Wiadomości bieżące, rozbiory i wrażenia literacko-artystyczne 1881/22. I
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wiadomości bieżące, rozbiory i wrażenia literacko-artystyczne 1881 |
Pochodzenie | Gazeta Polska 1881, nr 16 Publicystyka Tom V |
Wydawca | Zakład Narodowy im. Ossolińskich, Gebethner i Wolff |
Data powstania | 22 stycznia 1881 |
Data wyd. | 1937 |
Druk | Zakład Narodowy im. Ossolińskich |
Miejsce wyd. | Lwów — Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały zbiór artykułów z rocznika 1881 |
Indeks stron |
Obraz Makarta wystawiony w Salonie Ungra. Nowe to dzieło wiedeńskiego mistrza, wystawione w Warszawie, ściąga dość licznych lubowników malarstwa do Salonu.
Odchodzą oni jednak z rozczarowaniem; w portrecie tym bowiem Makart nie stanął na wysokości swej skądinąd usprawiedliwionej sławy. Zbytnie ubieganie się za oryginalnością i efektem stanowiące wogóle ujemną stronę Makarta doszło w tem płótnie do maximum. Portret jako dzieło sztuki może i powinien odznaczać się i pozą inną niż takie, jakie widujemy na fotografiach, i oryginalnym ubiorem. Z drugiej strony jednak nie dość jest ubrać przedstawianą osobę w kostium XVI lub XVII wieku i połączyć pewną ilość jaskrawych kolorów, by całkowicie wywiązać się z zadania. Portret przede wszystkiem musi być dobrze malowany, a temu to właśnie kardynalnemu warunkowi nie czyni zadość płótno Makarta. Dama, którą przedstawia, ma charakterystyczny kostium, jasnorude, krzyczące włosy, przezroczystą, porcelanową płeć, odbijającą wybitnie od czerwonego tła, ale razem wziąwszy, jest malowidłem wykonanem tylko na efekt i dlatego przypominającem oleodruki lub winietki na pudełkach z cukierkami. Twarz jej jest zgoła źle malowaną, oczy rysowane fałszywie do tego stopnia, że jedno znajduje się wyżej, drugie niżej. Część twarzy od lewego oka do ucha jest po prostu wcale niewykończoną; w zgięciach i budowie ręki pominięte warunki anatomii i dobrego rysunku.
Suknia tylko, koronki, słowem, akcesoria zdradzają rękę mistrza. Znać w malowaniu ich niezmierną łatwość i wprawę dochodzącą czasem aż do pobieżności. W ogóle jednak płótno to jest malarską szarżą zbywającą widza lada czem i nie wytrzymującą surowszej krytyki.
Mozaika. Gawędy szlacheckie przez Berlicza Sasa. Nakład Gubrynowicza i Schmidta. Opowiadania te mają formę spisanych luźno wspomnień, które w szczegółach autor dopełnia z fantazji. I tak: występują w nich osoby, które istniały rzeczywiście, których rozmowy jednak autor przytacza w sposób używany w powieściach. Autor (Berlicz Sas) przybywa na Ukrainę do krewnego swego Mokosieja i na początku opowiadania zaraz kreśli nam portret tego szlachcica-ekscentryka, w którym filozof miesza się z mizantropem, a mizantrop z poetą. Mokosiej żyje jak Diogenes, i mimo, iż jest dość zamożnym właścicielem ziemskim, nie bardzo ma co dać jeść gościowi, bo wszelkie zapasy wyjadła służba, która w ogóle robi co chce i trzyma pod pantoflem swego pana. Za to gospodarz częstuje hojnie gościa swemi poglądami na świat, naturę i opowiada mu o głosach idących od stepu i kurhanów. Następnie kółko gości powiększa się: przyjeżdża Michał Grabowski, a za nim Lipowczyński. Gawędy następują kolejno. Grabowski opowiada tajemniczą legendę o skarbie Miączyńskich. Opowiadanie to zajmuje przeważnie część książki. Miączyński, wojewoda i pułkownik husarii za Sobieskiego, zdobył w ataku pod Wiedniem skarby wezyra, a zarazem i młodą brankę, księżniczkę Laskarysównę. Po jego śmierci, gdy syn żywił względem niej złe zamiary, nieszczęsna Laskarysówna otruła się. Ciało odwieziono na Wołoszczyznę — śmierć zaś księżniczki tak wielkie uczyniła wrażenie na rozpustnym synu wojewody, że zmienił życie: stał się ludzkim, uczynnym i pobożnym. Skarb, zdobyty pod Wiedniem, z woli zdobywcy miał pozostać w ukryciu, pókiby ród Miączyńskich nie stanął nad brzegiem ruiny. Wiedział o nim tylko jeden stary, wierny kozak i ten miał podać wiadomość swemu synowi. Ale jego samego następny potomek Miączyńskich chciał męką i głodem zmusić do wyznania, gdzie jest skarb. Stary jednak umarł i nie powiedział, syn zaś przeniósł się gdzieś daleko na Ukrainę, i w ten sposób tajemnica skarbu jest do dziś dnia ukrytą. W przerwach opowiadania Grabowskiego zabiera głos Lipowczyński i wspomina o panującem wówczas wzburzeniu ludu na Ukrainie. Wzburzenie owo hamowali tylko starsi. Tu Lipowczyński kreśli portrety dwóch takich starców stepowych, których, jadąc do Mokosieja, po drodze napotkał. Wizerunki to istotnie — nie wiemy, czy dość realne, ale bardzo poetyczne. Całość opowiadań jest jakby kalejdoskopem dawnych i mniej dawnych ludzi i spraw, które autor przesuwa bez ściślejszego związku przed oczyma czytelnika. Z opowiadań wieje wiatr mocno konserwatywny. Książkę czyta się z zajęciem, jakkolwiek talent autora nie dorównywa talentom Rzewuskiego lub Kaczkowskiego. Wadą książki jest jej charakter wspomnień wobec formy powieściowej, nie wiadomo bowiem, co poczytać za spisanie opowiadań, które istotnie miały miejsce, a co złożyć na karb fantazji samego Berlicza Sasa.
Z prasy. Romans i Powieść. Otrzymaliśmy dwa pierwsze numery Romansu i Powieści, tygodnika ilustrowanego, poświęconego, jak tytuł wskazuje, samej beletrystyce. Znajdujemy w niej początki powieści tłumaczonych lub oryginalnych. Rozpoczyna pierwszy numer niestrudzony Kraszewski legendą z XVIII wieku, spisaną z opowiadania, a zatytułowaną Śniehotowie. Po Śniehotach następuje powieść Ebersa, tłumaczona z niemieckiego, pod tytułem: Cesarz. Jest to opowiadanie z czasów rzymskich, rzecz zaś dzieje się za czasów Adriana, który właśnie jest bohaterem powieści. Pierwszy numer obejmuje jeszcze początek Żon artystów Alfonsa Daudeta. Wybór, jak widzimy, bardzo staranny. W drugim numerze rozpoczęto druk romansu Aleksandra Dumasa (ojca) pt. Karol szalony, z którego dołączono także ilustrację. Prócz tego przy początku każdej powieści redakcja zamieszcza w inicjale mały portret autora. Wydawnictwo to, o ile można sądzić z dwóch numerów, odznacza się starannością, a język przekładów poprawny, nie pozostawia nic do życzenia.