<<< Dane tekstu >>>
Autor Friedrich Schiller
Tytuł Walka ze smokiem
Pochodzenie Z obcego Parnasu
Wydawca Księgarnia A. Gruszeckiego
Data wyd. 1886
Druk Bracia Jeżyńscy
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Stanisław Budziński
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała antologia
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Walka ze smokiem.

I.

Co się tak tłoczy i spiesznie bieży
Śród długich ulic z hałasem lud?
Czy straszny pożar w Rodos się szerzy?
Oto już cały skupił się gród!
A nad tym tłumem ludu burzliwym
Wznosi się rycerz na koniu siwym.


Za nim, o dziwy! łudziż mnie wzrok?
Potworę jakąś wloką po ziemi,
Z paszczą i zęby krokodylemi,
A z kształtu zda się jakoby smok.
A lud zdziwiony wzrok swój wymierza,
To na potwora, to na rycerza.


II.

Zewsząd wołają głosów tysiące:
„Oto skrzydlaty smok, który wciąż
„Pożerał trzody, ludzi na łące;
„Jego pogromcą ten oto mąż!
„Toć przecie przed nim mężów niemało
„Ten bój olbrzymi wziąć przed się śmiało;
„Lecz któryż wrócił lub smoka zmógł?
„A więc składajmy cześć rycerzowi!”
I ciągnął orszak ku kościołowi,
Gdzie już krzyżowców, Chrystusa sług,
Braci szpitalnych świętego Jana,
Poważna rada nagle zebrana.


III.

I przed najwyższym swoim zwierzchnikiem
Skromny młodzieniec staje; a lud
Za nim się ciśnie z dzikim okrzykiem,
Zalega stopnie, przysionki, wchód.
Młodzian w te słowa do mistrza rzecze:
„Jam o rycerskiéj wierze miał pieczę:

Ot leży z moich poległy rąk
Niszczyciel kraju, potwora sroga!
Wędrowcom teraz otwarta droga,
Bezpiecznym pasterz z trzodą wśród łąk;
Cudowny obraz na dzikiéj skale
Pątnik już zwiedza bezpiecznie wcale.”


IV.

Lecz mistrz, zwróciwszy nań wzrok surowy,
Rzecze: „Rycerskim iście czyn twój,
Bo męstwem zdobi się mąż krzyżowy,
A męstwa dowiódł w tobie ten bój.
Lecz mów, co pierwsze stanowi prawo
Tym, co za Pana walczących sprawą
Ozdabia krzyża świętego znak?”
Młodzian, rumieniąc się, schyla czoło,
Z zacną postawą odpowié tak:
„To posłuszeństwo; kto niém przejęty,
Ten tylko może nosić znak święty!”


V.

„A tyś to święte, mój synu, prawo”
Rzekł mistrz „zuchwale zniweczyć śmiał,
„I zabronioną walkę ustawą
Stoczyć występny owładł cię szał.”
— „Sądź, Panie, lecz wiedz wszystko;” — mistrzowi
Rycerz poważnie znowu odpowié —

Jam tuszył sobie, żem oddał cześć
Należną prawom, spełnił ich wolę:
Nie nierozważniem wyciągnął w pole,
Ażeby walkę z potworem wieść;
Podstęp, przezorność raczéj niż męztwo
Mnie dopomogły odnieść zwycięstwo.“


VI.

„Kiedy już pięciu szpitalnych braci,
Ozdoby wiary, zakonu cześć,
Ofiarą męstwa życie swe traci,
Ty zakazałeś ten bój nam wieść;
Jednak chęć walki i niepokoje
Bez przerwy serce nękały moje,
A i w śnie nocy spokojnych wszak
Jam się w téj walce widział zdyszany.
A kiedy znowu mnie świt poranny
Z powodu nowych zasmucał plag,
To wtedy ciężkim smutkiem przejęty
Jam stoczyć pragnął ten bój zawzięty.“


VII.

„I mnie naonczas głos jakiś powie:
Czém zdobny młodzian, uzacnion mąż?
Co dokonali bohaterowie,
O których sławie pieśni brzmią wciąż,
A których ciemne pogaństwo chciało
Porównać z bogów blaskiem i chwałą?

Toć od potworów czyścili świat
Przechodząc śmiało różne przygody,
Z Minotaurami idąc w zawody,
W przeciągu świetnych żywota lat;
Biednym ofiarom chcąc wolność wrócić,
Krew przelać, życie gotowi rzucić.“


VIII.

„Godzienże tylko saracen zawdy.
By go wojował chrześciański miecz?
Zwalczaż on samych bogów nieprawdy?
Toć w świat on zbawcą posłan; więc przecz
Niema w niedoli każdéj, w frasunku,
Dłoń jego silna przynieść ratunku?
Lecz mądrość męstwa wodzem ma być;
Przezorność z siłą winna iść w parze.
Takem pomyślał. Raz się odważę
Dośledzić, gdzie się potwór zwykł kryć,
Coś we mnie tchnęło, tam gdzie smok gości:
„Jam znalazł” krzykłem pełen radości.“


IX.

