Wiadomości bieżące, rozbiory i wrażenia literacko-artystyczne 1880/384
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wiadomości bieżące, rozbiory i wrażenia literacko-artystyczne 1880 |
Pochodzenie | Gazeta Polska 1880, nr 253 Publicystyka Tom V |
Wydawca | Zakład Narodowy im. Ossolińskich, Gebethner i Wolff |
Data powstania | 12 listopada 1880 |
Data wyd. | 1937 |
Druk | Zakład Narodowy im. Ossolińskich |
Miejsce wyd. | Lwów — Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały zbiór artykułów z rocznika 1880 |
Indeks stron |
Dzieje Polski w zarysie. Przez Michała Bobrzyńskiego. Drugie znacznie zwiększone wydanie. Tom I.
Szujski w swojej najnowszej Historii polskiej zauważył, że Naruszewicz i jego szkoła, stykając się mniej więcej bezpośrednio z czasami upadku Rzeczypospolitej, patrzyli na przyczyny tego upadku trzeźwiej niż późniejsza szkoła lelewelowska. Sam Lelewel, znakomity badacz wieków średnich historii polskiej, nowsze sądził ze stanowiska przekonań i roli politycznej, jaką sam odegrał, sądził więc i jednostronnie, i nie bez pewnej politycznej doktrynerii. Następcy jego, tacy, jak Moraczewski, i Schmitt, posunęli pogląd lelewelowski aż do krańców. Dzieje pod ich piórem, a zwłaszcza pod piórem przejętego na wskróś doktryną republikańską Schmitta, stały się prostą apologią przeszłości. Rozgrzeszono ją ze wszystkich win, a przyczyn upadku dopatrywać poczęto tylko zewnątrz. Te nawet strony dawnego życia, z których bezpośrednio rodziła się słabość, a więc brak spójności i niezdolność do oporu, wyidealizowane zostały do takiego stopnia, że nawet bezrząd dawnej Rzeczypospolitej wydał się tylko wyższością naszego społeczeństwa nad wszelkie inne współczesne. Skutkiem takiej przesady nie trzeba było długo czekać na reakcję, jakoż pojawiła się ona w ostatnich czasach w sposób nader wybitny. Idąc wprost przeciwną drogą, nowsi historycy rzucili na przeszłość całą odpowiedzialność za to, co się stało później, upatrując główną i prawie wyłączną przyczynę upadku nie w zewnętrznych potęgach, ale w wewnętrznych niedostatkach. Pogląd ich da się mniej więcej streścić w ten sposób, że takie zewnętrzne niebezpieczeństwa, przez jakie przechodziła dawna Rzeczpospolita, groziły i innym narodom, jeżeli zaś inne społeczeństwa dzięki wypracowanej wiekami sile wewnętrznej je przeszły, a Rzeczpospolita upadła — to widać, że upadła skutkiem własnego bezrządu, własnej słabości — słowem, własnej winy.
Czy taki pogląd nie jest popadnięciem w drugą, wprost tylko przeciwną pierwszej jednostronności, to właśnie pytanie, na które odpowiedzą dopiero czasy późniejsze. Natomiast na pytanie, która z dwóch ostateczności jest praktycznie dziś szkodliwą, bez wahania odpowiadamy, że druga. Niech ona ubiera się w jakie chce historiozoficzne szaty, niech na jakie chce nici nowszych systemów dzierzga wypadki dziejowe, podstawą jej pozostanie zawsze nauka, że wszelki upadek jest zasłużonym, że przyczynę jego każdy sam sobie przypisać winien, i że przestaje istnieć ten tylko, kto stracił prawo do istnienia. Owoż mówić to komuś, kto wszystko na poczuciu tego prawa funduje, jest to odbierać mu otuchę i podcinać jego podstawy moralne. Czy zaś działalność taka nie jest praktycznie szkodliwą i czy w zaślepionej swej bezwzględności nie wyda raczej gorzkich owoców, nad tem namyślać się nie widzimy potrzeby. Jakoż owa bezwzględność najnowszej szkoły przestraszyła już dziś