Wicehrabia de Bragelonne/Tom I/Rozdział XIX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wicehrabia de Bragelonne |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Drukarnia Literacka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Vicomte de Bragelonne |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom I Cały tekst |
Indeks stron |
Upłynął już miesiąc od dnia, kiedy d‘Artagnan wyruszył do Anglji z czterdziestoma tysiącami liwrów. Mimo wiary w powodzenie i spryt d‘Artagnana, biedny Planchet z trwogą liczył dni jego nieobecności. Przedsięwzięcie było śmiałe, tak śmiałe, iż korzennik obawiał się, czy jego kapitał nie został stracony.
Pewnego wieczora, gdy kupiec siedział w swej izdebce i rozmyślał nad ryzykownością tego dziwnego „interesu“, drzwi otworzyły się i d‘Artagnan wstąpił na próg, brzęcząc żelazną ostrogą.
— Ach, mój Boże — zawołał Planchet.
Szanowny kupiec nie mógł nic więcej wymówić, gdy spostrzegł swego wspólnika.
D‘Artagnan wszedł z głową pochyloną, z ponurem spojrzeniem. Gaskończyk miał pewne zamiary względem Plancheta.
— O Boże... — pomyślał kupiec, spoglądając na podróżnego — on smutny!
Muszkieter usiadł.
— Powróciłeś pan, panie d‘Artagnan — rzekł Planchet z okropnem biciem serca — jakże zdrowie?
— Dość dobrze, mój Planchet, dość dobrze — odpowiedział d‘Artagnan, wzdychając.
— Nie byłeś pan przecież raniony?
— Hm!
— A, domyślam się — mówił dalej Planchet, coraz więcej zatrwożony — wyprawa była przykra i trudna.
— Tak jest — odpowiedział d‘Artagnan.
Dreszcz przebiegł wszystkie członki Plancheta.
— Napiłbym się — rzekł muszkieter, podnosząc głowę.
Planchet pobiegł do szafy i nalał w dużą szklankę wina.
D‘Artagnan spojrzał na butelkę.
— Jakie to wino?.. — zapytał.
— Ach, to wino, które pan najlepiej lubisz — rzekł Planchet — to dobre, stare wino andegaweńskie, za jakie kiedyś o mało cośmy wszyscy zbyt drogo nie zapłacili.
— Aha!... — odpowiedział d‘Artagnan z melancholijnym uśmiechem — a! mój zacny Planchet, czym ja wart jeszcze pić to dobre wino?
— Panie d‘Artagnan, kochany panie — rzekł Planchet, udając spokojność z nadludzkim wysiłkiem, kiedy wszystkie muskuły ściągnięte, bladość i drżenie zdradzały go i okazywały największą trwogę. — I ja byłem żołnierzem, a więc mam odwagę; nie zwłócz pan, powiedz; straciliśmy nasze pieniądze, wszak prawda?
D‘Artagnan przez chwilę nic nie odpowiedział; chwila ta wydawała się wiekiem dla korzennika, chociaż muszkieter przez ten czas tylko się obrócił na krześle.
— A gdyby tak było, — rzekł powoli, kołysząc głową z góry na dół, — cobyś na to powiedział, mój przyjacielu?..
Planchet blady był, teraz stał się żółty.
Zdawało się, że połknął język, tak mu gardło nabrzmiało, a oczy zaczerwieniły się.
— Dwadzieścia tysięcy liwrów!.. — zawołał z rozpaczą, — dwadzieścia tysięcy liwrów!...
D‘Artagnan z głową pochyloną, nogami wyciągniętemi, rękami spuszczonemi, podobny był do posągu trwogi.
Planchet wydobył bolesne westchnienie z najgłębszych komórek swoich piersi.
— Ha!... stało się!... — mówił dalej, — już wiem, co się stało. Skończyło się, wszak prawda?... To jeszcze szczęście, żeś się pan z życiem uratował.
— Zapewne, zapewne, życie to rzecz najważniejsza, ale co mi po życiu, kiedy jestem zniszczony.
— Do tysiąca beczek, jeżeli tak, to niema czego rozpaczać, zostaniesz pan korzennikiem, jak ja, przyjmuję pana do spółki w moim handlu, będziemy się dzielili zyskiem, a kiedy nie będzie już zysku, podzielimy się migdałami, rodzynkami i suszonemi śliwkami, i razem połkniemy ostatni okruch holenderskiego sera.