„I z temi słowy przed tobą staję,
Że do ojczyzny tęskno mi już;
Gwoli méj prośbie łaski doznaję,
Szczęśliwiem przebył przestrzenie mórz.
Ledwiem wszedł na brzeg rodzinnéj ziemi,
Mistrzowim kazał, żeby biegłemi

Rękoma smoka potwora wzniósł.
I oto, z moim opisem wiernie,
Na krótkich nogach długi niezmiernie
Cielska ogromny wnet ciężar wzrósł;
Pancerz łuszczaty jego grzbiet zbroi,
Co wszelkim ciosom groźnie dostoi.


X.

I długą szyję wyciąga z ciała;
Jak wrota piekieł, straszna jak grób,
Paszcza olbrzymia rozwarta cała,
Zda się, że chciwie już chwyta łup;
A w niéj z czarnego głębi gardziela
Szereg kończatych zębów wystrzela;
Język śpiczasty, ostry jak miecz;
Oczy błyskają na wszystkie strony;
A daléj w węża już zakończony
Grzbiet się olbrzymi przedłuża precz;
Strasznie się kręci, w pierścieniach ginie,
Zda się, wnet jeźdźca z koniem owinie.“


XI.

„Gdy już skończoną była robota,
Na wszystkom barwę szkaradną kładł.
Jak śród zgniłego zrodzony błota
Zdał się ten potwór — pół smok, pół gad.
Spełnieniem dzieła uradowany
Wnet dwa wybrałem sobie brytany,

Silne, a lotne jak wiatru wiew,
Nawykłe walczyć z dzikiem zuchwałem.
Ich to na smoka ja podszczuwałem,
Pragnąc w nich wściekły obudzić gniew,
By go śmiertelnym raziły ciosem.
One posłuszne szły za mym głosem,“


XII.

„A gdzie jest runo kałdona białe,
Gdzie smok bezbronnym zdawał się być,
Tam podszczuwając brytany śmiałe,
Ostre im zęby kazałem wpić.
Sam biorę kopię i zbroję wkładam,
Na arabskiego rumaka siadam,
Co z sławnéj rasy zrodzony był.
Gdym go rozzłościł, widząc że pora,
Gwałtownie pędzę nim na potwora,
Dając ostrogę ze wszystkich sił;
Mierzę i silnie rzucam kopiję:
Zda się na wylot smoka przebiję.“


XIII.

„Chociaż koń zgrzyta, najeża grzywę,
I pianę toczy, i dęba dał;
Chociaż brytany wyją lękliwe,
Jam przyzwyczaić je gwałtem chciał.
I te ćwiczenia bez przerwy trwały,
Aż trzeci miesiąc upłynął cały.

Wtedym na okręt je z sobą wiódł,
Bo wszystko znały już należycie.
Dzisiaj dzień trzeci, jakem o świcie
Skończył wędrówkę wśród morskich wód;
I do spoczynku chęć mnie nie zdjęła,
Pókim wielkiego nie spełnił dzieła.“


XIV.

„A gdy się nowy żal w kraju szerzy,
Ciężki mi serce ogarnął ból,
Bo znaleziono szczątki pasterzy,
Co się zbłąkali śród błot i pól;
Więc wziąłem przed się dzieło zagłady,
Od serca tylko żądając rady.
Wnet rozkaz dałem do wiernych sług;
A kiedy koń był już osiodłany,
Wziąłem dwa dzielne moje brytany,
I śród tajemnych, nieznanych dróg,
Gdzie może ludzka nie weszła noga,
Bez świadków śmiało idę na wroga.“


XV.

„Wszakże znasz panie, ową kaplicę,
Którą na szczycie najwyższych skał,
Zkąd całą widać już okolicę,
Jakiś mistrz sławny zbudować miał.
Zdaje się nędzną, ubogą, małą,
Lecz sławna cudem i Bożą chwałą.

Tu Matka Boża i Chrystus téż,
A przy nich królów trzech tam się mieści.
Wchodzi przez stopni trzykroć trzydzieści,
Pobożny pątnik na stromą wyż;
A gdy w zawrocie stanie na szczycie,
Bliską ojczyznę ujrzy w zachwycie.“


XVI.

„W skale, co dźwiga ową świątynię,
Wykuta grota natury grą;
Promień nie wpadnie w ciemną jaskinię,
Okrytą bagien sąsiednich mgłą.
Tu gniazdo smoka! u wejścia leży
Czekając nocą i dniem grabieży;
I jakby u wrót piekielnych smok
U stóp świątyni stoi na straży.
A gdy się biedny pątnik odważy
Zwrócić w tę stronę pobożny krok,
To wróg z zasadzki wnet się nań rzuci,
Schwyci i zaraz na żer obróci.“


XVII.

„Oto na skałę wstępuję ninie,
Zanim on ciężki rozpocznę bój
I tu się Boskiéj modlę dziecinie,
Skruchą z win, żywot oczyszczam mój,
I przypasuję w świątyni Pańskiéj
Do boku lśniący miecz damaskański;

A potem kopią uzbrajam dłoń,
I już do walki zstępuję z góry;
Zdaleka moje zostawiam ciury;
Nareszcie żwawo siadam na koń.
Dawszy rozkazy, z kopyta ruszę,
Bogu w opiekę oddając duszę.


