gonili krzycząc i gwiżdżąc, szczuli psami.
Ani jeden nie rzucił mu kawałka chleba.
Zresztą nikt w wiosce nie troszczył się o niego.
Zdechłby z głodu, gdyby nie umiał tropić zajęcy i żeby czasami nie kradł.
Za to znów wszyscy go nienawidzili i odgrażali się, że go zabiją.
Trudno jednak było zdybać kundelka.
Zjawiał się nagle, porywał kurę, kaczkę lub bochenek chleba i — zwiewał.
Potem na kilka dni znikał bez śladu.
Obawiał się i wystrzegał ludzi.
Psów za to największych i najsilniejszych nie bał się wcale.
Nie odważały się nigdy napaść go i poszarpać mu skórę.
Chłopak siedzący przy grobie podniósł głowę.
Spostrzegł psa.
Poznał go od razu.
Nie raz widział, jak go ścigały chłopaki.
Przypomniał sobie, że nazywano pieska „Mikusiem“.
Pierwszy raz jednak widział go zupełnie z bliska.
Kundelek miał płową sierść i tylko na karku rosły mu długie, ciemne włosy.
Ludzie ten gatunek psów nazywają „wilkami“.
Głowę miał szeroką i płaską; oczy jasno-żółte, dzikie, biegające; pysk zły i krótki.
Tak wyglądali niegdyś stary basior i wilczyca — rodzice Wara.
Do nich znów, kubek w kubek, podobny był kundelek Mikuś.
Chłopak wyciągnął do niego rękę i zawołał cicho:
— Mikuś! Mikuś, chodź! Tyś — sierota, ja też nikogo już nie mam na świecie...
Pochylił głowę nad żółtą mogiłką i z płaczem jęknął:
— Matulo! Matulo!
Kundelek podszedł do chłopaka zupełnie blisko, powęszył i zajrzał mu w oczy. Tuląc uszy i lekko merdając kitą, położył mu łeb na ramieniu.
Już się go nie bał. Coś zmusiło kundelka zbliżyć się do chłopaka.
Podszedł więc i pozostał przy nim.
Wydawał się obojętnym i nieufnym, ale tam, na cmentarzu oddał mu wierne serce.
Gotów był oddać za nieznajomego chłopaka nawet własne życie.
Miałby odwagę walczyć z całym światem o jedynego na ziemi przyjaciela.
Tak od razu polubił Wacka Wężyka bezpański kundelek Mikuś.
Za co — tego na razie sam nie wiedział.
Zresztą nie namyślał się nad tym.
Polubił od razu i pozostał wierny mu na całe już życie.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ferdynand Ossendowski.