Wicehrabia de Bragelonne/Tom IV/Rozdział XXXI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wicehrabia de Bragelonne |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Drukarnia Literacka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Vicomte de Bragelonne |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom IV Cały tekst |
Indeks stron |
Powracamy do Saint-Mande, gdzie nadintendent przyjmuje, podług zwyczaju, towarzystwo dobrane z epikurejczyków; od niejakiego czasu przeszedł on kłopoty, i każdy uczuł w części strapienie ministra. Niema już tych wielkich i wesołych zgromadzeń.
Pan Fouquet nie ma czem pokrywać rachunków, dostawcy przestają przysyłać wykwintne wina i smakołyki.
Pomimo to w dniach zwykłego przyjęcia przyjaciele Fouqueta w większej niż zwykle zbierali się liczbie. Gourville i opat Fouquet rozprawiali o finansach, to jest opat pożyczał kilka pistolów od Gourvilla. Pellisson, siedząc z nogami założonemi kończył układać mowę, którą Fouquet miał mieć na otwarcie parlamentu... Wkrótce, po powrocie z ogrodu, sprzeczali się o jakieś wierszyki Loret i La Fontaine. Muzycy i malarze zwracali się także ku sali jadalnej, gdyż o ósmej siadano do stołu. A nadintendent nigdy się nie spóźniał; już jest wpół do ósmej i apetyt dobrze się już uczuć daje. Kiedy wszyscy stołownicy zebrali się, Gourville, wyrwawszy Pellissona z marzeń, wyprowadził na środek pokoju, od którego drzwi zamknął.
— No — rzekł — co tam nowego?
Pellisson podniósł oczy słodkie i dowcipne.
— Pożyczyłem — rzekł — od mojej ciotki dwadzieścia pięć tysięcy liwrów. Oto są w biletach kasowych!
— Dobrze — rzekł Gourville — braknie więc już tylko sto dziewięćdziesiąt tysięcy liwrów na pierwszą wypłatę!
— Wypłatę czego? — zapytał la Fontaine tonem, jakby pytał, czy czytałeś Barue?
— Patrzcie no na tego roztargnionego — rzekł Gourville. — Co!... ty, co właśnie zawiadomiłeś nas, że ta mała posiadłość pana Fouqueta, Corbeil, miała być sprzedaną przez wierzyciela, ty, któryś pierwszy podał myśl składki przyjaciół epikura, ty, co powiedziałeś, że sprzedasz swój dom w Chateau-Thierry, ażeby dostarczyć części, przypadającej na ciebie, dziś pytasz; „Na wypłatę czego?“
Na to wszyscy głośno się roześmiali, a la Fontaine zarumienił się.
— A zatem przynosisz swego obola na ofiarę, obola ze sprzedanego domu?
— Sprzedanego?... nie!
— Nie sprzedałeś swojej zagrody?... — zapytał zdziwiony Gourville, gdyż znał bezinteresowność poety.
— Moja żona nie zgodziła się na to!... — odrzekł tenże.
Nowe śmiechy.
— Ale zrobiłem coś innego: ułożyłem mały poemat, bardzo swobodny.
— O!... o!... kochany poeto.
— Bardzo dwuznaczny.
— O!... o!...
— Bardzo cyniczny!
— Do djabła!
— Umieściłem tam — rzekł z powagą poeta — wszystkie wyrazy... jakie mi tylko przyszły na myśl. I postarałem się przewyższyć wszystko to, co Bokacjusz, l‘Aretin i inni pisali w tym rodzaju.
— Dobry Boże!.... — zawołał Pellisson — ależ będziesz potępiony.
— Tak myślisz?... — spytał dobrodusznie la Fontaine. — Przysięgam wam, żem nie zrobił tego dla siebie, tylko dla pana Fouquet.
To oświadczenie zadowoliło całe towarzystwo.
— I pierwsze wydanie tego dziełka sprzedałem za osiemset liwrów — krzyknął la Fontaine, zacierając ręce. — Za książki do nabożeństwa płacą połowę tego.
— Lepiej było — rzekł Gourville, śmiejąc się — napisać dwie książki do nabożeństwa.
— Toby zbyt długo trwało i nie byłoby zabawne — rzekł spokojnie la Fontaine — otóż te osiemset liwrów składam.
I złożył je w ręce podskarbiego Epikurejczyków, Potem zkolei Loret dał 150 liwrów, inni co mieli złożyli; zebrano 40.000 liwrów. I nigdy szlachetniejsze pieniądze nie brzękły na szali, gdzie waży się litość dobrych chęci i serc, przeciw fałszywej monecie pobożnych obłudników. Jeszcze brzęczały pieniądze, kiedy nadintendent wszedł, a raczej wślizgnął się do sali i wysłuchał wszystkiego.
— Uboga jałmużno — rzekł głosem czułym i wzruszonym — znikniesz w najszczuplejszym zakątku mego próżnego worka, ale napełniłaś moje serce wdzięcznością, a to się nie wyczerpie. Dziękuję wam, moi przyjaciele, dziękuję.