XVIII.

„Schodzę; tu grota, daléj równina.
Wtém już psy wycia rozległy swe,
I koń trwożliwie dyszéć poczyna,
I dęba daje, iść ani chce;
Bo oto blisko w kłęby zwinięty
Na słońcu grzeje się wróg zawzięty,
Leżąc na ziemi, co spieką wre.
Para brytanów doń pędzi śmiała;
Lecz nagle zwraca się jako strzała,
Kiedy oddechem trującym tchnie
Z rozwartéj paszczy straszydło owe,
Wydawszy wycie swe szakalowe.


XIX.

„Wkrótce je krzepię, odwagę niecę:
Psy rozjuszone już biegną doń,
Ta sam na koniu na smoka lecę:
Już w lędźwie dzidę pcha dzielna dłoń
Ale jak trzcina, łatwo się gnąca,
O pancerz z łusek wnet się odtrąca.

Zanim zdołałem ponowić raz,
Koń dęba daje, daléj ni kroku;
Bazyliszego uląkł się wzroku
I jadu, jakim smok zionął w nas,
I odskakuje w tył nieprzytomnie.
Wtedym pomyślał, że już jest po mnie.“


XX.

„Skoczyłem z konia; nie tracąc chwili,
Dobywam z pochwy ostry mój miecz;
Próżno dłoń pancerz przebić się sili,
Choć dla zamachu cofam się wstecz;
A wtém, z wściekłością, ogona siłą
Na ziemię zwierze mnie powaliło,
A roztworzywszy paszczękę swą,
Już na mnie groźnie zęby wyszczerzy;
Wtém rozjuszonych psów para bieży,
Wpijają zęby w kałdon i rwą,
Aż potwór pośród bólów i męki
Wydał okropne wycia i jęki.“


XXI.

„Kiedy się zwierzę z psami szarpało,
Ja z ziemi wstaję, dobywam sił,
Szukam, gdzie nagie u wroga ciało;
Spostrzegłszy, zaraz tamem miecz wbił,
Nurzając ostrze do rękojeści!
Krwi czarnéj strumień z rany szeleści,

I zaraz potwór na ziemię padł
I swém olbrzymiém przygniótł mię ciałem;
Wtedy to zmysły już postradałem.
Gdym się obudził i ujrzał świat,
To naprzód ciurów dostrzegły oczy,
A potém smoka, co we krwi broczy.”


XXII.

Zaledwie rycerz skończył swą powieść,
Dotąd tłumione oklaski grzmią:
Bo tém słuchacze pragną mu dowieść
Swe uwielbienie i wdzięczność swą,
Dźwięk pomieszanych głosów tysiąca,
O strop odbity, brzmi już bez końca.
Bracia zakonni, chcąc mu dać cześć,
Żądają wieńca gwieździe rycerzy,
A tłum z radością ku niemu bieży,
Chcąc go w tryumfie po mieście wieść.
W tém mistrz, surowo zmarszczywszy czoło,
Znakiem nakaże milczenie w koło.


XXIII.

I rzecze: „Wprawdzie groźnego wroga
Téj ziemi dzielnąś prawicą zmógł:
Ale lud w tobie dziś widzi Boga,
A dla zakonu tyś odtąd wróg.
Stokroć gorszegoś stworzył potwora
Niż ten, którego zabiłeś wczora.

Smokiem, co w serca swój leje jad,
Sieje niezgodę zawsze przebiegły,
Jest on duch krnąbrny i nieuległy,
Przeciw karności burzyć się rad.
On święty węzeł, co nas jednoczy,
Zrywa i świata spokojność toczy.”


XXIV.

„Wszak męstwo mają Mamelukowie;
Z pokory ma być chrześcianin znan.
To téż gdzie, żyjąc jak prostaczkowie,
Z tronu wszechmocy zstąpił nasz Pan,
Pośród téj świętéj wybranéj strony
Przez ojców zakon ten założony,
By w uległości, pokorze żyć,
Chuci hamować; inaczéj biada!
A gdy cię próżna sława owłada,
To z moich oczu precz sobie idź!
Kto się pod jarzmo Pana nie zniża,
Niegodzien dźwigać świętego krzyża.”


XXV.

Wtedy się groźne okrzyki wznoszą,
Hałas i wrzawa, nieład co krok;
Bracia pokornie o łaskę proszą,
A młodzian spuścił w milczeniu wzrok:
I już posłusznie suknię zdejmuje,
Surową rękę mistrza całuje;

Idzie. Mistrz za nim wzrok zwraca swój
I głosem, miłym nad wsze pojęcie,
Rzecze: „Pójdź, synu, w moje objęcie!
Bo ty najcięższy przetrwałeś bój.
Weź krzyż, pokory będzie ozdobą,
Co górę wzięła nad samym sobą.”




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Friedrich Schiller i tłumacza: Stanisław Budziński.