Walka o miliony/Tom II-gi/VI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Walka o miliony |
Podtytuł | Powieść w sześciu tomach |
Tom | II-gi |
Część | pierwsza |
Rozdział | VI |
Wydawca | Nakładem Księgarni H. Olawskiego |
Data wyd. | 1891 |
Druk | Jana Cotty |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Marchand de diamants |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Panna Verrière wysunęła się lekko z objęć młodzieńca.
— Nie mówiłeś z moim ojcem o swoich projektach? — zapytała.
— Dotąd nie jeszcze... Mógłżem mu uczynić wyznanie, nie wiedząc, czy przez ciebie będę przyjętym?
— Obecnie jednak nic ci nie staje na przeszkodzie. Działaj bez opóźnienia...
— Mamże mu dziś o tem powiedzieć? — odrzekł Vandame, i objęty nieśmiałością i trwogą.
— Tak... jest to potrzebnem.
— Obawiam się...
— Obawiasz? — powtórzyła panna Verrière; — jakto, obawiasz się mojego ojca?
— Tak.
— Ależ dlaczego?
— Ponieważ znam jego postanowienia co do „wydania cię za mąż. Ileżkroć razy on swe teorye w tym względzie wygłaszał przedemną!
— Nie zważaj!... Idee ludzkie często się zmieniają; czyny jedynie pozostają niewzruszonemi. Wiem, że mój ojciec postanowił nie wydać mnie za mąż, aż po dojściu do pełnoletności... sądzi jednakże, iż moje serce jest wolnem. Skoro się dowie o naszej wspólnej miłości, nie będzie przeciwnym naszemu związkowi. Zresztą, dla jakich powodów miałby to czynić? Pojmuje, iż zawahałby się może, gdybyś niezechciał porzucić swej służby wojskowej; kto wie, czy i ja nie uczyniłabym również tego, rozważywszy, iż wkrótce po naszem małżeństwie musiałoby nastąpić nieuchronne rozłączenie, ponieważ udając się na Wschód wraz z tobą sprawiłabym tem boleść mojemu ojcu. Ależ to nie nastąpi... wszak prawda? Opuścisz służbę... zażądasz uwolnienia... ponieważ mi to przyobiecałeś uczynić.
— Gotów jestem na wszystko, co każesz.
— Proszę więc... pomów dziś z mym ojcem.
— A jeśli nie zechce zmienić swych postanowień?
— Natenczas ja z nim sama pomówię. Prosić i błagać go będę najgoręcej. Siostra Marya, ta dobra, ukochana moja kuzynka, połączy się zemną. Obudwom łatwiej będzie otrzymać skutek pożądany.
— A gdyby twój ojciec, droga Anielo, inne dla ciebie planował małżeństwo?
— Jakież mogłoby go narówni z tem zadowolnić? — odpowiedziało dziewczę, wzruszając ramionami. — On zna tak dobrze wysokie zalety twego charakteru, nieraz wygłaszał dla ciebie wobec mnie pochwały. Prócz tego, jesteś naszym kuzynem, przyjacielem...
— Ale nie jestem, na nieszczęście, bogatym!...
— Jesteś mniej wprawdzie bogatym, niźli mój ojciec... w każdym jednak razie, posiadasz nieco majątku, który, złączony z posagiem, pozostawionym mi przez matkę, żyć nam dostatnio pozwoli.
— Sądzisz więc, droga, iżbym ja prowadził życie próżniacze? — zawołał Vandame. — Nie... nigdy! Pracować będę... lubię pracować... praca stanowi dla mnie część życia. Mam plany... rozległe plany... które, gdyby mi się powiodło wykonać, przyniosłyby nam one nietylko bogactwa, lecz chwałę.
Dziewczę uśmiechnęło się z zadowoleniem.
— Ufam i wierzę w ciebie... — odpowiedziała; — lecz ani bogactwo, ni chwała nie pozwoliłyby mi więcej cię kochać, jak kocham cię teraz... Ufajmy naszej przyszłości... Będę twą żoną... nie wątp o zezwoleniu mojego ojca... Ma on dla ciebie najwyższy szacunek i przyjaźń... Opowiedz mu wszystko z całem zaufaniem, a przekonasz się, iż otworzy ci swe serce, nazwawszy swym synem.
— Droga... ukochana Anielo! — zawołał Vandame — ty mi dodajesz siły... zbroisz mnie odwagą!...