rozważniejszych mężów, nawet takich, którzy przyznają jej niemałe skądinąd zasługi. Szujski w historii swej oddając sprawiedliwość nowszemu kierunkowi za to, że ten obalił apologetyzm bezrządu, słabości i zdjął glorię ubóstwienia z istotnych win i grzechów, zastrzega się jednakowoż przed przesadą tegoż kierunku. I słusznie. Jednakowoż tą chwalebną ostrożnością, tym rozsądkiem historycznym, który każe strzec się upatrywania całej i wyłącznej przyczyny w dziejach wewnętrznych, nie odznaczają się inni. Nie potrzeba zbyt wiele domyślności, aby zgadnąć, że Szujski, mówiąc na końcu swej książki o przesadzie najnowszego kierunku, miał na myśli między innemi, a może głównie, dzieło Michała Bobrzyńskiego, które tyle hałasu narobiło w czasach ostatnich. Dziś mamy przed sobą pierwszy tom drugiego wydania tego dzieła, w którem to drugiem wydaniu autor, jak łatwo się domyśleć, nie tylko nie zmienił swych założeń, czyli głównej syntetycznej podstawy, ale starał się ją wzmocnić szeregiem nowych spostrzeżeń i dowodów. Nie mamy ani zamiaru, ani czasu, ani miejsca, rozpatrywać zbyt szeroko tego zasadniczego stanowiska, streścimy je więc tylko dla wiadomości czytelników w krótkich słowach. Według Bobrzyńskiego, była Polska początkowo, jak i inne państwa, państwem patriarchalnem. Po napadach Mongołów i wyniszczeniu ludności sprowadzono Niemców, którzy obok dawnego ziemskiego, czysto polskiego żywiołu wytworzyli stan drugi, a ponieważ duchowieństwo było trzecim, król więc nie mógł uważać się za ojca jednej rodziny, przestał zatem być patriarchą, a państwo zmieniło się w państwo patrymonialne. Wreszcie w trzecim okresie wystąpiło nowe dążenie. Złamano dawne przywileje i zwolna tworzyło się państwo nowożytne z innemi celami i zadaniami. Do spełnienia tych zadań i przeprowadzenia celów potrzebną była siła, która wyraz swój mogła znaleźć w rządzie. Czasy też nowsze są jednym ciągiem usiłowań w celu wytworzenia potężnego rządu, ale społeczeństwo nie posiada na to dość zmysłu zachowawczego, żywioły nierządu i samowoli, biorąc górę już w XV wieku, łamią i ubezwładniają wszelkie usiłowania i wreszcie sprowadzają upadek. Oto podstawa dzieła Bobrzyńskiego, jak ją sam streszcza w swym podziale na okresy. Czemże więc jest nasza historia i jakie było jej zadanie wewnętrzne? Stworzenie rządu, a ponieważ nie mieliśmy na to dość siły i dość zachowawczego zmysłu, więc upadek przychodzi drogą naturalną. Stanowisko historyka tu wygodne i jasne. Ideałem jego jest silny rząd, zatem centralizacja, zatem społeczeństwo zmienione w maczugę w ręku danego ciała rządowego. Jest to zarazem miara do ocenienia dziejów wewnętrznych każdego społeczeństwa. Historia, wychodząc z tego punktu widzenia, siedzi na tronie i wydaje wyroki na społeczeństwa i ustawia je po lewicy lub po prawicy, wedle tego, czy pracą wewnętrzną wytworzyły silną reprezentację, czy nie. Jest może w takich sądach owa bezwzględna cześć dla siły, cechująca niektórych dzisiejszych historyków niemieckich, ale mniejsza o to. My stawiamy inne pytanie, a mianowicie: dlaczego takie wytworzenie lub niewytworzenie siły ma być podstawą do ferowania wyroków na dane społeczeństwa. Odnośnie do nas, Bobrzyński ma ogromny dowód za sobą: upadek. Nie wytworzyliśmy siły, o której mowa, dlatego nastąpił upadek — niewytworzenie zatem jest złem, jest zbrodnią przeciw własnemu istnieniu, a więc historyk ma prawo ukazać je jako główną winę i — potępić.