D’Artagnan nie mógł się dłużej wstrzymać.
— Do kroćset!... — zawołał wzruszony, — jesteś zacnym człowiekiem... Czy tylko nie udawałeś?... Czy nie widziałeś na rogu konia, obładowanego workami?...
— Jaki koń?... jakie worki?... — pytał Planchet, którego serce ściskało się na myśl, że d‘Artagnan oszalał.
— Worki angielskie, do kroćset!... — zawołał d‘Artagnan z największą radością i zupełnie przemieniony.
— A, mój Boże!... — przebąknął Planchet, cofając się, jakby rażony ogniem, padającym z oczu d‘Artagnana.
— Głupcze!... — zawołał d‘Artagnan, — ty myślisz, żem szalony. Do kroćset!... nigdy jeszcze nie miałem tak zdrowej głowy i tak wesołego serca. Idź po worki!... Planchet, przynoś worki!...
— Ależ, przez Boga, jakie worki?...
D‘Artagnan popchnął Plancheta do okna.
— Czy widzisz, tam na rogu konia?...
— Widzę.
— Czy widzisz, jak jest obładowany?...
— Widzę, widzę.
— Czy widzisz, jak chłopiec z twego sklepu rozmawia z pocztyljonem?....
— Widzę... widzę...
— No, przecież wiesz, jak się twój chłopiec nazywa. Zawołaj go.
— Abdon!... Abdon!... — wrzeszczał Planchet przez okno.
— Przyprowadź konia — wołał d‘Artagnan.
— Przyprowadź konia — krzyczał Planchet.
— A teraz, dziesięć liwrów pocztyljonowi — rzekł d‘Artagnan tonem, jakiego zwykł używać na placu musztry — dwóch chłopców do przeniesienia pierwszych worków i dwóch do przeniesienia dwóch drugich worków, a potem ognia, do kroćset!...
Planchet pobiegł po schodach, jakby go djabeł gonił.
W chwilę potem chłopcy wstępowali na schody, uginając się pod ciężarem.
D‘Artagnan odprawił ich, zamknął starannie drzwi i, zwracając się ku Planchetowi, który teraz z kolei oszalał, rzekł.
— Teraz rozprawimy się.
Rozłożył na podłodze szeroką kołdrę i wysypał pierwszy worek.
Planchet tak samo postąpił z drugim, potem d‘Artagnan trzeci nożem wypaproszył.
Kiedy Planchet usłyszał powabny dźwięk złota i srebra, kiedy ujrzał wypadające z worka błyszczące sztuki złota, podskakujące jak ryby, wyrzucone z sieci, kiedy uczuł, że po kostki brodzi we wznoszącem się ciągle bagnie złota, przeraził się, potoczył się, jak człowiek, rażony piorunem, i zwalił się ciężko na ogromną kupę, którą ciężar jego zgruchotał z trzaskiem, niepodobnem do opisania.
Planchet ze zbytku radości stracił przytomność.
D‘Artagnan wylał mu na twarz szklankę białego wina, co mu natychmiast przywróciło zmysły.
— A, mój Boże!... a, mój Boże, a!... — mówił Planchet, obcierając wąsy i brodę.
W owym czasie, tak jak dziś, korzennicy nosili wąsy dawnych francuskich rycerzy i brody dawnych żołnierzy niemieckich; lecz złote kąpiele, bardzo rzadkie i w owym czasie, dziś są prawie nieznane.
— Do kroćset!... — rzekł d‘Artagnan — tu jest dla ciebie sto tysięcy liwrów, panie wspólniku. Weź swoje, a ja wezmę swoje.
— O, piękna część spółki!... piękna część...
— Zróbmy więc zaraz rachunek, — rzekł d‘Artagnan — bo, jak mówią: dobre rachunki robią dobrych przyjaciół.
— Opowiedz mi pan pierwej całą historję, zapewne jest piękniejsza, niż pieniądze.
— Nie przeczę — odpowiedział d‘Artagnan, zakręcając wąsa — i jeżeli kiedy historyk zechce ją opisać, będzie mógł powiedzieć, że z dobrego czerpał źródła. Słuchaj więc, będę ci opowiadał.
— A ja będę układał złoto.
— Zaczynam — rzekł d‘Artagnan, nabierając oddechu.
— Zaczynam — rzekł Planchet, nabierając pierwszą garść złota.