Na tem zakończyła się między dwojgiem zakochanych rozmowa, której niepodobna było dłużej przeciągać.
Dziewczę zadzwoniło, rozkazując służącemu położyć nakrycie do śniadania dla przybyłego kuzyna, a jednocześnie weszła i siostra Marya, wróciwszy z ministeryum. Uśmiechnęła się na widok młodzieńca, którego szczerze poważała.
— Zatrzymałam naszego kuzyna na śniadanie... — rzekła do niej promieniejąca szczęściem Aniela — a zarazem mam ci oznajmić, siostro, niespodziewaną, a dobrą wiadomość...
— Wiadomość, dotyczącą pana Vandame? — pytała zakonnica.
— Tak... mój kuzyn porzuca wojskową służbę... zostaje zwykłym obywatelem...
— Jak to? — zawołała siostra Marya z zadziwieniem, zwracając się do porucznika — pan porzucasz tak piękne stanowisko, gdzie tak świetną przyszłość miałeś przed sobą?
— Porzuca... podaje się do uwolnienia... — odpowiedziała Aniela.
— Dlaczego?
— Ponieważ się żeni...
Zakonnica w zdumieniu spoglądała kolejno na Anielę i Vandama.
— Zadziwia cię to, kuzynko? — mówiło dziewczę z uśmiechem.
— Bardzo mnie to dziwi.
— A jednak tak jest rzeczywiście... Mój kuzyn wstępuje w związek małżeński. Zgadnij, kogo zaślubia?
— Zkąd mogłabym zgadnąć... Znam tę młodą osobę?
— Znasz ją doskonale i kochasz całem sercem, jak ona ciebie nawzajem. Co więcej... droga, kochana siostro, staniesz się jej sprzymierzeńcem, gdyby wypadkiem ojciec stawiał jakie przeszkody szczęściu dwojga narzeczonych.
— Nic nie rozumiem. O kim więc mówisz?...
— O twojej Anielce... droga kuzynko, o rękę której porucznik Emil Vandame będzie dziś prosił jej ojca, a twego wuja. Cóż teraz powiesz na to wszystko.
Siostra Marya podała rękę porucznikowi.
— Otóż dobra wiadomość... w rzeczy samej — odpowiedziała. — Znam przychylne usposobienie wuja dla pana Vandame i jestem pewną, że z radością zgodzi się na ów związek, który bardziej jeszcze zacieśni istniejące węzły pokrewieństwa. Moje wstawiennictwo będzie zbytecznem, mam to przekonanie. Gdybyście go jednak potrzebowali, wbrew wszelkim przewidywaniom, rozrządzajcie mną... jestem gotową wam dopomódz. Od tej chwili staję się waszym sprzymierzeńcem.
Aniela rzuciła się na szyję siostry Maryi, okrywając ją pocałunkami.
— Och! byłam pewną — wołała — że mogę liczyć na zacne, szlachetne twe serce.
Wtem otwarły się drzwi salonu, w progu ukazał się pan Verrière.
— Emil!... jak się masz? — zawołał, podając rękę młodzieńcowi. — Chodźże, chodź z nami na śniadanie.
— Chętnie... jeżeli wuj pozwoli...
— Ależ ja cię proszę o to najszczerzej.
— Ojcze! — wyrzekła Aniela, pochylając czoło, na którem bankier złożył pocałunek. — Pan Vandame tu przybył dla pomówienia z tobą w nader ważnej sprawie...
— Pomówimy o niej ile tylko zechce... — odparł Verrière. — Dzień dobry, Maryo — dodał, zwracając się do zakonnicy. — Cóż... jakże... byłaś w ministeryum?
— Wracam ztamtąd właśnie...
— Zdołałażeś otrzymać przychylną odpowiedź?
— Dotąd nic jeszcze pewnego... Zdaje się jednak, iż mi powierzą zarząd nad żłobkami, jakie zamyśla otworzyć w naszym okręgu publiczne miłosierdzie.
— Chcesz więc nas opuścić? — zawołała żywo Aniela. — Ach! czyż nie lepiej, siostro, ażebyś przy nas pozostała?
— A moje obowiązki, drogie dziecię? — odparła z uśmiechem zakonnica.
— Wszakże je wypełniasz, odwiedzając wraz zemną ubogich i chorych, dostarczając jednym robotę, drugich wspomagając pieniędzmi, innym niosąc słowo pociechy?...