Racja zaiste wiele mówiąca, ale tylko w takim razie może mieć wagę prawa historycznego, jeśli się okaże, że bywa zawsze i powszechnie przyczyną upadku. Nie myślimy się przecie spierać o to, że silny człowiek silniej stoi na nogach od słabego, ale jednocześnie zaraz przychodzi nam na myśl, że i najzdrowszy i najsilniejszy, uderzony niespodzianie pałką w głowę, zwala się z nóg od razu. Z drugiej strony, mówić o słabym człowieku, że upada wyłącznie na mocy swego osłabienia, jest to patrzeć na niego w jakiś szczególny, oderwany sposób, jest to rozpatrywać go samego w sobie w oderwaniu od natury, okoliczności i stosunków zewnętrznych, a taki pogląd będzie zawsze abstrakcyjnym i jednostronnym. Tem bardziej więc nie powinien on mieć miejsca w historii. Wedle tego przypisywanie wszystkiego przyczynom wewnętrznym byłoby w najlepszym razie albo połową tylko całej prawdy, albo przesadą, przed którą zastrzega się Szujski. Z drugiej strony, przenosząc rzecz na pole historii, widzimy takie przykłady: Rzesza Niemiecka była przez długi czas tylko wyrażeniem geograficznem, stan ten jednakże nie sprowadził upadku samoistności politycznej niemieckiej. Odwrotnie, Hiszpania wytworzyła jeden z najsilniejszych rządów w nowszych czasach dziejów europejskich, i przy tym silnym rządzie straciła znaczenie polityczne, wpływy, bogactwa, oświatę, a utrzymanie samoistności politycznej (zapewne zgodzi się autor) winna tylko wyłącznemu swemu położeniu geograficznemu. Wobec tego rażącego przykładu nie podobna oprzeć się myśli, że poza wytworzeniem siły jest coś, są jakieś inne zadania w pracy wewnętrznej społeczeństw, tak ważne, tak główne i takie ze wszystkich największe, — że spełnienie ich słuszniej można by wziąć za podstawę sądów dziejowych i za historiograficzny punkt wyjścia. Mamy więc przed sobą dwa upadki: jeden Hiszpanii, z silnym rządem, — drugi dawnej Rzeczypospolitej, bez rządu. Wobec tego, jakże mamy patrzeć na aksjomat p. Bobrzyńskiego? Nie należy przy tem zapominać, że niejednokrotnie wewnętrzne zatargi dynastyczne, rejencje, ścieranie się partyj dworskich lub niesnaski w łonie zbiorowych ciał rządzących sprowadzały i na te społeczeństwa, które wytworzyły rządy właśnie najsilniejsze, takie chwile osłabienia, taką bezsilność, że upadek samoistności stawał się rzeczą tylko zbiegu zewnętrznego warunków, szczęścia lub nieszczęścia, większego lub mniejszego przygotowania sąsiadów itp. Powiemy nawet więcej, że tam właśnie, gdzie siła państwowa streszcza się w niewielkiej liczbie osób, tam i losy państwa jeszcze bardziej mogą być zawisłe od zmiennych kolei tychże osób. Wobec tego, jakże mamy rozumieć podstawowe stanowisko Bobrzyńskiego? Jeśli przypuścimy, że nie jakaś dana forma ustroju państwowego jest lepszą od innych, ale że silny rząd jest ten, który jest silny, tedy przypuścimy zarazem, że wszystko zależy nie od danego kształtu, ale od oświaty, patriotyzmu i cnót obywateli, a wówczas powiemy Bobrzyńskiemu, że bierze skutki za przyczyny, że tedy należało mu tych przyczyn szukać głębiej i na głębszych swój historyczny szemat oprzeć podstawach. Powiemy mu nadto, że nie uczy nikogo niczego nowego, bo że patriotyzm, cnota i oświata obywateli są podstawą każdego państwowego ustroju, to prawda stara jak świat.
