Wicehrabia de Bragelonne/Tom IV/Rozdział XXXIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Wicehrabia de Bragelonne
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Literacka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Vicomte de Bragelonne
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXXIII.
SREBRA I BRYLANTY PANI DE BELLIERE.

Po wyjściu Vanela, Fouquet zamyślił się troche i rzekł:
— Nie można nigdy uczynić zbyt wiele dla kobiety, która się kocha. Małgorzata chce być prokuratorową, dlaczegóż nie zrobić jej tej przyjemności?... A teraz, skoro najdrażliwsze sumienie nie mogłoby mi nic zarzucić, myślmy jedynie o kobiecie, co nas kocha. Pani de Belliere musi być tam!...
I wskazał palcem ukryte drzwi.
Zamknąwszy się wewnątrz, otworzył podziemne przejście, które łączyło dom jego z domem Vincennes i udał się niem spiesznie, a będąc pewny, że przyjaciółka jego nigdy nie pominie schadzki, nie ostrzegł jej jak zwykle dzwonkiem.
Ona też już przybyła i czekała go, a gdy odgłos kroków doszedł jej słuchu, pośpieszyła, aby podjąć przesunięty pod drzwiami bilet z temi słowy.
„Przybywaj pani, czekamy na ciebie z wieczerzą“.
Szczęśliwa wsiadła natychmiast do karety, stojącej przed domem Vincennes i przywitała oczekiwanego na nią w ganku domu Fouqueta, Gourvilla, który, aby się przypodobać lepiej swemu panu, sam na nią czekał. Nie widziała powracających i pianą okrytych karych koni Fouqueta, które przywiozły do Saint-Mande Pellissona i tego samego jubilera, któremu pani de Belliere sprzedała swoje srebra i klejnoty. Nadintendent podziękował jubilerowi, że był tak grzeczny i zatrzymał w depozycie kosztowności, które miał prawo sprzedać. Rzucił okiem na rachunek, wynoszący miljon trzysta tysięcy liwrów.
Potem napisał asygnację na miljon czterysta tysięcy liwrów, płatną nazajutrz przed południem.
— Sto tysięcy liwrów zysku!... — krzyknął jubiler — a!... Jaśnie wielmożny panie, co za wspaniałomyślność!
— Panie — odrzekł Fouquet dotykając jego ramienia — są grzeczności, które nigdy nie dadzą się opłacić.
Fouquet, wypuściwszy jubilera bocznemi drzwiami, poszedł przywitać panią de Belliere, którą już inni współbiesiadnicy otaczali. Pani de Belliere była piękna, a tego dnia szczególnie jaśniała wdziękami.
— Czy panowie uważacie — rzekł Fouquet — że pani jest dzisiaj nieporównanie piękna. A wiecie dlaczego?
— Bo jest najpiękniejszą z kobiet — rzekł ktoś z obecnych.
— Nie, ale dlatego, że jest z nich najlepszą. A jednak!...
— A jednak... — odrzekła z uśmiechem.
— A jednak wszystkie brylanty, które pani dziś ma na sobie są fałszywe.
Zarumieniła się.
— O!.. o!... — zawołali wszyscy — to można bez obawy powiedzieć o kobiecie, która ma najpiękniejsze klejnoty w Paryżu!
— I cóż?... — rzekł cicho Fouquet do Pellissona.
— A cóż!... teraz rozumiem — odrzekł tenże. — I dobrze pan zrobiłeś.
— No przecież!... — wyrzekł Fouquet, uśmiechając się!
— Podano do stołu, Jaśnie wielmożny panie, — odezwał się poważnie Vatel.
Biesiadnicy trochę prędzej, niżby to wypadało uczynić w salonach ministra, ruszyli do sali jadalnej, gdzie oczekiwał ich wspaniały widok. Na stołach pośród mnóstwa świateł i kwiatów, jaśniały naczynia złote i srebrne najkosztowniejsze, jakie tylko kiedy można było widzieć: były to resztki owej dawnej okazałości, na którą rzemieślnicy, sprowadzeni przez Medyceuszów z Florencji, wysilali się misternością roboty, dla przyozdobienia stołów pańskich, wówczas kiedy jeszcze dosyć było na to złota we Francji. Cały ten serwis znaczony był herbem pani de Belliere.
— Patrzcież!... — zawołał la Fontaine — patrzcie na cyfrę B. i B.
Ale najciekawszem było nakrycie stołu dla pani de Belliere.
W miejscu, które dla niej Fouquet obok siebie przeznaczył, wznosiła się piramida z brylantów, szafirów, szmaragdów i innych kosztownych kamieni. Pani de Belliere zbladła, spostrzegłszy to, czego nie spodziewała się już nigdy widzieć.
Głęboka cisza, poprzedniczka mocnych wzruszeń, zaległa pokój.
Fouquet nie kazał nawet odejść swojej służbie, która, jak pszczoły, uwijała się około obficie zastawionych stołów.
— Panowie — wyrzekł Fouquet. — Te srebra i klejnoty, które tu widzicie, należały do pani de Belliere, lecz ona, wiedząc, iż jeden z przyjaciół jej jest w potrzebie, posłała wszystko do jubilera, aby to sprzedał. Tak piękny czyn przyjaciółki powinien być wiadomym takim, jak wy przyjaciołom. Szczęśliwy ten, kto jest tak kochany. Wypijmy zdrowie pani de Belliere.
Przyjęto z zapałem ten toast, a pani de Belliere upadła na krzesło, nieruchoma ze wzruszenia.
Wieczerza, rozpoczęta w tak podniosłym tonie stała się najprzyjemniejszą; nikt nie wysadzał się na dowcip, gdyż nikomu go nie brakło.
Godziny upływały wesoło. Nadintendent, wbrew zwyczajowi, dotrzymywał towarzystwa.
Wtem turkot powozu odezwał się na dziedzińcu, i rzecz dziwna, pomimo hucznych w sali głosów, usłyszano go. Fouquet wytężył słuch, potem zwrócił wzrok na przedpokój; zdawało mu się, że słyszy kroki i że one, zamiast deptać podłogę, gniotą mu serce.
— Pan d‘Herblay, biskup Vannes — oznajmił odźwierny.
I ponura, zamyślona postać Aramisa ukazała się we drzwiach pomiędzy szczątkami kwiatów, któremi były ozdobione.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.