Verrière przerwał swej córce zapytaniem:
— Jak prędko podadzą śniadanie?
— Za chwilę, mój ojcze... nie jest ono jeszcze gotowem.
— Śpieszę się bardzo... Mam dziś wiele zajęcia...
Aniela spojrzała znacząco na Vandama.
— W takim razie — rzekł tenże nieśmiało — zły dzień obrałem na rozmowę z tobą, mój wuju.
— No... w każdym razie znajdę chwil parę dla ciebie... Rozmowa nasza zapewne długą nie będzie.
Jednocześnie wszedł kamerdyner, wygłaszając uroczyście:
— Śniadanie na stole.
Cztery wspomniane osoby udały się do jadalni.
Tak w całem zachowaniu się bankiera, jako i jego wyrazie twarzy, nie było śladu troski, jaką go wiadomości o ciężkich stratach dotknęły dziś rano.
Zaznaczyliśmy już powyżej, iż niedbałość i lekkomyślność były główną podstawą jego charakteru. Dopóki sądził, iż znajdzie sposób na odbicie ciosu, a zawsze w to wierzył, nie troskał się o przyszłość.
Od chwili rozpoczęcia przezeń spraw finansowych, szczęście mu sprzyjało; nie przypuszczał, ażeby ono kiedy bezpowrotnie opuścić go mogło. Wierzył w szczęśliwą swą gwiazdę. Chwilowe zmiany fortuny zdawały mu się być jej przelotnemi kaprysami, które gracz wprawny przyjmuje z uśmiechem.
Śniadanie odbyło się wśród nader ożywionej rozmowy, mimo widocznego niepokoju i zakłopotania Vandama, jakich nie zdołały rozproszyć zachęcające ku odwadze spojrzenia Anieli.
Młodzieniec drżał na wspomnienie o chwili, w której przyjdzie mu prosić bankiera o rękę jego córki.
Podano kawę, gdy dzwonek zabrzmiał od strony pałacowej bramy.
— Wizyta o tej porze? — wyrzekła zdziwiona Aniela. — Pójdź, zobacz, Gerwazy, kto przybywa.
Kamerdyner wyszedł, a wróciwszy za chwilę, rzekł:
— Dwie osoby, pan z młodą panią, zapytują, czy mogą wejść?
— Ależ siedziemy przy śniadaniu... — zawołał Verrière.
— Powiedziałem to właśnie, a ów pan odpowiedział: „To nic nie szkodzi. Między krewnymi etykieta nie istnieje... Idź powiedz memu wujowi, że przyszedł jego siostrzeniec, Eugeniusz Loiseau, wraz z kuzynką, Wiktoryną Béraud...
— Ach! nasi kuzynowie... — zawołała żywo Aniela; — przyjąć ich trzeba.
— Cóż oni mogą chcieć od nas? — rzekł bankier — nigdy tu dotąd nie bywali.
— Ponieważ nie chcieli się nam naprzykrzać, mój ojcze, co dowodzi wielkiego taktu z ich strony, gdyż bądźcobądź, kuzynka mej matki, Wiktoryna, i daleki nasz krewny, Eugeniusz Loiseau, mają prawo wstępu do naszego domu.
— Przyjemność... znaleźć się w podobnem towarzystwie... — wymruknął bankier z pogardą.
— Mój wuju... — wtrąciła zakonnica — warci oni więcej, być może, od wielu układnych światowców... są to poczciwi ludzie.
— Masz, siostro, słuszność zupełną; — odpowiedziała Aniela.
— Wprowadź ich do salonu... — rzekł Verrière do kamerdynera, nie kryjąc złego humoru.
— Dlaczego, ojcze, do salonu? — pytało dziewczę. — Tu nam to raczej przyjąć ich wypada. W kółku rodzinnem nabiorą więcej swobody, wszakże są oni i twymi krewnymi, kuzynie Vandame? Znasz ich zapewne?
— Widziałem ich niegdyś kilka razy... — odrzekł porucznik.
Juliusz Verrière skinął na służącego.
Ów gest oznajmiał, że posłuszny życzeniu swej córki, zgadza się na przyjęcie przybyłych w jadalni. Aniela powstała na powitanie przybywających.
Weszli oboje, wprowadzeni przez kamerdynera.