O cóż więc idzie? O to, że Bobrzyński stając na stanowisku, na jakiem stoi, choć zastrzega, że jego pogląd jest porównawczym, jednakże rozpatruje dzieje tylko od wewnątrz i same w sobie, zatem w sposób abstrakcyjny i izolowany od zewnątrz, a takie stanowisko zawsze musi prowadzić do błędnych pojęć. Na próżno w drugiem, powiększonem wydaniu stara się wprowadzić czynniki geograficzne lub uwzględnić stosunki zewnętrzne. Są to tylko pozorne ustępstwa zrobione krytyce, są to jakby fioritury muzyczne, służące do wzbogacenia tylko głównej myśli i ozdobienia jej. Zasada pozostaje tąż samą, a tymczasem wobec tych nowych żywiołów należało ją zmienić. Chodzi nam o to, że jeśli istniały w Polsce dążenia do wytworzenia silniejszego rządu, takiego, jaki najogólniej widzieć się daje w innych państwach, jeśli dążenia te spełzły, to nie wypełniają one całkowicie dziejów wewnętrznych, albowiem leży w nich czynnik trzeci. Czynnik ten polega na dążeniu do wytworzenia nie już takiego lub owakiego rządu wedle zapożyczonego z Zachodu wzoru, ale samoistnego, oryginalnego ustroju państwowego, odpowiadającego najbardziej charakterowi i naturze narodu. I być może, że starcie się owego prądu z wybujałym indywidualizmem z jednej, a pościgiem za wzorami zagranicznemi z drugiej, wytworzyło bezsilność i chwilę osłabienia, którą zewnętrzne okoliczności zmieniły w upadek.
Tak więc w poglądzie Bobrzyńskiego jest tylko część prawdy. Nikt, kto nie jest ślepym, sprzeczać się z nim nie będzie o to, że gdyby Rzeczpospolita miała siły większe, to by się bronić mogła skuteczniej, na przypuszczenia jednak Bobrzyńskiego można odpowiedzieć również przypuszczeniem, które da się streścić w słowach: kto wie, czy gdyby w Rzeczypospolitej utworzył się silny rząd centralistyczny, absorbujący wszystkie siły wewnętrzne ogółu, — kto wie, czy nieuniknione w takim rządzie wstrząśnienia i katastrofy przy temże samem położeniu geograficznem nie sprowadziłyby wcześniejszego jeszcze upadku państwa. Kto by powiedział, że krytyki na przypuszczeniach budować nie można, temu odpowiemy, że tem bardziej nie można na nich budować całego systemu historycznego i brać danych pojedyńczych czynników między wielością dążeń, za całość dziejów.
Tem bardziej zaś nie wypada wyprowadzać z upadku takich nieudanych usiłowań upadku ogólnego, po którym na dobitkę p. Bobrzyński położył dziejową kropkę. Naród nie umiał wytworzyć tego, co jest podstawą bytu u innych, więc słusznie upadł — i koniec.
I temu to przeświadczeniu przypisać należy, że książka Bobrzyńskiego w pierwszem swem wydaniu tak nieprzychylnego (o czem sam autor wspomina w przedmowie do drugiego wydania) doznała przyjęcia ze strony, między innemi, dzienników warszawskich. Doznała dlatego właśnie, że system jego tak jest zaokrąglonym, tak skończonym i zamkniętym i przypieczętowanym — że, mimo zastrzeżenia autora, zanadto wyglądał na dzieje starożytnego Egiptu. Czując ten brak, prasa ostrzegła o nim czytelników i zrobiła słusznie, bo to brak kardynalny, wobec którego cały system przedstawia wielce wątpliwą wartość. Nie niechęć, nie uprzedzenia do osoby lub działalności, ale inne, ważniejsze względy powodowały zdaniami, przede wszystkiem zaś ta egipska kropka, której nie starł i pierwszy tom drugiego wydania, a która znaczy: oto system, a w nim początek, środek i koniec... Koniecznem i arcylogicznem i z nauką zgodnem wydaje się każdemu myślącemu człowiekowi orzec, że jeśli nie koniec — to system może być zgoła fałszywym, bo tęż samą przeszłość, którą autor najsurowiej sądzi, będzie może musiał rozgrzeszać.
Wobec tego, zarzuty autora, że recenzenci chwytali go na szczegółach, na fakcikach, datach i omyłkach zecerskich, pomijając umyślnie nić przewodnią, to jest podstawę systemu, zarzuty takie — powtarzamy — wydają nam się zupełnie fałszywemi.